czwartek, 18 sierpnia 2016

motyle i inne sprawy - pocztówka, dzień 6


Dzień pękający w szwach: słońce bez cienia wątpliwości, piach, morze, chmury, gofry i lody oczywiście, gigantyczna zjeżdżalnia, gigantyczny entuzjazm, deszcz i wiatr podczas spaceru klifowym wybrzeżem, kolejka, która nie była kolejką, ale i tak jechała, motylarnia, w której Mała Mi kisiła mnie dwie godziny, a mnie było przykro z powodu poszarpanych motylich skrzydeł, naprawdę było, poza tym zwykłe potyczki z Małą Mi, kolejne pluszaki, których nie ma już gdzie dać, ale są, gigantyczny hamburger, zapiekanki, frytki, nowa książka, słonecznik, chodzenie, opalanie, woda, mnóstwo mew.
W międzyczasie głosy z innych światów. Andrzej trenuje do półmaratonu i chciał, żebym przyszła potrenować, z przyczyn oczywistych nie mogłam, Kuba dzwonił, a ja chyba pierwszy raz w skali ever nie miałam dla niego żadnych prawdziwych słów, a przecież miło było go usłyszeć, Marta planuje pożegnać lato uroczyście, pyta czy jestem za - jestem za, no jasne.
A mewy krzyczą. I mają rację.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz