piątek, 30 czerwca 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek (blue)

to chyba nie jest za ładna rękawiczka... gumowa i jakaś taka zdeformowana, wygląda jak okaleczona dłoń, ale ma ładny kolor, jakby kawałek nieba runął na ziemię, taki z niej piękny strzęp niebieskości, że nie mogłam jej nie zauważyć i najwyraźniej mi to po prostu wystarczyło


czwartek, 29 czerwca 2017

bieganie i niewypowiadziane słowa

biegałam naokoło jeziora i jak zwykle tłukły mi się myśli po głowie, hałasy, tupoty i wewnętrzne dyskusje, ten skryty potok niewypowiedzianych słów zawsze mnie zaskakuje, zaskakuje mnie samo to, że on jest, że istnieje, w takiej skali i sile, w takim natłoku, bo przecież w ciągu dnia nie wypowiadam nawet 10% tego, co trzeszczy mi w myślach, mijają kolejne dni wakacji, wszystko toczy się swobodnym rytmem, naturalnie i lekko, jak oddychanie i ja na to pozwalam, pomimo wahań i ogólnej niespieszności; czasami chciałabym móc powiedzieć wszystko, co myślę, bez niepewności, bez poczucia, że jest to absurdalne czy zbyt śmiałe lub nie na miejscu, nazwać rzeczy ich prawdziwym imieniem, ale częściej wcale tego nie chcę i nie żałuję moich przemilczeń, bo cenię sobie każde z moich niewypowiedzianych słów, dla mnie one istnieją naprawdę, mają znaczenie, gęstość, wagę i sens i wierzę, że nawet wypuszczone w świat, miałyby realną wartość tylko dla mnie, a może do tego zgubiłyby mi się i rozcieńczyły wśród ludzi i przestrzeni, więc dużo słucham, milczę coraz więcej, a przecież i tak wiem, to co trzeba i myślę, że to dziś wieczór zasnę gdzieś indziej


środa, 28 czerwca 2017

wakacyjne perspektywy

ja mam wakacje i pies też ma wakacje, niemrawość czasu bywa kojąca, ale nie opuszczają mnie rozliczne wątpliwości, tymczasem nie myślę za dużo czy raczej staram się nie myśleć za dużo, płynę razem z rzeczywistością w kierunku, który trudno dookreślić, dziś spędziłam długi wieczór na ławce nad wodą, zmarzłam, patrzyłam w chmury i zgadywałam ich kształty, skrzekliwym głosem regularnie mi marudziło moje sentymentalne serce, a ja starłam się je uciszać, pewnie nie należało go za sobą zabierać, bo przecież to mogą być tylko te chmury i wszystko bywa zmienne, ulotne zupełnie jak ich kształt, a mimo to nie chciałam się stamtąd ruszyć, nawet gdy rozbłysły gwiazdy i zrobiło się późno, nie chciałam stracić tej ulotności, cóż za słabość...



wtorek, 27 czerwca 2017

miejsca zapomniane i nieużywane

była sobie kiedyś mała stacyjka, teraz jest ona już tylko śladem po sobie samej, nie zatrzymują się na niej pociągi, nie przychodzą tam ludzie, tylko dwa razy dziennie pociąg towarowy z właściwą mu obojętnością przetacza się przez nią z łoskotem, i to już, i to wszystko, chyba tak wyobrażam sobie starość i siebie, i to nie jest wcale jakaś straszna wizja, tylko jakiś taki piękny, pełen uroku smutek, przysiadłam sobie na tej stacyjce i myślałam o kierunkach, o szansach, o ich braku, o zmianach, o ryzyku, które one zawsze niosą, pomyślałam sobie też, jak bezsensowną rzeczą jest strach, wiadomo, że go czasem czuję jak każdy, wiadomo, że się pod nim uginam niekiedy, a przecież nas to nie ratuje, zło i dobro przychodzą tak czy siak, a czasami w ogóle nas omijają, topiąc nasze życie w nijakości i niedzianiu się, co przecież też nie jest czymś niekorzystnym, jednak strach niczego nie zmienia, przed niczym nie chroni, co najwyżej każe się uchylić, ale przecież przyjdzie coś innego, a nie można uchylić się przed wszystkim, coś w końcu nadciąga i nic nas nie chroni, nic nie chroni na pewno mnie, i kiedy kilka lat temu zachorowałam, to winny był właśnie strach, dziś wiem, jak dalece był bezsensowny, nawet niepotrzebny, absurdalnie wiem to dopiero teraz, tutaj na tej zapomnianej, rozpadającej się kolejowej stacyjce, której być może jestem ostatnim użytkownikiem, nie wysiadłam co prawda z pociągu, ale siedzę na peronie i może czekam na coś, a przez głowę płyną mi słowa

******

zaskoczył mnie deszcz, do ośrodka odwiozła mnie Marta, trochę podobna do mojej Marty, a jednak przecież niepodobna, spytano mnie "Gniewasz się?", choć nie było, o co się gniewać i to zupełnie nie było to, co wtedy czułam


poniedziałek, 26 czerwca 2017

jaki Kopciuszek, taki pantofelek - kruchość

znalazłam pantofelek i boję się trochę wizualizować sobie, jaki jest Kopciuszek, który go zgubił, a jednak straszliwie ładny ten bucior, nie mogłam go ze sobą nie zabrać, bo konsekwentnie podobają mi się rzeczy dziwne, rzeczy z przeszłością, podoba mi się dyskretność, wszystko, czego zauważenie wymaga wysiłku i każda opowieść, która mi się wokół tego od razu oplata; dziś patrzyłam z uwagą na żywego człowieka, słuchałam, trochę mówiłam, bardziej jednak zauważałam, ciągle wzrusza mnie ta kruchość i ukryte za nią drżenie, zawsze tak było, zawsze miałam taką słabość i bywało, że płaciłam za nią niemałą cenę, tak to jest ze słabościami, rzecz jasna - przytulam kruchość i myślę, że jest w niej jednak wielka siła, nie pierwszy raz tak myślę, nie pierwszy raz takie mam poczucie i nagle sama czuję się cała ze szkła i narażona na dewastację


niedziela, 25 czerwca 2017

niebieskość i zabłąkanie

zakopałam się w pewnym ośrodku nad jeziorem, ja i pies, myślę, że jestem mile widziana w tym krajobrazie, tak mi się wydaje, często patrzę na jezioro, góry gdzieś w oddali, bezlitosne niebo, wszystko jest niebieskie, przelewa mi się przeze mnie ta niebieskość, czuję jak mnie głaszcze, a jednak... co ja tu robię do cholery, co mnie tu przywiało? taka myśl kołacze mi się po głowie prawie cały czas, a przecież wiem, że przyjechałam się zabłąkać i zgubić, że to taki instynkt, któremu nie chciałam się oprzeć


sobota, 24 czerwca 2017

muszę wyjechać

rzuciłam wszystko i wyjechałam na koniec świata, zabrałam psa i wielką niebieską walizkę, pojechałam na wakacje, ja i moje mieszane, zasupłane w gordyjski węzeł od zawsze uczucia - coraz mniejsze dworce, coraz bardziej zapomniane stacyjki i miejscowości, i jest prawie jakbym nagle była nie tylko gdzieś indziej, ale jakbym trochę była kimś innym, zobaczymy, co mi się przytrafi....

piątek, 23 czerwca 2017

kolejne pożegnania i pogruchotania

Dziś byłam cały dzień taką małą ciemną grudką niepokoju, która za wszelką cenę trzymała przy ludziach fason; jest koniec roku, na przynajmniej jednym apelu nie musiałam być czy może nawet nie byłam mile widziana, bo przecież odchodzę, ale dzieci zadzwoniły, to pod koniec przyszłam, znowu kwiaty, tym razem od pierwszaków, zupełnie się nie spodziewałam, a tu jednak zorganizowane pożegnania, prezenty, uściski, zdjęcia, żebym o nich nie zapomniała, i znowu to bezsensowne uczucie, że fakt, że ktoś mnie lubi i ceni (choć jestem skalą tego zjawiska szczerze zaskoczona w tym roku i w ostatnich dniach), że to nie ma w ogólnym rozrachunku żadnego znaczenia, że to się nie broni i właśnie to jest po prostu cholernie smutne, w dodatku nie mogłam być na zakończeniu roku u Małej Mi, a jej Stwórca oczywiście się mocno spóźnił, przegapił większość i była sama, co ostatecznie wykończyło mnie emocjonalnie... a potem wracam do domu, a tam krzątanina, Mała Mi się przebiera, mój ulubiony pierwszy były mąż miota po domu i.... uwaga jest tam też moja eks szwagierka, kobieta, która od zawsze szczerze mnie nienawidzi i która na wieść o ciąży uznała to za życiową tragedię brata, a teraz gra superciotkę mojej córki... ależ się spłoszyli moim powrotem..., co w sumie dało mi jakąś tam gorzką satysfakcję, ewidentnie mieli nadzieję się ze mną rozminąć... zniszczyłam wstrętnego babona chłodnym milczeniem, wyściskałam Małą MI, szybko wyszli, pojechali.... a ja znowu siedziałam i płakałam, a potem oczywiście zasnęłam, ocknęłam się późnym popołudniem, poprawiłam urodę i podreptałam na pożegnalną radę wyjazdową, czemu nie? mam w tej chwili wprawę w tych pożegnaniach jak mało kto.

czwartek, 22 czerwca 2017

"Ja jestem niezmienny, zmienia się świat wokół mnie." (Sandor Marai "Pierwsza miłość")

Marai jest jak zawsze cudowny, myślę, że mało który pisarz mówi tak intymnie, trafnie i mądrze o człowieku jako jednostce, o jego emocjach, umyśle, uwikłaniu w innych i o wszystkim, co zwykle nazywamy duszą... i na mnie to robi wrażenie, mnie to zawsze dotyczy. To nie jest łatwa lektura, bo Marai jest w warstwie językowej wyrafinowanym, kontemplacyjnym artystą, który każe myśleć, zauważać, czuć... ale to jest znakomita powieść o człowieku, który nie zna ani nie rozumie samego siebie, o starości, która nie przyniosła emocjonalnej dojrzałości, a także samotności, która nie ma granic i sama w sobie staje się swego rodzaju obłędem. "Pierwsza miłość".... świetna powieść.

,,"Jestem smutna" - to nie jest odpowiedź, ale to jest prawda.,,

Sandor Marai "Pierwsza miłość"
Sandor Marai "Pierwsza miłość"

Sandor Marai "Pierwsza miłość"
Sandor Marai "Pierwsza miłość"
Sandor Marai "Pierwsza miłość"
Sandor Marai "Pierwsza miłość"
Sandor Marai "Pierwsza miłość"

środa, 21 czerwca 2017

niebo nad moimi myślami

na balkonie kwitnie mi "świętoszka maciejka", kwitnie i pachnie jak szalona, pociete niebo sobie zachodzi i czuję jak opada ze mnie ten dzień, opada jak łuski; pakuję się, pakuję całe osiem lat mojej pracy, żeby przeniść się gdzieś indziej, czuję się, jakby mnie ktoś wyganiał, czuję się, jakby mnie ukarano i przecież trochę tak jest, a jednak potem wracam do domu, być może przygięta do ziemi, ale wracam, i pachnie mi ta maciejka, i niebo się mieni, koty mruczą, popijam ten nastrój wiśniami w spirytusie, które Beata litościwie przyniosła mi w prezencie do pracy, a te wiśnie mają pewną istotną moc znieczulającą, i są smaczne, myślę sobie, że 12 lat temu urodziłam dziecko i że nie boję się nikogo



wtorek, 20 czerwca 2017

pożegnania

I znowu pożegnania... kolejna klasa, II, wodniacy, dobre dzieciaki, zrobili dla mnie coś ładnego i oczywiście wzruszyłam się jak durna. "Była Pani dla nas dobra i byłoby nam głupio, gdybyśmy dali tylko kwiatki...." zatem oprócz kwiatków był album ze zdjęciami i opisami, i laurkami od każdego, wielki plakat z kultową postacią krówki, którą Marta ciągle rysowała w zeszycie od polskiego i na wszystkich testach z epok, do tego pudełko, a tam sto karteczek z przygodami krówki oraz kredki z adnotacją, że krówka zawsze była czarno-biała i mnie przypada zaszczyt pokolorowania... wyściskali mnie, poszli, a ja szłam do drugiej szkoły i płakałam.



poniedziałek, 19 czerwca 2017

"przed sobą widzę urwisko..." (D. Moggach "Tulipanowa gorączka")

Długo leży już na mojej półce "Tulipanowa gorączka" i leżałaby dalej, gdyby nie zawisła nad nią ekranizacja tej powieści, jakoś nie wiem czemu, ale lubię najpierw czytać książkę, a potem iść na film, może to dlatego, że film mocniej i bardziej kształtuje moje wyobrażenia i potem podczas czytania trudno mi się od nich opędzić? nie umiem tego jednoznacznie orzec... w każdym razie... książka... przyjemna, trochę miłości, w dość płytkim ujęciu jednak, nie przemówiło to do mnie, za to filozoficzne wtręty w stylu barokowego vanitas i drobne uwagi o sztuce były ciekawe i ładnie budowały atmosferę obyczajową, a nawet emocjonalną, podobał mi się drugi plan bohaterów, rozbicie narracji, kobieca psychologia wypadła rzetelniej niż męska, choć postać zdradzanego męża rzeczywiście ładna, poruszająca jakoś, w sumie niezła powieść, w sam raz na wakacje, które już tuż, tuż przecież, czyta się może bez "wow", ale też nie bez przyjemności, lekko, całkiem dobra rzecz. 
Przekonuje mnie też WIEM, instynktowne; ludzkie WIEM, które czasami przedwcześnie czyni wszystko nazbyt i nieuchronnie jasnym. Rzeczywistość przychodzi do człowieka, a on prawie nigdy nie jest gotowy, rzeczywistość przychodzi do mnie, a ja zwykle nie jestem gotowa, nawet gdy wszystko WIEM i być może właśnie o to chodzi, by umieć przyjąć to, co przychodzi pomimo braku gotowości i tylko dlatego, że gdzieś tam w sobie ma się to niechronione WIEM, świadomość nieuniknionego i jego wszelkich konsekwencji.
 
Deborah Moggach "Tulipanowa gorączka"

Deborah Moggach "Tulipanowa gorączka"

niedziela, 18 czerwca 2017

dzielna dziewczyna ("WONDER WOMAN")

Jako że Mała Mi przekroczyła Rubikon 12 lat żywota, wybrałyśmy się na film z ograniczeniem wiekowym od 12. roku życia, film dość dowolnie interpretujący mitologię grecką, ale ok... nie czepiamy się... jest to bajka o superbohaterze, superbohater jest superbohaterką, więc jak najbardziej każdej kobiecie robi się fajnie, że i owszem kobiety mogą ratować świat, a do tego w międzyczasie wyglądać zjawiskowo, krwi ani kropli, choć sceny walki takie, że wióry lecą, w sumie bardzo fajna, efektowna historyjka, która obejrzałyśmy z przyjemnością, nawet jakieś wartości tam były, że pokój na świcie, że miłość, że lojalność i pomoc słabszym ma sens i inne takie... ważne są. Fajnie było, głównie dlatego, że ja i Mała Mi byłyśmy tam razem, a potem poszłyśmy jeszcze po książkę... jakaś "Niezgodna" czy coś... i tyle ją widziałam, zaszyła się Mała Mi w swoim pokoju, a Wonder Mama siedzi i je suszone borówki na pocieszenie.

sobota, 17 czerwca 2017

deszczowe dobre dni

to był przecież dobry dzień.... ale gna mnie mój jaskółczy niepokój o niedookreślonych źródłach, o parapet bębni mi deszcz, celebrujemy urodziny Malej Mi, jakiś basen był, waniliowe lody, mnóstwo bajek, a przecież mimowolnie odpływam myślami... wszędzie i uwiera mnie coraz mocniej moja kruchość, ale może to tylko ten deszcz... jestem niepewna i czuję się niepewnie, waham się, jak nie ja, a przecież wszystko jest aż nadto jasne;

w lesie tymczasem jagody... powoli już są...



piątek, 16 czerwca 2017

(bez)cenny kamień

dostałam paczkę, zawartość... przepyszna, bo dżemy, kawa, borówki, suszone owoce, sezamki, czekolada i w ogóle wszelkie dobro, ale przede wszystkim był tam kamyk i od razu było wiadomo, że jest najważniejszy, jakby strzęp cudzej duszy, jeśli założymy, że dusze istnieją, od zawsze mam problem z duszą i z kamieniami, czy raczej kamienną specyfiką, prawdziwy leitmotiv mojego życia i proszę, znowu jest, znowu wrócił

czwartek, 15 czerwca 2017

magia cynamonowych bułeczek

nie umiem gotować, no tak, nie umiem i już, ale dawno temu ciasto drożdżowe prawie zawsze mi się udawało i robiłam je z przyjemnością, bo drożdże pachną domem i życiem, pamiętam też dość wyraźnie, kiedy przestałam to robić, jak prawie niedostrzegalnie z miesiąca na miesiąc gasła mi ta chęć do robienia ciasta drożdżowego, aż zaprzestałam tego zupełnie, kiedy to było? 12 lat temu? może nawet 13? chyba jakoś tak, mniej więcej... a wczoraj po prostu spróbowałam i od razu się udało, cały dom pachniał drożdżami i cynamonem, Mała Mi była zachwycona, a ja miałam błogie poczucie szczęścia, które zawsze sprowadzał na mnie zapach drożdżowego ciasta, skąd mi się to wzięło? myślę o tym dzisiaj, kiedy po moich cynamonowych bułeczkach z ciasta drożdżowego zostało już tylko wspomnienie, uśmiecham się pod nosem do całej tej drożdżowej magii, która gdzieś tam sobie we mnie przetrwała, no kto by pomyślał, że będzie aż tak?


środa, 14 czerwca 2017

coś czego nikt nigdy dla mnie nie zrobił aż do dziś

tysiąc razy w moim życiu czekałam na kogoś, kto czasami stanie w mojej obronie, nie żeby bardzo i na noże, ale tylko tak trochę, kiedy spotyka mnie paskudność czy niesprawiedliwość, żeby był ktoś, kto powie "nie" i już, to by mi wystarczyło, umiem się uchronić, umiem przetrwać, ale to małe cudze "nie", świadczące po prostu o tym, że poza samą sobą mam kogośkolwiek jeszcze, to było to, na co czekałam zawsze daremnie, kiedy moi rodzice tysiąc razy naruszali wszelkie granice, nie było nikogo, kto powiedziałby "dość, musicie przestać, tak nie wolno", być może raz jeden moja matka zrobiła dla mnie coś takiego trochę, może, ale poza tym, nikt..., to ja zawsze byłam tarczą dla świata, za moimi plecami się chowano, ja mówiłam "dość", ja się przeciwstawiałam lub pomagałam uciekać, nawet w tych okrutnych rozwodowych czasach, to ja byłam tą, która w końcu się wściekła i powiedziała "wystarczy", ale czy ktoś wtedy stał naprawdę za mną? nie czułam tego, nawet mama czy brat czynili to bez przekonania i głównie z poczucia obowiązku, i także potem, kiedy nadal nie umiałam przeciwstawić się mojemu ulubionemu byłemu mężowi, kiedy zwyczajnie się go obawiałam, czekałam, że B., który wówczas przecież mnie kochał, powie "dość", ale i on nigdy tego dla mnie nie zrobił, nawet raz, może to zresztą moja wina, może zawsze byłam zbyt samodzielna, samosiowata, wierzono w moją siłę, nie dowierzano temu, że mogę mieć słabości, a jednak... całe moje życie czekam, na kogoś, kogokolwiek, kto w mojej obronie powie "nie" światu, kimkolwiek by ten świat był i... to DZIŚ, dziś jest ten dzień, w którym ktoś zrobił to dla mnie, ktoś bez nadziei na sukces, bez własnych korzyści, stanął po mojej stronie, żeby mnie uchronić, żeby zaprotestować i pokazać, że nie można potraktować mnie nieładnie bez jego sprzeciwu... i może dlatego mnie to wzrusza i rozbraja, dlatego jestem rozłożona na łopatki, bo moi uczniowie, wiedząc, że bez pytania mnie o zdanie czy szansy wyboru samowolnym, despotycznym, a nawet złośliwym ruchem moja Dyrekcja przesunęła mnie jak mebel do innej szkoły, zabierając mi klasy, które pokochałam i pozbywając się mnie, bo wyrosło mi własne zdanie, moi uczniowie...... napisali list, prawdziwą laurkę o mnie, że proszą, żebym została, zwyczajnie dlatego, że mnie lubią, że moje lekcje są ciekawe, że mi ufają, że jestem sprawiedliwa, że uczę ich z pasją i motywuję i moje odejście będzie dla nich stratą, podpisało się sto osób, czyli z moich klas w zasadzie prawie wszyscy.... wysłali to do Dyrekcji, co jest pewnie piękne i daremne, ale byli też na tyle sprytni, by wysłać to do Urzędu Miasta i do Kuratorium, może zatem będzie z tego awantura, może znowu to ja za to zapłacę i padnie wiele paskudnych słów, ale.. i tak było warto, bo właśnie dziś stało się to, czego nikt nigdy dla mnie wcześniej nie zrobił, dziś ktoś powiedział "nie", gdy spotkało mnie coś niesprawiedliwego, a ja długo na to czekałam, nieważne jak to się skończy, wystarczy mi w zupełności ten gest... były też kwiatki...


wtorek, 13 czerwca 2017

układanie do snu (Woodkid i Lykke Li "Never Let You Down")

zasypiam popołudniami, zatrzaskuje mi się cały świat i zasypiam, nie ma mnie, totalna nieobecność, od dłuższego czasu już tak mam, prawie codziennie, niespecjalnie się temu opieram, widać coś we mnie tego potrzebuje, lubię spać, lubię ten stan niebytu, który na chwilę mnie resetuje i wszystko umie zawiesić w próżni, na chwilę unieważnić, napisałam dziś list - notatkę, pełna wahań, ale napisałam, i to było jednak fajne bardzo, w szkole mnóstwo pożegnań, bez przerwy, za moimi plecami podobno krążą jakieś uczniowskie petycje w mojej sprawie, miłe petycje, laurki dla mnie, co jest równie urocze i wzruszające, co daremne, ale nie umiem tego nie doceniać, przedziwny czas trwa teraz, cały ten łańcuch zmian, które zaczęły się dwa lata temu, może nawet wcześniej, zagęszcza się i ciągnie mnie do jakiegoś finału, którego nie umiem przewidzieć dość dokładnie, więc zasypiam; dziś w tle Lykke Li, na pętelce, a ja spałam i spałam, ponad godzinę

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Dlaczego oglądam takie sobie "Perswazje" z 1995?

Moje uciekanie do Jane Austen i spółki (siostry Bronte i E. Gaskell) ma oczywiste inklinacje, po pierwsze mam słabość do tego świata i porywa mnie jego dyskretny urok, lubię te powieści, lubię ich ekranizacje, po drugie odklejają mnie one od świata, co bywa potrzebne, by złapać balans i dystans. Zaskrzeczało mi serce, głośno i wyraźnie, i już, myk do starej dobrej Jane. Słaba jest jednak ta wersja "Perswazji" z 1995 roku, może dlatego też nie do końca mnie porwała, ale ostatecznie... przekartkowanie Mansfield Park, nawet pobieżne zrobiło swoje. Tylko właśnie "dlaczego?" tym razem zwiałam do Jane? No... oczywiście, że dlatego. Właśnie dlatego. Przecież wiadomo. Ja to wiem i Jane to wie, nie będziemy się ściemniać. Za długo się znamy.

niedziela, 11 czerwca 2017

najbrzydszy guzik na świcie

znalazłam guzik, brzydki i zadeptany, guzik z przeszłością, nic tylko go wywalić, ale nie wywaliłam, zabrała go ze sobą, dorzucę go do innych guzików, bo może właśnie to jednak było po coś, ten guzik i cała reszta


sobota, 10 czerwca 2017

wakacyjne plany i "bezwahania"

myślę o wakacjach, myślę o nich od pewnego czasu, z wahaniem, nie ma co ukrywać... i oswajam tę myśl, bo nie wiem, czy te wakacje mają sens, ale dziś zdecydowałam nagle w jednej chwili, że tak, że pojadę, bo zobaczyłam pocztówkę znad jeziora, jakąś ścieżkę pełną trawy, w której można sobie wybrudzić buty, zaświegotały mi ptaki, zabzyczały komary i w jednej chwili rozlał mi się po kościach taki przedziwny nastrój, któremu nie mogłam się oprzeć, bo nagle zobaczyłam, że przecież rzeczywiście mogłabym tam być i iść, też brudzić buty, patrzeć na zachód słońca nad wodą, słuchać lata, biegać albo tylko iść, mogłabym i przyszłoby mi to lekko, jak coś naturalnego, oczywistego i być może ja po prostu chcę tego wszystkiego, być może warto to sprawdzić, w każdym razie dziś uwierzyłam, że wakacje będą i że być powinny


piątek, 9 czerwca 2017

moja babcia mawiała... (9)

To, jaki mężczyzna jest naprawdę, widać niestety dopiero w chwili rozstania, kiedy on wierzy, że to już koniec, wówczas jego reakcja, jego słowa, pokazują, jakim człowiekiem on rzeczywiście jest, wtedy dopiero widać jego prawdziwą twarz.

*******

przypomniało mi się to jakiś czas temu na fali różnych wydarzeń oraz rozmów z Martą o rozstaniach, jak zawsze trzeba do tego babciowego gadania podejść ze stosownym dystansem, wypada też po uczciwości przyznać, że ta "sentencja" w równym stopniu dotyczy mężczyzn, co kobiet, jednakowoż.... myśląc o przeróżnych rozstaniach moich i cudzych, zauważam przecież, że czasami z trzaskiem i gruchotem spadała wówczas przyłbica z twarzy niejednego rycerza, odsłaniając nierzadko przykre widoki, a czasami nie, czasami właśnie wręcz przeciwnie, ależ to wprowadza wtedy zamęt.... (i tak, oczywiście mnie też to dotyczy, jestem beznadziejna w rozstaniach, widać w nich wszystkie moje słabości)

czwartek, 8 czerwca 2017

obłędny księżyc

dziś wieczorem świecił przez okno prosto na mnie obłędnie jasny księżyc, myślę, że to jego wina, że noc zawsze działa jak powiększające szkło, łatwo przesadzić ze wszystkim, łatwo stracić orientację


środa, 7 czerwca 2017

wlokąc się przez Grassa ("Blaszany bębenek" G. Grass)

zalały mnie końcoworoczne czytania testów i wypracowań, więc inne czytania z trudem się przebijają, w efekcie od nieprawdopodobnie długiego czasu brnę przez "Blaszany bębenek", sądziłam, że mijające lata coś zmienią, ale nadal.... doceniam, zauważam, widzę, nawet doskonale rozumiem, co ludzi w tym porywa i czemu jest to klasyka światowej literatury, bo przecież naprawdę świetny jest ten Grass, w narracji, psychologii, specyfice języka i postrzegania, i tak, jest to pod każdym względem kompletna i dobra powieść, tylko że... nie umiem w nią wejść, oglądam ją z podziwem i zrozumieniem, ale chłodnym okiem zewnętrznego obserwatora, którego to nie dotyczy, no nie wiem, co jest ze mną nie tak.....
jednakże opis zmarłej matki.... tak, to mnie dotknęło, genialne było.... (szukam dalej)

G. Grass "Blaszany bębenek"

wtorek, 6 czerwca 2017

południowo-zachodnie okna i kryzys duchowo-tożsamościowy

pada i dobrze, świat odżywa, idzie lato, idzie i stąpa, rośnie mi maciejka tylko cudem ocalona przed kotami, rosną fasolki, które prawie zostały zniszczone, mimo wszystko ranek był pełen uroku


a potem... przypomniałam sobie, jak kiedyś gadałyśmy z dziewczynami o tym, gdzie mieszkają nasze dusze i Aśka mówiła, że jej dusza to w cyckach na pewno, to jest możliwe, bo Aśka ma piękny biust i dużo kobiecego ciepła, miękkości, byłoby to bardzo archetypiczne, gdyby tam mieszkała jej dusza, ja wtedy nie umiałam tego powiedzieć, ale dziś myślę sobie, że moja dusza mieszka w moich palcach i dłoniach, jestem dość mocno przywiązana do tej myśli, i kiedy dziś porównano moje dłonie do innych, całkiem cudzych, czułam się jakby mnie okradziono z mojej specyfiki, z mojej mojości, w dodatku okradła mnie jakaś obca baba, bardzo to było może głupie odczucie, ale było i nie mogłam mu się oprzeć, spędziłam wieczór, patrząc na moje palce i mówiąc sobie w duchu, że bzdura, że gówno prawa, a moje palce są tylko jedne jedyne i nikt nie ma takich drugich

poniedziałek, 5 czerwca 2017

z tablicy pewnego nauczyciela i coś o guzikach i makaronach

jest mi smutno, że zostawiam moich uczniów, że muszę to zrobić, aż cztery klasy... nigdy mi się to dotąd nie przydarzyło, że muszę zostawić klasę, mimo to staram się przecież, żeby te nasze ostatnie lekcje były wesołe, żeby było fajnie i w dobrej atmosferze, czasami rzeczywiście jest mi z tym wszystkim jakoś przykro i zawstydza mnie nawet własny smutek, jakby był słabością, wiem oczywiście, że wszystko się zmienia i tak musi być, ale nie lubię pożegnań i chyba jestem w nich słaba, z drugiej strony przecież wszystkie te przywiązania, moje i cudze, to dowody na to, że komuś na czymś i na kimś zależy, więc mają one przecież wielką wartość


chciałabym też dodać, że... gotowałam dziś przez telefon i było to świetne i przezabawne, i ja chcę jeszcze raz! a późno w nocy zebrałam wszystkie moje guziki w jedno miejsce i dorzuciłam kilka nowych, no... do tego doszło, nie było wyjścia


niedziela, 4 czerwca 2017

trójkąt magicznych zwierząt

moje zwierzęta siadają (lub wręcz tracą przytomność) wieczorami, a nawet popołudniami w dziwnym układzie, tworzą taki dość regularny trójkąt na dywanie, zaczynam podejrzewać, że odprawiają jakieś zwierzęce gusła... tymczasem mam dziś domowy dzień... bo domowe dni bez szaleństw i wstrząsających wydarzeń są w porządku, stanowią materię życia i świat mi się dzięki nim nie kawałkuje i nie rozpada, za oknem jest ciepło, jest słońce i wszystko jest lepiej, światło po prostu wszystko zmienia, a może to tylko te zwierzęce czary, w każdym razie nastroje się wyrównały, jest dobrze; 
pomyślałam ostatnio, że od ponad dwóch lat trwa łańcuch zmian, który dokądś zmierza, tzn. mam nadzieję, że dokądś... w każdym razie zauważam, jak przepoczwarza się powolnie rzeczywistość, długo byłam w tym zagubiona i pochłaniał mnie przygniatający niepokój, teraz już tylko czekam, co mi się przytrafi, martwię się co prawda, jak to ja, ale też jestem zaciekawiona i wierzę, że żadna z tych zmian mnie nie zgniecie, bo to przecież w końcu ja - solidna konstrukcja, no i zwierzaki gusła odprawiają, więc wiadomo....

znowu dziś biegałam, las wrzeszczy zielenią


sobota, 3 czerwca 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek (niebieski podarunek)

nie widziałam tej rękawiczki na żywo, ale dostałam ją w prezencie i po chwili wahania, bo przecież rękawiczki miałam widzieć tylko ja, uznałam to za uroczy prezent, świadczący o życzliwości ofiarodawcy i wzięłam ją, bo taka ładnie niebieska, a wokoło tylko pola jakieś, to może właśnie tak to miało być? że tamtędy przyszła ta rękawiczka


piątek, 2 czerwca 2017

odległości pokonywane w słońcu

kolejny raz okazuje się, że czekoladzie nie służy słońce, bo może się ona zwyczajnie rozpuścić, ale nawet taka rozpuszczona czekolada daje wiele radości człowiekowi i cieszyłam się tą radością, bo zaświeciła mi światłem po oczach, w ogóle było dziś mnóstwo światła i dobra w powietrzu, jechałam na rowerze, robiąc rekonesans starych i nowych zielonogórskich ścieżek rowerowych i tak jakoś ponad 30 km przejechałam, a zmęczenie niewielkie, tyle że plecy spalone

od poniedziałku trwają przedziwne poranki pełne słów wędrujących na sporą odległość, podobają mi się, zamierzam je zachować ta długo, jak będzie to możliwe, może wreszcie skończę nowe opowiadanie?

czwartek, 1 czerwca 2017

kiedy biegam...

....rozwiązuje zagwozdki i wahania, wczoraj biegałam, więc dziś pewnym i pospiesznym krokiem, choć ze zwykłym dla mnie niepokojem, wybrałam się na pocztę (kubek, sezamki, czekolada, kolorowe kartki i anioł, i kot, i Marai), bo wczoraj nasiąkłam wilgocią lasu i postanowiłam to i owo, wierząc, że takie rozwiązanie jest najlepszym z możliwych, jest dobrą odpowiedzią i jest prawdziwe, w lesie znajduję sporo dobrych rozwiązań i dobrych odpowiedzi, a przede wszystkim odpowiedzi wiarygodnych, po prostu leżą na ścieżkach, którymi biegam...