czwartek, 30 czerwca 2016

"przegraliśmy" (U. Eco "Temat na pierwszą stronę")

Nie wiem, o co tu chodzi, ale ceniąc pisarstwo Eco, zarazem mam poczucie swego rodzaju wycieńczenia, kiedy brnę (no bo brnę...) przez jego książki, czytam po 10-15 stron i mam dość (oczywiście z wyjątkiem ostatnich 50-60, kiedy już pędzę do mety, ciekawa zakończenia), za to po przeczytaniu jestem zadowolona, że poznałam tę (kolejną) powieść, przyjemnie rozlewa mi się po mej próżności takie poczucie intelektualnej satysfakcji i totalnego nasycenia, od lat i absolutnie zawsze mam tak z każdą jedną książką Eco. Takoż i tym razem."Temat na pierwsza stronę" jest to w sumie opowieść o manipulacjach i całej tej paskudnej lepkości, taniej demagogii, gierkach z czytelnikiem prowadzonych przez media, Eco ukazuje to od strony warsztatowej, zatem obnaża tym bardziej i rzeczywiście pokazuje, że media są nie po to, by informacje przekazywać, ale by je ukrywać lub co najwyżej kształtować, co więcej, żadna wolność na tym rynku nie istnieje, zatem zniewala (i oszukuje) odbiorcę narzędzie, które samo w sobie też jest zniewolone i uwikłane, każdy ma swego pana, nad każdym ktoś stoi, zwykle bliżej niedookreślony ktoś, który czegoś chcę, który coś próbuje ugrać. Kupiłam tę wizję. Do tego wątek sensacyjny, wątek miłosny, trochę historii, intertekstualność typowa dla Eco w ogóle. Ciekawa i niepokojąca rzecz.

Umberto Eco "Temat na pierwsza stronę"

środa, 29 czerwca 2016

jedna z najlepszych rzeczy

Wieczór z ludźmi, których lubię i uważam za moich najlepszych kolegów, w prześlicznym ogródku działkowym Bartka - pięknie, przyjemnie, smacznie, wesoło, lekko i całkowicie bezstresowo, uroda życia w czystej postaci, mogłabym tak częściej 
(pod różami Asia, uwieczniona podstępnie i znienackowo, Asia jest oczywiście świetna).



wtorek, 28 czerwca 2016

Nie ufaj ekranom! (street art, cz.32, ZG)

Nie było dotąd okazji, bo zwykłe budynek zastawiony autami, a dziś proszę... fart, udało się i jest, kolejna rozdzielnia gazu, kolejne malunki, które z szarego nudnego budynku zrobiły coś ciekawego.









poniedziałek, 27 czerwca 2016

pewien rozpuszczony bachor ("LOLO")


Francuskie kino mnie nie porywa, ale Julie Delpy już trochę tak, zatem wybrałam się na "Lolo"(po prawdzie nic ciekawszego nie grali w kinie po prostu) i gdyby to było tylko o kobiecie po 45-ce i jej przyjaciółce, o szukaniu miłości lub chociaż rozrywki... to ok, było sporo dobrych dialogów, fajny komizm sytuacyjny, bardzo prawdziwe, ale nie przytłaczające rozterki kobiety dobrze po 40ce, przede wszystkim zaś: miłość odbrązowiona z patosu, ckliwości i zbędnej idealizacji, miłość budowana powoli, codzienna i jakaś taka wiarygodna, do tego rzeczywiście lekkie, ale nie prostackie  poczucie humoru, historia właściwie prosta, lecz opowiedziana z eleganckim dystansem, niegłupio, taka opowieść, z której można się czegoś nauczyć, można ją przeżyć -  z przyczyn zapewne osobistych jakoś by mnie to wciągnęło, a mimo wszystko jednak ten film staje się z biegiem akcji raczej komedią obyczajową o rozpuszczonym synalku  i to komedią, która w gruncie rzeczy nie do końca jest zabawna, jeśli się tej sytuacji przyjrzeć z bliska. Równie dobrze można ten film po odarciu go z niewątpliwie inteligentnych żartów i zabawnych sytuacji uznać za obraz o psychopatycznym umyśle ogarniętym obsesją, w ostatniej scenie matki i syna zapachniało mi psychozą jak z filmów Hitchcocka . Przyznać trzeba, że główna para aktorów naprawdę jest świetna, to ciekawe role, to także role dobrze zagrane, mądrze prowadzone, jest też sporo dobrych dialogów między przyjaciółkami zwłaszcza na początku, potem trochę to ginie na rzecz wątku głównego, Delpy cudna, fabuła dość dynamiczna, mimo to bywało irytująco, obśmiano niekiedy rzeczy, które jak dla mnie są cholernie nieśmieszne (problem szeroko pojętej przemocy w relacjach mało mnie bawi i tyle), młodzi aktorzy płascy zupełnie, wywaliłabym całą tę gówniarzerię, zarówno jako postaci, jak i jako aktorów... w sumie... mieszane uczucia, być może to po prostu film nie dla mnie, nie trafiający w moje potrzeby czy fascynacje. Bardzo francuski, w sensie wyrafinowania i elegancji w zakresie przemyślanej reżyserii, aktorstwa, komponowania fabuły. Faktycznie jest to opowieść, którą warto docenić, bo jest bardzo ludzka, ciekawie subiektywna, zabawna, dobrze wykonana, ja jednak trzymałam się jakoś od niej na dystans - bo drażniące macierzyństwo, bo drażniące synostwo, bo emocjonalnie miałam często dość nieprzyjemny dysonans.

niedziela, 26 czerwca 2016

o tym jak przebiegłam przez wzgórza

Parszywa Dwunastka za mną, było nieźle, nieźle to znaczy, że chciałam mieć nieco lepszy czas, ale i ten uzyskany biorę i uważam za całkiem w porządku, pogoda sprzyjała, atmosfera jak zazwyczaj pozytywna, na mecie dobre jedzenie, dobiegłam w czasie 1h05min53sek ramię w ramię z Andrzejem przez całą trasę, bardzo to było fajne tak biec razem i rzeczywiście mi pomagało, byłam 3 minuty szybsza niż rok temu, co uważam za progres, no i byłam 21. w mojej kategorii wiekowej i płciowej, potem już jest mniej perłowo, bo w kategoriach ogólnych jestem dalej: 37. kobieta na mecie na 128 startujących oraz 343. w klasyfikacji ogólnej na 576 startujących, utrzymałam tempo, które miałam przetrenowane, czyli 5.30 na kilometr, choć oczywiście biegam szybciej na płaskich odcinkach i wolniej, jeśli jest pod górę, średnia wyszła jednak taka, jak miała być, w sumie....no cóż: brawo ja ;)




sobota, 25 czerwca 2016

pewnego razu na Bobrowym Wzgórzu ("Jak urządzić orgię w małym mieście")

dziecko na wakacjach, więc ja dla odmiany na filmie, który nie jest kreskówką, obraz miejscami dość dosadny i odważny, ale nie obrazoburczy ani niesmaczny, prosta historia: dziewczyna z łatką skandalistki wraca z wielkiego miasta do rodzinnego, konserwatywnego miasteczka na pogrzeb matki, z którą była skłócona i która była miejscową sławą (autorką romantycznych opowieści opartych o rodzinne wartości w klimacie "Ani z Zielonego Wzgórza"), dziewczyna wraca i załatwia stare sprawy, a w międzyczasie okazuje się, że nikt z bohaterów nie jest ani tak niewinny, ani tak święty jak się wydaje, a idealne biografie nie są idealne, każdy ma swoje frustracje, sekrety, podskórne intencje; scenariusz ma pewne luki logiczne i drobne dłużyzny, ale ogólnie rzecz biorąc jest naprawdę w porządku, miejscami autentycznie zabawny, wielowątkowy, bez prostackiego poczucia humoru, o które byłoby przecież dość łatwo, opowieść w swoim ogólnym zarysie jest faktycznie dość błaha, a nawet przewidywalna, ale też inteligentna, lekka czy nawet w przekonujący sposób emocjonalna, ot grupa zwykłych ludzi planuje orgię, wszyscy znają się od zawsze, jak to w malutkim miasteczku, nagle znajdują się w małomiasteczkowych salonach swoich domów w sytuacji nieprawdopodobnej, z całym jej niezręcznym sztafażem, codzienną zgrzebnością, której usiłują sprostać, by zaprzeczyć swojej prowincjonalności, która w gruncie rzeczy im wszystkim odpowiada; plusem jest wyrazistość postaci, są w większości ciekawe i przyjemne, widz szybko się z nimi zaprzyjaźnia i dobrze im życzy, scenariusz oferował aktorom po prostu dobre role do zagrania, a nie tylko możliwość zaświecenia tyłkiem, zresztą w ogóle tej golizny tam nie ma za wiele, nic nadto intymnego nie wypala oczu, a i aktorzy nie są z tych perfekcyjnie wyglądających i hodowlanych osobników, z postury i wyglądu są bliscy zwykłym ludziom, są zmarszczki, wałeczki tłuszczu, rozmazane makijaże, mocno zwykłe ciuchy, nie ma botoksu, wyrzeźbionych mięśni i innych fajerwerków, może dlatego przeszło mi przez myśl, że współczesnej młodzieży, która ma łatwy dostęp do fałszującej rzeczywistość pornografii ten film przydałby się jako tekst mówiący o seksie i o emocjach z nim związanych lepiej i prawdziwiej niż kanały pornograficzne, do których zresztą raz czy dwa ironicznie się w fabule odniesiono; brakło mi tła, film skupia się na bohaterach, ale nie na miejscu ich życia, które zarysowano tylko kilkoma grubymi krechami na wstępie i potem porzucono, uważam to za brak, bo jakby nie było to miejsce jest istotnym składnikiem całej fabuły, ma wpływ na to jacy są i kim są bohaterowie, w efekcie jest orgia, są jej barwni uczestnicy, ale miasta czy raczej miasteczka pokazano niewiele ; 
"Jak urządzić orgię w małym mieście...." - w gruncie rzeczy jest to sympatyczna obyczajowa komedia romantyczna z pieprzem, nie zabija, ale ma wiele klasy i wdzięku, nie zniesmacza, a wypada dość prawdziwie, zatem pooglądać można, no i tak, tak, ma pewien zauważalny walor edukacyjny i proludzki ;)

piątek, 24 czerwca 2016

zakończenia bez zaskoczenia

koniec roku szkolnego, wyczekiwany przez dzieci, ale przez nauczycieli na pewno bardziej, jest gorąco, strasznie gorąco, czułam jak kropelki potu płyną mi wzdłuż kręgosłupa, dzień pękał w szwach od drobnych wydarzeń, od incydentów; okazało się, że mogłabym robić coś zupełnie innego niż uczyć, wpasować się w trend wszędobylskich zmian, ale i tym razem się uchyliłam, zostałam zamiast odejść; oczywiście dostałam kwiatki, ale słodyczy więcej, magazynuję je jak zazwyczaj na wrzesień do rozdania; Mała Mi odebrała świadectwo z czerwonym paskiem, Mała Mi ma dobre serce i jest z natury osobowością szlachetną, więc drżę o jej przyszłość, myśląc jednocześnie, że wielka szkoda, że nie ma nagród za dobroduszność i wrażliwość, Małej Mi by się należały bardziej niż komukolwiek ze znanych mi ludzi, póki co pojechała na wiejskie wakacje, jest zadowolona; ja wybrałam się na jedzenie, picie i piękne widoki do Sławy, był to wyjazd przedziwny, choć nie zaskakujący, dość zabawny, doświadczyłam czy raczej padłam ofiarą przeróżnych adoracji, żadna mnie nie zaskoczyła, choć ich rozmiar mnie jednak zadziwił, czasami wolałabym, by po prostu zostawiono mnie w spokoju, zwłaszcza gdy znajduję nie to, czego rzeczywiście szukam; i mówię tak (i o spokoju, i o szukaniu), choć nie wiem, co by to mogło być takiego;
bladoróżowa róża pomalowana jest na niebiesko i cała w brokacie - taką dostałam i ładnie wyglądała, efektownie, ale nie jest prawdziwa, nie jest naprawdę

środa, 22 czerwca 2016

"między mózgiem a sercem" (Skubas - Diabeł)


rzecz jest oczywista, każdy je ma, słabości, którym w gruncie rzeczy lubi ulegać, ja mam je na pewno, właśnie tam, gdzie najbardziej zakłócają wewnętrzną komunikację - "gdzieś między mózgiem a sercem", to świetne miejsce na szum i mrok, które huczą mi ostatnio niemiłosiernie, drapią mnie i doskwierają, mogłabym mieć na przykład więcej władzy i pieniędzy za cenę mego czasu i spokoju, umiem się od tego uchylić, skutecznie, choć szepcze to do mnie jeszcze czasami, ale przede wszystkim wszystkie te drogi niewybrane, niedokonane wybory, których nadal nie należy dokonywać i wybierać, a które są jednak możliwe, są nadal opcją - syczą mi do ucha; Kofta napisała kiedyś, że "diabeł jest najlepszym przyjacielem kobiety", lubię to powtarzać, choć nie mam do tego pełnego przekonania, w sensie kulturowym ma to oczywiście swój sens... ale na moim wsobnym podwórku... to coś innego; tak naprawdę chciałam tylko napisać, że się siłuję ze sobą, choć nie zawsze umiem dookreślić po co i kusi mnie, żeby zwyczajnie przestać, a przecież jednocześnie wiem, że nie powinnam, wiem i już;

wtorek, 21 czerwca 2016

sweet 11

dziś najwspanialsza osoba na świecie, czyli Mała Mi kończy 11 lat, zamówiony "weekend marzeń", czyli tysiąca życzeń odbył się, liczne prezenty rozdano, słodycze były, kilogramy cuksów zaniesione zostały do szkoły, jest to też moje święto... wszystkiego dobrego, brawo my

poniedziałek, 20 czerwca 2016

pierwszy dzień lata

moja babcia sadziła róże, dorodne, pachnące, wielokolorowe, ale w zasadzie potrafiła posadzić chyba wszystko i właśnie to wszystko rosło w jej ogrodzie, który pamiętam jako ogromny, choć pewnie był niewielki, bo po prostu to ja byłam małą dziewczynką wtedy, mimo wszystko jest w tym wspomnieniu o ogrodzie babci jakaś magia i niesamowitość, jest tęsknota za jego odtworzeniem, były tam maliny, mnóstwo malin, więc także drapanie po nogach i słodycz, miękkość owoców, zamszowe morele, cierpki agrest i znowu ukłucie, i ciągle te róże, czerwone, różowe, żółte, pomarańczowe, wyobrażałam sobie, że chowam się za tymi wszystkimi cierniami i było to jedno z moich najlepszych , najbezpieczniejszych miejsc;

moja mama ma kwiaciarnię i robi piękne bukiety, robi to świetnie, ale chyba za tym nie przepada;

a ja zwyczajnie lubię kwiatki i to jakby wszystko







niedziela, 19 czerwca 2016

piękno i wrzask

kiedy przechodzę obok ogrodu botanicznego w drodze do pracy i o ile idę przez las, a często idę przecież, słucham prawie zawsze głośnych wrzasków pawia, rzeczywiście mało przyjemnych i przejmujących, przywykłam do nich na tej samej zasadzie, na której ludzie mieszkający przy torach przestają słyszeć przejeżdżające tuż obok ich domu pociągi; dziś dość przypadkowo wybrałam się na spotkanie z krzykaczem, w zamierzeniu miał to być tylko spacer do ogrodu, prawie zapomniałam, że jest tam też wrzeszcząc paw, może dlatego zachwycił mnie znienacka, może dlatego wydał mi się niesamowity, chociaż znowu na mnie nawrzeszczał, chociaż mi znowu nagadał

 
 



sobota, 18 czerwca 2016

już niedługo Parszywka

Za tydzień biegnę Parszywą Dwunastkę, czyli 12-kilometrowy bieg po Lesie Piastowskim, dziś usiłowałam przypomnieć sobie trasę i rzeczywiście nadal ją pamiętam, co jest pewnym wyczynem z powodu znaczącej wycinki lasu tu i ówdzie, wycinka zresztą wypadła dość pechowo, bo głównie na podbiegach, zatem w razie upału nie tylko biegnie się pod górę, ale też jest mało przyjemna patelnia, jednakże póki co było nieźle, tempo mam oczywiście słabe, lewa łydka ciągle mnie boli, nie tak, że jakoś strasznie, po prostu uciążliwie, czuję tam nieustannie napięty mięsień i mimowolnie oszczędzam tę nogę, zwalniam, balansuję (wywalam się... i owszem, i to się zdarzyło, na szczęście przy mojej ogólnej ciamajdowatości, umiem też pięknie upadać), w dodatku znowu się przeziębiłam, w sumie wszystko to jest mocno typowe, moje biegowe fatum tegoroczne właśnie tak wygląda, żadnych większych kontuzji, ale za to ciągle drobne upierdliwości, które torpedują treningi, a jak są zawody, to ja tuż przed nimi łażę zasmarkana i pokasłująca, ktoś mnie przeklął czy co? niech się przyzna chociaż... Oczywiście i tak pobiegnę, licząc się z tym, że efekty mogą być mizerne. I niech mówią co chcą, to nie jest łatwa trasa, za to na pewno łatwo na niej zgubić oddech, czego oczywiście byśmy nie chcieli za tydzień....

piątek, 17 czerwca 2016

dzielna rybka z kłopotami (Gdzie jest Dory?)

Na tę bajkę długo czekałyśmy, zarówno ja, jak i Mała Mi, więc premiera musiała być cała nasza i była, oczywiście po "Gdzie jest Nemo?" nasze oczekiwania były gigantyczne i cho może ta druga część nie porywa aż tak jak pierwsza, to jednak jest to śliczna rzecz, niby bajka a każdy bohater ma niezwykle wyrazistą osobowość (nawet epizodyczne postaci, jak małż), wiele filmów fabularnych dla dorosłego widza mogłoby się budowania postaci z tej bajki uczyć, oczywiście technicznie, kolorystycznie jest to rzecz niesamowita, kolejna kreskówka, w którą ktoś włożył wielką kasę i widać ją w każdym ujęciu, nie ma w tym nic złego, ostatecznie bajka jest dzięki temu zwyczajnie miła dla oka, malownicza, w ujęciach podwodnego świata - piękna po prostu, humorystycznych scenek jest mniej niż w pierwszej cześć, ale emocji jakby więcej, problemy Dory nie są płytkie i wkraczają w dziedzinę czegoś znacznie więcej niż słaba pamięć, to są problemy egzystencjalne: kim jestem, dokąd zmierzam, skąd pochodzę, co jest dla mnie ważne - jest jedna taka scena, w której Dory wygłasza monolog zmieniający się w rasową psychodramę, choć konwencja bajki dla dzieci zostaje zachowana i nie przerasta to dziecięcego widza, film wzruszający, pełen pozytywnych wartości, uroku, kolorów, a także trudnych emocji (samotność, odrzucenie, zagubienie, bezradność), z którymi jednak bohaterowie sobie radzą, co jest jak dla mnie cenne, bo ta opowieść rzeczywiście dzieci czegoś uczy, poza tym to dobrze skomponowana fabuła, niby wiadomo, że będzie z happy endem, ale jest pełna nie zawsze nieprzewidywalnych zawirowań, logicznie też uzupełnia pierwszą część bajki, choć kto nie wiedział pierwszej części i tak drugą zrozumie i nie będzie miał poczucia luk w tej opowieści; sama nie wiem, skąd to wrażenie, że jest słabiej niż w części pierwszej... może się czepiam, a może zwyczajnie nie jest to aż tak zajmująca historia, bo niby wszystko ok, ale są też zupełnie zbędne dłużyzny i cała fabuła nie angażuje emocjonalnie tak mocno jak pierwsza część, oczywiście sama opowieść o Dory i jej rodzicach jest bardzo poruszająca, ale inne wątki absorbują widza znacznie mniej, więc kiedy znika Dory bywa trochę... nudno, płasko; no i zakończenie jest... mocno przesadzone jeśli chodzi o prawdopodobieństwo życiowe i impet jak z kina akcji, ale ok, to bajka, zawieśmy nasza niewiarę...; jednakowoż pozostaje do dobra, pięknie wykonana kontynuacja ze świetnym polskim dubbingiem (pomysł z głosem Krystyny Czubówny i jego przemyślanym wykorzystaniem  - super)

czwartek, 16 czerwca 2016

upodobania (Wataha)

tegoroczne Męskie Granie... nigdy nie byłam na koncercie, ale co roku zajeżdżam płytę wydawaną po serii koncertów, bardzo mi się takie granie i taka męska męskość podoba, zwłaszcza Organek jest świetny pod każdym względem

środa, 15 czerwca 2016

rozmowy o farcie

grzybek, chudy i rachityczny rośnie na środku ścieżki, można go w jednej chwili zupełnie niechcący (lub tym bardziej chcący) zdekapitować i trudno orzec, jak to się stało, że nikt nie zrobił tego do tej pory, fart czy przypadek, jak by nie patrzeć pozazdrościć można grzybkowi tego życia na krawędzi - o tym właśnie między innymi rozmawiałyśmy z Małą Mi idąc przez las



wtorek, 14 czerwca 2016

uroda rzeczy małych

Czasami w dniu, który niczym się nie wyróżnia ani niczego nie wnosi, w dniu ogólnie dobro-złym, czyli żadnym, który przemija pośród ogólnej szarości, wystarczy spotkać małego, śmiesznego jeża, który się nie tylko nie boi, ale też zwyczajnie nie zwraca uwagi na głupie człowieki, i rzeczywiście to wystarcza, żeby było inaczej i jakoś tak fajnie, żeby nagle życie zrobiło się trochę ładne, bo był ten jeż, i można zapamiętać, można opowiedzieć, i nawet jak sobie już poszedł, to przecież dobrze się życzyło zwierzakowi "Pa jeżu, żeby ci nikt krzywdy nie zrobił", w końcu jeż w mieście... różnie to bywa, zatem... oto sympatyczny jeż i tyle, i wystarczy, i nie trzeba nic więcej.



 

poniedziałek, 13 czerwca 2016

z perspektywy Odry

dziś żyję wczorajszym dniem i tym, jak wspaniale nieważne było wszystko inne, kiedy płynęłam sobie bez celu i motywacji po Odrze, nic się nie działo, jak w "Rejsie", senna atmosfera, powolność, cicha praca silnika stateczku, który walczył z nurtem mrucząc, brzegi, ptaki, wędkarze, bezprzyczynowość, a ja sobie jestem tylko, płynę sobie, myślę sobie, fajne to było, zdaje się ,że odpoczynek to był, czyli coś zupełnie innego niż poniedziałkowy kierat, bo poniedziałek to zawsze kierat... więc wracam do wczoraj, do snucia się po wodzie i po jej brzegach, przypomniało mi się, że kiedy byłam mała często dla zabawy i zupełnie nielegalnie przepływałam promem przez Wartę, wychylałam się i patrzyłam w nurt, każde z jego zawirowań mogło mnie porwać na zawsze i było to zarazem fascynujące i straszne, wczoraj też zerkałam w wodę, ale jakby ostrożniej i rzadziej, czasami na brzegach stały martwe drzewa, ale i tak siedziały na nich ptaki, zatem być może śmierć nie zmienia aż tak znowu dużo, można by wręcz pomyśleć, że jest ona czymś powierzchownym, błąkałam się myślami wokół tych drzew, mam słabość do takiego właśnie desperackiego, tragicznego piękna potężnych uschłych gałęzi wymierzonych w niebo i do tego jeszcze ta rzeka, leniwy drapieżnik, jakieś wspomnienia, jacyś ludzie, rejs, mosty i skrzypienia

 

 

niedziela, 12 czerwca 2016

chodziłam po Głogowie

Głogów jest interesujący, stary, ale zadbany, mają tam różowy most zwany Mostem Tolerancji, sporo zabytków w okolicy rynku, część w ruinie, część tuż po renowacji, ale widać, że ktoś tam działa, robi, ratuje, mają też ładne skwery, w tym jeden z pomnikiem Dzieci Głogowskich, mają gigantyczne rondo, w centrum którego dziko rośnie 5-hektarowy park, do którego nie ma dostępu, mają Odrę, która można popływać kajakiem albo stateczkiem z prądem i pod prąd; jednakowoż najbardziej podobał mi się zrujnowany Teatr Miejski, o którym opowiedziałam już osobno, bo zasługuje i gotycki Kościół św. Mikołaja, który jest odbudowywany, ale to mocno wstępna faza... ciekawe, czy się uda, bo to gigantyczne przedsięwzięcie, cały budynek mimo rozpadu - cudny; zdjęcia oczywiście takie sobie, a światło było zdecydowanie przeciwko mnie tego dnia, ale... mnie przecież nie o to chodzi... było inaczej, było interesująco, bo chodziłam tam sobie pierwszy raz, lubię takie dni, takie bycie gdzieś indziej na chwilę, to prawie jak być kimś innym poprzez samo przebywanie w innej niż zwykle przestrzeni

Rynek i okolice

 


Kościół św. Mikołaja w odbudowie:

















Most Tolerancji nad Odrą i muzeum tuż obok