sobota, 31 grudnia 2016

coś się kończy, ale czy coś się zaczyna?


z premedytacja zaszyłam się w domu na Sylwestra, dostałam trochę życzeń, trochę wysłałam, piłam szampana, oglądałam filmy, świat strzelał tymczasem fajerwerkami w niebo; wszystko mnie martwi ostatnio i boję się nadchodzącego roku, taka prawda - zwyczajnie się boję, schowana w domu nasłuchuję, jak my ludzie czcimy koniec roku, ale przecież czcimy już niemalże wszytko, niezależnie od obiektywnych wartości obiektów, czcimy wszystko, ale nie cenimy niczego lub prawie niczego i nie wiadomo, co nas czeka

piątek, 30 grudnia 2016

spalanie i szampanienie w tandemie


znowu pobiegałam, przewlokłam biednego Tomka prawie 10 kilometrów przez las, trzeba mu oddać, że był dzielny i nie marudził, poza tym jednak przede wszystkim prowadziłam dziś długie wieczorne kobiet rozmowy przy trzech butlach szampana, było więc szampańsko i dobrze nam to zrobiło, obu, chyba mogę to nazwać dniem relaksu, czy raczej mogłabym, gdybym w międzyczasie nie grzęzła w wypracowaniach, zatem dzień (prawie) relaksu, mimo wszystko - fajny

czwartek, 29 grudnia 2016

głęboko ukryte piękno czy śmierć, czas i miłość? ("Ukryte piękno")

mam mieszane uczucie, bo to jest miejscami pełen uroku film, Helen Mirren jest cudowna, brytyjscy aktorzy generalnie... no wyprzedzają tych amerykańskich (z wyjątkiem Smitha) i ich kreacje zjadają film, sama idea filmu... jest pociągająca i ładna, dużo ciekawych pomysłów, pewna spójność wizji, ale... tuż obok sporo niekonsekwencji i ślepych zaułków, przewidywalność kompletna, cały film pracuje na efekt pewnego zaskoczenia, którego w końcu nie ma i co więcej, które jest niedopowiedziane, niewyczerpane, historia, która zaczyna się jako kompletna przemyślana całość w połowie filmu zaczyna się rozpadać na kilka niechlujnie prowadzonych i nieprzekonująco podomykanych wątków, ich spłycenie tuż obok patosu i wzruszeń, które ciągle towarzyszą głównej postaci wywołują dziwny zgrzyt i sprawiają, że nie mogłam do końca zaangażować się w ten film, trochę jest tak, jakby ktoś chciał w tym filmie strasznie dużo rzeczy pokazać i powiedzieć, dobrze mu szło, ale potem nagle film zaczął się robić za długi, więc zaczął biec na skróty, ciąć i fabuła się pokruszyła, jest tu wiele scen świetnych i prawdziwie poruszających, Will Smith jest aktorsko przekonujący, tworzy postać ciekawą, ale też bardzo jednowymiarową i na poziomie scenariusza jest to postać psychologicznie w pewnej chwili niespójna czy raczej niedopowiedziana; przede wszystkim trą się w tym filmie dwie idee: poszukiwania ukrytego piękna życia, które jest nieuchwytne i niedookreślone i jest kluczowym wątkiem, ale tylko w jednej scenie i w tytule, oraz idea miłości, śmierci i czasu jako kluczowych elementów i motywatorów w ludzkim życiu (ciekawa idea zresztą), i wokół właśnie nich osnuta jest rzeczywiście fabuła, rzecz w tym, że obie te idee, nie są komplementarnie, nie są połączone, więc choć nie brak pięknych scen w filmie, to jego przesłanie pozostaje niejasne, myślę, że "Ukryte piękna" znajdzie swoich wielbicieli, bo ma swoje... ukryte piękno, ale nie jest to obraz wybitny

środa, 28 grudnia 2016

tylko we dwoje ("Pasażerowie")

poza efektami i pewną spektakularnością całej wizji, która wynika z tego, że rzecz dzieje się w kosmosie i w mocno stechnicyzowanej przyszłości, poza muzyką, niezłym aktorstwem, jest to film bardzo przeciętny, niezwykle przewidywalny i mocno komercyjny, do obejrzenia, ale spłynął po mnie, początek nawet mnie wciągnął, początek ma potencjał - sytuacja totalnej samotności, zamknięcia, skazania i to, jak człowiek sobie z tym nie radzi - to było ciekawe, potem zrobiło się cukierkowo i romantycznie, w ładny sposób zresztą, ale trochę jednak banalnie i (znowu) przewidywalne, przeżycia głównej żeńskiej bohaterki, która odkrywa przykrą prawdę o swoim współpasażerze niby są poruszające (chyba miały być), ale ten cały jej gniew wydaje się banalny i płytki, nie kupiłam tego, mam poczucie,że potencjał psychologiczny postaci i całej ich relacji nie został wykorzystany, potem znowu akcja się zagęszcza, trzeba ratować cały statek, poświęcać się, być bohaterem - klasyka amerykańskiego kina komercyjnego, nagle i nieco bez sensu opowieść obyczajowa zmienia się w spektakularne kino akcji, oczywiście wszystko się udaje, potem znowu jest słodko, a film kończy się w momencie, który mnie by najbardziej ciekawił, bo tak naprawdę chciałabym wiedzieć, co było z tymi ludźmi potem, po tych filmowych wydarzeniach, jak wyglądało ich życie, to byłoby rzeczywiście ciekawe (i przerażające w jakimś sensie), co więcej film kończy się jako nożem uciął, jakby bez pomysłu, bez logiki, wątki zamiast się poodmykać, wykolejają się albo zostają bez ładu i składu ucięte, w sumie: przyjemna papka dla oka i mózgu, nie bez pewnego piękna i elegancji zrobiona, ale scenariusz.... no ktoś tego nie przemyślał do końca

wtorek, 27 grudnia 2016

poświąteczne spalanie

wybrałam się pobiegać, wszystko mnie boli, dawno aż tyle nie pobiegłam, las smutny, goły, ale i tak piękny, było słonecznie, ciepło, jakby nie w grudniu i do tego cudownie pusto, nie wiem, co to o mnie mówi, ale cisza i pustka ostatnio wyjątkowo mi się  podobają, a teraz bolą mnie nogi, stawy, jestem staruszką po 15-kilometrowym biegu, wolno kulam się przez rzeczywistość


poniedziałek, 26 grudnia 2016

choinkowe nowości - na biało

moja choinka już się ugina od ozdób, a dom ocieka "świątecznym badziewiem" - jak to roboczo nazywamy, ale i tak co roku dokupuję kilka nowości, jakoś tak na pamiątkę, żeby coś zostawało z każdych świąt, żeby nie przemijały zupełnie bez śladu, i teraz takoż - spontanicznie i bez sensu na choince mamy dwa nowiutkie białe ptaki, chyba sowy, choć w sumie to nie wiem, czy to sowy, bo może to takie białe wróble albinosy... i mamy jednego szklanego anioła, który niewątpliwie jest aniołem




niedziela, 25 grudnia 2016

"Sny przydają się w trzech sprawach"" (O. Pamuk "Nazywam się Czerwień")

genialna i długa powieść Pamuka, ale kurczę jaki przepiękny świat, jaka totalnie inna mentalność, [być może Europejczycy częściej powinni czytać powieści o  Bliskim Wschodzie, nie o polityce i o wierzeniach, ale o kulturze i sposobie myślenia ludzi, może to sprawiłoby, że rozumielibyśmy tych ludzi lepiej], rzecz osadzona w XVI wieku w Stambule, szkatułkowa konstrukcja (naprawdę mnóstwo opowieści ukrytych w głównej opowieści), świetna narracja, która rozpada się na kilkanaście postaci, ale zawsze pozostaje pierwszoosobowa, nieprzewidywalny wątek kryminalny, ciekawe zestawiania sposobów myślenia i tworzenia Wschodu i Zachodu, ale też wszystko inne, cała nieznana mi dotąd typowość Wschodu: rola kobiety, wychowanie dzieci, gwałtowne emocje, które żądzą wszystkim, bezwzględnie patriarchalne społeczeństwo, w którym jednak kobiety są przyczyną wielu działań i mają niekiedy wielką władzę nad mężczyznami, bardzo otwarte mówienie o seksualności, w tym sporo homoseksualnych relacji, które wręcz są czymś typowym, zrozumiałym i oczywistym zwłaszcza w relacjach między starszym mężczyzną (mistrzem) a młodym chłopcem (uczniem), religia, która przenika wszystko i wszystkich, postrzeganie celów sztuki kompletnie inne niż w ówczesnej Europie i swoiste tylko dla Wschodu, był to dla mnie swego rodzaju kulturowy wstrząs, ale było to też niezwykle ciekawe; poza tym... nie polubiłam żadnej z tych postaci, ale każda mnie jakoś pociągała, każda była też bezlitośnie szczera i stanowiła osobną psychologiczną konstrukcję wartą uwagi, bardzo mi się to podobało, taka kompletność kreacji tych postaci, konsekwencja w ich budowaniu; jest też metafizyka, bo w tym świecie wszystko żyje, nic się nie kończy, śmierć nawet nie jest żadnym końcem tylko zmianą, każdy rysunek, barwa mogą ożyć, mówić, myśleć, znaczyć; w sumie "Nazywam się Czerwień" - bardzo interesująca i dobrze napisana powieść.

Orhan Pamuk "Nazywam się Czerwień"

"Czasami człowiek nawet wie, jak być szczęśliwym, ale i tak nie potrafi"

sobota, 24 grudnia 2016

świąteczna zakładka

ugotowałam barszcz, udał się, co traktuję jako świąteczny cud, generalnie... są Święta i jest w porządku [chociaż pokłóciłam się z psem, który raczej się już dziś do mnie nie odezwie] i dostałam taką piękną rzecz (zakładkę)


piątek, 23 grudnia 2016

szukanie swojego "ja" ("Vaiana: skarb oceanu:")

Co tu kryć namówiła mnie na "Vaianę" Mała Mi, szłam bez przekonania, a tymczasem bajka rzeczywiście piękna, taka kompletna, jest kilka prawdziwie zabawnych, lekkich scen i kilka autentycznie wzruszających (ryczałam dwa razy...), fabuła wciągająca i dość nieprzewidywalna, nie nudziłam się, ładnie pokazano matriarchalne w gruncie rzeczy wierzenia i legendy, tak zupełnie odmienne od chrześcijaństwa, główna bohaterka jest samodzielna, mądra, dzielna, małe dziewczynki mogą brać z niej przykład, w ogóle ta opowieść jest bardzo prokobieca i mimo epickiego rozmachu oraz wielu kolorowych scen bardzo kameralna jako historia o szukaniu swojej tożsamości, o dojrzewaniu, zmianach, poza tym jest też w "Vaianie" nienachalna metafizyka, kapitalna postać babci [-"W plemieniu każdy ma swoją rolę, ja robię za czuba"], piękne piosenki, oczywiście świetna grafika, imponująca nie tylko poprzez malowniczość, ale też zwłaszcza poprzez mimikę twarzy bohaterów, która jest nieprawdopodobnie realistyczna, całość jest lekka, przyjemna i zwyczajnie mądra, są wątki ekologiczne, są pozytywne wartości (rodzina, przyjaźń) i wdzięk, mnóstwo wdzięku.

czwartek, 22 grudnia 2016

tysiąc porzuconych rękawiczek (szarość)

rękawiczka na krzaku, czyli klasyk, szara, więc prawie niezauważalna, a kilka kroków dalej za tą rękawiczką i tym krzakiem jest przejście dla pieszych, wczoraj pewien człowiek potracił na tych pasach kobietę i ja to widziałam, jechał za szybko, nie wyhamował, nie odbił w bok, uderzył w nią, wywróciła się i uderzyła głową o chodnik, wstała i chciała uciec, był pijana, ale nie miało to nic wspólnego z tym wypadkiem, szła normalnie, nie wbiegła na te pasy, nie zataczała się, wina leżała po stronie kierowcy, który jednak dość sprawnie zdiagnozował sytuację i uznał, że pijana baba wlazła mu pod koła, szczęśliwie widziałam to wydarzenie nie tylko ja, ale i jakiś inny facet, który od razu wezwał policję i pogotowie i był wystarczająco nieprzejednany w swojej postawie, by nie dać się przegadać, w międzyczasie sprawca wypadku, nobliwy, pewny siebie i chyba ważny jakiś dziad, usiłował nas urabiać, sprzedając swoją wersję.... cóż za lepki wszarz..., wszystko to było więcej niż przykre i niesmaczne, pan nawet się przedstawił, oczekując, że jego nazwisko zrobi na nas wrażenie, no cóż, nie zrobiło, przyjechała karetka, przyjechała policja, spisali nas, poszliśmy sobie..., przez pół dnia czułam jak lepka i nieprzyjemna niechęć okleja mnie na samo wspomnienie tego wydarzenia, ta potrącona kobieta... taka wystraszona, pełna wstydu, uciekała przed karetką, i ten wielki brzuchaty kierowca, i jego otulona futrem zniesmaczona małżonka, pewni siebie i wijący się jak piskorz byle się z tego wywinąć, przekonani, że nic się nie stało, mający tak straszliwie gdzieś to, czy kobiecie, którą skrzywdzili, rzeczywiście nic nie jest.... pewnie zresztą uda im się wywinąć... takie mam przeświadczenie, że drobne codzienne krzywdy zwykłych szarych ludzi nikogo w gruncie rzeczy nie obchodzą...


środa, 21 grudnia 2016

tysiąc porzuconych rękawiczek (zamrożona złość)

coraz więcej tych mroźnych poranków, jest mocno grudniowo, a ja jestem znużona i marzę już o świętach, marze o przerwie od codziennego kieratu, zresztą jak wszyscy chyba, tymczasem jednak prawie przegapiłam leżącą na ziemię rękawiczkę zaciśniętą jak pięść, pobieloną i unieruchomioną porannym przymrozkiem, wygląda jakby ktoś zgubił swoją dłoń, wygląda jak jakiś gniew, jakaś złość, a wiele tej złość ostatnio na świecie, oglądam ją w TV, czytam o niej w Internecie i boję się, bo wiem, że nie mam przed nią gdzie ani jak uciec


poniedziałek, 19 grudnia 2016

moja babcia mawiała... (5)

prawdziwie piękna i elegancka kobieta, zawsze wygląda tak, jakby przychodziło jej to lekko
 i jakby kompletnie jej na tym nie zależało

*********

szczerze mówiąc długo nie byłam pewna, co to znaczy, szczęśliwie ktoś kiedyś zapytał, zdaje się siostra mojego ojca (?) zadała serię pytań dodatkowych, która dopowiada, co autor miał na myśli, a zatem babcia uznawała, że jeśli makijaż wygląda tak, że widać po nim, że robiłaś go około pół godziny i przypomina wielopoziomową maskę - to niedobrze, jeśli odzienie wygląda tak, jakbyś dobierała ja bardzo długo, z pietyzmem i rozmysłem ślęcząc nad doborem dodatków, słowem jeśli widać, że wiele wysiłku i pracy, a przede wszystkim czasu poświęciło się swemu wyglądowi - to niedobrze, bo "to już nie jest elegancja, to desperacja"; nie do końca umiem zwaloryzować tę opinię, przyznam, że bywają jednostkowe sytuacje, że niekiedy się z nią zgadzam, z drugiej strony podziwiam po cichu kobiety, które wyglądają zawsze perfekcyjnie, mają idealne gładko ułożone włosy, dopracowane niezniszczalne makijaże, zawsze piękne paznokcie, ubiór jak z żurnala, wiem i doceniam stojący za tym wysiłek i pewien talent, którego taka praca nad wizerunkiem wymaga, mnie nigdy nie chciało się podejmować takiego trudu, co więcej wydawało mi się to daremne, nie miałam i nie mam czasu, wystarczającego poczucia estetyki, czy może także pieniędzy, ale głównie to mi się nie chce, a moje lenistwo nie czyni przecież ze mnie osoby eleganckiej, być może osiągnęłam zatem połowiczny sukces w spełnianiu wytycznych babci, niewątpliwie przez większość czasu wyglądam tak, jakby mi na tym nie zależało, bo rzeczywiście jakoś specjalnie mi nie zależy; a babcia... cóż... była zwyczajnie bardzo ładna, więc mogła sobie pozwolić na takie rumakowanie

niedziela, 18 grudnia 2016

ciiiisza

w tej własnie chwili w moim domu jest cudowna cisza, dobiegają mnie oczywiście poszumy cudzych egzystencji zza ścian, echa rozmów, szumy rur i inne niezidentyfikowane dowody toczącego się gdzieś obok życia, cały budynek nami wszystkimi oddycha, trawi nas i mieli, ale generalnie jest cisza, przyjemna i myląca cisza, zawijam się w nią szczelnie dopóki trwa

sobota, 17 grudnia 2016

straszny strach (J. Żulczyk "Instytut" wydanie poprawione)

czytałam do drugiej w nocy, by za wszelką cenę skończyć, z jednej strony zwyczajnie - znać zakończenie, a z drugiej - by definitywnie skończyć przebywać w tym świecie, "Ślepnąc od świateł" jest powieścią lepszą, ale "Instytut" w wersji poprawionej to też kawał bardzo dotkliwego pisania, po prawdzie czułam się trochę tak, jakby co chwilę przejeżdżał mnie tramwaj; czy to jest horror? no jest, ale dla mnie nie poprzez cała upiorność sytuacji, w której ludzie są zamknięci i skazani na cudze manipulacje, nawet nie poprzez krew czy bezsensowne okrucieństwo, jestem człowiekiem XXI wieku, wiem, że to są rzeczy straszne, ale telewizja, Internet i kultura masowa stępiły moją wrażliwość na okropieństwa, "Instytut" to był jednak horror, bo była tam kobieta, która miała córkę w wieku mojej córki i przeżywała albo rzeczy o które otarłam się ja sama albo takie, które są moimi najgorszymi ukrywanymi obawami, a tu proszę, Żulczyk napisał książkę, wydobył mój strach i dał mi nim po ryju, kilka razy, w efekcie nie mogłam przestać czytać, bo potrzebowałam choć namiastki happy endu, chyba nawet taką namiastkę dostałam, tyle o treści i przeżyciach osobistych czytelnika; co do rzeczy innych, pomysł na książkę - ciekawy, choć trochę to już było, w filmie "Piła" na przykład, ale nie ma tu mimo wszystko wtórności i jest to napisane dobrze, dynamicznie, świetne zdania, świetny bezlitośnie precyzyjny język, choć są momenty irracjonalnego przeładowania wulgaryzmami - niekiedy całkiem zbędne; zdanie "nie ma szans" powtarza się w małych odstępach, ale w sytuacjach znaczących i rzuca się w oczy, a wypowiadają je postaci zantagonizowane w sytuacjach krańcowo nieprzystających, nie sądzę, by był to efekt zamierzony, mnie to raczej zazgrzytało, jest też kilka ślepych zaułków, np. babcia Wera - zapisuje wnuczce mieszkanie czy tylko jest to sfingowane? - taka informacja wiele by wnosiła; czemu pierwszy mąż babci jej nie odszukał, skoro dysponował swego rodzaju wszechmożliwościami i wszechwładzą, po co mu ta wnuczka, jest to dla mnie niezrozumiałe od strony psychologicznego prawdopodobieństwa; kim jest i po co jest bogacz awanturujący się w knajpie "Brzydki Kot"? - postać zupełnie zbędna; jak do Instytutu trafiła zielonooka Weronika, skoro przybliżamy historie wszystkich kluczowych bohaterów, to czemu tej jednej postaci tak niedokładnie i w kilku rejonach niekonsekwentnie? jest to dla mnie bohaterka niedopracowana; ale... generalnie.... "Instytut" to mocna rzecz, to niezła rzecz, mimo drobnych usterek czy klisz, które zresztą być może są kliszami i usterkami tylko dla mnie, to piekielna i pochłaniająca uwagę powieść, od strony napięcia, specyfiki warstwy językowej, budowania akcji, ciekawej dwutorowej kompozycji, a przede wszystkim konstrukcji postaci, zwłaszcza głównej - jest to powieść bardzo dobra, co więcej można ją czytać jak parabolę, pomimo jej okrutnie dotkliwego realizmu i to wydaje mi się chyba największy walor, to mnie po prostu zaskoczyło

Jakub Żulczyk "Instytut" wydanie II poprawione

*******

Jakub Żulczyk "Instytut" wydanie II poprawione

*******

Jakub Żulczyk "Instytut" wydanie II poprawione

piątek, 16 grudnia 2016

"miłości nie można wymagać" ("Fernando Krapp napisał do mnie ten list" T. Dorsta)

mimo mrozu i zimna wybrałam się do teatru... było to interesujące, dobrze zagrane przede wszystkim i ciekawie zainscenizowane, oniryczne, słodko-gorzko, w sumie straszne, w sumie przykre i jakoś jednak wzruszające, niby to oczywiste, ale rzeczywiście prawda jest, a przecież jej nie ma, w najbanalniejszej historii, w najtrywialniejszym trójkącie miłosnym ocierającym się o farsę każdy ma swoją prawdę i swoją rzeczywistość, a nawet swój egoizm, może przede wszystkim właśnie ten egoizm, i rozpacz, i trochę krwiożerczej miłości; zatem... podobało mi się, podobał mi się Fernando Krapp najbardziej.... jako osobowość, jako kreacja aktorska, jako całokształt


- Miłości nie można wymagać.

****

- Weź moją krew, weź moją krew, weź moje życie, nie oddam cię śmierci.

czwartek, 15 grudnia 2016

znaki na niebie

Idziemy rano do pracy i szkoły:
K. - Popatrz, jakie ładne znaczki na niebie.
M: - No właśnie miałam to samo powiedzieć. Zrób im zdjęcie i mi wyślij.
K: - Po co, mój aparat i tak tego nie zrobi za ładnie. I trochę nie mamy czasu, żeby tak tu stawać.
M. - Ale zrób.
K. - No dobra....


środa, 14 grudnia 2016

tako rzecze moja matka (by SMS)

Dialog do szpiku kości prawdziwy, komentarze w nawiasach [...] to rzeczy pomyślane, jakkolwiek niewypowiedziane, znaczy się monolog wewnętrzny Wyrodnej córki.

*****

Macierz: - Może będziesz w pobliżu. A może nie wiem, jakie masz plany na święta. Odezwij się :* [to znaczy, że mnie zaprasza, ale nienachalnie].
Wyrodna córka: - Pomyślę ;)
Macierz: - Och, dzięki łaskawa. Tęsknię za Wami :* [to znaczy,że się trochę obraziła]
Wyrodna córka: - Trzeba było przyjechać w wakacje, jak obiecałaś. [... przeszarżowałam...]
Macierz: - Może dożyję, jak ty będziesz miała 60 na karku, chociaż nie sądzę, zobaczymy jaka będziesz dyspozycyjna i ochocza do odwiedzin. Może jak będzie ci się chciało to jakiś znicz po drodze [klasyczna przemoc emocjonalna, jestem odporna, prawie]
Wyrodna córka: - Jestem podobna do rodziny ojca, a oni zdaje się nie byli długowieczni, więc znicze raczej ty będziesz kupować ;) [po latach szkolenia, wiem, jak odbić zatrutą piłeczkę i podkręcić]
Macierz: - Nawet tak nie pisz [o patrzcie, podziałało, matka się starzeje...]
Wyrodna córka: - Sama zaczęłaś
Macierz: -Takie prawo staruszki [ta... bo jak była młoda, to była inna...]
Wyrodna córka: - Ja też nie jestem pierwszej młodości.
Macierz: Jesteś młoda, piękna i mądra. Każdy, kto myśli inaczej, może dostać ode mnie w ryj ;* [i jak tu jej nie kochać....]

wtorek, 13 grudnia 2016

"taki to świat, niedobry świat, czemuż innego nie ma świata" ("Pitbull. Niebezpieczne kobiety")

byłam na nowym "Pitbullu", w dodatku dość pechowo od dwóch dni co krok natykam się na cudzą arogancję i bezczelność, nie zwykłą niegrzeczność, tylko bycie takim małym wszarzem, podłym małym, złośliwym, pogardzającym innymi ludźmi [chujkiem - cytat za: Bartek W.], i nie umiem się z tym pogodzić, no nie umiem, i ciągle myślę, co zrobić, a teraz jeszcze ten film, taki sobie po prawdzie, jest w nim wiele ciekawych momentów, ale fabuła jest poszatkowana, motywacje czasami z dupy wyciągnięte, najbardziej broni się główna para, ich relacje, związek jest swego rodzaju spoiwem filmu, broni się bardzo przede wszystkim Cielecka na drugim planie, jako postać prawdziwie tragiczna, zadziwiająco niezła jest też Bachleda, do tego kilka fajnych dialogów, kilka ciekawych scen, dynamika, ale całość jakaś rozlatująca się w rękach, w sumie jednak się oglądało przecież, ale poza okrucieństwem świata i bezzasadną podłością ludzi nic mi po tym filmie nie zostanie, zresztą może właśnie o to chodziło? tak naprawdę myślę jednak o rzeczywistości i o tym, co mogę zrobić z tym światem, który jest wokół mnie faktycznie i który stał się ostatnio niepokojąco lepki i paskudny [i nagle ten Leśmian mi się przyplątał: "taki to świat, niedobry świat...", sama nie wiem, skąd ten Leśmian, może dlatego, że dość podle nie mamy w tym roku z przyczyn więcej niż płytkich i niegodnych roku Leśmiana? bardzo to być może]

poniedziałek, 12 grudnia 2016

tysiąc porzuconych rękawiczek (szara z jednym palcem)

szara rękawiczka z jednym palcem leżała sobie pod szkołą wcześnie rano i parowała jeszcze dzieciństwem, bo taka właśnie jednopalczasta jest przecież dla dzieci, tak mi się kojarzy, szron z porannego przymrozku ją zmroził i nie wyglądała, jakby ktoś miał po nią wrócić, przemknęło mi przez głowę odległe i desperackie wspomnienie o ciepłych gryzących w ręce rękawiczkach z grubej owczej wełny, właśnie takich jednopalczastych, nie lubiłam ich, ale bardzo grzały, grzały i gryzły nie do zniesienia


niedziela, 11 grudnia 2016

egzystencjalne niepokoje

Mała Mi: Po co jest to wszystko?
K.: Ale co?
Mała Mi: No to wszystko!!! Przecież kiedyś umrę i ty też umrzesz i nikt o nas nie będzie pamiętał i nikogo to nie będzie obchodziło... Może po tym jest nic (pstryknięcie palcami), a nawet jak jest, to nie będziesz o mnie pamiętać.
K. Ja zawsze będę o tobie pamiętać.
Mała Mi: Ale skąd wiesz, nie możesz tego wiedzieć, może będziesz miała inne wcielenie, inne dzieci? I nikt nie będzie o nas pamiętał!!
K. Ja po prostu wiem, tak czuję, że jesteśmy na zawsze złączone.

*******

Życie rzeczywiście jest straszne i nigdy nie wiadomo, co powiedzieć swojemu dziecku, kiedy to odkrywa. Nie ma odpowiedzi. Nie mogę zasnąć.

piątek, 9 grudnia 2016

przytłaczająca zawiłość metafor (C. Fuentes "Instynkt pięknej Inez")

zatem muszę przyznać, że było to dla mnie trudne, nie jedna i może nawet nie dwie opowieści w siatce symboli, metafor, niedosłowności, których realności nie sposób stwierdzić, gubiłam się i odnajdywałam kilka razy w tej historii, która dla każdego czytelnika jest zapewne o czymś innym, jest nieodczytywalna, niepojmowalna ostatecznie, archetypiczna w wielu wymiarach, nie żałuję, że przeczytałam, bo jest to rzecz pięknie napisana, ale jestem zmęczona i przytłoczona, i jest mi smutno

Carlos Fuentes "Instynkt pięknej Inez"

********

Carlos Fuentes "Instynkt pięknej Inez"

czwartek, 8 grudnia 2016

tymczasem (Anita Lipnicka - Trzecia zima)

tymczasem jednak trwa zima, trwa jedna z bardzo wielu kolejnych zim, bez śniegu i 
bez zbędnych złudzeń, które opadają ze mnie jak łuski

środa, 7 grudnia 2016

grudnik w grudniu

tym razem w punkt, kwitnący w grudniu grudnik, skowycząco różowy,
dziś udało mi się zauważyć tylko jego


  

wtorek, 6 grudnia 2016

mistrz cichej riposty

Zbieram zeszyty do sprawdzenia prac domowych, jeden jest w twardej oprawie i w dodatku formatu A4, więc wiedząc, że będę go w pocie czoła tachać do domu, ironicznie rzucam:
- O, jaki malutki...
Uczeń oddaje mi swój zeszyt, a przy drzwiach cicho burczy:
- To jest ostatnia rzecz, którą chciałem usłyszeć od kobiety...

Prawie się popłakałam ze śmiechu....

poniedziałek, 5 grudnia 2016

"a jak będę....

....zakochana, wyślę Panu list i klucz."

jestem szczerze zakochana w tym cytacie z "Wesela", ciągle jednak o nim zapominam, i co roku odkrywam go zupełnie na nowo, wierząc, że jest w nim coś więcej niż prosta dwuznaczność czy flirt, jest jakiś niedookreślony wdzięk, jakaś niemożliwa miłość, która zastyga w czystej niespełnialnej potencji, takie wyobrażenie znacznie piękniejsze niż rzeczywistość, cudnie niewaryfikowalne, a przecież nigdy nie chciałam być Rachelą, a przecież zawsze uważałam jej egzaltację za śmieszną i nigdy nie oszalałam (ani trochę nawet) dla żadnego artysty, pomimo tego te słowa są dla mnie jak moje własne, jakbym to ja je sworzyła, jakbym to ja je mówiła kiedyś komuś, a przecież nie mówiłam  - nikomu nigdy

niedziela, 4 grudnia 2016

wyjątkowo zimny las

biegłam przez las, wszędzie jakieś rozpaczliwie nagie gałęzie, ziemia jak beton, powietrze lodowate, takie okoliczności przyrody nastrajają mnie średnio i nawet napływ biegowych endorfin nie do końca ratował sytuację, ale pobiegłam i jakoś nagle dumna się zrobiłam z samej siebie, że się udało tak od rana wyjść i biec, choć najchętniej zakopałabym się w ciepłym domu, i nawet znalazłam trochę ładności w tym nagim i burym grudniowym lesie, i te 10 km tak bez zmęczenia przeszło... ale przede wszystkim czuję, że las śpi, wszystko w nim zamarło, więc biegłam przez jego sen, takie miałam właśnie wrażenie, jakbym była postacią z cudzego snu [chcę przez to wszystko powiedzieć, że jestem zadowolona i że było... po prostu przyjemnie i przedziwnie]





sobota, 3 grudnia 2016

to nie jest kolejna głupawka o kosmitach ("Nowy początek")

Obejrzałam dziś film genialny, film o pięknie i przenikliwym smutku życia, i tak, rzeczywiście zabolało mnie to wszystko, co zobaczyłam, zupełnie osobiście, dotkliwie i bardzo, a przecież nie lubię filmów o obcych, nadal mimo wszystko nie lubię filmów o obcych, tylko, że to w zasadzie nie jest film o kosmitach, tylko o ludziach, o zwykłych, ale niezwykłych losach pewnej kobiety, o czasie, o tym, jaka jest jego natura, o komunikacji szeroko pojętej, to jest film o tym, jak tragiczne i  piękne jest ludzkie życie, jakie jest straszne, jest to film o miłości, o strachu, bardzo uniwersalny obraz, ze znakomicie dobraną muzyką, która buduje nastrój całości, do tego świetna główna rola kobieca, piękne zdjęcia, efekty bez efekciarstwa, obejrzałam od początku do końca w napięciu i to naprawdę było COŚ.


"Pamięć nie działa tak jak myślałam. Czas tak strasznie nas ogranicza, jego chronologia."

piątek, 2 grudnia 2016

goździki

jedne z moich ulubionych kwiatków to goździki, kojarzą mi się z dzieciństwem i jakoś zawsze uważałam, że urocze są te ich wygniecione płatki, jak sukienka dziewczyny, która przyszła na bal w lekko wygniecionej tiulowej sukience, żeby nikt nie myślał, że jej nadmiernie zależy, a przecież zależy, no i przecież i tak cudnie wygląda, poza tym goździki pięknie pachną i dostałam dziś bukiet goździków, co jest przemiłe, zwłaszcza w grudniu, zwłaszcza bez powodu

czwartek, 1 grudnia 2016

"kurczę się w sobie i zamykam..." (Happysad)

resztką sił dowlokłam się na koncert, najwidoczniej ciągle mam słabość do Happysad i uważam, że na koncertach wypadają świetnie, tłumy piszczących nastolatków znoszę godnie, podobnie jak reszta ludzi w moim wieku, którzy też najwyraźniej nadal mają słabość do Happysad, koncert oczywiście bardzo fajny i co ciekawe była z mną Silk, od dawna się przecież nie widziałyśmy, Silk jak to ona płakała łzami jak grochy, a ja nie musiałam pytać dlaczego, tak się po prostu zdarza kobietom, które mają zbyt wiele słodko-gorzkich skojarzeń przyczepionych do piosenek popularnych zespołów, ja nie płakałam, ja generalnie płaczę ponadprzeciętnie rzadko, w gruncie rzeczy myślę, że tę sprawę z łzami odwala za nas obie Silk i chyba nam obu to odpowiada, prawie na pewno tak jest; 
zatem koncert, zatem przypominanie zapomnianych piosenek, zatem niezły początek grudnia


środa, 30 listopada 2016

odcinanie kuponów ("Underworld 5")

poszłam na papkę dla ludożerki, albowiem i ja jestem ludożerką, piaty film z serii.... czegóż się można spodziewać? kupon odcięty od kuponów, efektowne efekty, wampiry, wilkołaki, scenariusz coraz bardziej odrealniony, motywacje psychologiczne odklejone od rzeczywistości, mocno przewidywalne rozwiązania fabularne, w sumie całość nie zabija, ale pogapić się można, wysiłek intelektualny żaden, ładne dekadenckie obrazki z życia wampirów, aktorzy hodowlani.... dziś chodziło mi tylko o to - o prostacką rozrywkę miłą dla oka, albowiem faktycznie lubię tę komercyjną rozrywkę, lekkość z jaką wchłania się jej rozrzedzona konsystencja oraz to, że niewiele po niej zostaje, że tak pięknie i gładko po mnie spływa, a zarazem odrywa na chwilę od rzeczywistości chociażby samą ferią barw i impetem akcji, zatem "Underworld 5" - kino takie sobie, ale w swojej niszy (komercyjne sensacyjne kino o wampirach) zupełnie w porządku

wtorek, 29 listopada 2016

list do M.

dawno nie dostałam listu, a teraz nagle dwa, cóż za przewrotność losu, który spełnia zazwyczaj niewypowiedziane życzenia, całkiem zapomniałam, że zawsze uwielbiałam listy, papierowe, takie, których można dotknąć i tęsknię trochę za czasami, gdy pisywało się je do przyjaciół czy nawet znajomych, zawsze myślę przy tej okazji o Pawle, tyle listów, tyle lat, tyle słów, zielona papeteria z koniczynami, niby nic z tego nie zostało, ale było to przecież takie ładne, takie miłe po prostu; niedawno Tomek napisał do mnie i pomyślałam jedynie - zaskakujące i dziwne, przede wszystkim dziwne, nawet już nie pamiętam, o co chodziło; i jeszcze moja kochana Mała Mi, do której nie mam ostatnio cierpliwości, napisała list do Mikołaja, czyli de facto do mnie, rozczuliłam się, to jeden z tych ostatnich momentów, kiedy jest jeszcze małym dzieckiem, a nie nastolatką, czytałam kilka razy, papierowy list, najprawdziwszy, zupełnie świetny, unikalny


poniedziałek, 28 listopada 2016

tysiąc porzuconych rękawiczek (#No Hipster)

w bezzasadny sposób wzruszają mnie porzucone rękawiczki, pewnie tylko dlatego, że zwykle nie doczekują się odnalezienia, i oto kolejny sezon z rzędu zaczynam je widywać, zrobiło się zimno i ludzie kompulsywnie gubią rękawiczki, inni wieszają je na płotach, krzakach, bo może jednak, jeszcze, może ktoś wróci, zauważy, odnajdzie zgubę, a przecie prawie nigdy tak nie jest, jaka piękna tragedia, naprawdę, jaka strata, dla ludzi oczywiście żadna lub niewielka, dla rękawiczki, która traci i parę, i ciepłe dłonie - ogromna, takie unieważnienie, z rękawiczki robi się śmieć; kiedy byłam mała nosiłam rękawiczki na sznurku, żeby właśnie nie gubić, nie znosiłam tego, przeszkadzał mi ten sznurek jak cholera, ale babcia i mama były nieprzejednane, i w sumie teraz nie wiem, czy kiedykolwiek zgubiłam rękawiczkę, nie pamiętam tego, wszystko przez tamten sznurek... a przecież bez sensu, rękawiczki powinny być bez sznurka, narażone w każdej chwili na stracenie i nicość, i chyba nawet mogłabym zrobić z tego jakaś banalną, bezlitosną metaforę ludzkiego losu, kliszę klisz, ale nie mam motywacji, bo naprawdę chodzi tylko o to, że mnie rzeczywiście wzruszają te zagubione rękawiczki mijane czasami i jeszcze chodzi o tamten sznurek i już, i nic więcej


niedziela, 27 listopada 2016

moja babcia mawiała... (4)

nie daj się nabrać na żadną miłość, mężczyzna powinien przynosić do domu pieniądze

*****

to jest babciowa wiedza nigdy do końca przez mnie nie wchłonięta, zdecydowanie raz czy dwa dałam się nabrać, no i te pieniądze to nie była kluczowa zmienna, może stety a może niestety byłam w tej kwestii kretynką, i... mówię to czując nadal wewnętrzny zgrzyt moich idealistycznych przeświadczeń.... pieniądze są jednak ważne, zwłaszcza kiedy są dzieci, kiedy są małe, ale i później przecież też... wtedy rzeczywiście mężczyzna musi przynosić pieniądze, kobieta zresztą również, choć wiadomo, że mamy mniejsze możliwości, dzieci zawsze uwiązują nas bardziej; i tak, teraz myślę, że poczucie bezpieczeństwa, które dają pieniądze jest cenne i jest to coś, czego powinno się od mężczyzny oczekiwać, nie chodzi o jakieś niewiarygodne kokosy, ale o to, żeby spokojnie żyć i mieć jako taki dobrostan, to też jest miłość, ta troska, która sprawia, że on i ona chcą to mieć razem, i niby to wiem, a jednak zawsze czułam się winna, kiedy ktoś mi coś dawał, czułam się zobowiązana i przygnieciona podarunkiem, i dziś myślę, że jest to dowód na to, że nigdy nie dostałam prawdziwie bezinteresownego podarunku, że zawsze to była tylko jakaś cena za coś, jakieś uwikłanie, oczywiście jestem przewrażliwiona w tej sprawie, oczywiście jest to także moja wina i będę kiedyś przez moją ambicję żyjącą w nędzy staruszką (bardzo być może, do tego koty i moje zbierające kurz książki, pewnie się wtedy roztyje także czy coś, zwłaszcza czy coś) i to także jest ceną, tym razem za moje wybory i za to, że nie chciałam dawać się nabrać i udawać, że generalnie nie chciałam, nie chcę; tak czy siak... babcia być może miała rację, tymczasem jednak sama przynoszę do mego domu pieniądze i ok, i nie mam innych oczekiwań, tak może być;

sobota, 26 listopada 2016

Matylda

lubię koty, a koty też zwykle nic do mnie nie mają i pojawił się w okolicy nowy kot i zamieszkał w zaprzyjaźnionym domostwie, kot przylepny i przyjemny, który od razu wpakował się na moje kolana, poproszono mnie o imię dla kota i jakoś tak się ta Matylda przyplątała, nie wiem, czy się przyjmie, ale kot dość mocno wyglądał mi na Matyldę, więc kto wie i w sumie chciałam napisać tylko o tym, że zamarzył mi się w domu trzeci kot, jest to nierealne, jest to pomysł mocno nieroztropny, ale i tak mi się zamarzył, czemu miałby się nie marzyć? pewnie to sygnał jakiegoś powolnego dziwaczenia, nie mam zresztą nic przeciwko temu, mam w końcu mentalność starej panny, swoje przyzwyczajenia, apodyktyczności i coraz więcej sympatii dla zwierząt, a coraz mniej do ludzi, (chyba powinnam powiedzieć - niestety, ale nie powiem)


*****

wieczorem ja i mój stary kot Clyde oglądaliśmy telewizję:
- Schodzisz na psy - rzekł kot, zerkając na moje telewizyjne wybory, ma rację oczywiście.


piątek, 25 listopada 2016

ale... "lepiej patrzeć na niebo niż w nim mieszkać" (T. Capote "Śniadanie u Tiffany`ego")

są takie jesienne wieczory, że tylko klasyka się sprawdza, zatem "Śniadanie..." i Holly Golightly, kobieta zjawisko, a przecież opowiedziana przez mężczyznę (po dwakroć, bo i przez męskiego autora i przez męskiego narratora), słodko-gorzka postać, nawet nie umiem określić, czy ją w ogóle lubię, być może wcale nie, ale za to o dziwo coraz lepiej ją rozumiem, nie urzeka mnie co prawda jej wdzięk, ale podziwiam osobowość, wolę życia, przetrwania, swego rodzaju epikureizm "uczciwej blagierki", mam słabość do nieoswajalnych stworzeń w każdej sytuacji, z czego zresztą nagminnie stworzenia tego typu korzystają

Truman Capote"Śniadanie u Tiffany`ego"

czwartek, 24 listopada 2016

sukcesy i przypominania

zatem jestem człowiekiem sukcesu, moi podopieczni gromadnie zgarnęli nagrody na konkursie poetyckim, dwa wyróżnienia i jedna nagroda główna, normalnie dumna jestem i jakoś tak nie powiem "serce roście, patrząc...", wiadomo, że tak


********************************************************************************

poza tym jednakże nagle w ciągu dnia przypomniałam sobie o czyichś urodzinach, po prawdzie przypominam sobie o nich co roku [za każdym razem myślę, że jest w tym jakas ironia, bo fakt, że pomyliłam kiedyś ich datę był jednym z czynników krachu tamtej znajomości, był to czynnik pośredni i powierzchowny, ale jednak był, a teraz proszę, pamiętam], przypominam sobie bezwiednie, mimochodem i bez wysiłku, zwyczajnie przychodzą mi te urodziny do głowy, mam to widać gdzieś jakoś wdrukowane i jest to rzecz prawdziwie zawstydzająca, z drugiej strony była to przecież dawno, dawno temu wyjątkowo ładna miłość, więc może takie pamiętanie to nic złego, to tylko takie echo (miłość i rozpacz są zawsze takie same, po prostu blakną i gasną); wysłałam życzenia, oczywiście

środa, 23 listopada 2016

"jest dwudziesty trzeci listopad..." ("Chory na wszystko" Strachy...)

skrajnie pesymistyczny song, ale świetny przecież, uwielbiam Grabaża za te rewelacyjne teksty, gry słów i skojarzeń, metafory, intertekstualność, zwyczajnie podziwiam faceta, taka prawda.... i co by się nie działo co roku późną jesienią słucham Strachów, w tym roku takoż, w tym roku bez zmian i rzeczywiście nadal "nie wiem, co mnie tu czeka" i nadal "cierpię na syndrom sztokholmski", wszystko się zgadza, wszystko jest mocno na temat

wtorek, 22 listopada 2016

niebezpieczne uzależnienia

więc uzależnienie... od słonecznika i jego obsesyjnego łuskania, narasta i jest wielkie, łuskam i myślę o niczym, do tego słodkie czerwone wino i mogę tak trwać w totalnym bezczasie, bezczynności, w wielkim wszechogarniającym BEZ - moja własna nicość, wersja soft


poniedziałek, 21 listopada 2016

grudnik w listopadzie


jak to zwykle w moim domu kwiatkom się to i owo myli (ku radości mieszkańców, z kotami włącznie, pies ma to w sumie głęboko gdzieś), zatem i dziś mój najładniejszy grudnik (thor - taka odmiana, jak tu nie lubić?) zakwitł jak szalony, pewnie jest to banał jakiś, ale kwitnące kwiaty zawsze napawają mnie nieusprawiedliwionym optymizmem, co ma swoją wagę zwłaszcza w listopadzie, kiedy za oknem marazm, próżnia, nicość, szarość i ogólnie paskudztwo, piję trzecią kawę i gapię się na ten grudnik, kątem oka zawadzam o stertę naczyń, która oczywiście nie umyje się sama, ale do której ogarnięcia jeszcze nie mam mocy, bywa, jestem w końcu kiepską panią domu i godzę się z tym, a tymczasem jednak ten grudnik... biały i kwitnie jak porąbany, fajnie, widać staję się minimalistką i to mi czasami wystarcza, dziś wystarcza w zupełności; a przecież za oknem świat oszalał i martwi mnie ten świat ostatnio, a jeszcze bardziej martwi mnie to, że nie ma się chyba jak ani gdzie przed jego szaleństwem uchylić, no i dlatego także ten grudnik musi wystarczać

niedziela, 20 listopada 2016

małości ("Reputacje" J. G. Vasquez)

spędzam dzień z pewną powieścią, dobrze napisaną, ciekawą, nie jest to (wbrew zapowiedziom okładkowym) drugi Marquez, ale nie szkodzi, zupełnie nie szkodzi, powieść jest ciekawa, jest w niej interesująca historia, jest nieoczywisty człowiek, jest kariera rysownika, utracona rodzina, złożone relacje przede wszystkim, wiele uwikłań, wiele małych uczuć, takich jak arogancja, poczucie władzy, egoizm, próżność, nienawiść, pogarda, niechęć, lekceważenie - wszystkie opisane bez ogródek, a mimo to nie budzą one niechęci do bohaterów, bo wypadają zaskakująco ludzko, ta cała niedoskonała małość jest taka bardzo ludzka, a przez to wybaczalna; w sumie "Reputacje" jest to więc interesująca historia i miło się mi przez nią dziś płynęło

(dziewczynkę, którą kiedyś byłam, widuję tylko niekiedy w rysach twarzy mojej córki, ale kobieta, która patrzy na mnie z lustra nie ma z nią już nic wspólnego)

Juan Gabriel Vasquez "Reputacje"

piątek, 18 listopada 2016

dialogi kobiet osobnych

K. - Gdzie są zwykli fajni faceci?
B. - Znam kilku, ale w podeszłym wieku.
K. - Przerąbane... Zdechnę w samotności, a moje durne koty zjedzą mi twarz.
B. - Umieraj z twarzą do ziemi.
(rechoty, chichoty, zaśmiewania się w oparach autoironii)

czwartek, 17 listopada 2016

urojenia i skojarzenia ("Chory z urojenia" Moliera)

pierwszy raz od dawna wybrałam się do teatru i to od razu na totalną klasykę, czyli Molier, czyli "Chory z urojenia", a jednak fajne to było, autentycznie zabawne, lekkie, nieprzekombinowane, ostatnia sztuka Moliera w zacnej odsłonie, aktorzy trochę się przycinali, ale główna postać kapitalna, córka na drugim planie świetna, śpiewy w antraktach jakoś zbędne, ale za to oniryczna scena urojeń hipochondryka ciekawie zrobiona, rzecz mimo wszystko cenna i nietypowa w sztuce klasycznej, być może jedyne co mi się jakoś nie do końca zgadza to plakat reklamujący spektakl - reprodukcja Rembrandta "Lekcja anatomii doktora Tulpa", sygnał pójścia na skojarzeniową łatwiznę, za którą nic nie stoi, ani estetycznie, ani w swojej wymowie ten Molier i Rembrandt do siebie nie przystają, choć faktycznie ramy sztuki, w których wspomina się o śmierci Moliera na scenie, ocierają się klimatem o obraz Rembrandta, poza tym jednak nic, trochę się czepiam zresztą.... chciałam przecież tylko powiedzieć, że zapomniałam, jak fajnie może być w teatrze i że kontakt z żywą sztuką, trwającą tu i teraz, dziejącą się, jest jedyny w swoim rodzaju


środa, 16 listopada 2016

pod wielkim księżycem

listopad to zawsze jałowy grunt, patrzę i trwam, trochę mi drży zmienia pod stopami, ale nie jakoś mocno, trochę biegam, ale niemrawo, nic nie napisałam od... no od dawna, nie napisało się i tyle, od dawna też nic mi się nie śni, nic wartego zapamiętania, nic co by mnie dotykało, same mozaiki z codzienności, z nikim też nie rozmawiam w tych snach, chyba szkoda, poza tym jakieś zmęczenie, jakieś czytanie, marznę od listopadowego wiatru i plączą mi się włosy, co zawsze mnie lekko drażni, codziennie słucham muzyki i zawieszam się na tym (Strachy na lachy, jak to przy jesieni, nieuchronnie), piję słodkie wino..., chwilowo wytrącił mnie z tej nudnawej stabilizacji jedynie gniew, który szybką fala spalił mnie na popiół, przez moment dziś, no może dwa momenty, przyjemnie zawrzała mi krew, poza tym jednak nic, ktoś mnie lubił dziś, a ktoś inny uznał, że ciężko się ze mną negocjuje, bo jestem nieustępliwa, prawdopodobnie ma rację, choć tak do końca nie wiem, co o tym myśleć, czy raczej wiem, ale wysiłek rozważania tego wydaje mi się daremny.... no właśnie, moje pozorne małe życie wymaga ostatnio zaskakująco wiele wysiłku;
na niebie świeci wielgachny księżyc, egoistycznie i naiwnie czuję się jakby świecił prosto na mnie

poniedziałek, 14 listopada 2016

tęsknota za długimi zdaniami

wklejam dziś Szymborską, wpadła mi przypadkiem w oczy i pomyślałam sobie "no tak, boleśnie trafne", nikt nie chce mówić, nikt nie chce pisać - i to nie jest metafora, serio młodzi nie chcą mówić, pisać, czytać niczego co angażuje ich czas, niczego dłuższego niż kilka wersów, linijek, a i to niechętnie, wszędzie skróty, emotikony zamiast słów, emotikony zamiast prawdziwych emocji, obrazki, sygnały utajonego życia, żal czasu, żal gestu, oszczędzamy, bo życie ma być długie, więc minimalizujemy każdą myśl, każdy wysiłek, i może tak ma być, tymczasem jednak tęsknię za ręcznie pisanymi listami, za długimi rozmowami, które znaczą, a nie tylko zagadują codzienność, także za czasami, gdy mnie samej chciało się takie listy pisać i takie rozmowy prowadzić, nic mnie nie usprawiedliwia, bo przecież nie mogę liczyć na długie życie, chyba dlatego ciągle buduję te długie zdania, niekończące się wielolinijkowe konstrukcje, nie oszczędzam na potem

W. Szymborska "Nieczytanie"

niedziela, 13 listopada 2016

sarkastyczny realizm - level ekspert ("Trolle")

w listopadzie tylko skowycząco kolorowa bajka o absurdalnie wesołych ludzikach jakoś się broni, no to poszłyśmy, a tam... postać kultowa, trol Mruk, rozsądny, sarkastyczny, marudny, uwielbiałam go przez trzy czwarte filmu, bo potem się oczywiście nawrócił na hurraoptymizm, niby tak być musiało, bo to bajka i trochę się spodziewałam, ale i tak szkoda; sama historia całkiem zabawna, miła dla oka, rozśpiewana, kilka ciekawych wątków, w tym wyjątkowo udany motyw z cyklu: brzydka ona brzydki on, a jaka ładna miłość, wystarczy, by dzieci się wybawiły, a dorośli nie wynudzili, tylko zakończenie jakieś bezjajeczne i wysiłkowe, ucina film i pojawia się jakby znikąd, takie trochę na siłę deus ex machina, ale co tam... jest 13., jest listopad, bajka była przyjemna, nie wypada wymagać więcej

sobota, 12 listopada 2016

"niemożność poznania ludzi i to, że ludzie nas nie znają" (V. Woolf "Pani Dalloway")

Kiedy byłam na studiach, kilkanaście lat temu, doceniałam Woolf, ale nie rozumiałam o czym do mnie mówi, teraz wszystko jest inaczej, rozumiem za dobrze. Przez ostatni tydzień codziennie czytałam "Panią Dalloway" i trochę mnie to oczarowało, taki własnie jeden dzień cudzego życia i świat rozdrapany na smugi zazębiających się skojarzeń i emocji postaci, które ciągle się mijają, ocierają o siebie - jak to w życiu bywa, nadal uważam, że jest to świetnie wykonane, świetnie napisane, ale przede wszystkim... teraz właśnie jest już tak, że rozumiem, co Woolf do mnie pisze i wiem, że jest to wizja przejmująco smutna, a przecież jednak zachwycająca. Cały ten zgiełk, ta daremność, wszystkie te emocje, pozy i gesty, i przede wszystkim to, że nikt nas nigdy nie zna ani nie rozumie tak do końca, że ostatecznie jesteśmy osobni, bo nasze "ja" to nie tylko osobowość, ale cała konstelacja połączeń ze światem, ludzie, przestrzenie, drobne refleksy emocji i wspomnień, kompletnie nieprzeniknione, nie do ułożenia w jedną rozpoznawalną całość przez nikogo. Kiedyś w to nie wierzyłam, teraz widzę to wyraźnie.

Virginia Woolf "Pani Dalloway"


piątek, 11 listopada 2016

Proust był tylko jeden i nie ma na to rady (P. Nadas "Miłość")

podeszła mi pod rękę książeczka nieduża, węgierskiego autora, nagradzanego w dodatku bardzo, zatem spodziewałam się Czegoś mocnego, no... i... to nie tak, że to jest zła książka, po prostu ta męcząca narracja drażni mnie niepomiernie, jest tu sporo momentów dobrych, poetyckich, filozoficznych, niby opowieść mamy o miłości, ale tez jakąś paraboliczną historię losu człowieka w ogóle, wszystko rozumiem i doceniam, ale ten tok mówienia.... jak rany...., jest jak dreptanie w miejscu, to nawet nie są skojarzeniowe nawroty, to opowieść bez kresu (i momentami bez sensu), to tkwienie w jednym punkcie domniemanej rzeczywistości, która jest nieustanie w ten sam sposób i tymi samymi narzędziami poddawana w wątpliwość, i gdyby to tak przez 10-20 stron, nawet 30, ok, broniłoby się to słowną ekwilibrystyką wysokich lotów, ale po 60. stronie, z której niewiele wynikało i po której zrozumiałam, że tak to już będzie, że narrator mnie zmusza, żebym tkwiła z nim w gmatwaninie ciągle tych samych nawracających skojarzeń, zaczęłam czuć się nie tylko znudzona, ale i poirytowana, może jestem za głupia, może jestem niewrażliwa, nie wiem, to jest trochę takie pisanie jak u Prousta, asocjacyjne, goniące strumień myśli i wrażeń, ale to nie jest Proust, za którego skojarzeniami się podążało, bo one tworzyły świat, postaci, budowały coś, tutaj te asocjacje służą jakby tylko samym sobie, wydają mi się jałowym popisem, który mnie nigdzie nie prowadzi, zatem co? zatem mnie się ten nagradzany węgierski Proust nie podoba, mnie to nie hipnotyzuje, nie ujmuje, mnie to nie robi nic fajnego, mnie to nie zabiło

Peter Nadas "Miłość"

czwartek, 10 listopada 2016

epitafium dla pewnej znajomości

złożyłam jej życzenia urodzinowe i wyjątkowo odpisała, co oczywiście jest miłe, ale poprzednio się nie odzywała, dość długo, może do innych tak, ale do mnie nie, co mnie zaskoczyło, ale nie naciskałam, nie wypadało, i nawet dziś ktoś mnie pytał, co u niej, jak sobie radzi, a ja przecież nie wiem, tak naprawdę to nic nie wiem, myślę, że oddala się od tego wszystkiego i że już nie wróci na tę samą orbitę, w której ja nadal tkwię po uszy, jest to bardzo zaskakujące, spodziewałam się prędzej własnego zniknięcia niż tego, że ktoś tak mocno wrośnięty w ten krajobraz nagle się z niego wyniesie, a jednak...; i potem nagle spotykam ją na mieście, z tym świetnym mężem, fajnymi dziećmi, to jest rzeczywiście piękna rodzina, choć prawdą jest, że nie przepadam za jej córką, wydaje mi się nadęta i egoistyczna, ale może to tylko wrażenie, tak czy siak widzę ją w wianku rodzinnym i chyba jej dobrze, a przecież wiem, że pewnie też tęskni do ludzi, i że równie na pewno nie chce do niektórych z nich wracać, i że właśnie ten dysonans sprawia, że pewnie jest jej źle, znam ją na tyle, by to wiedzieć, myślę, że mało kto się domyśla, jak jest jej ciężko i jaka bywała nieszczęśliwa, ja wiedziałam może tylko odrobinę więcej i nawet bywało, że podziwiałam ją, tak, za wiele rzeczy ją podziwiałam, a teraz to chyba jest jakieś epitafium, bo myślę, że znika, nie tak od razu jeszcze, ale wycofuje się gdzieś indziej i tak jest lepiej dla niej, ale też szkoda, lubiłam ją, pamiętam też, że ostatniego lata, siedząc na werandzie  (był początek lipca, byłyśmy we trzy, jadłam orzeszki) byłam pewna, że to ostatni raz, było świetnie, a mimo to wiedziałam, że wszystko się kończy, wykoleja, zmienia, że ona sobie jakoś pójdzie i tyle, i będziemy się tylko znały z jakiegoś dawnego kiedyś; w sumie co ja chcę powiedzieć?.... chyba tylko tyle, że mi żal, no właśnie

środa, 9 listopada 2016

ślad po mnie samej

pada trochę, a ja między tymi kroplami, gdzieś idę, pędzę, bez sensu oczywiście, kolejny dzień pęka mi w szwach, a przecież jestem tylko jeszcze jednym zapędzonym człowiekiem wśród innych zapędzonych ludzi, czasami różni mnie od nich tylko to, że regularnie zapominam parasolki, czy zwyczajnie mam koszmarny katar i pęka mi łeb, biegnę pomimo tego, często nie pamiętam po co, ale przecież wiadomo, bo praca, bo życie, bo trzeba, w szarym tłumie szara ja i wiem, że tamta instalacja/rzeźba widziana w Czterech Kopułach była o mnie (i od razu szukam, szukam, po zdjęciach, żeby sobie przypomnieć i oczywiście tam chodziło być może trochę o co innego, i oczywiście to chodziło mnie samej tylko chwilowo o mnie), rzeczywiście gdzieś bym się tam mogła płynnie wkomponować (Pomnik anonimowego przechodnia); i przysiadłam dziś w domu na chwilę wieczorem, i właśnie o tym myślałam, że jestem tylko pewną figurą, tylko formą czasem, śladem po mnie samej i że nie ma w tym nic wstrząsającego

Jerzy Kalina "Przejście" ("Pomnik anonimowego przechodnia")

Jerzy Kalina "Przejście" ("Pomnik anonimowego przechodnia")