środa, 31 stycznia 2018

cena ("Wszystkie pieniądze świata")

film dobry, głównie dzięki dwóm genialnym aktorom oraz moim zdaniem ładnym zdjęciom, nie porwało mnie to jakoś do końca, fabuła ma dłużyzny, ale jest to film... dobry, ale no... tylko dobry, nie przeżyłam tego jakoś do końca, nie odwiesiłam na haczyk mojej niewiary w fikcję i może dlatego w sumienie nie chce mi się go dogłębniej oceniać, zgadzam się ze wszystkim, co powiedzieli "sfilmowani", więc wklejam ich recenzję i tyle, bo ja bym chciała powiedzieć o czymś innym, to był niezwykły dzień... wybrałam się znowu z Asią do kina, wcześniej - zupełnie bez ładu i składu - kupiłyśmy sobie rzutem na taśmę bluzki w kolorach bezdyskusyjnej zieleni, z ptasimi wzorami, no i potem ten film, jeśli chodzi o nastroje miałam dzień pełen czarnych przemyśleń, czasami wszystko jest trudne po prostu i chyba poszłam na ten film, do którego nie miała zupełnie przekonania tylko po to, żeby usłyszeć, jak jeden z bohaterów mówi: "Wszystko ma swoją cenę. Najtrudniejsze w życiu jest pogodzenie się z jej wysokością"  i nagle zrozumiałam, że być może to mnie uwiera przez ostatnie dni, wysokość ceny, z którą nie umiem się pogodzić, część mnie uważa, że wymaga się ode mnie czasem za dużo, i wyrasta we mnie wówczas jakiś żal, zupełnie dziecięce tupanie nóżką i podkówka; i jeszcze wieczorem, u schyłku miesiąca w sposób najbardziej niespodziewany przydarzył mi się podarunek, odmiana, na którą nie liczyłam, nie teraz, nie tak znienacka, bo nagle dostałam to, o co nie umiałam poprosić, bo nawet nie widziałam jak, i dostałam w prezencie bez proszenia, jakby spała jakaś zasłona, wszystko jest warte wszystkiego, dwukierunkowo [wycofanie i mądrość, kochanie, mijanie i zamykanie, muzeum i rower, "ja już mam swoje życie", przepraszanie i szopki, bo "przecież już nie",  kruchość i mówienie (sic!), minimalizacja złych zezełek - no kto by pomyślał..., na pewno nie ja]

wtorek, 30 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - grafitowe i sparowane

czy to jest grafitowy? zawsze się waham określając ten kolor, ale w sumie ważniejsze jest to, że rękawiczki są dwie i to jest całkowicie inny rodzaj zagubienia, które wydaje się od razu mniej ważne, mniej dramatyczne, o ile w ogóle zgubienie rękawiczek to jakiśkolwiek dramat, te dwie, tak ładnie ułożone raczej wyglądają, jakby je ktoś zostawił, tak tylko na chwilę, wyglądają jakby ktoś miał po nie wrócić i to wrócić na pewno, początkowo leżały na ziemi, ale podniosła je i położyła na murku starsza pani, która koło przedszkola "walczyła" z narowistym wnuczkiem i niestety zauważyła, że robię zdjęcia, musiałam się wytłumaczyć, musiałam trochę nazmyślać, ale to nieważne, bo te rękawiczki, przecież... pewnie się znajdą, pewnie ktoś weźmie je jeszcze, razem mają więcej szans




poniedziałek, 29 stycznia 2018

"tata trzeci raz też głosowałby na Obamę" ("UCIEKAJ!")

zasadniczo... nie lubię horrorów, ale.... zachęciły mnie recenzje, i to nie tylko Kinomaniaka (z którą post factum w większości punktów się zgadzam), więc zaszalałam i kupiłam w Biedrze film "Uciekaj!", w końcu nominacja do Oskara też o czymś teoretycznie świadczy... czy mnie to zabiło?... no nie....choć jest to film mądrze skomponowany, pełen inteligentnej satyry, nieco przesadnej, ale taka własnie jest specyfika satyry, operuje pewnym wyolbrzymieniem, bazuje na karykaturalnych rysunkach postaci i sytuacji, odtwórca głównej roli - świetny, jego przyjaciel na drugim palnie - autentycznie zabawny, bo fajnie rozbija prostym komizmem grozę, taka przemieszka nastrojów i kategorii estetycznych wypada bardzo dobrze, cała intryga i napięcie - ok, choć emocjonalnie mnie to jednak nie ruszyło wcale; osnowa jest prosta czarnoskóry chłopak i biała dziewczyna, jadą do Jej rodziców, którzy są baaardzo biali, mieszkają w bardzo białej okolicy, mają bardzo białych znajomych, i niewątpliwie czarną służbę... rasizm unosi się w powierzu nawet gdy wszyscy starają się, żeby było miło i poprawnie, a poza tym coś jest mocno nie tak, coś jest dziwnego w atmosferze domu, w zachowaniu mieszkańców, trzeba tu przyznać, że atmosfera w filmie jest genialnie budowana za pomocą muzyki, ale też drobnych wydarzeń, sygnałów, detali, które z czasem obrastają w znaczenia, w swoim gatunku - niezły film, druga część słabsza niż pierwsza, bo jej przewidywalność bywa zbyt duża, a pewne rozwiązania wydają się trochę wtórne, a zakończenie... jest nieco za proste... można to było lepiej zwieńczyć, mniej jednoznacznie; w sumie: dobra, a także dobrze nakręcona/wykonana rozrywka, ciekawe połączenie horroru i ironii, ale to jakby wszystko

niedziela, 28 stycznia 2018

przewrażliwienia (Beth Hart - Love Is A Lie)

jestem przewrażliwiona na punkcie drobnych łgarstw i nielojalności, o większych nawet nie wspomnę - są dla mnie czymś definitywnie niewybaczalnym, i widzę w tym problem, widzę w tym moją słabość, moja matka mawia, że jestem "wymagająca", ma sporo racji, choć przyznam, że sama nie bardzo to kiedyś zauważałam, jestem także skłonna przyznać, że być może jest tak, że nikt nie jest dość idealny, by zawsze zachować się słusznie, by zawsze umieć dokonać w pełni uczciwego wyboru, być może niekiedy żaden wybór nie jest w pełni uczciwy, nie wobec wszystkich uwikłanych, rozumiem to wszystko, rozumiem odcienie rzeczywistości i to, że czasami nic nie jest łatwe, a jednak... pomimo tego drży we mnie żal i pod skórą płonie mi gniew, za każdym jednym razem, gdy w sytuacjach wątpliwych ludzie nie dokonują niewątpliwych wyborów, które mnie wydają się oczywiste i proste, bo przecież właśnie... bywa i tak, że zawikłane sytuacje miewają proste rozwiązania, tak to tak, nie to nie, koniec to nie początek, a początek to nie koniec, nie rób drugiemu co tobie niemiłe, zbrodnia i kara, każdemu podług zasług, nie przekraczaj granic, które są nieprzekraczalne i tak dalej

sobota, 27 stycznia 2018

przypadkiem wiem, z premedytacją się uchylam ("Miasto Chopina" Sorry Boys")

moją największą słabością są moje emocje, czy romantycznie mówiąc - moje serce, prawdziwe serce jest brzydkie, zwalisty mięsień, który pracuje, bo musi, ciągle mieli i przeżuwa krew, tymczasem jednak... to właśnie jest moją słabością, mielenie i przeżuwanie emocji, można tak to nazwać przecież - po prostu to jak bardzo wszystko mnie dotyczy i dotyka zawsze jest nadmierne;
 na przykład pewna kobieta wraca do Polski, bo nie lubi uchodźców, bo z kolejny mężczyzną jej nie wyszło, bo tak; i ona chce mieć też rower, bo sprzedaje samochód (za drogi, psuje się itp.) i dokładnie wie, kto dla niej ten rower zdobędzie, ta sama kobieta nie lubi zwierząt, uważa je za obrzydliwe, choć udaje, że chodzi tylko o alergię, jest dość narcystyczna i przywykła dopinać swego, pewnie więc dostanie ten rower, pewnie nawet odzyska klucze od domu, który uważa za swój i który nim przecież częściowo jest, choć od dawna w nim nie mieszka, dbałam o jej orchidee i ogród, i teraz zastanawiam się, czy będzie zadowolona, poza tym wiem, że planuje przeczyścić piec, ma już zatem konkretne plany i je zrealizuje, bo taka jest, zresztą wielu jej planów tylko się domyślam, i już rozważam, jak się uchylić, jak się przed tym wybronić, żeby mnie to nie dotyczyło, myślę, że muszę trzymać z daleka od niej mojego psa, bo gotowa go faktycznie "ukatrupić", myślę, że muszę trzymać od niej z daleka siebie, zresztą ja w ogóle nie chce tego wszystkiego, nie chce w tym uczestniczyć, nie chcę, nie chcę i nie chcę i kipi we mnie złość, że być może komukolwiek będzie się wydawało, że powinnam, jednakoż ....jestem mistrzem szlachetnej sztuki uniku i już szukam bocznych ścieżek i tylko jeszcze moje drobne słabości rzucają mi pod nogi kłody, a ja zaciskam oczy i skaczę, i zwiewam, już od wczoraj po cichutku, choć jest to kosztowne, zawodzą mi w tle moje emocję, moje powinności, moje sentymenty, wycofuje się krok po kroku, już prawie mnie nie ma, już jestem coraz mniej, mam taki mały alarm... teraz

piątek, 26 stycznia 2018

studniówkowy cud....

robimy studniówkę, rzutem na taśmę, postanowiłam, że się uda i oddałam temu całą moją energię na dziś i stał się cud..., zrobiliśmy i jest, a ja jestem wykończona... (zaproszenie malowała Julka)


czwartek, 25 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - żniwa

dziś znalazłam mnóstwo rękawiczek!! dziś - kiedy z ledwością miałam czas, aby się przy nich zatrzymywać, zagubione rękawiczki chodziły dziś stadami, a ja nie mogłam ich pominąć, więc nie pomijałam










środa, 24 stycznia 2018

sytuacje graniczne ("Atak Paniki")

na "Atak Paniki" wybrałam się z Asią, bo Andżelika nie dotarła, miotła jej się chyba zepsuła czy jakoś tak... środa, zimno i buro, przyznam, że ciężko było się zebrać, ale... powstałam i wyszłam z domu, dowlokłam się do kina i nie żałuję, film naprawdę jest dobry, od dawna nie widziałam tak udanego polskiego komediodramatu, epizodyczna konstrukcja wypadła świetnie, bo nie jest to bezmyślna sklejka wątków, tylko pewna celowa mozaika, w której jak w dobrym szekspirowskim punkcie kulminacyjnym wszyscy ku sobie dążą, wszyscy się w nieunikniony sposób spotykają, film wiec kompozycyjnie jest bardzo przemyślany i dobrze to jest po prostu wykonane, nawet czasowe przeskoki są ostatecznie czytelne i dają fajny efekt, na poziomie formy super to jest zrobione, nie bez znaczenia jest fakt, że watki są opowieściami o wyrównanej jakości, oczywiście są takie, które się wybijają (rozwodnicy i para w samolocie to moje ulubione) - wyrazistością, aktorstwem, pomysłem, ale generalnie te pięć opowieści, które są scalone w filmie prezentuje porównywalny poziom, nic od niczego tu nie odstaje, nie ma dysonansu, rozbicia filmowej iluzji, świetny jest także scenariusz, co najmniej kilka bardzo dobrych ról, choć moje ulubiona jest oczywiście Popławska w roli ekscentrycznej pisarki, cudna pod każdym względem kreacja; i teraz o czym to jest.... o człowieku w trudnej sytuacji, o momencie, w którym jesteś przyparty do muru i wyjść masz niewiele albo i wcale, i o tym, co wówczas zrobisz, jak to udźwigniesz... film o bezradności, która bywa nieunikniona, nawet o swego rodzaju kramie, o tym, jak życie wystawia nam rachunek za wcześniejsze wybory; na minus zaliczyłabym niektóre żarty... obok fajnego inteligentnego poczucia humoru jest kilka kwiatków, które są... Za Bardzo... no nie wiem, chyba proste, jak dla mnie, ale to rzecz subiektywna; kilka płytkich ról na drugim planie... kilka przeciągniętych scen w pierwszej części filmu... ale generalnie od czasu... no nie wiem, chyba "Dnia świra" nie widziałam tak dobrego komediodramatu, który jest autentycznie zabawny, ale też prawdziwie smutny i mówi Coś, mówi o Czymś i mówi to wiarygodnie

wtorek, 23 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna kaczka

wychodziłam z Asią ze szkoły, bo miałyśmy po drodze i zaraz po kilku krokach była sobie ta rękawiczka, wyglądała jak kaczy dziób, ktoś zatknął ją na słupku, a śnieg przyprószył w międzyczasie - tym sposobem Asia dowiedziała się, że zbieram rękawiczki, a ja zdobyłam czarną kaczkę...





poniedziałek, 22 stycznia 2018

ludzie spotykani po drodze

spotykam czasami pięknych ludzi w pociągach i na dworcach, wiem, że być może nie byliby zadowoleni, że ich zabieram ze sobą, więc z góry przepraszam, ale nie czynię tego w niecnym celu,  ostatecznie pytam, czy mogę, jak mogę, to biorę, przecież nie spotkamy się już nigdy w życiu, najprawdopodobniej... i dziś zobaczyłam małą dziewczynkę okutaną w kurtki i szale, gdy tymczasem mama i babcia były zajęte przy kasie PKP,  dziecko stało jak porzucona lalka i było to smutno-ładne, potem w pociągu siedziała naprzeciwko mnie piękna dziewczyna, tak bezwysiłkowo przeładna, jak z jakiegoś renesansowego obrazu, no i była jeszcze babcia z wnuczkiem, i mimo znaczącej różnicy wieku i płci było miedzy nimi mocno oczywiste i uchwytne podobieństwo, w tym jak się ruszają, jak mówią, jak trzymają głowę, lubię patrzeć na ludzi, patrzę zwykle życzliwie, to mi odrywa wzrok ode mnie samej

niedziela, 21 stycznia 2018

"wcale nie chcę wszystkiego, czego pragnę", czyli groza spełnionych życzeń (N. Gaiman "Koralina")

co za straszna bajka.... świat, w którym po kilku sekundach zwariowałabym ze strachu... a jednak.... to wspaniała opowieść, upiorna wersja "Alicji w Krainie Czarów", wersja więcej niż creepy... na jeden dzień zamknęłam się w tym świecie, starając się pamiętać, że to tylko fikcja i mimo to bałam się naprawdę, jakby obrano ze skóry wszystkie moja najgorsze obawy i lęki co do umownej struktury rzeczywistości, te guziki zamiast oczu... już samo to... okropne...; powieść oczywiście świetnie napisana, upiorna, niepokojąca

N. Gaiman "Koralina"

N. Gaiman "Koralina"

sobota, 20 stycznia 2018

uśmiechy nad kawą

to była "całkiem" (cytat) miła sobota, rano moja kawa się uśmiechnęła, ale nie uznałam tego wówczas jeszcze za dobry znak, udawałam - na swoje własne potrzeby - że nie jestem przesądna


piątek, 19 stycznia 2018

"Niemożliwe rzeczy się zdarzają" (N.Gaiman "Chłopaki Anansiego")

no i ja znowu tego Gaimana czytam... ale jak już kupiliśmy całą serię, zresztą przepięknie wydaną, to czemu nie czytać? to jest kolejna świetna powieściowa konstrukcja, której można tylko Gaimanowi pozazdrościć, wszystko tu się zazębia, zgadza, przekonuje, każdy watek, każda postać,żadnych pustek, dłużyzn, niekonsekwencji, ślepych zaułków, znowu świetna psychologia postaci, choć przy ekstremalnie wyrazistej parze głównych bohaterów, synów boga Anansiego rzeczywiście reszta bohaterów wypada blado, no może z wyjątkiem złego charakteru - Grahama Coatsa i ducha tancerki, powieść nawiązuje oczywiście do "Amerykańskich bogów", ale nie jest kontynuacja tej powieści, to osobna historia, jeśli ktoś nie czytał "Amerykańskich..." nie zaważy to na jego odbiorze "Chłopaków...", podoba mi się pewna hybryda gatunków, która Gaiman tu stworzył, jest to oczywiście powieść fantastyczna, ale też obyczajowa, psychologiczna i oczywiście kryminalna, i nie umaiłabym wybrać tutaj dominującego gatunku czy konwencji, co uważam za zaletę świadcząc o bogactwie tematycznym powieściowego świata, jest to też utwór autentycznie zabawny i to zabawny  w sposób subtelny i inteligentny, co też bardzo cenię, no i wychodzi na to, że się znowu zachwycam, no co ja poradzę, że to jest piekielnie dobrze napisane, przez błyskotliwego kreatywnego pisarza? no nie mogę nie zauważać oczywistości; zauważam za to także ponowne powtórzenie manewru typowego dla Gaimana - postać główna to zwykły człowiek, w którego życiu pojawia się niesamowitość i groza, które mimo początkowych problemów odmieniają życie postaci bezdyskusyjnie na dobre i wzbogaca jego egzystencję, a nawet rozwijają osobowość, wypada to uznać zatem za zabieg klasyczny dla tego pisarza, choć trzeba też przyznać, że w każdej powieści ta główna postać jest inna, to przeróżne osobowości, charaktery, sytuacje życiowe, konteksty - wszystko jest inne, jedynie ten schemat, od zwykłości do niezwykłości, ten specyficzny sposób poznawania siebie, osiągania dojrzałości czy swego rodzaju samoświadomości - to się powtarza, w czym zresztą nie ma nic złego....; doczepię się tylko nieco zbyt cukierkowego finału, płaskiej jak uliczny chodnik postaci Rossie, która zwyczajnie nie wyszła, miała chyba budzić sympatię, a nie budzi, jest irytująca, obiektywnie, czegoś jej brak, jest "niedorobiona" i jej obecność oraz rola w finale po prostu nie przekonują, poza tym.... fajna rzecz, przyjemna lektura, do tego wizja transcendencji oraz metafizycznych fundamentów świata oczywiście mnie pochłonęła i zachwyciła, no i motyw limonki - zapewne będzie chłodził za mną kilka dni

N.Gaiman "Chłopaki Anansiego"

N.Gaiman "Chłopaki Anansiego"

N.Gaiman "Chłopaki Anansiego"

czwartek, 18 stycznia 2018

zegar na dworcu w Brzegu

jadę przez Brzeg, nie wiem nawet gdzie to jest tak dokładnie, ale mają tam mały i ładny dworzec i obdrapany, a mimo to ciekawy zegar, który przyciągnął mój wzrok, a więc właśnie jest tak, że dziś jechałam przez Brzeg i był tam wielki zegar, i brzmi mi to jak początek jakiejś powieści: 
"Jechała z dziwnie ciężkim sercem i zamętem w głowie przez Brzeg. Jechała z niepokojem i czekając na pociąg co chwilę nerwowo zerkała na zegar. Długo jeszcze? Daleko jeszcze? Zawsze jest długo, i zawsze daleko." 


środa, 17 stycznia 2018

widoki

i to co prawda jest zwykły dzień w środku tygodnia, w dodatku w środku stycznia, który zżera mnie i przytłacza, jakby był listopadem, ale przecież... (znowu sukces!!) wstałam dziś rano i okazało się, że mam całkiem fajny widok na świat, całkiem dobry widok na życie, jak pocztówka, która przysłała się do mnie z cudzego świata, a przecież ten akurat świat jest mój... więc jest tak, że mamy sobie katar, ja i Mała Mi, sobie chyba zachorujemy, wylogujemy się na chwilę, zrobimy pauzę i stand by - taką mam wizję, taki mam widok i pomysł, a za oknem mam śnieg


wtorek, 16 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - szara i wtorkowa

wtorki są mocno takie sobie, są bure i szare, i męczy mnie sama myśl o wtorkach, bo są pełne wszystkiego, zwłaszcza rzeczy, na które całkowicie nie mam ochoty, więc ta rękawiczka jest taka jak moje wtorki ostatnio - szara, bura, klapnięta, nabita na pal(ik), bez życia, bez piękna, bez entuzjazmu, sama proza, i to taka z XIX wieku, z "Nędzników" Hugo lub z innej piwnicznej izby, w której ktoś na coś dogorywa


poniedziałek, 15 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - mała różowa z orchideą tuż obok

ponieważ o poniedziałkach nie warto wspominać zbyt często, oto zdjęcie z wczoraj  - rękawiczka przy wyjściu z Biedronki, obok moja urodzinowa orchidea, która przypadkowo wlazła w kadr, ale i tak jakoś przedziwnie pasuje, a otoczenie... paskudne - szarość, burość, mury poplamione Czymś, ale rękawiczka i orchidea nadal piękne, więc może to dlatego grają ze sobą i do siebie czymś więcej niż różem; mimowolnie i przez moment pomyślałam też robiąc to zdjęcie o moim życzeniu, które przemknęło mi przez głowę nad urodzinowym tortem, widać opary urodzinowej magii sprawiają, że wszystko wydaje się inne i znaczące, wszystko jest znakiem albo może nim być



niedziela, 14 stycznia 2018

skończyłam 39 lat

i to były świetne urodziny, świetny urodzinowy weekend, od dawna nie miałam tak pięknych urodzin, które dałyby mi tyle radości i zadowolenia, dostałam anioła i "Lód" i przepyszny tort dakłas, był teatr, był ajerkoniak, tofu na śniadanie, spacerowanie, pączki z "Pączkarni", La Gondola, czytanie i słonecznik, swobodny leniwy czas, laurki od Małej Mi, życzenia, nawet od mojego brata, co jest pewną sensacją, i orchidea w plamki też była, po prostu było jakoś tak miło i fajnie, co zwyczajnie przerosło moje oczekiwania, bo zwykle urodziny staram się po prostu przetrwać, ale... w takich okolicznościach to ja mogę urodzinować.... (warto nadmienić, że większość urodzinowych wspaniałości i dobrego klimatu zawdzięczam K.)


sobota, 13 stycznia 2018

"Nie mów tak do mnie" ("Szklana menażeria" w TL)


bilety na ten spektakl to był mój prezent dla mnie na urodziny, bo od czasu "Kotki na gorącym blaszanym dachu" z Newmanem uważam Tennessee Willimsa za mistrza psychologicznej szarpaniny, która w życiu bywa naszym nienazywalnym doświadczeniem, często nie dającym się ująć w ramy słów, a on jednak ją pokazuje i nazwa... a zatem: sama sztuka - świetna, mocny tekst, relacje, postaci - dobrze skomponowana rzecz, dziewczyna grająca Laurę (Alicja Stasiewicz) była znakomita, widzę tę młodziutka aktorkę już w kolejnym spektaklu i uważam, że jest po prostu świetna, przede wszystkim mądrze wchodzi w skórę i emocje postaci, dobrze wypadła też partnerująca jej w roli matki charyzmatyczna aktorka, której nazwiska nie mogę sobie niestety przypomnieć... (na końcu języka i pamięci, jak zazwyczaj...), za to panowie grający główne postaci męskie.... no cóż... odstawali, byli poprawni, ale tylko poprawni, nie przekonali mnie, a u Williamsa, gdzie gra się na emocjach każdy detal, niedostatek widać jak w powiększającym szkle... pewna płytkość roli, niepełne zaangażowanie czy zrozumienie bohatera mści się na aktorze okrutnie, na spektaklu zresztą też... muzyka - ok, pasowała po prostu, scenografia... hm, zbyt.... mroczna, i zbyt awangardowa, jak na sztukę, która jest realistyczna i bazuje na życiowym prawdopodobieństwie, wyglądało to trochę jakby rodzina ukazana na scenie mieszkała w designersko (biel, czerń, czerwień, bielone palety) zaadaptowanym na mieszkanie magazynie, a nie w zwykłym mieszkaniu, które pod każdym względem bardziej by przystawało do kondycji postaci i ich historii, ale może ja się czepiam.... w każdym razie dekoracje i cała w sumie scena odstawały mi od charakteru i estetycznej konwencji sztuki, od kostiumów nawet;
ale... poszłam, obejrzałam, był to dobry czas, bo w końcu jednak Williams, w końcu ta świetna Laura...

piątek, 12 stycznia 2018

tysiąc zagubionych rękawiczek - dwie czerwone wyjętę z przyszłości, przy Pączkarni

te rękawiczki znajdę dopiero za kilkanaście dni (28.01), będą leżały tuż koło jeszcze nieotwartej Pączkarni, a ja będę szła w kierunku dworca i będzie to dzień trudny, przytłaczający, nawet będą jakieś łzy z tej okazji, ale to wszystko dopiero będzie, a dziś... dziś te rękawiczki (są dwie, choć wyglądają jak jedna, bo są ułożone jedna na drugiej) służą jeszcze swojej właścicielce, służą jej od dawno, bo są trochę znoszone i jeszcze nie wiadomo, że zgubią się wkrótce koło obleganej zielonogórskiej Pączkarni, o której to dziś chciałam napisać, bo jem w niej niewiarygodne ilości pysznych pączków, świeżo robionych, można zajrzeć przez okno, to jakby manufaktura, można zobaczyć, jak robią je na miejscu i sprzedają od razu, kolejka zawsze spora w porywach do gigantycznej, ale chodzimy tam, czasem idę sama, czasem chodzimy razem, regularnie jemy te pączki, ciepłe i pachnące, i to jest pyszne, to jest miła rzecz, dlatego te rękawiczki tutaj, bo będą przy tej kultowej Pączkarni, choć dziś ich tam nie ma, nie było ich dziś jeszcze, ale ja dziś właśnie przechodziłam koło Pączkarni z wielkim apetytem na pączki, przechodziłam nie wiedząc nic, tak jak rękawiczki nie wiedziały o swoim przyszłym zagubieniu, tak nie wiedziałam i ja, że za dwa tygodnie będę też szła tędy w niedzielę z innym ciężarem w sobie, z innymi, zaciśniętymi w piąstki myślami, że znajdę te rękawiczki, że coś się zmieni przy okazji, bo czasami tak jest, że trudne dni przynoszą odmianę i tylko pośpiech, tylko tempo mojego marszu będzie to samo, tylko to;




czwartek, 11 stycznia 2018

rozwidlenia

dawno, dawno temu moja mama jako młoda dziewczyna mieszkała w Paczkowie, małej mieścince koło Kłodzka, wysłała ją tam jej matka, bo dwaj starsi bracia ze swoimi rodzinami tam właśnie się osiedlili, mamie nie było tam dobrze i wiem, że źle wspomina te czasy, była tam jak bezpański pies, i chyba tak się czuła, potem przeniosła się do Konina, gdzie z kolei przebywała jej starsza siostra, na geodezji poznała mojego ojca i wiadomo, bezsensowna miłość dwojga dzieciaków, która skończyła się słabo, był jednak taki moment, w którym na początku ich małżeństwa rozstanie wisiało na włosku, pamiętam to jak przez mgłę, mamę z brązową walizką, jej stłuczone kolano, bo potknęła się na schodach, do tego interwencja ciotki, jej wkurzony mąż... jednym z pomysłów na to, co dalej, był wyjazd do babci albo powrót do Paczkowa, w praktyce jednak, chyba okazało się, że nigdzie nie ma dla nas miejsca, więc mama wróciła do mojego ojca, jakiś czas potem urodził się mój brat i utknęli, ale.... gdyby było inaczej, gdyby wówczas wyjechała, może nawet wróciła do Paczkowa? wszytko byłoby przecież inaczej, znałabym moich kuzynów z Paczkowa bliżej niż ze zdjęć, zwłaszcza Renię, miałabym jakieś Paczkowskie życie, skończyłabym tam szkołę, być może studia w Krakowie, bo bliżej, pewnie nie miałabym brata, a może miałabym zupełnie inne rodzeństwo? może nawet spotkałabym małego jasnowłosego chłopca w absurdalnych ażurowych kolanówkach, który w tym czasie mieszkał w Paczkowie, spotykalibyśmy się pod kasztanem, którego już nie ma, bo tam się wtedy wszystkie dzieciaki spotykały, wspinalibyśmy się po jabłoniach z dzikiego sadu, który kilkanaście lat temu wycięto, ale zanim to by się stało obrzucalibyśmy się tymi jabłkami jak szaleni, bo takie wojny tam wtedy trwały, byłoby inaczej - to moje alternatywne życie, które się nie wydarzyło, byłoby moim prawdziwym życiem, które się dzieje i dziś byłabym kimś innym, byłabym gdzieś indziej, ale.... tak nie jest, wtedy, dawno temu w mojej życiowej prehistorii mama zdecydowała, wybrała za mnie, bo byłam dzieckiem i żadne wybory nie należały do mnie, teraz należą, ale to nie oznacza, że są łatwiejsze, życie ciągle rozwarstwia się i rozwidla, czasami myślę o drogach, którymi nie poszłam i o tych, które porzuciłam, bo także to, co niewybrane jest składnikiem tego, kim jestem dziś, lecz dopiero niedawno zrozumiałam, że również wybory moich rodziców lub ich brak, wybory dziadków i każdego, Każdego, z kim splotły się moje lub ich losy, determinują mnie, wpychają mnie w sieć zależności i przypadków, nad którymi często (zwykle?) nie mam kontroli, więc to nie przeznaczenie, nie los rządzi ludzkim życiem, tylko wola, wola tysięcy ludzi, którzy żyją lub żyli, i to nie tak, że wszystko zapisane jest na wstędze, raczej wszystko zawiera się w naszych rozwidleniach, moich i cudzych, w pamięci mojego ciała, krwi i genów nawet o drogach wybranych lub nie, każda potencja i możliwość, każda (moja i nie-moja) realizacja, każdy wybór i wahanie są ze mną do teraz i określają mnie, i tamtego chłopca w kolanówkach, nawet jego, także..., bo mogło być inaczej


środa, 10 stycznia 2018

moja babcia mawiała... (11)

Gdyby wszyscy mężczyźni mieli dokładnie takie kobiety, na jakie zasługują, większość z nich miałaby okropnie ciężkie życie.

******

dawno tych babcinych sloganów nie było... a ten jakby przypełzł z znikąd na fali rozważań o własnych i cudzych EX, znam wiele wspaniałych kobiet, które trafiły na fatalnych mężczyzn, ale - aby być uczciwą - znam też wielu dobrych mężczyzn, którzy trafili na paskudne kobiety; być może to w skali globalnej wychodzi remis, który gwarantuje wszechświatowi równowagę, ale w jednostkowej skali zwykłego ludzkiego życia, kończy się to tak sobie i przecież szkoda, zawsze trochę szkoda, zmarnowanego czasu, życia, szans, nawet jeśli czasami wydaje się to marnotrawstwo konieczne; Asia powiedziała mi ostatnio: - Nie mogę uwierzyć, że aż tak można się pomylić, nie że w ogóle, ale że aż tak. - A ja wiem o czym mówi, bo i ja pomyliłam się raz czy dwa "aż tak", bo i co do mnie się pomylono "aż tak"

wtorek, 9 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - rękawica Nerona

jak ci tak od razu rano cudza rękawiczka po Neronowsku, po dyktatorsku i po cesarsku pokaże kciuk w dół, czyli wiesz, że rzeczywistość jest skazana na zatracenie, to nie oczekujesz za wiele od takiego dnia... chyba i ja nie oczekiwałam, dzień minął i przepłynął, nagle zupełnie go nie pamiętam, Neron zgubił rękawiczkę, której przecież i tak nigdy by nie włożył, i jednym niewykonanym gestem zniszczył ten dzień, wiem tylko, że byłam na moich ulubionych naleśnikach z gruszką, orzechami i serem gorgonzola, i że były przepyszne



poniedziałek, 8 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - niebieska w parku

rękawiczka znaleziona w ostatni weekend, wypatrzyłam ją - nie chwaląc się - ja, a tymczasem tu i teraz tworzą się listy, knucia, marudzenia, pretensje, zażalenia, w sumie nie warto ich celebrować - zatem wracam do tej rękawiczki, znalezionej wtedy, w słoneczny dzień, niebieskiej jak strzep nieba, zostawionej w parku, nic to, że na obrzeżu śmietnika, wracam do tego i tak, wracam do chodzenia przez las, bo o tym warto pamiętać, szczególnie w poniedziałek, który mnie gnębi, tłumi i przytłacza tylko dlatego, że jest poniedziałkiem, początkiem wyczekiwania na kolejną niebieskość



niedziela, 7 stycznia 2018

gdybyś mógł....(S.King i R. Chizmar "Pudełko z guzikami Gwendy")

książkę kupiłam w prezencie nie sobie, ale i tak została mi użyczona i fajnie, bo dawno nic Kinga nie czytałam, w zasadzie od wielu lat; oczywiście tytuł budzi we mnie zupełnie subiektywne wspomnienia, które z książką nie mają nic wspólnego [kiedy byłam mała moja babcia Krysia miała blaszane niebieskie pudełko z guzikami, którymi często się bawiłam, uważałam, że są piękne i bardzo chciałam mieć takie pudełko, gdzieś ono potem przepadło po śmierci babci, a mnie zostało samo pragnienie pudełka, od dawna zbieram guziki, aby je kiedyś mieć], ale.... żeby tak coś jednak o tej powieści napisać - dobrze się to czytało, King nawet w tandemie pozostaje sprawnym rzemieślnikiem, pomysł na opowieść też jest jak zawsze niby prosty a niebanalny, mała dziewczynka dostaje pudełko od nieznajomego, przynosi jej ono szczęście i pieniądze, ale nie może o nim nikomu powiedzieć, musi je chronić, bo pudełko zawiera guziki zdolne zniszczyć świat, w sumie jest to także historia dorastania, zmiany, opowieść o pokusie, odpowiedzialności, oczywiście miejscami straszna, z finałem pełnym grozy, ale jednak to mądra opowieść, lekko napisana i bardzo wciągająca; nie mogłam się jednak oprzeć myśli, że jest to pewien szkic, który powinien się rozrosnąć, że ta historia ma większy potencjał, psychologię bohaterów można by rozbudować, zwłaszcza w drugim planie, a wydarzenia opisać dokładniej, więcej wnikliwości, więcej szczegółów, to by tylko wzbogaciło całość, oczywiście to nadal jest świetna i dynamiczna historia, ale jakby przedstawiona w skrócie, w zarysie, w uproszczeniu, i chyba trochę mi było szkoda, że tak pędzę przez życie bohaterki, nie mogąc się w nim naprawdę rozgościć i rozejrzeć


sobota, 6 stycznia 2018

w słońcu przez las

dłuuugi spacer trasą, którą zwykle biegam, piękny dzień był po prostu, pełen słońca, jakby już teraz zaraz w styczniu miała przyjść wiosna, wiadomo, że nie, ale i tak słońce dało po kościach, stworzyło złudzenia, szliśmy przez las i wszystko się zgadzało, sfotografowałam nasze zimowe cienie, żeby to zapamiętać, to właśnie jest Coś o Czymś w mojej osobistej skali, czyli jedynej, która naprawdę Znaczy





piątek, 5 stycznia 2018

"dokądkolwiek się udasz, zabierasz tam siebie" (N. Gaiman "Księga cmentarna")

Kiedy jeszcze Kuba mi nie zniknął i nie zakopał się w Łodzi, to mówił mi kilka razy o Gaimanie, i w sumie to z jego odległej już w czasie inspiracji sięgnęłam w ubiegłym roku po tego Gaimana, a teraz czytam i przypomniało mi się, że to właśnie o "Księdze cmentarnej" mi kiedyś Kuba mówił, że właśnie czyta, że poleca i że fajna, i miał wtedy rację, bo faktycznie fajna, teraz czytam ją ja, podoba mi się pewna miękkość i łagodność tej książki, mglisty, delikatny klimat utrzymujący się pomimo grozy, niesamowitości i wszechobecnej śmierci, jakoś mnie to urzeka i jakoś robi mi to spokój; znowu Gaiman ma nowy pomysł na świat, na życie i umieranie, na mistyczne fundamenty rzeczywistości, a ja podziwiam i myślę sobie, że to jest powieść także dla młodzieży, może nawet dzieci, oczywiście nie małych, ale takich powiedzmy 12-latków już tak, bo mimo całej fantastyki jest w tej powieści pewna nieusuwalna uczciwość, bo jest w niej zło, które jest straszne i przeokropne, jest śmierć, która jest nieunikniona, ale niczego nie kończy, są przede wszystkim fantastyczne postaci  - wielowymiarowe i niejednoznaczne, których osobowość jednak kupuje się jako w pełni "ludzką" i wiarygodną, no i jest to piękna opowieść o dorastaniu, odwadze, samotności, rodzinie, poświęceniu i egoizmie, o magii, ale też o czasie, o mijaniu, w jakimś sensie jest to również powieść inicjacyjna o dorastaniu, o odkrywaniu siebie, zatem znowu mnie ten Gaiman zaczarował, ale tym razem nie rozmachem i kreatywnością, nawet nie przemyślaną konstrukcją fabuły, ale urokiem samej opowieści, bo to jest po prostu piękna baśń, która oswaja śmierć i sprawia, że poczucie bezradności wobec niej (którego każdy przecież czasami doświadcza) traci swój impet

(Neil Gaiman "Księga cmentarna")

czwartek, 4 stycznia 2018

niebieska małpa (street art, cz. 43)

mijam tę małpę prawie codziennie, hacząc o nią wzrokiem z bliska lub daleka odkąd zmieniła mi się trasa do pracy, zwykle widzimy się jak wracam do domu, mam wówczas jakoś mocniej ją po drodze, zatem: złośliwa małpa i ja, pewne to jest bardzo głupie, ale jakoś mnie bawi jej wyszczerzony dziób i na moment odpala mi się wewnętrzne "ha-ha", dobre i to, trzeba doceniać i to - siła rzeczy drobnych przeciwko burości i szarości stycznia


środa, 3 stycznia 2018

uwaga, uwaga, spadł śnieg na chwilę

powrót do pracy jest - co tu dużo gadać - bolesny... w perspektywie cały miesiąc nieustającego krążenia w półmroku, trzeba jakoś to przetrwać, choć jest jakieś smętne marnotrawstwo czasu i życia w takim przetrwalnikowym podejściu, z drugiej stronie przetrwanie to rzecz zasadnicza w tej depresyjnej ciemności i burości, która mnie otacza, dziś na chwilę spadł śnieg, a potem szast prast i już go nie było, ale na chwilę spadł i zrobiło się jaśniej, zrobiło się lepiej... marzy mi się zima i biel, taka jak w dzieciństwie, trzaskający mróz, iskrzące się zaspy w wieczornym świetle... lepienie bałwana, bo jasne, że bym poszła i ulepiła, mam w końcu Małą Mi, więc mogę nadal poszaleć w śniegu, że niby dla Potomka się to robi, nie wiem skąd mi się bierze ta wiara, że śnieg naprawiłby przestrzeń i załatał styczniowy czas, ale rzeczywiście tak właśnie mi się wydaje, w to właśnie chwilowo wierzę


wtorek, 2 stycznia 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - wielgachna czerwona

trzeba było zacząć ten rok, iść do pracy, ogólnie ruszyć z życiem, i po grudzie to szło, oj po grudzie, ale wracając tuż pod blokiem na żywopłocie leżała rękawiczka, prawie jakby trzymała kciuki, więc mimowolnie i zabobonie, że aż wstyd uznałam, że trzyma kciuki za mnie i że może jakoś to będzie, że to może być dobry omen, bo czemu nie?


poniedziałek, 1 stycznia 2018

nadzieje i niepokoje

patrzę na nadchodzący rok z nadzieją i niepokojem, dokładnie tak, przeczuwam kłopoty, bo kłopoty są zawsze, choć oczywiście tym razem nie chodzi jedynie o tak trywialne przeświadczenie, po prostu widzę wiele punktów,w których coś może się zapalić i spłonąć mi w rękach, mimo wszystko mam nadzieję, że nie będą to jednak trudności z gatunku nierozwiązywalnych i pożary czyniące szkody nie do naprawienia, i to wszystko, i to już