czwartek, 31 sierpnia 2017

ostatnie spojrzenia

ostatni raz byłam w mojej starej klasie, nadal ciężko mi na to patrzeć, czas mija, a nasze przenosiny do innego budynku i wszelkie te bezmyślne zmiany, na które narażono nauczycieli, uczniów i naszą "trudną" szkołę, okazują się coraz bardziej bezpodstawne i niepotrzebne, po prostu ktoś miał taki kaprys lub jakieś inne odleglejsze cele, w które pewnie nie warto wnikać, nasz budynek, który podobno tak bardzo był potrzebny potężniejszej ważnej placówce, aby mogła się z kolejnymi sukcesami rozwijać, teraz przechodzi w ręce... nauczycieli katechezy..., nawet mi się tego nie chce roztrząsać, choć nie powiem, rzuciłam kilka siarczystych przekleństw, kiedy się o tym dowiedziałam, tymczasem parę absolutnie ostatnich spojrzeń na stare ściany i na kawał mojego życia, który w nie wsiąkł, ciągle nie wiem, czy to wszystko, cały ten wysiłek, zaangażowanie miały jakiś sens w ogólnym rozrachunku, patrzę na dłonie moich uczniów odbite na ścianach, już wkrótce ktoś je zamaluje, patrzę na podpisy, pamiątki, wiedząc ze ślad po nich za kilka dni nie zostanie i jest mi tego wszystkiego szczerze żal, to koniec pewnego rozdziału, który zresztą zmierzał ku temu momentowi od dość dawna, ale co to zmienia? szkoda, że tak, że w taki sposób, że tak nieładnie to się odbyło i odbywa




Moja karykatura, oczywiście ;)

środa, 30 sierpnia 2017

zapomniane stacyjki

stacyjki, na których nikt nie wsiada i na których nikt nie wysiada, a jeśli nawet niekiedy Ktoś, to zaledwie pojedynczy człowiek, a jednak są często niewiarygodnie ładne w swoim zmurszeniu i zaniedbaniu, jakby czas się tam zatrzymał i inaczej mijał, i przecież za każdą taką stacyjką stoi jakaś historia, jakaś opowieść i jak zawsze żałuję, że nie znam ich wszystkich, że nie można tych historii odgrzebać, usłyszeć, obejrzeć, i choć może to jest nieważne albo nawet nieciekawe, to jest istotne i na pewno jest o czymś i o kimś 

Pakosławice i kultowy już Pan z Okienka

Małowice Wołowskie
Ścinawa
Grębocice


 
Brzeg Głogowski



wtorek, 29 sierpnia 2017

"poczułam, że się osuwam, myśląc o tobie" (A. Munro, zbiór opowiadań "Coś, o czym chciałam ci powiedzieć")

im dłużej czytam Munro, tym bardziej ją doceniam, a może to kwestia wieku? jest w tych jej opowiadaniach taka wyrafinowana i mądra prostota, że pomimo bardzo klasycznej zazwyczaj narracji i prowadzenia dialogów, trzeba przyznać, że są to utwory dobre lub świetne, a nierzadko wręcz znakomite, kiedyś miałam poczucie, że w tych jej opowieściach mało się dzieje, ale z drugiej strony po każdej z nich nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że Coś się stało, że ktoś mi opowiedział o Czymś ważnym, znaczącym i uniwersalnym, że to może mnie także dotyczyć, przywiązania, miłości, przyjaźnie, rodziny, śmierć, niemożliwe, ale więcej niż prawdopodobne i realne relacje, no psychologia na najwyższym poziomie, więc czytam powoli, jak to Munro, żeby zauważyć każde z wydarzeń, które się prawie niezauważalnie stają w tym na pozór spokojnym i uładzonym świecie, piękna, klasyczna proza, pełen realizm, bez postmodernizmu, bez fantastyki, a jednak to jest interesujące i piekielnie prawdziwe, nawet tytuły są właśnie tak elegancko proste i znaczące, a finały każdej historii - bardzo subtelne i wszystkie one jakby zostawiają czytelnika w takiej ładnej samotności z wymową całej opowieści, i musisz się sam w tym odszukać, musisz sam zrozumieć, co cie tu spotkało w tym opowiadaniu (E. Annie Proulx też umiała coś takie zrobić, ale jednak nie aż tak lekko, nie aż tak niedostrzegalnie), no super to jest zrobione, jakoś zachwycam się, zarówno historiami, jak i sposobem ich opowiadania

A. Munro "Odpowiedz tak albo nie"

A. Munro "Przebaczenie w rodzinie"

A. Munro "Jak poznałam mojego męża"

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

o czym myślę, kiedy robię ciasto czekoladowe


wszyscy lubią czekoladę, więc, aby dogodzić wszystkim popełniłam ciasto czekoladowe, podejrzanie łatwo poszło, dwie i pół tabliczki czekolady pochłonęło to ciasto, wypełniając dom czekoladowymi zapachami, a ja tymczasem błądziłam myślami gdzieś indziej, przez większość czasu miałam takie miękkie i ciepłe myśli, jakbym rzeczywiście była prawdziwą domową kurką, która biega w fartuszku, oblizuje place i cięgle coś pichci, przyznam, że nawet to naprawdę polubiłam w te wakacje, po latach zmagań z samą sobą i własnymi przeświadczeniami, polubiłam kuchenną alchemię, nie żeby po całości, ale trochę tak, tak się nie wiedzieć kiedy stało, i dziś nawet Mała Mi zażądała w przyszłości ciasta z białą czekoladą, Marta zażądała jakiegokolwiek ciasta wkrótce, inni konsumenci tylko chwalili, i to było fajne, to było miłe, a mi się w to wkradał smutek jakiś, smutek bezpańskiego psa, który bawi się w dom, któremu się to nagle podoba i który instynktownie zastanawia się tuż pod najtajniejszymi pokładami swojej sierści, co go spotka za tę utratę czujności i niefrasobliwe bycie kurą, wszak zwykle w takich razach coś go spotykało, i wiem, że to po prostu umierają mi te wakacje i czuję to, choć odganiam, wypachniłam dziś dom czekoladą, żeby nie czuć zapachu końca wakacji, żeby mi się słony żal nie przelewał po języku, bo jeszcze się cieszę słońcem, sierpniem, całym tym światłem, którego pełne były te wakacje i tylko niekiedy szumi mi za uchem smutek i strata, i obawa, tak, właśnie tak - obawa

niedziela, 27 sierpnia 2017

"Poświęcamy zbyt mało uwagi światu" (J. Carroll "Kapiąc lwa")

"Poświęcamy zbyt mało uwagi światu. Wiemy o tym, a jednak nie chce nam się. Dopiero gdy coś się skończy albo ktoś umrze, gdy coś zgubimy albo jest już za późno - uświadamiamy sobie nagle, że prześlizgnęliśmy się przez życie i ludzi, tracąc z pola widzenia szczegóły."(J. Carroll "Kąpiąc lwa")
*******
dziś znowu podróżuję bez ładu i składu ku pewnym dożynkom w pewnym małym miasteczku, no bo skoro lato ma trwać, skoro je reanimujemy i wydłużamy za wszelką cenę, to dożynki są absolutną koniecznością, nawet wieńce dożynkowe tam mają, przejazdy na kucach, zabawki dla dzieci i lokalne produkty, w tym piwo i jadło, więc rzecz jest poważna, a ja jadę, bo chcę, psa i dziecko zabrałam i jadę, tymczasem jednakowoż skończyłam ostatniego w tym lecie zaległego Carrolla, powieść dobrą i nierówną, początek świetny, jakby zwykła powieść obyczajowa, ciekawa galeria postaci, fajnie zaprezentowana, niebanalna, czytelnik od razu ich "kupuje", jako postaci interesujące i dające się lubić, potem wkracza fantastyczne szaleństwo, sny, wizje, inne światy, kosmiczne porządki i chaosy, dobro i zło w odwiecznym impasie - sam pomysł na to wszystko jest ciekawy, choć niedopracowany, jakby Carroll sam zgubił się we własnych pomysłach lub jakby nie chciało mu się ich dopowiadać, więc zostawił kilka ślepych zaułków i jest to świat niedorysowany, tylko zasugerowany, naszkicowany, ostatecznie wszystko skupia się na bohaterach, czy raczej na dwójce z nich i wokół nich oplata się akcja i jej rozwiązanie, które wypada mało przekonująco, mam poczucie, że to był materiał na długaśną powieść, może kilkutomową, gdyby chcieć wszystkie wątki i idee pokazać w pełnej perspektywie i zwieńczyć, dookreślić, i miała ta powieść większy potencjał, może pisarzowi się to gdzieś wymknęło, może uznał, że trzeba zgasić ten rozmach i zgasił, nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo do połowy jest to powieść świetna, potem zaczyna się cięcie i rwanie fabuły, które wypada miejscami dość rozczarowująco, choć powtórzę, że sam pomysł na cały fantastyczny sztafaż był świetny i to, co zostało pokazane intryguje, wciąga i skłania zawsze do rzucenia się w kolejny rozdział, mimo wszystko muszę przyznać też, że spośród przeczytanych (zaległych) nowych dzieł Carrolla, które wpadły mi w ręce w te wakacje, "Kapiąc lwa" była to rzecz najlepsza, na poziomie opowieści o ludziach, relacjach, emocjach, życiu czy mocy wyobraźni - nawet świetna

J. Carroll "Kapiąc lwa"
*********

J. Carroll "Kapiąc lwa"

"Ludzie wolą dzień od nocy, bo za dnia jest słonecznie. Wtedy rozkwitają. Mało kto lubi noc.  W nocy się odsłaniasz, narażasz na nieprzyjemne emocje, takie jak smutek, zwątpienie czy żal. Nocą ludzi łatwiej jest zranić. Za dnia prowadzisz pracowite życie i nie masz czasu na bujanie w obłokach ani nierozpamiętywanie popełnionych błędów. W nocy większość ludzi wyłącza się i odpoczywa. Niektórzy rzucają się w wir pracy i rozrywek, byle doczekać następnego dnia. Aby ucie przed nocą, dają się jej pochłonąć." (J. Carroll "Kąpiąc lwa")

sobota, 26 sierpnia 2017

wakacjowanie (Bibobit (feat. Urszula Dudziak) - Plotka)


Wczoraj wybraliśmy się na koncert Bibobitu, rok temu Mała Mi znudziła się po trzech utworach, w tym roku nie dość, że wysiedziała od początku do końca to jeszcze wybrała się tańczyć pod sceną, kręciła kuperkiem, klaskała, nawet się nie obejrzała, czy mnie nie zgubi, ot wszystko się zmienia.... Bibobit jak zazwyczaj dobry muzycznie, wokalista bardzo charyzmatyczny, zatem koncert oczywiście udany, dziś za to był dzień na dogadzanie głównie ciału: jakaś pizza, miód prosto z targu, suszenie grzybów, no i kustosze na Food Tracku, potem oczywiście bieganie, żeby spalić te "zyliardy" kalorii... mimo wszystko mam poczucie, że to czas totalnie hedonistyczny i być może taki nawet być powinien, o pracy nadal staram się nie myśleć, a jak próbuję, to mnie to uwiera, więc prób jest niewiele, jestem dla siebie dobra, pozwalam, by to lato trwało pomimo dogasania sierpnia, wiem, że nic nie ocali tego lata, musi minąć, ale póki co... jeszcze nie mija przecież, jem, czytam, czuję, słucham, chodzę, biegam, jak w jakimś tandetnym poradniku z cyklu "jak żyć?" i oczywiście nadal nie jestem specjalistą w tej dziedzinie

piątek, 25 sierpnia 2017

prawdziwe grzybobranie

znam nieźle zielonogórskie lasy, ale na grzybach się nie znam, lubię chodzić po lesie, ale tylko purchawki i muchomory rzucają mi się na oczy, mimo tego dziś byłam na prawdziwym grzybobraniu, a wszystko dzięki Krzysiowi, który na grzybach zna się świetnie, co wydatnie obniża potencjalną śmiercionośność grzybów, nie niwecząc ich walorów smakowych, wykonaliśmy więc kilka kilometrów włóczęgi po lasach i uważam, że były sukcesy, nogi bolały mnie co prawda niemiłosiernie, ale sos kurkowo-maślakowy bardzo pomógł, poza tym pierwszy raz w moim domostwie suszą się grzyby... totalna nowość i generalnie fajnie tak się idzie i zbiera, rzeczywiście spodobało mi się, i trochę się czegoś nowego nauczyłam, co zawsze mnie jakoś głupio ekscytuje, znalazłam nawet coś jadalnego (znaczy się kurki), dodatkowo z głębin pamięci wypełzło mi jakieś odległe wspomnienie, że kiedyś kiedyś, jako mała dziewuszka byłam ciągana na grzybobrania, chyba przez mamę, może babcię? i ciągle mi mówili, żebym się nie zgubiła, że mam się pilnować mówili, ale prawie nic a nic mi o grzybach wtedy nie pokazali, może za mała byłam, nie wiem, w każdym razie odkryłam uroki grzybobrania teraz, mogę to robić






 


czwartek, 24 sierpnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna latem i lody z chia


 
Wyobrażam sobie, że ta rękawiczka musiała po prostu leżeć w śniegu, a wiosna i lato ją wydobyły, nikt jej jednak nie podniósł, dlatego teraz w sierpniu, w środku jeszcze letniego, ale pachnącego już jesienią lasu po prostu sobie leży i jest, a może wcale nie? trochę "za dobrze" wygląda... w dodatku nie ja pierwsza ją zauważyłam, prawie na pewno wyminęłabym ją, gdyby nie cudza spostrzegawczość, jak zawsze nie zabrałam okularów, więc dla mnie to była tylko ciemna plama; - Ładnie na tej ziemi wygląda - to była moja pierwsza myśl, kiedy ją zobaczyłam, no bo przecież rzeczywiście jakoś ciekawie to zagrało kolorami i fakturami, i wyszło z tego wyjątkowo ładne zagubienie w sierpniu... 
a poza tym.... 
dziś: szkoła i kartony (nie będę tego nosiła..., i oczywiście trochę jednak ponosiłam), pyszne naleśniki i pancakes w tandemie w mojej ulubionej naleśnikarni, lody z Chia (dziwne jakieś, gdzie im tam do słonego karmelu...), dużo odgrzewanych bajek z dzieckiem obejrzanych podczas leniwego popołudnia w stadzie, a wieczorem białe wino we trójkę u Marty z dwoma zadekowanymi w pokoju obok nafochanymi nastolatkami, które od czasu do czasu odbywały defilady przez pokój... niespieszny dzień końca wakacji

środa, 23 sierpnia 2017

Busker Bus - dzień 2 (posiłkując się czekoladą)

Heban, resztki z uczty bogów....

dziś było bardziej festiwalowo, sporo występów, sporo ludzi, a w międzyczasie Heban i najlepsza czekolada na świecie (diamentowa, a co...), aby energetyczny wysiłek wyrównać... a po południu no cóż... chyba jednak festiwale wykańczają, a może jestem zapyziałym domatorem? - obiadek (Carbonara bez boczku... da się... szynka szwarcwaldzka też daje radę), drzemka (no w końcu są wakacje, więc czemu nie?!), wieczorny film ("Deadpool"... przedziwny autoironiczny film Marvella, o którym nie wiem, co myśleć), lody karmelowe oczywiście (słony karmel to bezapelacyjnie król tego lata, tak jak cydr jest jego królową); na marginesie Buskera trwa więc sobie nasze pozorne, małe, ale pięknie zwykłe i dobre codzienne życie, i wiem na pewno, że to był dobry dzień, pełen niespieszności i bycia, dzień, który warto docenić, zapamiętać, przechować


 
 
Matthias Goed, Nowa Zelandia
 

  

Chisha, Japonia


Umami Dancetheare, Francja/Hiszpania
 
 
Zaktakular, Nowa Zelandia
 




 
    

wtorek, 22 sierpnia 2017

Busker Bus - dzień 1 (z poprawkami i kurkami w tle)

XXI Busker... niby mi się opatrzył, niby znam tych ludzi, ale i w tym roku zaraz po szkolnych obowiązkach, które już mnie dopadają i które pochłonęły mi całe przedpołudnie i sporą część popołudnia (poprawki, poprawki, poprawki, rady, rady, rady, dokumenty, dokumenty...), poszłam popatrzeć, tym razem bez obsesyjnego ganiania, raczej skupiłam się na ulubieńcach lub na tych dziedzinach sztuki ulicznej, które najbardziej mnie interesują, nie zmieniło się jednak to, że jak co roku obserwowałam tych wielobarwnych artystów i jakoś podziwiałam, kim oni są? co ich popycha do tak szalonego życia, kim są ich rodzice? jakie mają plany na przyszłość? i jak to robią, że mają tyle energii, że nie dopada ich zniechęcenie? chyba im zazdroszczę, nie trybu życia, bo to całkiem nie dla mnie, ale tej energii właśnie, entuzjazmu i swego rodzaju niespożytej wiary w ludzi, która mnie się trochę chyba ostatnimi czasy zużyła (jednakowoż... a propos entuzjazmu... jadłam dziś makaron z żywymi kurkami prosto z lasu i był boski!! takie kurki to też mogą wiarę w ludzkość przywrócić, w końcu same się nie zerwały i same się nie zrobiły)


Ian Deadly, Wielka Brytania
 

Sylvain Pomme, Francja