wtorek, 30 czerwca 2020

"(...) czyż wszyscy nie powinniśmy skowyczeć do gwiazd?" - Andrew Sean Greer "Marny" (34/52)

Kiedy ostatnio czytałam powieść, która zdobyła Pulitzera ("Szczygieł") przeżyłam swego rodzaju rozczarowanie (książka dobra, ale żeby aż Pulitzer...?), tym razem było jednak inaczej, bo "Marny" Andrew Seana Greera jest utworem bardzo dobrym i to zarówno na poziomie formy, jak i treści. Jestem prawie pewna, że powieść nie znajdzie uznania wśród czytelników preferujących zwykle utwory z literatury popularnej, którzy wolą prostsze fabuły i bardziej podawczy styl narracji. "Marny" jest to jednak utwór wart uwagi i zaangażowania, błyskotliwy, pisany dla ludzi, którzy mają serce mocno podłączone do niewolnego od ironii, sprawnie działającego mózgu, ale i są wrażliwi na niuanse ludzkich relacji, podteksty oraz skrywane uczucia.

Głównym bohaterem powieści jest Artur Marny, niemal 50-letni gej, niespełniony pisarz, który zawsze czuł się zagubiony w świecie i pozostawał w cieniu innych ludzi, nieco roztargniony, piękny w swojej naiwności niczym Idiota Dostojewskiego, czasami trochę śmieszny, a przez to traktowany przez otoczenie i samego siebie z przymrużeniem oka. Nie jest bogaty, nie odniósł zauważalnego sukcesu jako pisarz, ma złamane serce, starzeje się. W oryginale jego nazwisko brzmi "Less" czyli "mniej", ale polskie tłumaczenie (brawa dla tłumacza) "Marny" wydaje się nawet lepiej oddawać ducha i specyfikę postaci, czy raczej tego, jak jest ona postrzegana niekiedy przez innych ludzi i zazwyczaj samego siebie. Artur jest zawsze mniej zdolny, mniej zauważalny, mniej ważny od Kogoś, ma poczucie niespełnienia i własnej nieważności, nawet groteskowości jako człowieka i artysty. W dodatku poznajemy go w chwili gdy ostatecznie traci ukochanego Freddy`ego, który ma wkrótce wyjść za mąż. I Artur ucieka, rusza w podróż dookoła świata, korzystając z zaproszeń uczelni oraz organizatorów imprez artystycznych lub swoich znajomych. Byle tylko nie być w rodzinnym San Francisco, byle nie musieć iść na ślub lub zbyt żałośnie się od niego wykręcać... Pakuje swój ulubiony niebieski garnitur i wyrusza... i w tej podróży dzieje mu się wszystko.

W Meksyku nie może opędzić się od wspomnień o wybitnym poecie Robercie Brownburnie, z którym przez wiele lat jako młody człowiek był związany i z którym odwiedził kiedyś właśnie Meksyk. Żył z geniuszem czy raczej dźwigał ciężar życia z geniuszem? Marny tego tak do końca nie wie, ale czytelnik zauważa, że rzeczywiście było to "jakby żyć samotnie z tygrysem". Tymczasem zbliża się panel z Marnym na festiwalu w kampusie uniwersyteckim i Artur ma na nim spotkać byłą żonę niegdysiejszego kochanka, Marian... - trudna, potencjalnie przykra sytuacja, jakże w odczuciu Marnego typowa dla jego pełnego niezręczności oraz emocjonalnych kraks i niewygód życia. Bo Arturowi ciągle coś się przytrafia, drobne śmieszności, przeciwności, małe z pozoru katastrofy, które potęgują jego poczucie znikomości, poczucie bycia "less". Zagubione bagaże, pomylone autobusy, zniszczone garnitury (zwłaszcza ten ulubiony niebieski), pomyłki co do nazwiska czy nawet płci bohatera na lotniskach ("Kim jest, u diabła, Artur Marny?"), znajomi, którzy nie pojawiają się tam, gdzie powinni i pojawiają tam, gdzie ich się nie spodziewał, wypytując go o znanych mu dzięki związkowi z Robertem wielkich artystów i wręcz usiłując ograbić Artura z osobistych wspomnień, ale rzadko okazując jemu samemu prawdziwe zainteresowanie; do tego inne i rozliczne groteskowe wypadki, np. igła wbita w stopę podczas pogoni za psem, dziwaczny strój wybrany przez bohatera na imprezę w Paryżu czy hełm kosmonauty, z którym przychodzi na wywiad z wybitnym twórcą; nagłe zachorowania ludzi z otoczenia Artura (masowe omdlenia na odczycie jego powieści, choroba dużej grupy studentów), choć on sam jest zdrowy, co skłania go do podejrzeń, że jest nosicielem jakiejś zarazy; dziwaczne reakcje ludzi na pełną komicznych błędów niemczyznę przekonanego o swoich zdolnościach językowych Artura; zatrzaśniecie się w restauracji (raczej wątły Artur musi rozbijać ścianę) itd. itp. Poza tym każde miejsce, do którego Artur przybywa zawsze jest inne niż oczekiwał i zawsze spotyka go tam coś nieprzewidywalnego (jakaś nagroda, jakiś flirt, jakaś miłość, jakaś fascynacja, jakieś wspomnienia, jakieś krytyczne uwagi, jakieś katastrofy). Nowy Jork, Włochy, Niemcy, Paryż, Maroko, Indie, Japonia, czyli pełna wertepów podróż, w której Artur stara się nie myśleć o ślubie Freedy`ego, a jednocześnie z godnością wejść w 50. rok życia i pogodzić się z przemijaniem oraz napisać kolejną powieść (czy raczej poprawić tę ostatnią, którą odrzuciło wydawnictwo). I ta pełna emocji, wspomnień i wydarzeń podróż Marnego jest dla mnie jednak przede wszystkim po prostu piękną historią o człowieku. Trochę o tym, że czasami największym wyzwaniem i trudnością w życiu okazuje się konieczność pogodzenia się z tym, że jest się tylko i aż sobą i ma się światu i ludziom tylko samego siebie do zaoferowania. Trochę o tym, że poczucie śmieszności i małości są ulotne, i skrajnie subiektywne. Bo Artur czuje się znikomy, ale w oczach innych ludzi jest oryginałem i pełną swoistego uroku osobą, której wielu zazdrości. Marny w toku swojej podróży, wspomnień, spotkań i licznych wpadek odsłania się nam bowiem jako osoba, która budzi wiele sympatii i miłości, obok której nie przechodzi się obojętnie, która wiedzie ciekawe życie. Marny wcale nie jest marny, po prostu on sam tego w ogóle nie widzi. I to stanowi o uniwersalności powieści. Poczucia własnej znikomości, poczucia groteskowości wszelkich starań czy niekiedy śmieszności, które towarzyszą Marnemu doświadcza jak sądzę w różnych momentach życia każdy człowiek, i może dobrze jest wiedzieć, że pozostają one kwestią perspektywy, że ludzie widzą i postrzegają nas inaczej, de facto widzą nas przeróżnie (czasem wcale), ale prawie zawsze inaczej niż my widzimy samych siebie. Poza tym jest w tej powieści, w całej tej historii wdzięk, jest lekkość, jest poczucie humoru. Jest to również jedna z najbardziej romantycznych i subtelnych w swym romantyzmie powieści, jakie czytałam.

No i rzecz, której nie wolno przeoczyć - genialna narracja, w której wykorzystano może nie wszystkie, ale na pewno rozliczne możliwości, jakie generalnie daje powieściowa narracja i jakie dotąd w karierze gatunku stworzono. Pewną bazą jest dominujący przez większość czasu trzecioosobowy narrator, który jednak tak konsekwentnie wychyla się zza swoich słów i to od pierwszego zdania, że czytelnik szybko się orientuje, że jest to jakiś znajomy Artura. W efekcie narrator bywa też w wielu fragmentach pierwszoosobowy, by ostatecznie okazać się jednym z bohaterów powieści. Czasami narrację prowadzono też uwzględniając punkt widzenia postaci epizodycznych, żeby pokazać Artura w jakiejś sytuacji, zauważonego np. przez dziecko, które obserwuje go na lotnisku. Do tego w narrację wklejone są słowa innych postaci, które Artur wspomina jako szczególnie ważne i które uporczywie chodzą mu po głowie  (np. fraza "Mój syn od początku do ciebie nie pasował"). Poza tym narrację przejmuje też często sam Marny dzięki wlanym w nią monologom wewnętrznym, które najwięcej "opowiadają" o Arturze, o jego emocjach i wspomnieniach. Jednocześnie jednak sceny z przeszłości relacjonuje nie Marny, ale narrator trzecioosobowy, który tworzy z nich jakby osobne scenki rodzajowe, uzupełniające wizerunek bohatera. I tak naprawdę narracja, zachowując pełną spójność na poziomie opowieści,  rozpada się na kilka głosów: jest narrator trzecioosobowy wszechwiedzący, jest narrator subiektywny pierwszoosobowy będący bohaterem powieści, jest Marny w mowie pozornie zależnej, który potrafi czasami na długo "przejąć" narrację, są wreszcie postaci epizodyczne, z punktu widzenia których prowadzona bywa narracja, są też fragmenty, w których narrator mówi o narratorze, są nawet eseistyczne wręcz fragmenty o artyście, człowieku, życiu. Zresztą sam ten tok narracyjny, pełen skrótów myślowych, hasłowych, ale w pełni czytelnych nawiązań do przeszłości, ironii, ale i bardzo czułego i pełnego sympatii stosunku do bohatera jest niezwykły, błyskotliwy i sprawia, że powieść jako całość zachowuje swój specyficzny klimat - klimat nieusuwalnej życzliwości wobec ludzi w ogóle. I jeszcze dialogi... piękne, dowcipne, znaczące, mądre, ale także bardzo prawdziwe, to rozmowy, w które się wierzy i które nigdy nie są ani zbyt błahe, ani zbyt ciężkie. Po prostu świetnie ten "Marny" jest napisany. Inteligentnie. Wzruszająco. 
 Andrew Sean Greer "Marny"

 Andrew Sean Greer "Marny"

 Andrew Sean Greer "Marny"

sobota, 27 czerwca 2020

co znaczy tęcza kiedy jest tęczą

nad moim domem wisiał dziś przez chwilę pełny tęczowy łuk, widoczny od początku do końca, symbol pojednania, przymierza, bo kiedy patrzę na tęczę jest ona dla mnie zawsze tylko irracjonalną nadzieją na dobre, na nowe, jest obietnicą odmiany, tak ją widzę i to się nie zmienia, nawet gdy ani odmiana, ani dobre nie następują


poniedziałek, 22 czerwca 2020

Małgorzata Kasprzyk "Podwójne życie" - book tour 29 (33/52)

"Podwójne życie" to powieść obyczajowa, w której zderzyły się dobre, a czasami nawet bardzo dobre pomysły fabularne z pewnymi brakami w zakresie pisarskiego warsztatu. Jeśli jednak szukacie książki, która będzie wam towarzyszyła podczas wakacyjnych wylegiwań na plaży, która jest łatwa w odbiorze, lekka i nieabsorbująca, przez którą w podskokach przebiegnie się wzrokiem to książka Kasprzyk będzie mimo to wyborem niezłym.


W powieści śledzimy losy czwórki młodych bohaterów, których konfiguracja w zakresie relacji dość szybko zmienia się w taki sposób, że obserwujemy de facto losy dwóch zakochanych par. Filip i Michał pracują w korporacji i darzą się sporą niechęcią. Najlepszą przyjaciółką Michała, osobą bliską mu niczym siostra jest Martyna, którą Filip poznaje na firmowym przyjęciu i o której względy szybko zaczyna zabiegać. Z kolei Filip ma kuzynkę, Ilonę - dorastali razem i jako dorośli nadal podtrzymują bliskie kontakty, dziewczyna prowadzi bloga o literaturze, dzięki czemu wirtualnie poznaje Michała, z którym połączy ją znajomość także w świecie realnym. Perypetie tych dwóch par są kluczową treścią książki i stanowią swego rodzaju niekończącą się "komedię" omyłek i drobnych nieporozumień, pomimo których udaje się ocalać przyjaźń i rozwijać miłość. Ciekawym elementem jest tytułowy motyw podwójnego życia. Każda z tych pierwszoplanowych postaci skrywa jakiś mniejszy lub większy sekret, przez co często nie do końca jest sobą, nie realizuje w pełni swoich pasji lub nie odkrywa się przed innymi z powodu strachu, kompleksów lub wątpliwości co do samego siebie i swojej wartości. Młodzi bohaterowie częściej starają się spełniać cudze oczekiwania niż własne pragnienia lub ulegają naciskom czy tylko domniemanym życzeniom otoczenia, przyjmując pozę ukrywającą ich prawdziwe "ja". Jednak zarazem każda z tych postaci w toku akcji powieści zaczyna powoli się zmieniać i dojrzewać do odważnego realizowania swoich pragnień. I fabularnie jest to pomysł naprawdę bardzo interesujący. Dobrym uzupełnieniem wizerunku zakochanych par są także ukazane na drugim planie ich rodziny i znajomi, dzięki którym czytelnik ma pełniejszy obraz życiowej sytuacji oraz uwikłań głównych bohaterów i może lepiej rozumieć ich zahamowania i obawy. Warto dodać, że paradoksalnie ten rozbudowany drugi plan bohaterów bywa często znacznie bardziej zajmujący niż losy postaci głównych, ponieważ to właśnie na drugim planie, czasami wręcz w epizodach są postaci, które tworzą złożone i nieoczywiste relacje, a ich losy okazują się przez to po prostu bardziej interesujące niż postaci pierwszoplanowych (np. wiecznie skłóceni rodzice Martyny czy perfekcyjnie nieperfekcyjna Ewelina, czyli siostra Ilony). Obyczajowo pomysł na postaci i wydarzenia jest więc udany. Także językowo i stylistycznie powieść jest poprawna i lekka w odbiorze, ale..... są też... usterki. 

Po pierwsze  książka bardziej przypomina rozbudowany scenariusz filmowy niż utwór literacki, bo wypełniają ją głównie dialogi, przemyślenia postaci i opisy postaci oraz akcja oparta o serię powtarzalnych nieporozumień wynikających zwykle z braków w komunikacji i wzajemnej szczerości. Warto tu zauważyć, że powieść zawiera wiele udanych dialogów, które zachowują naturalność prawdziwej rozmowy, a w połączeniu z ujawnionymi w narracji, skrywanymi przed otoczeniem przemyśleniami postaci pokazują one też jak wielkie problemy ze szczerą komunikacją mają bohaterowie powieści. I to zderzenie tego, co wypowiedziane z tym, co tylko pomyślane wypada ciekawie, daje też dobrą perspektywę na śledzenie licznych nieporozumień, które wynikają z niedopowiedzeń powstających między postaciami. Jednak powieść obyczajowa to nie tylko dialogi. Świat przedstawiony jest  w "Podwójnym życiu" zminimalizowany, w efekcie utwór Kasprzyk jest trochę jak sztuka teatralna, którą wystawia się niemal bez dekoracji, rekwizytów czy kostiumów. Oczywiście niby tak można i nawet da się, ale w powieści obyczajowej znikają przez to istotne sygnały i elementy budujące rzeczywistość oraz charakteryzujące bohaterów. I powstaje pewna próżnia. Trudno się w niej odnaleźć, tym bardziej że nie można uchwycić się nawet czasu akcji, bo on jakby płynie i zarazem nie płynie w powieści. Nie widzimy nie tylko np. zmiany pór roku, nie wiemy też, ile dni lub tygodni dzieli spotkania zakochanych i kluczowe wydarzenia, a jeśli jest to niekiedy podane, to nie zawsze logicznie zgadza się to z przebiegiem obu wątków miłosnych, niemal jakby dla każdej postaci czas płynął inaczej. Rzecz jasna mogłaby tę sytuację związaną z okrojeniem do minimum świata przedstawionego ratować rozbudowana i wnikliwa psychologia bohaterów, wówczas "Podwójne życie" miałoby szansę być udaną powieścią psychologiczną, ale i tu bywa średnio. Główni bohaterowie są młodzi, ambitni, oryginalni, inteligentni, a mimo to często dość mocno niedojrzali i zbudowani jakby z jednego materiału: wszyscy prowadzą podwójne życia, mają zbliżone w gruncie rzeczy temperamenty, ich dwa romantyczne związki rozwijają się w podobnym tempie i wywołują często podobne rozterki, także charakter przyjaźni męsko-damskich jest w zasadzie identyczny, oparty na emocjach bratersko-siostrzanych... i przyznać trzeba, że łatwo tych bohaterów pomylić ze sobą, bo brak im osobowościowej wyrazistości, to po prostu dwie pary bardzo podobnych ludzi. Druga rzecz, że psychologia postaci budowana jest zwłaszcza na początku powieści tak skromnymi środkami, że czasami ich czyny i działania nie zawsze znajdują fundament, który pozwalałby tych bohaterów w pełni zrozumieć. Przykładowo: to że dwie młode i piękne dziewczyny podobają się Filipowi i Michałowi jest oczywiste, ale skąd się dość nagle i szybko biorą ich głębokie uczucia i poważne plany co do nich - zwłaszcza, że przetykane są mało wyrafinowanymi kombinacjami w celu szybkiego skonsumowania znajomości - trudno orzec. Dość bezsensownie dochodzi też w pewnym monecie do rękoczynów między Filipem i Michałem, a ich inicjatorem jest nie wiedzieć czemu ten z nich, którego kreowano dotąd na bardziej opanowanego i zachowawczego. Inna scena: zostawieni sami w mieszkaniu Filip i Michał nudzą się i z tej nudy.... upijają się w sztok, bez głębszej przyczyny i sensu, po prostu nudzą się, więc piją do odcięcia... jak dzieciaki na koloniach w leśnej głuszy, a przecież to ambitni, wykształceni i inteligentni mężczyźni (tak przynajmniej twierdzi narrator). Dziewczyny także zachowują się często infantylnie, ich postawa bardziej przypomina pierwsze próby bycia w związku czynione przez nastolatki niż budowanie poważnych relacji przez ludzi co prawda młodych, ale jednak już dorosłych, którzy mają jakieś związkowe doświadczenia i większą dojrzałość. W powieści ciągle trwa festiwal plotek, czczych domysłów, ostentacyjnego obrażania się "za karę", niedopowiedzeń, a jego ukoronowaniem jest pomysł Ilony i Martyny, by zaszantażować partnerów groźbą: "miesiąc bez seksu", jeśli panowie dziewczynom w pewnej sprawie nie ustąpią.... no dziecinada. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że bohaterowie są raczej dziećmi bawiącymi się w dorosłość niż osobami dojrzałymi, których słowa i zachowania można traktować poważnie. Jeśli natomiast chodzi o konstrukcję akcji, to brakowało mi punktu kulminacyjnego, który po prostu w żaden sposób nie został zbudowany ani na poziomie emocji, ani treści. Wydarzenia toczą się raczej od nieporozumienia do nieporozumienia i choć kolejne konflikty pozwalają bohaterom zmieniać się i ostatecznie pozytywnie wpływają na ich relacje, to taka sinusoidalna konstrukcja nie sprzyja ani budowaniu, ani stopniowaniu napięcia koniecznego do tego, by wybrzmiał finał fabuły. Kilka wątków gubi się też po drodze, dopóki są potrzebne do tworzenia zarzewi nieporozumień między bohaterami są prowadzone, gdy ich potencjał konfliktogenny wygasa - są porzucane bez zamknięcia. Przykładowo: jeden z bohaterów pisze doktorat, spotyka się z promotorem, dzwonią do siebie, jest to coś bardzo ważnego dla tej postaci i jej rozwoju, nie wszystkim jednak o tym doktoracie nasz bohater mówi, więc generuje to kolejne nieporozumienie. Kiedy jednak konflikt wygasa, zamiera też watek doktoratu, nie wiemy, czy jest pisany dalej, promotor przestaje dzwonić, temat znika też z dialogów. Przedziwna sytuacja, skoro ten wątek mocno definiował bohatera i jego życiowe ambicje.....

"Podwójne życie" to w moim odczuciu powieść z niewykorzystanym potencjałem. Interesująca na poziomie zamysłu i przyjemnie napisana, z dobrymi dialogami oraz psychologicznie intrygującym motywem podwójnego życia. Bohaterom brakuje jednak kontekstu, brakuje im świata, w którym żyją, a  przede wszystkim brakuje im psychologicznej spójności i wyrazistości. Także konstrukcję fabuły warto byłoby jak sądzę wnikliwiej przemyśleć. Może w kolejnych wydaniach?

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour, Monice z bloga Życie to nie bajka.

sobota, 20 czerwca 2020

15 i dakłas

Mała Mi ma 15 lat, kiedy to się stało?
Wybrała oczywiście dakłasa i stertę komiksów. Praktyczna matka wybrała dla niej designerskie krzesło, którego bajerancki wygląd nie ocalił przed nieufnością, gdyż jak większość ścisłych umysłów Mała Mi nie lubi zmian. Toast czerwonym winem. Nasz wspólny dzień.


czwartek, 18 czerwca 2020

Krzysztof Jóźwik "Zamachowcy"- book tour 28 (32/52)


"Zamachowcy" to powieść sensacyjna, która ma wiele bezdyskusyjnych zalet zdradzających duży potencjał autora oraz kilka usterek, które warto poprawić, bo rzutują na odbiór całości. Powieść opisuje przestępstwa dokonywane przy użyciu nowoczesnych technologii przez trójkę wybitnych i dobrze opłacanych ludzi - Bitcoina, Doktora i Julię. Oczywiście chodzi też o polityczne gry, bo cyberataki organizowane przez trójkę najemników mają osłabić czy wręcz zniszczyć autorytet rządzącego w kraju ugrupowania. Przestępcy uderzają więc w instytucje lub miejsca, które miały być symbolem sukcesu będącej u władzy partii (o budzącej dość oczywiste konotacje nazwie Sprawiedliwi i Zjednoczeni). Przez całą fabułę z jednej strony obserwujemy zatem działania tytułowych zamachowców, a drugiej czynności usiłującej ich wytropić specjalnej, elitarnej wręcz grupy z CBŚ z komisarzem Tomaszem Królikiewiczem na czele. Jest to ciekawe starcie, interesujące dla czytelnika na wielu płaszczyznach. Jest w nim metodyczna i oparta na nowoczesnym sprzęcie praca policji, ale też genialne i precyzyjne działania zamachowców. Jednak przede wszystkim ciekawe i niebanalne jest to, że podział na tych dobrych i tych złych nie zawsze jest pomiędzy tymi dwoma grupami postaci jednoznaczny. Autor pozwala nam bowiem dobrze poznać większość bohaterów. Znamy zatem ich przeszłość, motywacje, uzdolnienia, widzimy ich w chwilach triumfu i słabości, więc tym łatwiej angażujemy się w ich losy i przeżycia, a granica między dobrem i złem się rozmywa. W efekcie z jednej strony imponują nam zdolni przestępcy i trochę chcemy, aby im się udało, a z drugiej strony podziwiamy policjantów i chcemy, aby także ich pościg skończył się sukcesem. W międzyczasie czytelnik ma też możliwość, by śledzić zakulisowe rozmowy i działania wysoko postawionych polityków, w których pozycję uderzają działania zamachowców. Manipulacja, bezpardonowa walka o władzę, interesowność, zakłamanie, bezwzględność.... te powtarzające się elementy działań i rozmów rządzących państwem ludzi sprawiają, że kluczowymi postaciami negatywnymi wcale nie są ostatecznie przestępcy, ale właśnie politycy, którzy pociągają za sznurki lub usiłują za wszelką cenę chronić swoje prywatne interesy. Przyznać trzeba, że bardzo to jest ciekawie pomyślane i zbudowane, a ten przesunięty na drugi plan etyczny barometr powieści wypada bardzo prawdziwie i przekonująco.

Imponująca jest też wiedza autora z zakresu działania nowoczesnych technologii informatycznych, ale nie tylko. Świetnie opisana jest również metodyka różnych działań policji podczas śledztwa i pościgu, funkcjonowanie lotniska, elektrowni czy nawet banku oraz wpływ zakłóceń w ich czynnościach na życie użytkowników. Ukazano też powiązania świata polityki i mediów czy wreszcie mocno wybrzmiało także znaczenie psychologii zarówno w działaniach przestępczych, jak i śledczych.... Wyobrażam sobie, że za tą powieścią stoi dość bogaty research, który autor musiał wykonać, a zapewne także wiedza, którą posiada osobiście. I warto zwrócić na tę merytoryczną rzetelność utworu uwagę, bo wpływa ona znacząco na autentyzm świata ukazanego w powieści, a także czyni z "Zamachowców" książkę po prostu poznawczo interesującą. Inną zaletą jest też pewien zdrowy balans, który udało się zachować pomiędzy aktualnością a uniwersalnością powieści. Czytelnik może odnieść wiele opisanych w powieści sytuacji, wydarzeń czy mechanizmów do świata polityki, mediów i zależności gospodarczych czy nawet przestępczości, które ma w spektrum swoich bieżących doświadczeń. Jednocześnie jednak poruszony w książce problem deprawującego wpływu władzy na człowieka, kwestia pogoni za sławą i pieniądzem, czy wreszcie przede wszystkim cyberprzestępczość i związane z nią zagrożenia zachowują rysy uniwersalne. Historia opisana przez Krzysztofa Jóźwika ma zatem rozpoznawalne polskie realia, ale mogłaby też wydarzyć się w wielu innych krajach.

Akcja powieści pozostaje dynamiczna pomimo dość prostej konstrukcji. Śledzimy kolne przestępstwa zamachowców oraz kolejne kroki w śledztwie policjantów, ale nic nie jest odbiorcy podane zbyt szybko lub w zbyt oczywisty sposób. Od czasu do czasu ujawniane są kolejne sekrety poszczególnych bohaterów, co nieco zmienia perspektywę oglądu zarówno postaci, jak i wydarzeń, a przede wszystkim utrzymuje napięcie. Są także tajemnice, które pozostają niewyjaśnione do końca utworu, co wydaje się celowe i zostawia czytelnika z... pewnego rodzaju oczekiwaniem na być może kolejną część powieści, a może także z niepokojem i przekonaniem, że świat wielkiej polityki nawet w literaturze pozostaje dla zwykłych ludzi nieprzenikniony. Wracając jednak do fabuły.... sceny pościgów czy relacje z akcji przestępczych wypadają naprawdę dobrze. Ich opisy są dokładne, ale mimo to dynamiczne, pełne zwrotów, te sceny porywają, a finał powieści czyta się rzeczywiście jednym tchem. Znacznie mniej szczęścia ma autor do scen miłosnych, które są na szczęście nieliczne i wypadają... dość mdło i sztampowo. Konstrukcja poszczególnych postaci zdradza też niekiedy, że autor jest pisarzem początkującym. Ekspozycje powieści wypełniają często nazbyt szczegółowe kolejne prezentacje kluczowych postaci. Niektóre z nich poznajemy później lepiej w osobnych podrozdziałach oraz scenach i to bywa interesującym uzupełnienie. Pod tym względem świetnie zbudowaną postacią jest Bitcoin. Początkowo wydaje się klasyczną, niemal tekturową postacią wyciętą wprost z kina akcji. Umięśniony, doświadczony strateg, całe życie w tajemniczych akcjach, bez rodziny, inteligenty, dominujący, lider. Ale później poznajemy jego niepokoje, ukryte motywy, odsłaniane są jego emocje i w efekcie ta postać bardzo zyskuje, finałowo nawet wzrusza. Autor nie wszystkich swoich bohaterów traktuje jednak tak samo. Przestępcy są dokładniej opisani niż policjanci. Z wyjątkiem komisarza Królikiewicza, czyli interesującego szefa grupy śledczej i zarazem nieco zbyt cukierkowego i nierozsądnego małżonka pewnej celebrytki, większość policjantów znamy tylko z ich wstępnych opisów, a ich psychologia w wielu przypadkach pozostaje niepogłębiona w dalszej części powieści, co sprawia, że tracą swoją wyrazistość. Przykładowo: Piotr Wrona i Robert Bielski mylili mi się przez całą powieść, a nadinspektor Bury, który wydawał się ekstremalnie wyrazisty w początkowej fazie powieści potem przyblakł i jest postacią, którą autor zdecydowanie niepotrzebnie zaniedbał. No i olśniewająco piękne kobiety.... rozumiem, że o takich postaciach się przyjemniej pisze i przyjemniej się je kreuje, ale takie jednostajne obrazowanie grozi zlaniem się postaci kobiecych w jeden mało rozpoznawalny (choć efektowny) twór. Z drugiej strony przyznać trzeba, że na przykład Julia jest bohaterką bardzo udaną i interesującą, jej osobowość wyjściowo świetnie nawiązuje do motywu kobiety fatalnej, a zarazem w toku powieści klasyczne rysy tego wizerunku ulegają przełamaniu i na posągowej toksycznej osobowości i wielkiej urodzie pojawiają się pęknięcia, które czynią z Julii kobietę intrygującą i nieoczywistą. Przydałyby się jednak dla kontrastu także bardziej "ludzkie" kobiety wśród galerii piękności w "Zamachowcach", choćby po to, żeby nadać powieści realizmu zamiast niemal kreskówkowej umowności w rysowaniu postaci kobiecych.

W lekturze przeszkadzają jednak głównie... usterki językowe i stylistyczne. Nie są one zwykle rażące, choć wypada przyznać, że i rażące się zdarzały. Mimo to drobne natręctwa stylu (nadużywanie spójnika "ale" lub konstrukcji "zarówno...., jak i....") czy błędy składniowe wynikające zazwyczaj z budowania niezwykle długich zdań lub frazeologiczne (w tym tautologie) czasami obniżają komunikatywność narracji, a czasami po prostu mogą zgrzytać po co czujniejszych czytelniczych uszach. Krzysztof Jóźwik jest bez wątpienia zdolnym autorem powieści sensacyjnych, ale przydałby mu się czujny redaktor, który nieco dopracowałby językowo tekst utworu, na czym powieść na pewno by zyskała. Taka pomoc przydaje się wszystkim pisarzom, także tym najwybitniejszym, lecz początkujący autor potrzebuje jej szczególnie. Mimo językowych usterek różnego typu uczciwie muszę jednak przyznać, że rzeczywiście dałam się tej fabule "Zamachowców" porwać i uwiódł mnie sensacyjny nerw tej powieści. Na uwagę zasługuje zwłaszcza finał, który był nieprzewidywalny, zaskakujący i filmowo spektakularny, ale zarazem nie był to pusty fajerwerk, bo towarzyszyły mu też mocno zróżnicowane emocje. Fabularnie został on zbudowany i przygotowany w toku akcji ładnie, z zauważalną dokładnością i z dużym wyczuciem.

"Zamachowcy"... - w sumie naprawdę niezła, zatrzymująca uwagę odbiorcy sensacja, na pewno interesujący Autor. Przeczytałabym jego kolejną powieść.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour, Monice z Zaczytanego świata Moni oraz autorowi, Krzysztofowi Jóźwikowi.






piątek, 12 czerwca 2020

Marek Krajewski "Mock. Ludzkie ZOO" - 31/52


"Mock. Ludzkie ZOO" to powieść, przez którą przedzierałam się dość długo, co podczas czytania utworów Krajewskiego jest jednak dla mnie dość nietypowe. I początkowo nie wiedziałam, o co mi chodzi, czego się czepiam i co mi tu nie gra. Bo po prawdzie, jeśli ktoś nie czytał innych części serii o Mocku, to ta powieść będzie dla niego po prostu świetnym retro kryminałem. Jest to bowiem po prostu dobrze napisana powieść - z zawikłaną intrygą, mrocznym klimatem, interesującymi psychologicznie bohaterami, a do tego poparta solidnym, bogatym researchem historycznym i naukowym na wielu polach. Ale jeśli ktoś czytał inne części serii, to odczuje, że ta część jest inna, odczuje pewne braki, które nie są ustakami sensu stricto, ale są odstępstwem nie tylko od wyrobionych oczekiwań czytelnika, ale i od specyfiki całego cyklu. 

W "Ludzkim ZOO" Mock jest młody, ale już po studiach i pierwszych sukcesach w policji, trwa jego szpiegowskie szkolenie, w którym chętnie uczestniczy, wierząc, że to początek kariery w wywiadzie. Tymczasem kochanka wachmistrza, Maria słyszy nocą duchy chodzące wokół jej mieszkania położonego w terenie opustoszałego, starego dworca. Mock sprowokowany przez dziewczynę zaczyna nocą nasłuchiwać opisywanych mu wcześniej dźwięków i ze zdumieniem odkrywa, że rzeczywiście wyraźnie słyszy dobiegające z głębi budynku jęki kobiet, płacz dzieci, wrzaski zwierząt. Chcąc uspokoić Marię oraz własne niepokoje, zaczyna szukać źródła  hałasów i tak trafia do miejsca zwanego Hadesem, pełnego przemocy, gwałtów, narkotyków i niewyobrażalnego okrucieństwa, za które odpowiada inteligentny szaleniec i w które uwikłany jest wysoko postawiony funkcjonariusz wywiadu... 

Jako fanowi Mocka i powieści o nim czegoś mi jednak w "Ludzkim ZOO" zabrakło... Może Breslau? Bo niby ono jest, ale widzimy głównie pustoszejący stary Dworzec Kolei Górnośląskiej, jego zapuszczone pomieszczenia oraz czeluście, schrony i podziemia pod nim, widzimy budynki ZOO, trochę szpital, trochę archiwa, jedną knajpę, cyrk, kilka ubogich wnętrz mieszkalnych, trochę Dworzec Główny, trochę zaułki Hali Stulecia, ale nie sposób było tym razem iść z Mockiem przez Breslau, bazując na tych kilku dominujących miejscach, które pomimo gęsto padających nazw ulic i opisów niektórych miejsc miewały rysy na tyle uniwersalne, że mogły być gdziekolwiek indziej, w jakimśkolwiek innym większym mieście (podziemia, bunkry, cyrk, szpital, opustoszałe budynki). W dodatku w ostatniej fazie akcji przenosimy się do Afryki, a potem do Berlina, a Breslau "znika" zupełnie. I nawet Mock w "Ludzkim ZOO" bywa jakby niepodobny do Mocka, bo pozbawiony policyjnego sznytu, jego śledztwo jest na tyle prywatne i osobne względem działań policji, że można ulec złudzeniu, że jest on raczej prywatnym detektywem lub szpiegiem. W zasadzie młody wachmistrz niemal wcale nie współpracuje z policją. Śledztwo prowadzi za namową kochanki, a potem z osobistego przywiązania do porwanego dziecka, a wspierają go w tym ludzie spoza policji. Nie ma Smolorza, nie ma Muhlhausa, żadnych krewnych Mocka, nikogo ze znanych z innych części postaci, poza epizodycznie obecną baronową Charlottą Bloch von Bekessy oraz wspominanym tylko w rozmowach szefie wywiadu Nicolaiem. Jest rok 1914 i Mock odbywa szkolenie szpiegowskie, co wyjaśnia jego kontakty z wywiadem, ale poza tym jest przedziwnie sam, brak mu tła, brak postaci, które uzupełniały Mocka i stwarzały dla niego osobowościowy kontekst. I nawet miłosny wątek także jakoś nie przekonuje, Mockowie zależy na Marii, a zarazem nie dość mu na niej zależy. Waha się czy z nią zerwać czy się raczej zaręczyć, poświecą dla niej wiele, ale ostatecznie łamie dane jej słowo i zostawia ją w pewnym momencie dosłownie i w przenośni za sobą. To inny Mock. Bardziej szpieg lub prywatny detektyw niż policjant. Bardziej skrycie marzący o domu i dzieciach mężczyzna niż czuły na fizyczne powaby wielu kobiet kochanek. Tylko jego instynkt śledczy, dociekliwość, nieugięte dążenie po trupach do sprawiedliwości pozostają te same, choć może niekoniecznie w Afryce, gdzie kluczową troską bohatera wydaje się walka z przeróżnymi owadami oraz biegunką... Inna sprawa, że w każdej z pozostałych części serii Mock był tak dominująca i bogatą osobowością, że zajmował sobą dużo powieściowej "przestrzeni", tymczasem w "Ludzkim ZOO" wydaje się zagubiony, niepewny i nierzadko bezradny.... a najbardziej tajemniczym i zjadającym uwagę odbiorcy bohaterem jest postać negatywna, czyli psychopatyczny naukowiec zwany Gadem, zaś w "afrykańskiej" części powieści uwagę kradnie mnich, James Dalrymple, który zresztą swoją przenikliwością, siłą, nieustępliwością, wykształceniem i nawet sporym uwielbieniem dla trunków przypomina Mocka z innych części serii. "Ludzkie ZOO" jest to zatem dość dziwna część cyklu. Gdybym miała bardzo krótko określić tematykę i temperaturę etyczną tej powieści, to powiedziałabym, że to taki kryminał, który utknął gdzieś pomiędzy "Jądrem ciemności" Conrada, a "Wyspą doktora Moreau" Wellsa. Tuż po lekturze wiem, że "Ludzkie ZOO" to jest świetnie napisany i skomponowany kryminał, nieprzewidywalny, z ładnie prowadzoną pełną volt intrygą, mrocznym gęstym klimatem, interesującymi bohaterami na wszystkich planach powieści, a mimo to z całą pewnością nie będzie to jednak moja ulubiona część serii. 

Marek Krajewski "Mock. Ludzkie ZOO" 

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Dziecko

taka byłam, chyba w wieku 4 lat, dziś myślę i wiem, że moje życie było wówczas bardzo skomplikowane i trudne, może nawet za trudne i za skomplikowane, mimo że rzecz jasna większości zdarzeń z tamtego czasu nie pamiętam, to jednak coś przecież czyniło ze mnie dziecko o dość poważnym wejrzeniu; 
przedziwne jest to, że teraz mam podobną fryzurę, co w sumie zauważyłam niedawno; 
a jeśli chodzi o tę dziewczynkę na osiołku, to nie mogę powiedzieć, że już jej nie ma, bo wiem, że gdzieś tam jest i często bywa ostro wkurwiona, zawsze, gdy czuję gniew, wiem, że to ona