wtorek, 25 sierpnia 2020

Maria Janion odchodzi

Maria Janion zawsze budziła mój zazdrosny podziw i intelektualny zachwyt. Bo jak mówi, jak pisze to ja to rozumiem, to ma to we mnie swój żywy oddźwięk i nie wiem, jak mogłam wcześniej nie widzieć, nie zauważać, jak mogłam sama sobie tego tak nie nazwać... teraz odchodzi, wszędzie czytam wyrazy żalu i straty, mając nadzieję, że choć częściowo padają one z ust ludzi, którzy rzeczywiście znali i doceniali jej pracę. Myślę, że miała wyjątkowe życie i że tak jak sobie życzy w tym filmie, śmierć powinna być przyczynkiem do refleksji, staram się więc ją podjąć i przypominać sobie jej słowa. Zawsze wydawała mi się posępna, ale kiedy mówi, to to wrażenie mija i nagle robi mi się bliska. Ten jej specyficzny egzystencjalizm, ten dyskurs, postrzeganie mesjanizmu, historii, ale też szeroko pojętej potrzeby równości wśród ludzi, ta jej osobność, życie wśród książek, etycznie i światopoglądowo to wszystko jest jakby było moje i o mnie, choć nie zawsze umiałam sobie bez Janion tak dobrze to ponazywać. Odchodzi Maria Janion, więc odchodzi ktoś waży i cenny.

czwartek, 13 sierpnia 2020

nieobecność (Happysad - Co Mi Po Tobie)

każde pisanie jest rozrachunkiem, jest listem w butelce, gdzieś za plecami piszącego stoi hipotetyczny odbiorca, ten najbardziej upragniony lub ten budzący największą obawę, zawsze się pisze dla kogoś, z konkretną twarzą lub bez niej, to może być ktoś prawdziwy lub wymyślony, ktoś utracony lub jeszcze nie spotkany, ale zawsze pisze się do/dla  kogoś, M. Krajewski na spotkaniu autorskim powiedział, że on cale życie pisze dla około 40-letniej kobiety, odbiorcy każdego z moich pisań zmieniali się razem ze mną i z upływem lat, które przynosiły coraz to nowe spotkania, i jeśli od miesięcy nic nie nie piszę, to tylko dlatego, że teraz nagle nie ma nikogo, komu chciałabym coś napisać, to żaden kryzys, tylko zwykła nieobecność, płyną mi przez głowę obrazy, a ja pozwalam im przemijać i znikać, bo brak mi tego Drugiego, choćby zjawy lub cienia, kalki prawdziwej obecności, od dawna nikt za mną nie stoi

piątek, 7 sierpnia 2020

Piotr Podgórski "Anathema" - book tour 34(39/52)

"Anathema" Piotra Podgórskiego to książka przedziwna, na poziomie grozy rzeczywiście mroczna, niepokojąca, pobudzająca wyobraźnię, na poziomie obyczajowym przytłaczająca, trudna, wręcz przykra, na płaszczyźnie emocji histeryczna, pełna luk i niekonsekwencji. Groza mnie uwiodła, konstrukcja postaci, ich relacji i emocji - zupełnie nie.

John Smith vel Marek Makowski wychował się na Podkarpaciu, w małej biednej miejscowości, w rodzinie naznaczonej przemocą i alkoholizmem obojga rodziców. Pierwsza część powieści skupia się na jego dorastaniu i naprawdę traumatycznym dzieciństwie. Jest to obraz pełen dramatyzmu, ale też niekonsekwencji w konstrukcji osobowości postaci, które to niekonsekwencje będą zresztą towarzyszyły czytelnikowi do końca utworu. Marek jest dzieckiem wyczekiwanym, ale bez wyraźniej przyczyny zostaje odtrącony przez rodziców, którzy lekceważą jego potrzeby i regularnie krzywdzą go na wiele sposobów. Nie wiadomo dlaczego. Bez przyczyny mocno faworyzują też młodszego syna. Matka, która jako młoda dziewczyna była bardzo niewinna i wrażliwa z biegiem lat zmienia się w agresywną prostacką pijaczkę, przemiana ta jest równie gwałtowna, co pozbawiona fundamentów w fabule utworu. Ojciec także poniewiera chłopcem, a jego relacje z żoną są... trudne do zdefiniowania, dostajemy mnóstwo sprzecznych informacji, być może ożenił się z nią tylko z powodu nieplanowanej ciąży, być może ją kochał, być może jej ufał, ale też regularnie obrażał ją, podejrzewał, lekceważył, pomijał. Chaotyczna relacja. Małego Marka otacza czułością tylko babcia, która z kolei z niejasnych przyczyn nie zauważa niemalże jego młodszego brata i jest zupełnie inną postacią i osobowością jako matka Michaliny (czyli matki Marka) na początku powieści i zupełnie inną jako babcia chłopca, która bierze go na wychowanie do swojego pełnego tajemnic domu. Takich rozłamów i niespójności w budowaniu postaci jest w tej powieści dużo. Przenosi się to także na relacje bohaterów oraz ich działania, które często zawieszone są w pewnej próżni, którym po prostu brak motywacji. Kochają, nienawidzą, wpadają we wściekłość, pełni są ciągle wielkiego żalu, wielkich desperacji, gniewu, a te emocje często biorą się znikąd, do tego płynnie i szybko ulegają zmianom. O ile można to zrozumieć i uznać za prawdopodobne u bohaterów uzależnionych od alkoholu, to u pozostałych postaci ta histeryczna zmienność zawsze gwałtownych stanów emocjonalnych bywa męcząca i niezrozumiała. Przeszkadzają też nieco koturnowe rozmowy w kluczowych momentach, np. ostatnia rozmowa Marka z umierającym ojcem to de facto dwa elokwentne monologi ludzi bardzo świadomych siebie i autorefleksyjnych, co może nieco dziwić, w kontekście tego, że przez całą wcześniejszą akcję powieściową budowany jest wizerunek ojca Marka jako brutalnego i dość prymitywnie postrzegającego świat alkoholika oraz Marka jako chłopaka zagubionego w rzeczywistości, niepogodzonego ze sobą i przeszłością. Dorastający Marek nie zmienia się w kwestii swojej chwiejności. Widać to w jego relacjach z żoną (kocha ją i jest dla niego wszystkim, ale w życiu codziennym odsuwa ją od siebie i nie zauważa, a w drastycznych chwilach, nie dzwoni, o niczym jej nie zawiadamia), z bratem (któremu w tej samej chwili chce pomóc, a moment potem się obraża i chce go porzucić, by potem znowu usiłować budować braterskie uczucia, których w dzieciństwie nie było wcale, więc są to zamki na piasku), bratową (do której jednocześnie czuje nieufność, współczucie, życzliwość i niechęć) czy nawet z bratanicą, która w wieku lat 13 toczy z nim rozmowy pełne wrzasków typowych dla niedojrzałego nastolatka lub pełne mądrej przenikliwości typowej raczej dla kobiety z wieloletnim doświadczeniem i wielką rozwagą niż dla małej dziewczynki. No dziwne są te postaci, dziwni ludzie. Niespójni, nielogiczni, na poziomie konstrukcji osobowości zbudowani z wykluczających się zachowań, słów, gestów, są jak tekturowy dom bez fundamentów, nie przekonują, nawet na poziomie języka. Ale.... pełen starych domów otoczonych lasami świat Podkarpacia, w którym wszyscy żyją jakby przytłoczeni rzeczywistością, szczelnie zamknięci w kręgu rodzinnych traum i przeznaczeń, poza które ciążko się wyrwać, biedni, zaniedbani, sfrustrowani, grzęznący w gęstej atmosferze tajemnic z przeszłości i niewytłumaczalnych niechęci - to jest ciekawe. I do tego prawie od początku dodana jest odrobina niesamowitości. Tajemnicza kobieta, widmowa zjawa, którą widuje tylko Marek. Piękne motyle, które prześladują go w snach i na jawie (tu niestety absurdalna scena zatrzymania Marka przez policję na lotnisku z powodu... martwego motyla na siedzeniu obok [sic!?]) i które po latach wymuszają powrót do domu. Babcia obsesyjnie okadzająca dom białą szałwią i jeszcze coś mrocznego i gęstego w klimacie panującym w całej tej społeczności, wzgórza, na które się nie zerka, las, w którym łatwo się zgubić. Ta atmosfera podskórnej grozy się udała i dobrze przygotowała finał powieści, w który dość niepotrzebne wpleciono zaskakujący, lecz niepotrzebny i nieprzygotowany wcześniejszymi wydarzeniami wątek kryminalny, tymczasem sama niesamowitość i groza zupełnie by wystarczyły. Szkoda też, że elementy grozy nieco rozmieniły się na drobne przez dodanie zbyt dużej ilości domykanych wątków (zaginiona Cyganka, zaginiona sąsiadka, kości pod jednym z domów), w sumie rozmyło to również wymowę całości, w której prawdopodobnie chodziło o ocalającą moc wybaczenia. 

"Anathema"... - w moim odczuciu za tą powieścią stoi spora wyobraźnia, której zabrakło pisarskiego warsztatu, a niekiedy też wiedzy i researchu, które w obyczajowych częściach powieści umocowałyby prawdopodobieństwo wydarzeń i psychologię oraz relacje postaci. Nie da się też nie zauważyć pewnych naiwności czy banałów w fabule, trochę rodem z telenoweli. Zaniedbany Marek cudem wyjeżdża za granicę i robi karierę w Stanach w myśl zasady "od zera do bohatera", niemal z dnia na dzień zostaje fotografem mody - wziętym, sławnym [tu mam wątpliwość, bo tacy fotografowie nie są raczej celebrytami, ale gwiazdami znanymi głównie w swojej branży, a Marek udziela wywiadów i budzi duże zainteresowanie prasy, jest rozpoznawalny] i bogatym, co zresztą nie ma nic wspólnego z jego wcześniej sygnalizowanymi predyspozycjami czy zainteresowaniami. Inny przykład: wieloletnie krzywdy, maltretowanie, nieznęcanie się zostają wybaczone ojcu po jednej rozmowie zwieńczonej jego śmiercią, a nadal niepogodzony z traumami z dzieciństwa Marek wyznaje nad grobem ojca - alkoholika i przemocowca, że jest dumny z bycia jego synem... Po wielu latach nieobecności Marek z dnia na dzień (z godziny a godzinę nawet) nawiązuje bardzo bliskie więzi rodzinne z bratem i jego rodziną, z  którymi do tej pory nie łączyło go nic, nawet znajomość (nie wiedział, że brat się ożenił i ma córkę) i hojnie rozdaje pieniądze. Z kolei bratowa Marka, regularnie rozważająca rozwód (prawie co dnia to sygnalizuje), borykająca się z biedą, alkoholizmem męża, poczuciem samotności, zdesperowana i przytłoczona, bo sama opiekuje się konającym teściem, który nigdy nie był dla niej miły, a teraz potrzebuje mycia, przewijania itp., wyznaje Markowi wzniośle, radośnie i nagle w jednej z rozmów, że rodzina to wielkie szczęście, i że od rana cieszy się każdym dniem i chwilą swego życia. Bardzo to jest wszystko kartonowe i serialowe, w budowie akcji, emocjonalnej naiwności, mocno uproszczonej psychologii, wzniosłych słowach i gestach obliczonych na efekt. Wielbicielom traumatycznych scen z życia rodzinnego oraz grozy spod znaku nieustępliwych zjaw i zapomnianych, ale nie wybaczonych zbrodni z przeszłości można tę powieść jednakowoż polecić, znajdą tam to, co lubią. 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję mistrzowskiej organizatorce book tour, Andżelice Jaczyńskiej z Czytam dla przyjemności.