czwartek, 30 listopada 2017

pomimo listopada słońce wschodziło i zachodziło

od lat listopad to dla mnie wyłącznie czas, który trzeba przetrwać, a nie przeżywać, jak zawsze robi się coraz ciemniej, a ja się "trzymam", bo jestem  tych co się trzymają, a potem nagle na początku grudnia dość naiwnie tracę czujność i dopada mnie spleen, w tym roku też się go spodziewam, jak czarnej chmury nad moją głową, tymczasem mija listopad, jak zawsze bury, jak zawsze dający mi poczucie zmarnowanego czasu, słońce było i jest, ale już widzę, jak robi się coraz ciemniej, tak po prostu jest
30.10

30.10

08.11

08.11 
14.11



14.11

14.11 (zachód)

14.11 (zachód)

15.11

15.11

16.11

16.11

20.11

20.11

22.11

23.11

23.11

23.11 (zachód)

23.11 (zachód)

24.11

24.11

27.11

28.11

28.11

środa, 29 listopada 2017

pewna kasa biletowa w pewnym mieście na południu Polski


jeśli urodziliście się w latach 70. i rodzice kiedykolwiek podróżowali z wami pociągiem, to pamiętacie takie kasy na zawsze nieusuwalnie brudnych kolejowych dworcach, w zawsze brudnych, obtłuczonych zazwyczaj budynkach, z których farba i tynk odłaziły płatami i łupkami, kolejowe stacje małych i średnich miast, okratowane okienka, przez które trudno się porozumieć, a trzeba, i w środku pani, która jest ważna i  metodycznie robi tylko to, co chce i tylko w tempie, które jej odpowiada, wtedy te dworce tętniły życiem i niecierpliwością, było wiele kas, wiele pań, pochylonych nad dogasającą fajką i kawą zalewajką w szklance z koszyczkiem, przy kasie pochylali się ludzie, czasem z pretensjami, bo się spieszą bardzo, ale panie gasiły te żale obojętnością lub jazgotem, tak czy siak gasiły, one miały tu władzę, one wydawały bilety i miało być po ichniemu, bo przecież się nie rozerwą, robią, co mogą i ręce mają tylko dwie, a przerwa to przerwa - jest i tyle, a jak ogonek ludzi stoi, to ten ogonek poczeka, bo przerwa się należy... ; co jakiś czas odkrywam, że takie stacje nadal jeszcze są, choć panie jakby łagodniejsze i na solowych występach, bo stacje opustoszały i tylko jedno okienko jest czynne, tyle przecież starczy, więc jest jedno i jedna w nim pani - najwolniejsza na świecie, chociaż już nie bardzo umie gasić marudnych w kolejce, mimo to klimat jakby został ten sam, ta sama jest poszarzała przybrudzona stacja, ale papierosów się już nie pali w budynku, za to kawa zalewajka jest, czasami stoję w tej kolejce na takiej stacyjce retro, niedobitki mojego PRL-owskiego dzieciństwa tłuką mi się po głowie i nawet jeśli się niecierpliwię, to stoję sobie z sentymentem i pewną przyjemnością

wtorek, 28 listopada 2017

bufonada i klasyka ("Oświadczyny. Niedźwiedź.")


klasyczna sztuka (Czechow, wiadomo...) w klasycznej realizacji (co stanowi pewną rzadkość) -  zabrałam dzieci, podobało mi się... i nawet podobało im się, czasami fajnie jest zobaczyć coś po prostu zwykłego i trochę retro, opowieść o ludziach, o osobowościach, o sytuacjach, dobrze opowiedzianą, dobrze zagraną, ale w tak zwanym międzyczasie spotkanie z człowiekiem ważnym w tym teatrze, który najwyraźniej lubi dźwięk swojego głosu i własne zadęcie, to mi przeszkadzało, to było takie sobie, zbędna bufonada, i może przykre jest tylko to, że z powodu form, z powodu zwykłego dobrego wychowania godzimy się na to, co nas uwiera, co bywa mocno przeciętne, godzimy się na zbędne mądrowanie się, na całkowicie niepotrzebne podtrzymywanie dyskusji, która nią nie jest, bo stanowi monolog samozachwycenia, myślałam dziś właśnie o tym, o dobrej sztuce w tradycyjnych ujęciach, która bywa cenna i przyjemna, i o ludziach zbyt długo stojących w świetle, którzy stracili do siebie dystans, bo nikt im nigdy dość wyraźnienie nie powiedział: STOP, jesteś tylko sobą, masz tylko siebie światu do zaoferowania, więc nie przeszacuj swej wartości

sobota, 25 listopada 2017

była sobie rodzina, były sobie święta, gdzieś w Polsce ("Cicha noc")

film bardzo dobry i robiący w głowie miazgę, wręcz powalający - głównie na poziomie cudnego, na granicy teatralnej improwizacji aktorstwa oraz znakomitej pracy śledzącej wszystko kamery, świetna kompozycja i mocna opowieść o rodzinie, film bardzo prawdziwy, bardzo polski, a zarazem ludzki i uniwersalny, jestem pod wrażeniem, recenzja "sfilmowanych" jak dla mnie idealna, choć przydługa:




- Rodzeństwo się ma, ale się go nie lubi.
- Ja ciebie lubię.

********

-Bałem się, że jak wyjadę za granicę, to tylko tam będę człowiekiem, ale okazało się, że nigdzie nie jestem tak bardzo Polakiem jak tam, a człowiekiem jestem tylko tutaj. Bo po to to jest to wszystko, żebyśmy mieli gdzie czuć się ludźmi.

czwartek, 23 listopada 2017

niebieskość w listopadzie i kroiciele nieba

i oczywiście paskudny jest ten listopad, i nie mam woli życia, w ogóle brak mi woli do działania, przelewa mi się jakiś gęsty smutek w głowie, z byle powodu i zupełnie bez powodu czepiam się świata o wszystko, ale dziś pierwszy raz od dłuższego czasu widać było niebieskie niebo i trochę słońca, spojrzałam w górę i je zauważyłam, niebieskie niebo pocięte białymi pasmami i przypomniało mi się opowiadanie o kroicielu nieba, które zaczęłam pisać w lipcu, jak wiele moich opowieści także to utknęło gdzieś między słowami, ale może wrócę do tego? może gdzieś je jeszcze mam? przypomniałam sobie o nim przecież, o tych kroicielach nieba, to było fajne, kiedy to pisałam, nie że w ogóle, ale fajne dla mnie, przynosiło mi ulgę, rozładowywało emocje


środa, 22 listopada 2017

Autunalia i chrusty

dzieci czytały swoje wiersze na corocznym konkursie, a ja jadłam chrusty i sernik, i to był miły wieczór, który jak co roku miał pozytywny klimat, tymczasem jednak jest ta jesień, więc patrzę na nich i myślę często, że przecież jest w nich Coś, ale poza tym jest jedna dziewczyna w jury, której nie znoszę - organicznie i bez przyczyny, nie umiałabym nawet tego dookreślić i jest też druga, którą lubię bardzo, są wreszcie nagrody, sukcesy, jest dobry czas, ktoś śpiewa, ktoś gra, ciut za długo, a mimo to jest to miły moment, często jednak patrzę na te cudze dzieci, patrzę na siebie wśród nich i myślę: "co z nami będzie?", zgryzam to chrustami, zagryzam sernikiem...


wtorek, 21 listopada 2017

"Świat składa się z kawałków, jest bezładnym, mrocznym chaosem" (Imre Kertesz "Likwidacja")

brak mi czasu na cokolwiek, zatem nawet Kertesza czytam w tempie więcej niż powolnym, strona po stronie, może i dobrze, bo Kertesz jest dla mnie jednak trudny; i w "Likwidacji" jest właśnie też taki trudny świat na pół zlikwidowany i zredukowany, cień Auschwitz i stare, choć przecież nie przebrzmiał pytanie "Czy jest możliwa poezja po Oświęcimiu?" - Różewicz spytał, a literatura jak się okazuje ciągle chce odpowiadać na to pytanie; Kertesz oczywiście jest artystą wytrawnym, inteligentnym, buduje świat z kawałków, rozmywa świat istniejący i świat napisany, zaciera granice między nimi, żongluje narratorami, jest zatem w "Likwidacji" jakiś pisarz, jakieś jego życie naznaczone mroczną obozową przeszłością, życie, które on sobie odbiera i jest redaktor, który istnieje jakby tylko poprzez bycie redaktorem badającym spuściznę pisarza, wręcz obsesyjnie w niej szperający, jest między nimi kobieta, która od obu uciekła, a przecież nie do końca, bo nie dało się zupełnie uciec, jest też jakieś dzieło, niby spalone, niby..., ale przecież istniejące, nawet poprzez zniszczenie, które było życzeniem pisarza, nie wiem, czy rozumiem, co mi ta powieść chciała powiedzieć, może zwyczajnie jestem za głupia lub niewrażliwa, ale gdyby chcieć uznać ją za jedną z odpowiedzi na Różewiczowskie pytanie, to w moim odczuciu, Kertesz mówi, że literatura jest możliwa, ale nie zawsze powinna zostać napisana, a jeśli zostanie, nie zawsze chodzi o to, by przetrwała, bo wówczas położy się nieusuwalnym cieniem na rzeczach i ludziach, na wszystkich, którzy się o nią otrą, jest jakiś mrok w tej powieści, jest świetna psychologia postaci i znakomita pisarska technika, no i tytuł więcej niż wieloznaczny, ale taką fajną, bogatą wieloznacznością, która dotyczy i ludzi, i miejsc, i historii, i sztuki, i zupełnie dosłownie czytanej fabuły, w sumie chcę powiedzieć, że przeczytałam powieść, która była dla mnie wyzwaniem i która wydaje mi się w swojej wymowie i formie oryginalna i wybitna

"Likwidacja"" Imre Kertesz

"Likwidacja"" Imre Kertesz

"Likwidacja"" Imre Kertesz

niedziela, 19 listopada 2017

sezon na świąteczne badziewie uważam za otwarty

wracając dziś do domu, kupiłam piękne dwa złote drewniane koniki, co nieuchronnie oznacza, że oto rozpoczął się sezon świąteczny i zaczynam kompulsywne uświąteczniać moje domostwo... pierwsze ozdoby po prawdzie wydobyłam z piwnicy już dwa dni temu i niby wiem, że nadal jest cholerny listopad, ale... nic to.... piękne te koniki i myślę już o świętach, i czekam na Nasze święta, i to przez to czekanie, i to w sumie tylko dlatego, te koniki, wiadomo


sobota, 18 listopada 2017

gesty i obsesje ("Tancerz mecenasa Kraykowskiego")

czy ktoś was kiedyś obraził, przygwoździł do ziemi słuszną naganą, ale tak, że słowa uwięzły wam w gardle i zdławiła was upokarzająca bezradność? a potem przeżywaliście to po kilkakroć w myślach, w domu, nie mogąc się otrząsnąć z nieprzyjemnych uczuć, rozważając, co powinniście byli uczynić, powiedzieć, jak należało zareagować, aby się obronić i ocalić, czy przetrawialiście po kilkadziesiąt razy myśl, co byście zrobili następnym razem, czy zżerały was obsesyjne rozterki i plany, z których wszystkie w gruncie rzeczy były o tym, co rzeklibyście antagoniście, gdyby znowu się pojawił? z takich myśli, jeśli w porę ich nie wygasić i jeśli zjedzą one obrażonego człowieka,  może się zrodzić obsesja, wybuchowa mieszanka mściwej nienawiści i wielkiego podziwu, zazdrości i uwielbienia - i o tym właśnie jest "Tancerz...", tak ja go przynajmniej zobaczyłam

******

w naszym teatrze grają Gombrowicza, no to jak nie iść? wybraliśmy się zatem....
 można by z tego tekstu monodram zrobić, ale faktycznie obecność prawie cały czas milczącego, ale wytrwale wszechobecnego tytułowego mecenasa, w obstawie kobiet jego życia, wnosi do sztuki dynamikę i w istotny sposób ją wzmacnia jeśli chodzi o siłę wyrazu, w końcu nie da się pokazać Gombrowiczowskich form, bez zaistnienia relacji międzyludzkich, a te wymagają czegoś więcej niż solisty na scenie, kluczową postacią jest jednak ogarnięty obsesją na punkcie mecenasa Tancerz, czyli szalony epileptyk, którego brawurowo i z poświęceniem (zwłaszcza na poziomie ruchu scenicznego) grał młodziutki aktor J. Malcolm, i dobre to było, ta rola, ten wysiłek, te przerysowane gesty, rzeczywiście Gombrowiczowska gęba wisiała nad całym spektaklem, niewolnictwo formy, tworzenie, czy wręcz spotwornianie się wzajemnie przez ludzi, świetna była też scena, w której dzięki systemowi płacht i nagrań z kamery spacerujący mecenas pojawił się zwielokrotniony po kilkakroć w różnych miejscach sceny - genialna i bardzo piękna po prostu, nie do końca pełnokrwiste wydawały mi się postaci kobiece, które zblakły przy męskich, a chyba tak być nie musiało, kostium Tancerza.... wypadałoby uczynić z czegoś bardziej przepuszczającego powietrze, aktor z powodu mocnego światła na scanie i swojej dość wysiłkowej pod względem ruchu roli spocił się jak mysz i nie wyglądało to dobrze, pod koniec przedstawienia wyglądał po prostu jakby go ktoś wyłowił z basenu, scenografia pełna ruchomych ścian jest takoż jeszcze do przemyślenia, czasami niektóre elementy przesłaniają aktorów, a w przedstawieniu, w którym gesty są istotniejsze często niż słowa, warto to chyba dopracować... generalnie jednak była do dobra sztuka, Gombrowicz wybrzmiał, aktorstwo bardzo ok, wiele pięknych teatralnych pomysłów... tak, to było warte zobaczenia, intelektualnie mnie to niewątpliwie wciągnęło, choć emocjonalnie jednak nie




piątek, 17 listopada 2017

monodramy i ciastko

chciałabym zapamiętać ten dzień z powodu duchowej strawy, gdyż byłam na trzech monodramach, z których pierwszy był znakomity, choć wykonywał go chłopiec zaledwie 19-letni, piękna i wżna opowieść, w którą uwierzyłam, pozostałe dwa monodramy obejrzałam, ale... jakoś na chłodno, nie dotknęło mnie to, popatrzyłam na technikę, dykcję, tekst, niuanse, na to wszystko, na co zerka się, jeśli to, co widzisz nie dość cię ze sobą zabiera; przede wszystkim jednak dostałam dziś od Magdy ciastko czekoladowe, bo Magda i Julka też przyszły pooglądać, korzystając z zaproszeń, które mogłam im przekazać, i to był miły gest, to ciastko, był to gest wart zapamiętania, bo smaczny i zupełnie bezinteresowny, trochę się chyba zawstydziłam, i trochę było mi milo, ciastko od razu zjadłam, oczywiście


czwartek, 16 listopada 2017

środa, 15 listopada 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - prawie porzucona

idę i w ręku trzymam dwie moje stare skórzane rękawiczki, czarne, mam je od lat, są niewiele młodsze od Małej Mi, no i idę, i je ściskam, trochę się spieszę, a trochę nie, mija mnie mama Majki, mówi, że ładnie wyglądam, dziękuję i mijamy się, idę szybciej, jest trochę słońca, trochę wiatru, ładny dzień w sumie i nagle mam taką pustkę w dłoniach, jakbym miała za mało rękawiczek i orientuję się szybko, że jednej nie mam, że zgubiłam, ale to chwilkę temu musiało być, bo przecież przed momentem je zdejmowałam, jeszcze niedawno miałam obie na dłoniach, to wracam po moich własnych śladach, zerkam pod nogi i już z daleka widzę tę zgubioną, jak leży zwinięta w sobie jak paragraf i znajduję moją własną porzuconą rękawiczkę, łatwo o tym zapomnieć, ale czasem się przecież udaje i czasem te porzucenia dotyczą także mnie - mam więc nowe, inne doświadczenie z porzuconymi rękawiczkami, które zostały jednak odnalezione, bo przecież bywa i tak, tak się zdarza, to jest możliwe


wtorek, 14 listopada 2017

bez przyjemności, ale jednak pasy będę drzeć

upiorny pomysł - zagnać dzieci do centrum przyrodniczego, potem przegnać do planetarium, i tak cztery godziny z marudami, które przez większość czasu się nudzą, które nikogo nie chcą słuchać, a większość energii ogniskują na tym, jak wyrwać się z ram, w które ja muszę ich upchnąć, te duuuże małe dzieci, które ciężko upilnować, oczy mieć trzeba jak przy grupie przedszkolnej..., a jutro co?... jutro za te rozliczne niesubordynacje pasy będę drzeć, dzieci się obrażą, jak to dzieci, ale porządek musi być, konsekwencje wydzielone z konsekwencją, jak ja tego nie znoszę.... 
tymczasem w ramach pewnego eksperymentu, zobaczyłam siebie pokrojoną na drobne paseczki, niby horrorystyczna fantazja, ale jak jutro rzucę gromami upomnień, to będzie to całkowicie powszechna fantazja dla wielu moich dorosłych, nieposłusznych dzieci, oj niedobra, niedobra Pani, wymaga, żeby jej słuchać, oj paskuda, paskuda z tej Pani, oj oj, pasy będzie drzeć z nafochanych buntowników, co to myśleli, że zrobią po swojemu, jak trzeba było zrobić po Paniowemu... i niby kpię z tego teraz, żeby nabrać dystansu, ale generalnie średnio mnie to bawi i rzeczywiście nie znoszę takich sytuacji i psują mi one krew


poniedziałek, 13 listopada 2017

"cienie w mieście cieni" ("Miasto cieni" R. Riggs)

a ja nadal te mroczne bajki Riggsa czytam, choć ta druga część przygód osobliwców wydaje mi się mniej dynamiczna i mniej udana niż pierwsza, to oczywiście nadal jest to dobra powieść o specyficznym klimacie i czytałam z przyjemnością, gdzieś w tle pojawiła się wojna, zło stało się bardziej złe i wszechobecne, jakby wyjście poza wyspę, na której ukrywała się grupa głównych bohaterów i otwarcie się na świat potęgowało tylko szansę na spotkanie zła, a minimalizowało okazje do spotkania dobra, ciągle podoba mi się psychologiczna nieoczywistość postaci, a także cała ta dramatyczna przygodowość utrzymana w stylistyce noir, świetne są też stare zdjęcia jako ilustracje, ale po prostu wymowa całości się spłyciła, część egzystencjalnych wątpliwości (wolność i jej konsekwencje, tożsamość i jej granice), które tak mnie zaabsorbowały w pierwszej części, wygasa, konstrukcja bohaterów i ich relacji też wyhamowała, a wątek miłosny i jego przebieg zupełnie nie są dla mnie wiarygodne, nie kupuje tych pustych gestów i bezsensownych nierzetelności w decyzjach postaci - akcja jest zbyt skondensowana w czasie, by można uznać je za życiowo prawdopodobne, nadal urzeka mnie natomiast pomysłowość w budowaniu osobliwych postaci, które mnożą się w tej części tak, że łatwo stracić orientację, podobają mi się też uniwersalne walory powieści, obecność wartości takich jak przyjaźń, lojalność, altruizm, a zarazem zderzenie ich z egoizmem, bezmyślnym okrucieństwem, żądzą władzy - pod tym względem jest to powieść bardzo uczciwa wobec czytelnika, nie cukruje świata, ale nie odbiera też nadziei, poważnie rozważam polecenie tej lektury Małej Mi....

"Miasto cieni" R. Riggs

czwartek, 9 listopada 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - pasiak

przepiękna ta rękawiczka i ucieszyłam się z niej jak durna, a przecież to zawsze szkoda, że ktoś zgubił, że się komuś zgubiła i szkoda także, że ktokolwiek znajdzie, to pewnie na nic mu się nie przyda, pewnie ją pominie, bo na co komu jedna tylko choćby przeładna rękawiczka, no chyba, że mnie się przyda i przydaje, chyba, że do kolekcji porzuconych i zgubionych rękawiczek


środa, 8 listopada 2017

inne łagodzenie obyczajów listopadowych (MIKROMUSIC "Na krzywy ryj")

listopad jest przeokropny, nic nie jest w stanie tego zmienić ani naruszyć, zwleczenie się rano z łóżka, to nie jest kwestia odruchu czy poczucia obowiązku, to sprawa Decyzji, i samo to świadczy o tym, że już jest ten listopad w pełni i że jeszcze potrwa, a w dodatku  będzie się przecież robiło coraz ciemniej - taka jest perspektywa, ALE jeszcze staram się to łagodzić... plumka im w tle nowe Mikromusic, plumka dość skutecznie, bo słucham i czasami nawet myślę, że życie bywa miłe, bywa w porządku, i to jest właśnie TO - niepojęty sposób, w jaki muzyka łagodzi nie tylko obyczaje, ale i zwyczaje, nastroje, schematy myślenia i trwania, nawet w listopadzie; z drugiej strony jest to póki co mój pierwszy od lat listopad bez obsesyjnego słuchania "Strachy na lachy"...które nie tyle łagodzą, co dają efekt pięknego spowicia przez listopadowe błocko... co też przecież jakoś łagodziło To i Owo, w pewnym sensie, mimo wszystko; ALE w tym roku jest inaczej, w tym roku jest bardziej Tak, bardziej to Mikro niż tamte Strachy, jest... po prostu mocno Inaczej


Nie prosiłam a mam wszystko mam
Nie oczekując niczego - dostałam
Na krzywy ryj załapać się mogłam tylko ja
Nie prosząc - dostałam i wszystko mam

Umiejętność odpuszczania 
przebaczania i czekania
Wszystko mam
Umiem cieszyć się z chwil małych 
w miłych samotności strzępkach
Wszystko mam

wtorek, 7 listopada 2017

ostatni taki listopadowy list


bardzo piękny i prawie nierealistyczny, jakby wykrwawiało się ostatecznie lato, które gdzieś jeszcze przecież nieprzemijalnie trwa i za którym mimo to tęsknię, listy, listy, listy, lubię listy, których można dotknąć, mam do nich sentyment....

poniedziałek, 6 listopada 2017

na miękko, naprawdę (Kortez - Pierwsza)

podoba mi się nowy Kortez, nie cała płyta jakoś bardzo, ale sporo piosenek - tak; i ta tutaj najbardziej jest moja, w dodatku dziś jest poniedziałek, a w poniedziałki mam miękki brzuszek i kruszeję mimowolnie w obliczu listopadowego świata, jestem bezbronna nawet wobec siebie samej, zwłaszcza wobec samej siebie, pewnie dlatego właśnie dziś szczególnie mnie ta piosenka wzrusza, dotyka i dotyczy, taka słabość przypełzająca do mnie tu i teraz, w taki czas pełen szczelnie przemilczanej tęsknoty, bo właśnie to jest To - zazdrosny niepokój, tęsknota i żal, choć przecież widzę, gdy to piszę i słyszę w sobie, gdy mi to na wyobrażonych dźwiękach mieli mózg, jak to sentymentalnie i kiczowato brzmi, być może mnie to nawet jakoś zawstydza, ale tak jest, ta piosenka jest dziś dla mnie o Tym i nie umiem ani nie chcę w tej sprawie kłamać

niedziela, 5 listopada 2017

blask

wracam pełna jakiegoś blasku, drżącego od łez, w których nie ma smutku, bo oto przytrafił nam się w listopadzie dzień pełen słońca, a mimo to wszystko nagle wydaje się stratą, wracam i łapię słońce, jakbym łapała oddech, niby lekko, ale przecież także z jakimś trudem - jednocześnie jest tak i tak; często myślę z żalem o tym, że nasze ludzkie życia, nasze ludzkie historie, jakie by one nie były, nieuchronnie kończą się tak sobie, po prostu nieuchronnie gdzieś tam się kończą, samo to wystarczy, by czuć się przytłoczonym i zmiecionym przez beznadzieję, ale wierzę też, a wierzę, bo chcę, że dopóki te historie trwają to trwają i czuję gdzieś tam w sobie, że Koniec to kłamca i to mi robi blask, ta wiara, że umiem pokonać Koniec, że już umiałam, to mi robi ten blask, nawet w listopadzie


sobota, 4 listopada 2017

"wszystko ci oddałam (...), a ty to rozdałeś" ("MOTHER!")

Piękna i straszna alegoria, żaden bzdurny horror, żadna komercja, w całym zalewie kina zaledwie znośnego, jak dla mnie jest to film wybitny i niesamowity. Bardzo antyreligijny, w jakimś niefeministycznym sensie nawet antyptriarachalny, chyba przede wszystkim jednak antyludzki, bo my ludzie jesteśmy tam wielkimi dewastatorami, którymi rzeczywiście jesteśmy przecież w całej naszej wielowiekowej historii, do tego "Mother!" pełen jest odniesień biblijnych, ale pozostaje przeokropnie surowy wobec Boga, religii i właśnie ludzkości w ogóle, a zarazem jest dotkliwie przekonujący i prawdziwy, utkwił mi w głowie niesamowicie. Materiał do rozważań, refleksji i wspomnień na kilka dni i na długo. Wiele razy myśląc o Ojcu, myślałam o tym, czy jest jakaś Matka, czy oprócz kreatywnej siły, jest też materia, która jest jej tworzywem, siłą napędowa, brakowało mi pewnego ogniwa, czegoś co fizycy teoretyczni nazywają czarną materią, czegoś nieuchwytnego, ale istotnego, bo trudno mi wyobrazić sobie jakikolwiek Koniec Ostateczny w tym samym stopniu co Nicość, z której wyłania się wszechświat, i ten film jest dla mnie pewną odpowiedzią... mocna rzecz, ale no... trzeba zobaczyć, warto zobaczyć. Recenzję "Mother!" zrobił świetną Kinomaniak, więc nic tu więcej nie dorzucam, poza tym tylko, że dawno nie widziałam filmu, który bym mnie tak poruszył i tak mi utkwił w głowie. Jest to w moim odczuciu obraz całkowicie niekomercyjny, ale chyba miał jednak coś zarobić, dlatego zapowiedzi w ogóle nie oddają tego, o czym on rzeczywiście jest, zapowiedzi zwiastują horror, co naprawdę jest bzdurnym przyporządkowaniem. "Mother!" może się ludziom podobać lub nie, ale obojętny nie pozostanie nikt.



Ojciec: - Kocham cię...
Matka: - Nigdy mnie nie kochałeś. Kochałeś tylko to, jak ja ciebie kochałam. A ja wszystko ci oddałam, wszystko, a ty to rozdałeś...

piątek, 3 listopada 2017

Prawie (Natalia Przybysz - Dzieci Malarzy)

była dziś w ZG Natalia Przybysz i nawet Prawie wybrałam się na koncert, Prawie miałam na to chęć i Prawie kupiłam bilety, Prawie się udało, ale w końcu okazało się, że gdzieś tam podskórnie wymarzonym czasem jest czas w domu, czas w domatorskiej ospałości, bez wycierania tyłka po koncertach, dlatego Prawie poszliśmy, ale w sumie nie poszliśmy, tylko zostaliśmy i było to Całkowicie wystarczające, swobodny dryf przez tu i teraz;

[wybór piosenki -nieprzypadkowy]


Dzieci malarzy cokolwiek się zdarzy
Umiemy chleb bez masła jeść
Dzieci malarzy są poza obrazem
Szare pejzaże dzień za dniem 
dzień za dniem

czwartek, 2 listopada 2017

to jest kolejna efektowna, komercyjna rąbanka o końcu świata ("Geostorm")

dziś kino lekkie i łatwe, wybór zamierzony, wybraliśmy się na klasyczny koniec świata spowodowany tym, co w ludziach najgorsze - zwłaszcza egoizmem, walką o władzę, pieniądze i innymi takimi typowymi zmiennymi, na pierwszym planie silna indywidualność, co do której od razu wiadomo, że jak nic to ten koleś uratuje świat, w tle oczywiście kłopoty osobiste tejże postaci, nad wiek inteligentna i dojrzała córka, która mówi "Tato wróć", do tego rywalizujący, ale w gruncie rzeczy poczciwy brat, trochę nowinek technicznych, trochę efektownych efektów, cudowne i prawie niemożliwe ocalenia wykonane zawsze rzutem na taśmie, czyli w ostatnich sekundach, trochę ofiar w ludziach, epizod z ocalałym psem, mocno przewidywalna intryga podana trochę za bardzo na tacy i rozwikłana w tempie ekspresowym, w sumie straszliwa sztampa, wszytko to już było i być może nawet było to lepiej wykonane, ale... oglądało się przyjemnie i całkiem ciekawie, nie zabiło mnie to pod żadnym względem, nie zaskoczyło ani nie zszargało emocji, ale pogapiłam się z popcornem w dziobie i fajnie było, tyle;

środa, 1 listopada 2017

to nie jest kolejna rąbanka o robotach dla kretynów ("Blade Runner 2049")


nie jestem do końca przekonana, czy filmy noszące miano kultowych powinny mieć swoje kontynuacje, zbyt często wypada to jak dość żałosna popłuczyna, jak odcinanie kuponów po sukcesie, który okazuje się nie do podrobienia i nie do odtworzenia, dlatego dość długo wahałam się co do "Blade Runnera", liczyłam się z tym, że mnie ten film zirytuje, a fakt, że w głównej roli obsadzono ślicznego Goslinga, który w "Lala Land" był cudny, ale nijak mi do mrocznej i ciężkiej atmosfery "Blade Runnera" nie pasował, dodatkowo mnie zniechęcał.... jednakowoż... niniejszym odszczekuję własne niewypowiedziane wątpliwości - film jest godną kontynuacją, ma świetny klimat, przepiękne zdjęcia, dobrą reżyserię, wciągającą fabułę, bez efekciarstwa i zbędnych strzelanek, jest spójną wizją, jest kinem psychologicznym i wizjonerskim po prostu, to film o ludziach, przede wszystkim o nich i to w przekonującej apokaliptycznej tonacji, Gosling... aktorsko ok, po prostu wołałabym na tym miejscu dojrzalszego aktora, trochę bardziej zszarganego życiem..., za to drugi plan mocny, stary dobry Ford, Jared Leto, który zawsze wypada ekstremalnie wyraziście, no i Robin Wright, wspaniała aktorka i tyle; muzyka... no nie jest to Vangeils, ale umówmy się - nie ma drugiego Vangelisa, a muzyka jest mimo tego mocną stroną filmu, przede wszystkim genialnie współgra z akcją; cały obraz jest długi, ale... ogląda się go w napięciu, bo jest to historia, która absorbuje i wciąga, która jest o czymś, co odbiorcę poprzez swą uniwersalność obchodzi, czyli o człowieczeństwie, okrucieństwie, altruizmie, ale też zupełnie indywidualnej pojmowanej samotności, miłości, marzeniach czy nadziejach jednostki uwikłanej w świat, wizualnie film zachwyca, wygląda zresztą na drogi i zastanawiam się, czy na siebie zarobi, bo w gruncie rzeczy nie jest to kino łatwe i komercyjne, jeśli chodzi o minusy.... no ten Gosling, za młody na taką rolę... do tego bezsensowna postać brutalnego androida Luv, przerysowana i jakaś groteskowa, chyba miała zdynamizować akcję, ale jest nieprzekonująca i komiksowa, nie przystaje do reszty, jest psychologicznie płytka, Leto mógł zagrać więcej, jest jakby niedokończony...; globalnie jednak "Blade Runner 2049"to dobry film, powiedziałabym piękny nawet