poniedziałek, 31 sierpnia 2015

list w butelce

tak naprawdę nie dzieje się nic, czas płynie i mieli nas na drobne grudki, żal mi tego czasu i nas, i każdej straty, każdego zmarnowania, mimo to przeszłość pozostaje przeszłością, a teraźniejszości nie rozumiem zbyt często, może za mało się staram lub jestem za głupia, wszystko to być może; 
tymczasem lato dobiega końca, zupełnie dziwne lato, którego nie przewidywałam, nie spodziewałam się; zamyślam się, chodzę ulicami, a jakby w mydlanej bańce, często zwyczajnie nie ma mnie, bo odpływam, nie widzę, nie słyszę, taki późno sierpniowy odlot; nagle okazuje się, że niczego nie oczekuję, tylko jestem i trwam, osobno, w gruncie rzeczy mocno osobno i któż by pomyślał, że to właśnie jest miłość? że polega ona na osobności;
był kiedyś taki film "List w butelce" dość romantyczny i bez happy endu, obejrzałam go raz i nigdy więcej nie chciałam tego powtórzyć, piszę jednak tysiące beznadziejnych listów, pokrętnych i niejasnych jak te z powieści Tabucchiego, zamykam je w butelkach, wywalam na wieczne nieodczytanie, bo nie ma morza, które by je poniosło, zapominam o nich, choć przecież są, zresztą to nieważne, moje listy są monotematyczne: moje własne dekalogi, absoluty, naiwności, jakieś miłości, jakieś nienasycenia, a przede wszystkim ostre krawędzie;



No lies, no tricks of any kind
Be true, love hard, show insight
And I will abolutely love you

niedziela, 30 sierpnia 2015

Padając na twarz w upale na Krośnieńskiej Dziesiątce

Pobiegłam, początek ok, trochę z górki, a jak pod górkę to las, 4 kilometry było obiecująco, zgodnie z ambicjami i planami, potem ostry podbieg przed piaty kilometrem, też dałam radę, a potem... piekło w okolicach wioski Łochowice, co za koszmar! z nieba żar, cienia nic, od asfaltu ciepło bije,  w ciele człowiek też już zgrzany, i tak do końca... jedyny cień to incydentalnie rosnące przy ulicy drzewka,  normalnie krew, pot i łzy, musiałam zwolnić, a kiedy z niepokojem zauważyłam, że nogi robią mi się jakieś mięciutkie, że mam dziwne zimne dreszcze, i jakby ciemniej przed oczami, odpuściłam i zaczęłam iść, marszowo, ale iść, potem znowu kilometr bieg i 200 (czy raz nawet ponad 300) metrów idę, i tak ze 4 razy, sporo straciłam na czasie, ale że miałam objawy przegrzania i w zasadzie mogłam zwyczajnie paść na twarz (a moja twarz lepiej wygląda, kiedy nie spotyka się samorzutnie z asfaltem), to i tak dobrze, że dobiegłam i zmieściłam się poniżej godziny, co nie jest wielkim sukcesem, bo przecież bywa, że na biegam 10 km w 50 minut, jeśli tylko żar nie osmala mi tyłka, mimo to byłam 45. kobietą na mecie (podziwiam totalnie dziewczynę, która była pierwsza, i trochę jej nienawidzę, ale tylko trochę), więc mogę to znieść. Musze przyznać, że nigdy życiu mi się tak ciężko i katorżniczo nie biegło, nogi ok, oddech ok, serce ok, tylko ta temperatura i uczucie, że oddycham oparami ciepłej zupy, z nieba bezlitosny żar, od asfaltu żar i nie ma się jak przed tym schronić, dookoła domy lub pola, poza tym trasa nudnawa, ale przede wszystkim zwyczajnie... katorżnicza (no nie ma lepszego określenia) w tym upale. Jednakowoż.... dobiegłam, przygoda, udało się, należy mi się morze białego zimnego wina, cukiereczki, ciasteczka i gratulacje. Ave Cezar, Ave ja (czas się poprawi za rok...). 
AAAA i najważniejsze: Mała Mi z własnej nieprzymuszonej woli startowała w biegu dla dzieci i też dostała medal, co wydaje mi się najsympatyczniejszym elementem dzisiejszych biegów (być może i ja bym nie dobiegła, gdyby nie to, że czekała na mnie na mecie, zasługi Małej Mi są przeogromne). 






sobota, 29 sierpnia 2015

koncertowo (Bibobit)

Ostatni leni koncert w Galerii u Jadźki i jakież miłe zaskoczenie, Bibobit - świetny jazz, z elementami elektroniki, rapu, po prostu znakomita rzecz, zdolny band, instrumentalnie bezbłędny wręcz plus wszechstronny wokal i... co więcej są to ludzie osobiście sympatyczni, co nieprzeciętnie sobie cenie w każdej konfiguracji. Miłe dogorywanie lata. Mała Mi marudziła i tańczyła.


A Bibobit gra sobie np. tak: 

piątek, 28 sierpnia 2015

"potęga małych draństw"

"Potęgę małych draństw" wymyśliła w jedynym ze swoich ostatnich wierszy Osiecka, ja tylko za nią czasami powtarzam... gdy mnie owa potęga dopada, i własnie teraz trochę mnie dopada, i trochę pogardzam, a trochę nie dowierzam, tysiąc razy sprawdzam, czy aby na pewno i tak, owszem, na pewno, ktoś coś mi ukradł, leciutko zmienił i teraz udaje, że to jego rękodzieło, co więcej pokazuje mi owo rękodzieło do wglądu z twarzą pokerzysty... szczerze mówiąc nawet nie wiem, jak na to zareagować...., oczywiście najprościej byłoby rozpalić mały stosik i uwędzić na nim bezczelnego złodzieja, mogłabym to uczynić z łatwością (przyznam, że trochę bawię się tą myślą), bo pechowo dla niego tę smętną kradzież mogę łatwiutko udowodnić (byłaby to bolesna nauczka, tylko że ja nie wierzę w pozytywną moc takiej nauczki); mogłabym powiedzieć: Chamie i prostaku, pospolita łachudro przeproś przynajmniej.... (byłoby mi trochę lepiej); mogłabym wykopać wielki dół pod tym złodziejem, i z dobrego miejsca widokowego patrzeć jak wpada i gruchocze kości, to też dałoby się zrobić, kusząco łatwo i myślę o tym nie bez przyjemności, ale... nie chce mi się, bo to jest trochę tak, jakby na spacerze kupa przykleiła mi się do buta... no przecież nie będę się w tym paskudztwie babrać! zmyję ze wstrętem i tyle; jestem zniesmaczona, zażenowana i jak zwykle - nadal - zaskoczona i to jakby wszystko, jakże ostatecznie niewiele jest rzeczy, o które warto się spierać czy z powodu których warto mącić swój spokój, z biegiem lat jest ich coraz mniej... nie było w tym złodziejstwie wrogości, nie zraniło mnie ono, tylko oburzyło, przy okazji obnażając głupotę i lenistwo tych i owych, i teraz wiem, a wiedza to spora siła; tak to wygląda: oni wiedzą i ja wiem, wystarczy mi ich niepokój.

czwartek, 27 sierpnia 2015

gra w przekłamywanie

     
      Powrót do pracy zintensyfikował moje kontakty z ludźmi i znowu wiem na pewno, że za słowami, które są, brzmią, wypalają papier lub ekran chowają się inne słowa, które nie mają nic wspólnego z tymi wypowiedzianym (czy napisanymi); które nie są prawdziwe, a może raczej nie są rzetelne, nawet jeśli wymawiający wierzy w nie czy udaje, że wierzy na potrzeby własne lub świata. Mimowolny gest czy po prostu to, co się robi, prawdziwe działania, to jakim się jest dla lub wobec kogoś/czegoś znaczą więcej niż tysiąc słownych zapewnień. Cliche? prawdopodobnie, a jednak ciągle nie mogę w to uwierzyć. W to, że aż tak. To tylko taka gra. I biorę w niej udział. Jasne, że tak.
      Cyniczny dr House (owszem, lubiłam ten serial, tak było, nie uchylam się) mawiał: "Wszyscy kłamią" i miał sporo racji (choć pamiętam jak mnie to stwierdzenie zmroziło), a jednak w pewnym sensie wszyscy, niezwykle często, rzeczywiście przekłamują, wolę myśleć, że właśnie - przekłamują zamiast kłamią, co wydaje mi się zbyt definitywnym i jednoznacznie pejoratywnym określeniem, a ja wcale nie umiem zwaloryzować, czy to jest złe. Problem w sumie Ibsenowski trochę (jest też taki świetny film "Było sobie kłamstwo", w którym ludzie są w 100% procentach szczerzy, niezdolni do najmniejszego łgarstwa czy przemilczenia, co także wydaje się rozwiązaniem nie do przyjęcia). Zatem przekłamywanie? tak to nazwę, tym bardziej że i mnie musi to dotyczyć (a przecież siebie trzeba zawsze trochę ocalić, trochę przekłamać, no właśnie), prawda bywa nie do przyjęcia, nie do zaakceptowania, nie do pokazania, nie do okazania, wiadomo...


środa, 26 sierpnia 2015

Twarze BuskerBus 2015

Mało widziałam Buskera w tym roku, znacznie mniej niż rok temu, porwała mnie już praca i inne inności, sporo więc przegapiłam, za to to, co widziałam, obejrzałam od początku do końca. Festiwal jak zawsze fajny i barwny, artystów podziwiam, za widzów czasami się wstydzę, choć czasami na szczęście nie. Dobrze, że ci wszyscy ludzie nadal chcą przyjeżdżać i występować, traktując to chyba jako trening na trudnym terenie, bo przecież pieniądze z tych występów mają znikome (albo i żadne), a i odbiorcy pełni rezerwy często, nieśmiali, a bywa że i pijani w sztok. W każdym razie był Busker, załopotała rzeczywistość czymś innym, a to lubię zawsze. 
Czy nadużywam słowa "zawsze"? Jeśli tak, to bardzo niedobrze.










 

 







wtorek, 25 sierpnia 2015

pocztówki i życzenia

Ray napisał: "W sumie nie wiem, czy życzyć, żeby trwało, czy żeby nie trwało, więc życzę Ci, żebyś była szczęśliwa w taki sposób, jaki uznasz za stosowny" - i są chyba to najlepsze życzenia, jakie słyszałam od dawna, życzenia, które uwzględniają mnie, to czego potrzebuję. Dzięki Ray. 

Dostałam też pocztówkę z Hiszpanii, to bardzo ładna pocztówka, to sympatyczny gest, choć zredagowana jest trochę jak folder reklamowy, popatrzyłam, obejrzałam, być może nawet się uśmiechnęłam pod nosem, bo przecież jakby była do kogoś innego, choć ewidentnie jest do mnie, i nic, to po prostu miłe, i to wszystko. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Lodowi ludzie - instalacja i Kortez

Kilka lat temu Brazylijczyk Nele Azevedo zrobił instalację z lodu: małe ludziki, które po rozłożeniu topniały zdaje się w pół godziny na schodach wielkich miast, wszystko po to, żeby pokazać zagrożenia wynikające z ocieplenia klimatu, istnieje sporo filmów z tej instalacji, zwłaszcza z Berlina, pięknie topnieją te lodowe ludziki, widać też, że ludzi to wciągnęło, że to znaczyło dla nich. Zupełnie nowy walor tej instalacji dała piosenka Korteza, w sumie dopiero co odkryta, odgrzebana, dziś; i proszę, jaka piękna korespondencja sztuk, jaka nowa jakość. Czym różnimy się od lodowych ludzików? tylko trochę wolniej giniemy w słońcu. Świetna instalacja, wieloznaczna.

Jestem smutna? Chyba trochę. Nadal choruję. Czuję się krucho i beznadziejnie.
Jak lodowy ludzik właśnie.



niedziela, 23 sierpnia 2015

o tym jak chorując, wspominam wiedźmę z Roermont

Chora jestem, ewidentnie organizm mi odrzuca powrót do pracy i koniec wakacji, całe to wejście  do spinającej codzienności, czuję się obleśnie, kości, mięśnie, żołądek, gorączka, dreszcze jakieś, spać się nie da, leżeć niewygodnie, wyjść nie mam siły, jeść nie mogę, ogólne bleee po wielokroć, więc gniję w domu, sobie choruję. Zalepiam tę łamiącą mnie w kościach próżnię wspomnieniami z wakacji... utrwalaniem ich. Niech ten fizycznie nieznośny dzień ma jakiś sens mimo wszystko.
Więc... był taki dzień, że przejechaliśmy rowerami ponad 60 km, żeby odwiedzić Roermont, śliczne, malutkie Roermont, a tam jest wiedźma Hiacynta, postać warta zapamiętania, prawdziwie dwuznaczna: piękna dziewczyna i zgrzybiała starucha zarazem, ciekawa wizja kobiety rozdwojonej w sobie, zamkniętej w jednoczesności. Podoba mi się.
Spojrzałam w lustro, na czole wyżyna mi się pierwsza zmarszczka gniewu i być może tak ma być, bo gniewam się przecież czasami.









I kilka innych rzeczy ładnych, bo śliczne to Roermont rzeczywiście... (drugi raz oglądane i nadal zachwyca). Jak patrzę na te piękne domy, to ulegam złudzeniu, że tam muszą mieszkać ludzie, których życie jest równie piękne, jak ich domostwa i że jest to też zapewne życie szczęśliwe, a przecież niekoniecznie, oczywiście niekoniecznie. Bardzo łatwo jest jednak tak myśleć i łatwo jest w to uwierzyć.  I zazdrościć.