wtorek, 31 maja 2016

poziomki

      Gdzieś komuś na dziko kwitną i owocują poziomki, ktoś się chwali, że już są, a na moim balkonie niby też takie same poziomki, ale tylko rosną sobie, tylko mają jakieś małe kwiatki, ale nie ma owoców, bo moje poziomki są oswojone, a to nie zawsze jest dobre, takie oswajanie, być może był to błąd, zobaczymy... Tymczasem jednak gdzieś komuś owocują poziomki i zazdroszczę.

      Pada deszcz i tkanki dnia rozchodzą mi się w palcach. Ostatecznie nic się przecież nie dzieje, czas prawie nie mija, tylko właśnie rozpływa się, rozpuszcza.
I już nie ma maja.

poniedziałek, 30 maja 2016

czytelnicze irytacje, jak rzadko (E.E.S. "Zazdrośnice")

przeczytałam dziś coś mocno przeciętnego, nawet trochę się znudziłam, jak to jest, że Schmitt potrafi napisać coś tak dobrego jak "Ulisses z Bagdadu" i takie błahe coś jak "Zazdrośnice"? ależ jestem rozczarowana, pomysł na opowieść ciekawy, ale sposób wykonania pod każdym względem... banalny, po drodze mnóstwo bredzenia o miłości z różnych perspektyw, ale też jakoś tak trywialnie, infantylnie nawet, postaci płaskie, przewidywalne, niepełne, bez kręgosłupa i mózgu, jakby węglem na ścianie odrysowane... ja rozumiem, że bohaterki są młode, że to nastolatki, ale czy to oznacza, że cała narracja musi być na poziomie "Brawo Girl" czy jak tam się teraz te pisemka dla nastolatek nazywają?... mógłby ten Schmitt pisać mniej, a nad jakością posiedzieć, także stylu, fabuły, kompozycji nawet; intrygi czy raczej ich zarzewia ma jak zawsze dobre, ale realizacja - przynajmniej w  tej powieści - ... po najmniejszej linii oporu, jakby scenariusz telenoweli dla komercyjnej TV pisał, a nawet nie scenariusz tylko jego szkic; oczywiście nie wszystko musi być wyrafinowane, posmodernistyczne i pełne fajerwerków, nie mam nic przeciwko solidnej przyczynowo-skutkowej akcji osadzonej w realiach pozbawionych metafizycznych fundamentów, ale niech to będzie napisane dobrze od strony elementarnego pisarskiego rzemiosła: niebanalna wielowątkowość, która coś faktycznie da czytelnikowi, jakąś twórczą refleksję, nową perspektywę, emocje - cokolwiek, umotywowani w swojej psychologii bohaterowie, jakiś przekonująco zbudowany świat.... ech... chyba się zirytowałam.... a w sumie pewnie nie warto; poniżej próbka... niby myśl zaczyna się niegłupio, źródło refleksji jest interesujące, a potem zdanie po zdaniu, coraz bardziej tok rozważań stacza się ku, jakże "odkrywczemu" tekstowi "Jutro to nie wczoraj" - jak sobie jeszcze dorzucę w odpowiedzi "a wczoraj to nie dziś" to osiągnę szczyt oczywistości..., no i Julia - jako jedna z bohaterek pojawia się Julia (postać jak dla mnie wycięta sekatorem z kartonu), a jak już jest Julia, to co robi? gra Julię w "Romeo i Julii" Szekspira! ech.... a tak sobie ceniłam tego Schmitta, tak ładnie opowiadał w "Trucicielce", prosto, ale nie prostacko, jakoś się temu wierzyło, a tutaj... bez sensu....


niedziela, 29 maja 2016

słodycz

lubię słowo "karmel" za miękkie i ciepłe przelewanie się przez język i usta, kiedy się je wypowiada i lubię szarlotkę za ukryty w niej cynamon, i lubię akacje za ten nieznośnie mdły i słodki zapach, od którego ciągle kicham i za wspomnienie, tylko jedno, zwykłe, wręcz banalne, z dzieciństwa, które przywołują prawie za każdym razem - dziś wszystko jest na słodko, truskawki, jagody, kurtosz, lody, oczywiście znowu lody... idę i jem, bolą mnie stopy, ale nie zauważam tego za bardzo; 
zupełnie nikt mi się nie śni i ja nie śnię się nikomu

sobota, 28 maja 2016

z perspektywy kryjówki

schowałam się przed wszystkimi w domu, nawet wychodząc w zasadzie jestem ukryta, nie rozmawiam, nie dyskutuję, nie spotykam się, omijam i wymijam, uchylam się i nagle świat się unieważnił, jakby czas nie płynął, a rzeczywistość utknęła poza mną, fakt, że pojutrze mam iść od pracy wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobny życiowo, w tej chwili nie ma tego zupełnie w moim krajobrazie, nie rozumiem nawet, czemu miałoby być, oczywiście jem, oczywiście czytam, oczywiście gadam do psa, dzwoniłam do matki, do Małej Mi - dwie minuty szybkiej wymiany serdeczności, bo obie zajęte, a wrażenie i tak było takie, jakbym na krótką chwilę wynurzyła się z wody po długotrwałym nurkowaniu, szybko wróciłam zresztą do mojego powolnego dryfowania, być może brzmi to jak dość groźny stan katatonii czy innego odpału, ale ja nazywam to odpoczynkiem i całkiem mi w tych okolicznościach dobrze, wszystko jest gdzieś obok, ja jestem gdzieś obok, patrzę bez uczestniczenia, żyję bez przeżywania, trochę mnie nie ma, pozytywna nieobecność

piątek, 27 maja 2016

pielęgnowanie osobności

spędzam dziś dzień ze sobą, tak jak wczoraj i dokładnie tak jak zamierzam to zrobić jutro, czytam, włóczę się po mieście bez celu i powodu, prowadzę niekończące się wewnętrzne dialogi, jem lody i inne pyszności, biegam i chodzę po lesie, piję zimne wino, rano mocno zaplatam włosy, żeby nie przeszkadzały, po prostu jestem dla siebie dobra i rzeczywiście pierwszy raz od dawna wypoczywam dokładnie tak, jak tego chcę, powiększyłam też stertę książek do przeczytania i wykończyłam psa kilkunastokilometrową wędrówką przez las, na mieście potknęłam się o Martę, pogadałyśmy chwilę, ale tylko chwilę i już, znowu tylko ja ze mną; wiem jednak, że po tych kilku ostatnich latach znam ją tak dobrze, że "słyszę" jej myśli i skryte intencje, zanim je wypowie, a nawet jeśli ich nie wypowie, co zresztą wiele ułatwia, co jakoś tam sobie cenię, przecież zdarzało się to i przedtem - z Michałem, z Kaśką, z Kariną, z Ewą trochę i z Kachą K. - z ludźmi, których w swoim czasie uważałam za przyjaciół i którzy w swoim czasie nimi byli, a teraz czasami jest tak też z Angie i często z Kubą, dziwne, że dopiero teraz to sobie uświadomiłam... tymczasem w lesie jest teraz pięknie, szłam i myślałam dziś głównie o tym, że cholernie się ładnie zrobiło tej wiosny i że tak przyjemnie łatwo mi czasami wyłapać te cudze myśli, że to jest miłe, że to ma znaczenie - pomimo i z powodu mojej osobności










czwartek, 26 maja 2016

"Jestem szczęśliwa, nie możesz tego znieść?" ("Nienasyceni")

Byłam w kinie.... dwie godziny... w sumie nieźle się to oglądało, Ralph Fiennes zaskakujący i inny niż zwykle, ponadprzeciętnie ekstrawertyczny, nachalny, aktorsko rzeczywiście dobry, Tilda to Tilda - wiadomo, postać nieprzeciętna... i choć dyskretniejsza, bardziej wyważona była kreowana przez nią postać, to oczywiście mnie przyciągnęła bardziej właśnie ona, jako osobowość i jako rola; cała fabuła raczej z gatunku wymagających od widza umysłowego wysiłku, sporo emocjonalnych gierek, podtekstów, nieoczywistości, od początku do końca ktoś tu z kimś pogrywa, wręcz każdy z każdym pogrywa - subtelnie i nie wprost przez większość czasu, wszyscy robią dobrą minę do złej gry, wiją się udając, że nic się nie dzieje, choć ciągle się dzieje aż zbyt wiele, spojrzenia, gesty, sugestie, skryte intencje, niedopowiedzenia, a czasami brutalność i bezkompromisowe okrucieństwo - nieźle, klimatem przypomniało mi to "Basen" Ozona, do tego ładne plenery, kamera, która pokazuje detale, drobiazgi w ruchu aktorów, paruje z tego nieco dekadencki klimat - w dobrym, a nie kiczowatym sensie tego słowa; nie jest to zdecydowanie prosta opowieść o miłości, nie jest to nawet melodramat, ale jest to wiarygodna opowieść o emocjach w ogóle, opowieść o kłamstwie także, o małych i wielkich zbrodniach; drobne reminiscencje z przeszłości sporo wnoszą, ale wydają się rozsiane nierównomiernie i szatkują kompozycję trochę bez ładu i składu, myślę, że można było zrobić ich ciut więcej i rozłożyć je lepiej, za to podobała mi się muzyka jako nieprzypadkowy współtwórca emocjonalnej temperatury, zwiastun dobra i zła, w sumie film bardzo teatralny, sztuka rozpisana na 4 ekstremalne osobowości, ciekawy spektakl


-Nie wiesz, ile razy ją uratowałem.
-Ja uratowałem ją przed tobą-
-Dałem ci ją!
-Jesteś obsceniczny!
-Wszyscy jesteśmy obsceniczni. O to właśnie chodzi. Mimo tego kochamy się, to właśnie jest miłość.
-Tak... czekałem tylko aż wyjedziesz z czymś takim... Miłość!

******

-Lubisz patrzeć na cierpienie innych? Taką chcesz być kobietą?
-Chcę tylko, żeby mnie zostawiono w spokoju. To co innego.
- Nie. To jest to samo!!!
-Nie daj się wyprowadzać z równowagi...

środa, 25 maja 2016

bez powodu

za Palmiarnią w ZG jest taka samotna ściana, fragment czegoś, stoi tam odkąd pamiętam, czyli od co najmniej kilku lat, jakby wyrosła przypadkiem, ściana bez powodu, bez ładu, bez sensu, trudno określić czego częścią była, być może niczego, być może ktoś ja tu wstawił i zapomniał, nie wiem, zwyczajnie nie wiem, dość, że stoi, jest, nikt jej nie burzy, w którymś momencie tego stania pojawił się na niej jeden z zielonogórskich miśków i teraz stoją sobie razem, od około roku otoczeni mało stabilnym, metalowym ogrodzeniem z siatki, wiele razy będąc w okolicy obiecywałam sobie, że zabiorę ze sobą tego miśka i bezsensowną ścianę, odkładałam to na niedookreślone potem i dziś jest właśnie "potem", bardzo mi się ta ściana podoba - taka ładnie nieuzasadniona


wtorek, 24 maja 2016

wściekła zieleń

po ulewie, po gradobiciu, które przemoczyły mnie do suchej nitki, wszystko spłynęło wodą, wymiotło się z kurzu, a parasol w zasadzie umarł, więc poszłam do lasu (niesama, ale sama trochę), nie zgubiłam się jednak ani razu; rośliny skowycząco zielone, wilgoć taka, że czuć w każdym oddechu, ziemia pachnie, paruje, postdeszczowa szajba, a ja długo szłam, było fajnie, chłodno, myślałam sobie o różnych takich, jak zawsze



poniedziałek, 23 maja 2016

piekielnie dotkliwe (J. Żulczyk "Ślepnąc od świateł")

czytam Żulczyka i... no tak, zachwycam się tą prozą gęstą i pełnokrwistą, dosadną i bezlitosną, nie wiem, czy taki jest świat, czy taka jest Warszawa, na pewno nie tylko taka, ale celność niektórych konstatacji jest niewątpliwa, zwłaszcza tych dotyczących ludzi w ogóle, czasów, obyczajów, emocji, współczesnej kondycji człowieka, jest to też świetnie napisane, mocno, po męsku, ale z dużym bogactwem językowym, rozmachem, który nie jest poetycki, ale po prostu siarczysty, jak mróz podczas zimy stulecia lub chroboczący jak papier ścierny na skórze rzemieślnika - fabuła nieprzewidywalna; wielowarstwowa, nieoczywista psychologia głównego bohatera (czyli dilera, ale kwestia narkotyków to nie jest pierwszoplanowy czy nawet kluczowy problem, to jakby tylko konsekwencja... innych rzeczy, specyfiki rzeczywistości chyba po prostu), bardzo dobra galeria postaci, a każda z nich jest konstrukcją samą w sobie wiarygodną, uzupełniającą całość, świetna powieść sensacyjna, ale i obyczajowa po prostu, nieprzegadana, choć długa, mroczna i piękna w swym okrucieństwie, bardzo ciekawy kawałek solidnej współczesnej literatury, z naprawdę niebanalnym i przerażającym metafizycznym fundamentem, ja bym to nawet czytała jako parabolę...; od czasu ostatniego Twardocha (który oczywiście jest lepszy, nadal jak dla mnie - jest) chyba nic równie dobrego nie czytałam



*********

"(...) wszyscy żyjemy w próżniach."

niedziela, 22 maja 2016

Kościół pw. św. Teresy w Bojadłach ("wiara w siebie")

No po prostu strasznie ładna jest ta szachulcowa konstrukcja z drewnianą wieżą, kościół wpisany do rejestru zabytków, wydaje się, że nadal remontowany, nie dało się wejść, ale z zewnątrz - piękny, a napis koło drzwi uczyniony chuligańską ręką w gruncie rzeczy... ciekawy. Dookoła kwitły potężne  kasztany, które chyba pierwszy raz w tym roku nie skojarzyły mi się z maturami.












 


sobota, 21 maja 2016

w upale, prochu, pyle... (bieg w Bojadłach)

czuję się kompletnie nie w formie, ale pojechałam biegać na małą imprezę we wsi Bojadła, biegaczy kilkudziesięciu, kobiet kilkanaście, zatem kameralnie, za to miejscowość interesująca, ze średniowiecznym rodowodem i ciekawymi zabytkami, z piękną szkołą, w której ewidentnie się ludziom chce (i nauczycielom, i dzieciom) i dzieje się fajnie, wydarzenia towarzyszące imprezie - ładnie zorganizowane, ludzie - życzliwi, dużo domowego ciasta.... w sumie sympatycznie, choć trzeba powiedzieć wprost, że prawie padłam na trasie, ciągle słońce i słońce... bieg ruszył o 15 (pora pod każdym względem fatalna), więc po prostu patelnia, większość trasy po asfalcie lub suchym piachu, duszno, potwornie duszno i gorąco, doczłapałam się jakoś, ale nie powiem, żebym miała się czym chwalić, tyle że przetrwałam; za to sama wioska rzeczywiście warta uwagi, pałac obejrzałam pobieżnie, bo pozamykany, ale kościółek dokładniej, poza tym promem przez Odrę płynęłam... w obie strony (!), niby pomniejsza atrakcja, a jakaś przyjemna sprawa jednak i dzieciństwem mi powiało (wtedy to była Warta, ale prom jakby całkiem ten sam)




piątek, 20 maja 2016

dzień matki bez dnia matki

dostałam wcześniejszy prezent, zatem wypada się pochwalić, rękodzieło Małej Mi
(gdyby to nie było oczywiste - bransoletka to jest...)


czwartek, 19 maja 2016

uśmiechy niewolnika

jestem podejrzewana o optymizm, być może słusznie, bo staram się go rzeczywiście nie tracić, nikt nie podejrzewa jednak, że nie jest to optymizm bezwysiłkowy, ale optymizm metodycznie wypracowany; tak jak każdego ugniata także i mnie wiele ograniczeń, uprzykrzeń i wszelkiego rodzaju "niedoli"; optymizm dany jest chyba tylko dzieciom i niektórym zwierzętom, a dla reszty szczęście czy nawet jego mgliste poczucie, to coś co trzeba sobie zdobywać, wywalczać lub ocalać; tymczasem ja jestem pełna obaw i wątpliwości (zawsze), ale staram się mimo tego być szczęśliwa i śmiać się częściej niż płakać czy złościć, to wcale nie znaczy, że mi się ciągle udaje ani że łatwo mi to przychodzi


środa, 18 maja 2016

ogólniki

moje maluchy zdają egzaminy ustne ze swojego "ulubionego" przedmiotu, w sumie zdały już, mogły lepiej, ale w sumie jest ok, przecież zdały, z dwoma wyjątkami mogę generalnie powiedzieć, że każdemu dostało się według zasług....; poza tym wszystkim.... ja też odpytuję... wyciągam za uszy... nieważne, w sumie żal mi tych dzieci zwykle, zaskakująco często trzeba po prostu być bardziej człowiekiem niż nauczycielem, dziś np. koniecznie trzeba; 

w międzyczasie gdzieś zupełnie niedaleko za moimi plecami toczą się rozgrywki personalne kogoś z kimś, zerkam na to pogardliwie i z pewnym oburzeniem, może nawet z niesmakiem i to zresztą także jest nieważne, bo oprócz niejasnej świadomości, że tak być nie powinno, wiem, że odpowiadam w takich razach tylko za siebie, i tylko za siebie mogę ręczyć, a i to przecież bywa ogromny wysiłek;

ściągnęłam z półki Żulczyka, czekał od dawna, mam zamiar przeczytać, więc rzuciłam go na biurko, żeby na mnie "patrzył" - patrzy i kusi, i to skutecznie, zatem wygra zapewne rywalizację ze stertą sprawdzianów majaczącą tuż obok, taka tam słabość.... moja, oczywiście moja;

śnią mi się mężczyźni, którzy do mnie coś mówią, czegoś chcą, wymagają, hybrydy znanych mi mężczyzn, śnią mi się kompletnie nieerotycznie, po prostu przychodzą i mówią do mnie, mówią... tylko wszystkie te słowa są zupełnie nieważne, nie pamiętam żadnego z nich, kiedy się budzę, choć wiem, że chciano ode mnie czegoś, żądano, wymagano, proszono, nalegano... a mnie to nie za bardzo obchodziło, starałam się, ale tak naprawdę nie obchodziło mnie to wystarczająco, ci mężczyźni ze snów są zupełnie niewymyśleni i mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości, ale w moim śnie występują zupełnie przedziwnie, bo stapiają się ze sobą - z dwóch rzeczywistych powstaje jeden senny twór i bardzo mnie to dezorientuje, bo nie wiem, z kim tak naprawdę rozmawiam, nie wiem, czego oczekiwać, zatem sny są po prostu o dezorientacji, o zaskoczeniu, niepewności, o tym, że się nie rozumiemy, zwykła rzecz;

Norwid napisał taki wiersz "Ogólniki", zupełnie inny niż to co ja tu teraz, mimo to jakoś mi się skojarzyło, i jeszcze: zawsze uważałam, że "Priorytety" byłoby celniejszym tytułem... szczegół, Norwida poprawiać pewnie nie wypada

wtorek, 17 maja 2016

na balkonie i poza nim

więc matury, egzaminowanie, cały ten zgiełk... za moimi plecami jakieś cudze gry i siłowanie się, raczej niefajne rzeczy, raczej słabe, widzę, ale póki co, nie uczestniczę, staram się nie uczestniczyć... nie lubię grać w gry, których reguły pozostają niedopowiedziane i z których celami się nie utożsamiam, w sumie jest jakoś tak średnio, choć wszystko to przecież się wymaże, unieważni, zatrze w czasie, który musi minąć i mija, mimo majowych chłodów na balkonie rosną mi kwiatki, i to jest przyjemne, to jest rzeczywiste, to jest coś dobrego, ukrywam się na tym balkonie, sadzę kolejne nasionka i jem truskawki



poniedziałek, 16 maja 2016

być jak..... ("Dygot" J. Małecki)

...zwiedziona reklamą przeczytałam "Dygot" Jakuba Małeckiego, bo to miało być magiczne jak Tokarczuk, pięknie prowincjonalne jak Myśliwski i wpisane w rodzinną i światową historię jak Twardoch, i te inspiracje widać, ale to nie to samo, to znacznie mniej, Małecki pisze dobrze, opowiada ciekawie, ale nie dorasta do swoich mistrzów czy może tylko inspiracji, oczywiście "Dygot" jest dobry, jako opowieść - wciągający, stylistycznie - przejrzysty, miejscami pełen uroku, ale nie znakomity, nie genialny, nie ma w nim historycznej rzetelności i postmodernistycznego zacięcia Twardocha, nie ma intelektualnej gęstości i wyrafinowanej metafizyki prozy Tokarczuk, nie ma też spokojnej mądrości Myśliwskiego, postaci Małeckiego są ciekawe, ale brak im.... nie wiem, brak im czegoś, jakiejś głębi, motywacji, czegoś co je osadzi i uwiarygodni, fabuła..., cała ta opowieść i dobre przecież dialogi są w porządku, ale to takie rzadkim ściegiem tkane płótno, szkic powieści, ale nie świat pełen znaczeń, być może Małecki będzie kiedyś pisarze znakomitym, teraz jest twórcą pomysłowym i sprawnym, czytałam z zaciekawieniem, niekiedy z uznaniem, ale bez zachwytu...

*********

"- Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć (...)
- Ja też nie wiem, co mógłbyś mi powiedzieć."

niedziela, 15 maja 2016

ewolucja dla opornych ("Były sobie człowieki")

Mała Mi zgłosiła zapotrzebowanie na bajkowanie, wybrałyśmy się zatem na lody i kino - stały zestaw; wyboru bajki dokonała oczywiście Mała Mi; 
"Były sobie człowieki" - przyjemna rzecz, nie bez walorów naukowych, bo z pewnością dość przystępnie dla dzieci pokazuje ewolucję czy raczej jej wyobrażenie,
żarty za to mocno współczesne, ale czemu nie? przecież to nie National Geographik, obejrzałam z przyjemnością, dzieciaki śmiały się i hałasowały trochę, ja śmiałam się bez hałasowania, chrzęścił popcorn, kolory, widoki, pozytywne zakończenia... lubię ładne opowieści

sobota, 14 maja 2016

kiedy idę przez las

kiedy tylko mogę idę przez las, który jest jedyną dostępną mi formą próżni, a mam w końcu wiele sympatii dla tego typu próżni, co rano w tym lesie słyszę krzyk pawia z pobliskiego małego zoo, niby jest to zła wróżba, niby jakaś śmierć, trochę mnie to przejmuje, ale przecież nie jakoś bardzo, w końcu jednak idę przez las, jest pięknie, jest zielono, czasami - rzadko i ostrożnie - oglądam się za siebie, w każdym sensie tego słowa, dopiero niedawno zauważyłam, że moje najstarsze wspomnienia raczej nie są ładne, pełno w nich pustych ulic i ślepych zaułków, pełno umyślnie poczynionych pustych miejsc, nie ma tam prawie nikogo, żadnych turystów, znajomych, czasami tylko jakiś pies lub kot, strzępki podsłuchanych rozmów i przechwyconych gestów, cienie tych rozmów i gestów, ale przede wszystkim same puste ulice i ja, nie wiem, co to oznacza


piątek, 13 maja 2016

zmiana nr 2

więc rzeczywiście jednak to zrobiła, jednak ta decyzja jest czymś faktycznym i muszę w nią uwierzyć, dobrze dla Niej, dla Niej to świetne rozwiązanie, najwyższy czas był zresztą na to, trudno przewidzieć jednak konsekwencje tej decyzji dla nas wszystkich; na pewno będzie to (już jest) duża zmiana, coś wymiernie odczuwalnego;
a Ona idzie sobie i zostawia wszystko na zawsze albo na jakiś czas, znika na długo, zmienia swoje życie z odwagą godną podziwu, i muszę przyznać, że w tym geście, w tym zamykaniu za sobą drzwi, co zwykle przecież jest smutne, jest mimo wszystko coś dobrego i ładnego, ktoś odchodzi, ktoś wraca, ktoś zostaje, jest inaczej;

czy istnieje w jakiejś religii bóg zmiany? nie mogę sobie przypomnieć, a przecież powinien

czwartek, 12 maja 2016

"gdzieś daleko" ("Luka" Zalewski)

bardzo fajna nowa rzecz, dobra do marszu przez miasto, przez las, do szwendania się gdziekolwiek - dobra, mam nadzieję, że to oznacza jakąś kolejną płytę, że to przyniesie coś więcej, bardzo lubię Zalewskiego, choć debiut ("Zelig") zupełnie bez sensu przeszedł niezauważony prawie, a to też fajna rzecz była, a przecież także na koncert poszłabym, chętnie;

poza tym... trwa maj, jakaś jestem poirytowana, pieką mnie oczy,
uchylam się od czego się tylko daje uchylić wystarczająco niepostrzeżenie,
nic mnie nie inspiruje ani nie porywa, po prawdzie również słabo się rozglądam,
pojechałabym gdzieś daleko, bez celu i bez towarzystwa

środa, 11 maja 2016

wszędzie Hłasko

więc wtedy w Międzygórzu leżało sobie stare i trochę zszargane wydanie Hłaski wśród sterty romansideł i klasyki XIX-wiecznej literatury, w kafejce z pysznym grzanym winem, deserami i wygodnymi kanapami, i co by na to Hłasko powiedział? trudno przewidzieć, ale i tak go sobie zabrałam, w sumie to nawet nie sobie, ale Tomkowi, który przyznał przy innej okazji, że jest fanem Hłaski, a żadnej jego książki nie ma, dałam mu tego Hłaskę zabranego z Międzygórza z poczuciem, że teraz już na pewno jest na właściwym miejscu;
i teraz znowu ten sam Hłasko, ten sam tom, dokładnie to samo wydanie leżało na półkach, z których legalnie można pobrać książki, bo ludzie zostawili do wymiany, dlatego tym razem zabrałam Hłaskę dla siebie i mam, przeglądam, bo i ja dotąd niczego Hłaski nie miałam; 
i wreszcie dziś zupełnie nagle pojawiła się Patrycja, zadowolona, wściekle ruda, z nowym tatuażem i starą dziewczyną, i patrzę, że one też tego Hłaskę mają, inne wydanie, ale opowiadanie to samo, pochwaliłam i poparłam, przy okazji myśląc, że znowu ten Hłasko i że wobec tego trzeba poczytać, bezwarunkowo już teraz trzeba; Hłasko urodził się 14 stycznia, tak samo jak ja

Marek Hłasko "Ósmy dzień tygodnia"

wtorek, 10 maja 2016

portrety i nowiny (street art, cz.31)

trochę jak kwiaty na wiosnę wykwitły nowe dzieła - nowe często malowane na starych i kiedy je widzę, to zawsze jakoś się ciesze, że tamte stare gdzieś mam zachowane, bo przecież poza moimi zdjęciami pewnie już nie istnieją; duża część uroku tej sztuki polega na jej efemeryczności i to jest coś znacznie więcej niż ulotność impresjonizmu, to bardziej nieuchronność losu i zawsze w końcu przychodzącej zmiany, która po prostu pojawia się, by niszczyć i tworzyć