czwartek, 31 maja 2018

inwentarz spojrzeń na słońce

jestem w tych spojrzeniach zakochana, tak po prostu jest, i jak zawsze mam w sobie pewien wstyd, gdy chodzi o mówienie o miękkich emocjach, gdy trzeba odsłonić bezbronnych brzuszek, ale tym razem, po prostu wiem, że tak bezdyskusyjnie jest: zbieram słoneczne pocztówki właśnie dlatego, z przyczyn pozaestetycznych, chodzi tylko zakochanie

10.05

10.05

11.05

16.05

22.05

23.05

25.05

26.05

30.05

środa, 30 maja 2018

scena z życia kota

biegłam i wracając z lasu spotkałam kota, było bardzo wcześnie, ludzie jeszcze w domach pozamykani, a kot wygrzewał się na słońcu pod wierzbą, był dziki i w każdej innej sytuacji zapewne by zwiał, ale tym razem po prostu mu się nie chciało, co prawda jak tylko się pojawiłam usłyszał mnie i zauważył, nawet podniósł ciężki łeb i spod zmrużonych powiek obrzucił mnie czujnym spojrzeniem ("Czego tutaj?.."), ale chyba szybko ocenił mnie jako stosunkowo nieszkodliwą, bo dalej wygrzewał się na słońcu i skutecznie udawał, że mnie nie ma, a ja się zatrzymałam, zatrzymałam się ze zwykłej prostackiej zazdrości, że tak mu jest fajnie, bo właśnie było widać, że mu fajnie jest, taka dobra chwila w życiu kota; postanowiłam tego nie psuć, bo po co psuć?


wtorek, 29 maja 2018

"Krowa jak jest wkurwiona, to jest wkurwiona." (J. Małecki "Rdza")

"Rdza" to jest trzecia, którą przeczytałam i najnowsza książka Małeckiego i jest to jego najsłabsza powieść, zabieram się do pisania o niej jak pies do jeża, bo jestem zirytowana i przez to trochę mi się nie chce..., pomysły jak zawsze są, kilka świetnych scen, kilka ciekawych postaci, relacji, jest wszystko to, co u Małeckiego nazywam zawsze kreatywnością i potencjałem: mała społeczność, równoległe życiorysy babci i wnuczka, które zmierzają do punktu kulminacyjnego, do Teraz, ale jakże to jest niechlujnie napisane, po pierwsze bez researchu i przygotowania, tło obyczajowe czy historyczne jest w zasadzie żadne, motywacje postaci znikąd, to ludzie, którym nie wiadomo, o co chodzi, szczypta metafizyki, którą na modłę Twardocha Małecki ładnie dorzucał, zniknęła jak kamfora i powieść w całości opiera się na prawdopodobieństwie życiowym i może dlatego tak mi przeszkadza, że ciągle to prawdopodobieństwo narusza, zaczynając od drobnych bzdurek, np. inteligentny 18-latek zawala przygotowania do matury, bo zaczytuje się w Harrym Potterze... no gimnazjalista ok, ale chłopak w tym wieku, obdarzony błyskotliwością i taką dość mroczną refleksyjnością, no bez przesady...., z rzeczy dużych.... osią powieści jest przyjaźń między głównym bohaterem a Jackiem, rozwój tej relacji jest jednak pozbawiony sensu, od dziecięcej zażyłości, po obojętność, bójki, niechęć, nienawiść, do swego rodzaju pojednania, ale to się bierze znikąd, nie ma nic wspólnego z wydarzeniami w życiu tych chłopków, a potem mężczyzn, nie ma także nic wspólnego z ich psychologią, nie wiadomo, co ich poróżniło ani kim są dla siebie i takich przykładów jest wiele, sporo decyzji bez ładu i składu, np. bezsensowny wątek romansu dojrzałej 40-latki i młodego, żonatego chłopaka, nie poprzedzony niczym, wiodący donikąd, nie wnoszący nic, w małej konserwatywnej społeczności, między ludźmi, którzy dotąd się sobą nie interesowali i nie mieli z sobą po drodze pod żadnym względem... w ogóle rozwój miłosnych relacji w tej powieści jest tak pozbawiony fundamentów, że nie można w te relacje uwierzyć, takie bezsensy mniejsze i większe można mnożyć - ślepe zaułki fabuły, motywacji, niespójna psychologia postaci, efekt jest taki, że trudno orzec o czym to jest i o co tym ludziom chodzi, do tego chaos fabuły, a niekiedy również kompozycji, bo nielinearnie prowadzona fabuła też musi mieć swój porządek, aby była czytelna, same daty tu nie wystarczą.... ech.... no co z tym Małeckim... jakby mu się nie chciało, bazuje tylko na swojej pomysłowości, ale niczym jej już nie pogłębia, ani refleksją, ani dopracowaniem pisarskiego rzemiosła, ani rozpoznaniem i zwykłą wiedzą o czasach i ludziach....;
kawałek o krowach.... cytowany poniżej naprawdę mi się podoba, w tej powieści jest zresztą wiele fajnych fragmentów, scen, nawet postaci, choć głównie na drugim planie (Hołowczyc- świetny), tylko to nie jest dopracowane, na wielu planach i szkoda, że tak - po prostu marnotrawstwo twórczej energii, za którą nie stoi pracowitość

Jakub Małecki "Rdza"

Jakub Małecki "Rdza"

Jakub Małecki "Rdza"

poniedziałek, 28 maja 2018

makowe maki

jest sezon na maki i dostaję maki, niesamowite są, zachwycam się nimi jak osioł, dziękuję

21.05

23.05

25.05

28.05

niedziela, 27 maja 2018

niedziela, podczas której nie działo się nic

dobra niedziela bez wielkich wydarzeń, ze snującym się wolno czasem, spacerowaniem, czytaniem, gadaniem, jakby znowu było lato i trochę przecież jest lato, bo ciepło, bo znowu siedzimy nad tą samą wodą i zachodzi nam słońce, bo pachnie latem, jakby czasu i mijania nie było


Ale żeby dotrzeć do tej niedzieli wczoraj przejechałam pod wybojach i rozlicznych wydarzeniach, a było to tak:

Najpierw rano biegłam przez las,
pomijając koty
(ale doceniając zeszłorocznego woskowca, który zakwitł pierwszy raz)
i regularnie śledząc ulubionego rowerzystę,
bo widoki na życie przecież piękne,
a nawet niesamowite.
A potem przesiedziałam chwilę obok pewnego wróbla i już prawie zaraz byłam na miejscu.

sobota, 26 maja 2018

laurka, czyli najlepsze co można dostać

Na tym ani na żadnym świecie nie ma drugiej tak wyjątkowej osoby jak moja Mała Mi, i wiem to nie tylko dlatego, że jest moja, wiem to także w sensie wychodzącym poza pokrewieństwo, poza bliskość kości i krwi, Mała Mi jest osobą nieprzeciętną w swoich emocjach, intelekcie, dojrzałości swojej nieszablonowej duszy, które pozwalają jej cierpliwie znosić mnie i moje niedoskonałości, i przenikać wzrokiem ludzi jak rentgenem, ma wiele talentów, ale przede wszystkiemu jest dobra i życzliwa, nawet gdy nikt na to nie zasługuje - zawsze będę dumna, że ją "stworzyłam" i to dumna przede wszystkim z niej, że Taka jest świetna, a nie z siebie, bo ja staram się tylko jak najmniej popsuć, jak najwięcej uchronić. Wiadomo, że ją kocham, wiadomo.



piątek, 25 maja 2018

skryte motywacje

ONA: - (...) bez sensu ten piątek bez widoków na K.
ON: - To tylko jeden weekend. Mamy całe życie.
I tak, rzeczywiście na początku trochę się wzruszyła, takim naiwnym urokiem tej myśli, wszystkim tym, co - jak wiedziała - kryło się za tymi słowami, ale zaraz potem pomyślała sobie: "całe życie... to przecież wcale nie jest i nie musi być jakoś spektakularnie długo... to może nawet być dość krótko" - tak sobie pomyślała i postanowiła, że jednak trzeba by jechać i pojedzie przecież, pojedzie, żeby mu właśnie wcale a wcale nie powiedzieć o tym, co sobie pomyślała, pojedzie po to, żeby tylko być i nie odkładać na żadne kiedyś ani na żadne później....

czwartek, 24 maja 2018

anioł na histerię

kiedy byłam bezczelnie młoda, uważałam, że przywiązania są niebezpieczne i nadal myślę, że miałam rację, komukolwiek powierzasz siebie, ryzykujesz więcej niż wszystkim, co masz, bo przecież tylko to się naprawdę posiada - samego siebie, tylko to mamy rzeczywiście w ofercie i jakże często powierzamy to na zmarnowanie.... w szkole Dni Otwarte i nagle zbiegło się sporo ludzi, których lubię, "starych" dzieci, co to już niby wysłane w świat, ale wracają, pomyślałam o tym hojnie rozdawanym czasie i zaangażowaniu, które mi do nich uciekły, nie z żalem, ale że po prostu tak było, potem pomyślałam, w jak wiele przywiązań się uwikłałam, wsiąkłam w miłości, sympatie, przyjaźnie.... sprawy całkiem bezcenne i wzbogacające życie, ale.... wystawiam się z ich powodu na stratę, jak na strzał od losu i wiem, że on musi nastąpić, i są chwile, że wpadam z tego powodu w absolutną i daremną panikę, czuję jak ściga mnie strach o każde drogie mi życie, w tym także o moje własne, i nie mogę prawie oddychać, tak się boję, a przecież poza tym wiem, że muszę się zgodzić na tę pełną okrucieństwa  bezradność, to cena za ryzyko wszelkich powiązań czy raczej przywiązań; być może (zapewne) wariacieje... tak myślę; tymczasem powiesiłam w domu anioła, był to zupełnie niepotrzebny z racjonalnych względów wydatek, ale od dawna chciałam go mieć i marzył mi się, naprawdę mieszkał na stałe w mojej głowie, odkąd go kilka lat temu zobaczyłam, i teraz poczułam, że jest pilnie potrzebny, i przyniosłam go z pracowni L.L., i zawiesiłam nad biurkiem, i minimalnie jest mi z tą zamyśloną transcendencja bezpieczniej, czasami to minimalnie wystarczy, żeby nie histeryzować za mocno i zbyt widocznie, czasami musi wystarczyć, żeby nie ogłupieć do reszty

anioł od L. Lazarskiej, która maluje je tak, że im wierzę

środa, 23 maja 2018

tak biegam - frustracje....

dużo chodzę, trochę w nadziei, że to coś zmieni...., bo gdy biegam, to tragicznie brak mi dynamiki, biec mogę co prawda długo, ale jestem tak wolna, że wstyd i serio, całkowicie serio mnie to frustruje, jakbym niosła na barkach cały świat i jeszcze przez muł i bagno się przedzierała, zresztą może i niosę, może i się przedzieram....


wtorek, 22 maja 2018

sucharki z Witkacym ("Portret Józefiny Konińskiej")

bardzo lubię sucharki, nauczyła mnie je jeść babcia Krysia, która dodatkowo maczała je czasami w herbacie, ale generalnie ja chrupałam, i mogłam je tak chrupać długo, jak byłam starsza i potem nawet na studiach mogłam całą paczkę sucharków obrócić za jednym posiedzeniem, słodkawy smak i odgłos chrupania w zębach - lubiłam i nadal lubię obie te rzeczy, choć uświadomiłam sobie ostatnio, że od roku chyba nie jadłam sucharków, jest to oczywiście straszliwe niedopatrzenie, które należy wkrótce nadrobić (najbardziej lubię sucharki w niebieskim pudełku z napisem "Mamut", nadal można je kupić) i teraz czemu te sucharki.... najcenniejszym dziełem na ostatniej wystawie w muzeum ("Kobieta w malarstwie polskim w XX wieku") był Witkacy, mieli jeden tylko rysunek, ale... no to Witkacy, i tak warto popatrzeć, i warto się zatrzymać, i w ogóle warto iść na całą tę wystawę dla tego jednego dziełka, spojrzał więc na mnie Witkacy z obrazka z całą jego specyfiką i z typowymi zapiskami w kątach obrazu poczynionymi, żeby było wiadomo, co spożywał, gdy malował, kiedy to było, co to za typ obrazu itd. - dla fana malarza ciekawy rebus jak zawsze, mnie najbardziej rozbawiły te sucharki.... Witkacy wcinał sucharki.... malował i był zjadaczem sucharków, zwykle na obrazach notuje używki, a tym razem po prostu sucharki, taki piękny i smaczny banał, no i jak nie lubić Witkacego? był jedyny w swoim rodzaju; rysunek oczywiście bardzo dla niego specyficzny, w kresce (zawsze takie ostre, wyraźnie rysy), kolorach (czerwone wąskie usta, ciepłe żółto-brązowe barwy), a przede wszystkim w spojrzeniu postaci (oczy ogniskują wszystko), zapamiętam jednak ten rysunek głównie dzięki sucharkom....

Stanisław Ignacy Witkiewicz "Portret Józefy Konińskiej"



a kim była ta dziewczyna? (nauczycielką w gimnazjum!! i też pewnie jadła te sucharki!...., oprócz jednak tego typu zazdrosnych domniemywań znalazłam informację, że w okresie okupacji hitlerowskiej ratowała Polaków i Żydów, że była siostrą Karola Konińskiego, czyli przyjaciela Witkacego, z którym artysta spotykał się w Zakopanem w międzywojniu, poza tym Konińska była też narzeczoną pisarza francusko-polskiego André Vardot , którego portret także Witkacy namalował i teraz wiszą sobie oboje ci narzeczeni w Muzeum Narodowym w Krakowie, nie wiem tylko czemu się nie pobrali? i czy on także jadł sucharki?).

poniedziałek, 21 maja 2018

zapamiętać taką starość (M. Reyzner "Kobiety modlące się w kruchcie")

Przyznaję od razu, że w ogóle nie znam malarstwa Mieczysława Reyznera i nie kojarzą go z niczym, ale ostatnio w muzeum, to głównie jego obraz zwrócił moją uwagę i był taki zdecydowanie do zapamiętania, w końcu mało kto maluje z takim pietyzmem starość, i to taką starość zupełną, chylącą się ku nicości i bezruchowi, a jednak jakoś przepiękne mi się wydały te stare kobiety w swoim wyciszeniu i spokoju; zazwyczaj myślę raczej, że starość jest straszna, czy co najmniej trudna, o swojej własnej myślę z prawdziwym lękiem, ale tutaj jednak było jakoś ładnie, jakoś mnie to ujęło, obraz jest duży, więc te kobiety wydają się niemalże naturalnej wielkości, i tak sobie siedzą, schowane i wycofane, ale jednak obecne i niewzruszone, jakby zrobiły wobec świata krok w tył, a jednak nadal w nim pozostawały, świetne ujęcie, jest Coś w tym obrazie, Coś co mnie zatrzymało, i sprawiło, że poczułam się jakbym miała z tymi postaciami wspólną cechę, której nie umiem dookreślić, ale która po prostu jest;  muszę przyznać, że realizm (którego nie jestem przesadną entuzjastką, gdy jest dominującym lub jedynym nurtem w dziele) podobał mi się dotąd zazwyczaj głównie w niektórych XIX-wiecznych powieściach, a i tu nie zawsze, ale jak się okazuje spodobał mi się także na obrazie, zawsze to pewna nowość, zawsze to jakiś zachwyt

Mieczysław Reyzner "Kobiety modlące się w kruchcie" (1902)

niedziela, 20 maja 2018

"Pomyślała, że nie można drugiemu człowiekowi powiedzieć nic gorszego niż to, że się potrzebuje trochę czasu."(J. Małecki "Ślady")

no nie bierze mnie ten Małecki aż tak jak niektórych... najlepszą jego powieścią pozostaje dla mnie "Dygot", a i do niego miałam drobne "ale", muszę jednak powiedzieć, że "Ślady" zaczynają się genialnie, pierwszy najbardziej metafizyczny epizod jest po prostu znakomity - świat i ludzie życie z perspektywy nieumierającego pierwiastka śmierci, spodziewałam się, że dalej będzie w ten deseń, że ten pomysł, ta myśl, wizja rzeczywistości poprowadzi mnie przez całą powieść, ale potem ten metafizyczny fundament, który mógł być potężnym szkieletem dla całości znika, by pojawić się dopiero w ostatnim opowiadaniu, i może to jest jakaś umyślna klamra, a może po prostu strata i niewykorzystany potencjał? "Ślady" to seria opowiadań o ludziach, układają się one w mozaikę, której bohaterowie czasami się o siebie ocierają, poprzez losy, więzy pokrewieństwa, zasłyszenia, czasami po postu zamieszkują ten sam rejon i znają tych samych ludzi, w sumie są to tragiczne żywoty, zdewastowane, przemielone przez wydarzenia, zaprzepaszczone szanse czy zwykły pech, i to są niezłe historie, choć.... nierówne, bo na przykład ta o wioskowym włóczędze Chwaściorze - genialna (psychologicznie także), "Wizyta" - jak z mrocznego fantasy czy "Olo" albo "Reszka" (świetny pomysł kompozycyjny oparty na serio retrospekcji, które trudno jednoznacznie nazwać retrospekcjami, bo są raczej skokami w czasie) to piękne obyczajowe obrazy, "Droga" też mi się podobała pomimo całego tragicznego ładunku, a może własnie dzięki niemu była bardzo przekonująca i prawdziwa, ale są też historie niedopowiedziane, o niepełnej psychologii, jak "Senność", "Dom" czy "Cisza", do tego kilka takich, które się rozpływają, nie zapadają w pamieć, bo brak im wyrazistości, ale i to ok, w końcu czasami być może jest to kwestia czytelniczego gustu, może portret narysowany w kilku grubych, ale wyraźnych krechach też jest czymś, co może się podobać, co daje urozmaicanie lub buduje tło dla innych opowieści; bardziej przeszkadza mi brak spójności w tym cyklu jako całości, jest mocna klamra spinająca początek i koniec, ale wnętrze się rozpada na mnóstwo świetnych  pomysłów, które do siebie nie dość przystają, są one maźnięte po wierzchu, niedopisane, niedopracowane nie same w sobie, ale jako pewna całość, jakby ich brzegi od siebie odstawały, i to, co miało być kalejdoskopem, co mogło przypominać w konstrukcji i wizji świata "Dracha" Twardocha rozpadło się w toku książki na nierówno skrojone strzępy, i owszem - jest to napisane dobrze, ale nie wybitnie, niby ten zamysł jest świetny, ale realizacja gdzieś okulała na płaszczyźnie pisarskiego (kompozycyjnego) warsztatu, jest za tymi historiami piękna twórcza wyobraźnia, ale nadal nie dość precyzyjnie przelała się na papier - dla mnie Małecki to ciągle pisarz z wielkim potencjałem, który nie umie do tego potencjału do końca dorosnąć na płaszczyźnie techniki i cierpliwego wypracowania pewnego efektu, ciągle jest prawie jak Twardoch, prawie jak Orbitowski, ciągle przypomina mi Carrolla - dobry, wart uwagi, ale mógłby być wybitny, a ciągle nie jest...

Jakub Małecki 'Ślady"

sobota, 19 maja 2018

47

w zasadzie wszystko zaczęło się od kwiatów i krojenia dakłasa koło północy, potem niby sen i od rana był dzień pełen spadania do góry, czyli taki szybujący dzień do zapamiętania: kawa, kawa, zadakłasowana i w półspaniu, wkrótce nadleciał też anioł i chyba to fajne i ładne się okazało, że się pojawił, potem przez las w tandemie, choć na nogach kilka kilometrów, niespiesznie, ale przyjemnie, i wreszcie.... ekskluzywnie - pstrąg na śniadanie, bo zdrowie, bo pycha - wiadomo, dalej rytualna wizyta u weta, bo nieuchronnie zdrowieje pies, co też przecież jest znakomitą informacją, i potem kino francuskie ("Nasze najlepsze wesele") w polskim multipleksie - inteligentny żart, lekkość, ciekawa opowieść o ludziach, miejscami nawet pewna magia i sporo urody życia, jakiś śluby w tle, jakaś miłość, jakaś małość, jakaś niezwykłość - i mimochodem pierwszy raz o tysiąca lat zupełnie na serio pomyślałam sobie, że być może ślub i inne takie, to coś, co chciałabym jeszcze (w skali kameralnej i mocno mikro oczywiście), aby mi się przytrafiło trochę, pomyślałam, że to by mogło ewentualnie być jeszcze możliwe, mogłoby mi się przydarzyć, no kto by pomyślał, że mi się tak pomyśli, kiedykolwiek i to bez kpiny i ironizowania? potem jeszcze stadna pizza w Gondoli, bo głód był powszechny, do tego czerwone wino i kieliszek "pamiątkowy", który się sam zabrał, i jeszcze - i tu jest szał! - muzeum, najpierw happening przed muzeum, że niby czeski film kręci Forman zmartwychwstały, do tego krecik oczywiście krążący wszędzie, po prostu szalony występ, w którym chcąc nie chcąc uczestniczyliśmy (charakteryzacja to ważny element filmu) mocniej niż początkowo się zakładało, a poza tym w muzeum wystawy otwarte, więc były malunki kobiet, które z Narodowego w Krakowie do ZG zajechały i absurdalna wystawa kapeluszy, i rysunki satyryczne czeskiego rysownika, czyli była kultura, kulturą zawiało, dość powiedzieć, że Witkacego widziałam, potem powoli do domu, mała utrata przytomności w celach resetowych, no i wreszcie wieczór, cydr, cała butla cydru, cisza, stabilizacja, niespieszność, całkowity brak miejsca na kolację, małe czytania, małe gadania - taki to był jubileusz, pamiętać, pamiętać, pamiętać



występ Teatru Terminus a Quo

występ Teatru Terminus a Quo

rysunek Bretislava Kovarika


piątek, 18 maja 2018

wszystkie podarowane irysy

jak zasypać kogoś kwiatami, które nie zwiędną i nie będą sztuczne? ano da się! i oto irysy, jedne z moich ulubionych kwiatów, choć także inne kwiecie sypie się od trzech dni gęsto, no bo maj jest przecież, więc wiadomo... i oczywiście wiem, że jakoś ociera się to o sentymentalizm, a może nawet kicz, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo przecież w cholerę piękne te irysy i zbierałam je z przyjemnością - no lubię kwiatki no, co ja na to mogę....