wtorek, 31 marca 2015

"No One Loves Me & Neither Do I" - na dziś

Piosenka do biegania, do słuchania, do przetrawiania, do podchodzenia bliżej i podglądania przez szybkę. Dobry tekst, dobry bit i jest to mój utwór na dziś. Za oknem wiatr łamiący gałęzie, wyrywający drzewa, skowyczący, przygaszający światła, a w domu cisza i pachnie jabłkami, zastanawiam się - co dalej i co teraz, co jutro, co za tydzień.



"Then she said, 'No one loves me... neither do I'
You get what you give,
And give goodbye
'N if I should vanish
Don't get caught off guard
Don't hold it against me
Unless it gets hard (...)

I know how to be lost in lust
Not because you should, but because you must
It burns white hot, and so climbs the mile
This lightening strike isn't always cut
So use me up
Use me up"

poniedziałek, 30 marca 2015

dziewczyna bez perły z ulicy Podgórnej w ZG (street art)

Biegłam, kiedy na mnie spojrzała, niby bez perły, ale w tak wymownym geście, że wiadomo od razu, że to ona. Było już ciemno, ona gdzieś na boku starego domu, ja w truchcie, prawie się nie zauważyłyśmy, ale jednak... zatrzymałam się; zresztą i tak umarło mi kolano, jakaś chrząstka, staw czy coś tam. Teraz myślę, że wygląda, jakby przygryzała sobie wargę i jakby z tej wargi kapała jej krew, a przecież może to tylko taki cień, może to nic. 

niedziela, 29 marca 2015

"Model..." Cortazara - przypadkowo

J. Cortazar "62. Model do składania"


Z inspiracji jednej z najsympatyczniejszych osób, jakie znam, wydobyłam z półki Cortazara. Nigdy nie rozumiałam tak do końca tego tytułu, tzn. rozumiałam zamysł w sensie logicznym, ale nie to, czemu akurat na taki tytuł autor się zdecydował, i nagle dziś pomyślałam sobie: otworzę na przypadkowej stronie i przeczytam pierwsze zdanie, które wpadnie mi w oczy, w końcu pada deszcz i trzeba coś z tym zrobić; i to było to: "Jeżeli pocałuje mnie raz jeszcze...", ładne zdanie, szybko dokleiłam je do moich żyć i przeżyć, bo przecież naprawdę jest tak właśnie, że w pierwszym odruchu czyta się płytko i subiektywnie, a dopiero potem i tylko ewentualnie obiektywnie i uniwersalnie. I chyba też wówczas tytuł nabrał sensu w dodatkowym wymiarze, czytanie i odczytywanie stało się układanką, w której nic nie pasuje, nawet gdy wydaje się pasować wszystko i być może tylko lub głównie na tym polega urok tej układanki. 

Jest wiosna i depresja oraz inne odmiany szaleństwa opalają ludziom tyłki, ja bywam zaledwie mocno pseudofilozoficzna i na tej fali mam dziwną skłonność do wpisywania mojego mało znaczącego indywidualnego istnienia w ogólniejsze uporządkowania, choć porządek ostatecznie deprymuje mnie i niepokoi znacznie bardziej niż chaos, więc także i to jest bezsensowne. I może tylko jest tak, że pada deszcz i trzeba to jakoś ograć.

sobota, 28 marca 2015

idealna chwila w morzu popcornu


Znowu bajka, mnóstwo dzieciaków i morze popcornu. Bajka ok, jak to Asterix - albo kogoś to bawi, albo nie. Mnie bawi. Ale najważniejsze... dzieciaki gadające do ekranu, rechoczące, przeżywające i wtedy już od razu, jest lekko, jest zabawnie, śmiejemy się, krzyczymy, Małej Mi świeca się oczy, epickie ha-ha-ha. Idealny moment. Zapamiętać.

piątek, 27 marca 2015

oferta specjalna "dla wyjątkowych kobiet" (co mi proponuje świat)

Spotkaj miłość o jakiej marzysz

Od teraz zawsze tam, gdzie ty!

Hoduj przez tydzień słodkie bliźniaki

stwórz własny raj

ostatnie godziny czarnego weekendu, spiesz się

Katarzyno, czeka cię trudny wybór

zakochaj się na wiosnę

odkryj świat namiętności

*****
Wszystkie te propozycje dostała moja poczta w ciągu tygodnia, stały za nimi różne rzeczy, wycieczki, kosmetyki, portale randkowe, ciuchy itd, itp., generalnie jednak oferta okazała się dość tendencyjna i nie trafiła na podatny grunt. Widać nie jestem "wyjątkową kobietą" - tak mam, co ja na to mogę? sądząc po reakcji na reklamowe propozycje, moja wyjątkowość równa jest 0, ba, nawet -10. Jednakowoż, jeśli wyjątkowe kobiety wychowują w raju bliźnięta w ostatnie godziny czarnego weekendu, goniąc za wymarzoną miłością, to chyba jest ok, pospolitość i niewyjątkowość poproszę, z nią daję sobie radę.

czwartek, 26 marca 2015

frustracje pewnego nauczyciela

I jak wyjaśnić to, że stary wyświechtany motyw exegi monumentum ma swoje smutne, przytłaczające piękno, bo zawiera zupełnie bezpodstawną nadzieję na trwanie, które jest przecież niemożliwe. Mogłabym pokazać Grochowiaka, jednego z moich ulubionych, ale pewnie by mi popsuli ("To jest głupie....", "ale to nudne..." "a ja tu nic nie widzę" i... moje ulubione: "nie wiem"), poza tym nikt nie oczekuje znajomości Grochowiaka, co w sumie jest szkodą, jedną z wielu... I niby wszystko to nuda, bo skoro mówi się w szkołach o tym, to jakby z definicji jest podejrzane o przynudzanie, a przecież wcale nie. Bo nie chcemy odchodzić, nie chcemy umierać przysypani hałdami piachu, mamy nadzieję, że tak nie będzie i o tym jest ten motyw właśnie, że człowiek ma głupią, naiwną nadzieję i nawet umierając nie żegna się z nikim do końca, co w sumie jest ładne, w smutny przytłaczający sposób, ale jest; tylko jak mówić o tym do tych, co mają naście lat i poczucie nieśmiertelności wpisane w każdy gest? Czytam sobie Grochowiaka i myślę, jaki kurcze niesamowity, mocno ludzki, mocno współczesny, pomimo exegi... świszczącego cicho między wersami. Nie wiem, czy jeszcze ktoś prócz mnie to świstanie słyszy.

Introdukcja
Grochowiak Stanisław

Nie cały minę Choć zostanie owo
Kochanie ziemi w bajorku i w oście
I przeświadczenie że śledź bywa w poście
Zarówno piękny jak pod jesień owoc

Bo kochać umiem kobietę i z rana
Gdy leży cicha z odklejoną rzęsą
A jak jest moja to jest całowana
W puder i w słońce W zachwyt i w mięso

Tak mnie ugadzam bo nie tylko z niebem
Ale z odbiciem nieba w całej nafcie
A teraz weźcie teraz wy potrafcie
Tyle zachwytu połączyć z pogrzebem

Słabi powiedzą tyle że to smutno
Mężni że słabych zatrzymuję w drodze
A ja zbierałem tylko te owoce
Co - że są krwawe - zbiera się przez płótno

exegi... nadal żywe ;)

środa, 25 marca 2015

niebieski


Myślę, myślę, myślę, biegam, bolą mnie kości, mięśnie, ale fajnie jakoś bolą, powinny boleć, tymczasem jednak dni upływają mi zupełnie bezradnie wśród tysięcy wątpliwości.

wtorek, 24 marca 2015

niezapamiętane słowa

Wszystkie te słowa, które tak łatwo płyną i obiecują zbyt wiele, po kilku latach nie pamięta się: kto, z kim, gdzie, dlaczego, o co poszło, nie pamięta się własnych zapewnień, także tych powiedzianych z prawdziwym przekonaniem, także tych utkanych z pobożnych życzeń i cudzych oczekiwań, słowa-słoma, czasami je zapisuję, by odczytać po latach, własne i cudze słowa, i zwykle jest to spore zaskoczenie, jakbym czytała obce mi, a przecież znane rozmowy, tacy byliśmy? czy rzeczywiście? i takie słowa padły, tak? ale między tym, co uleciało zawsze jest trochę nieusuwalnej prawdy, której nawet czas nie odsiewa: Nic się nie zmienia, nic się nie zmieni, nic się nie zmieniło...

poniedziałek, 23 marca 2015

"Closer" - niby bliżej, a jednak coraz dalej

Jeden z moich ulubionych filmów, bardzo teatralny, ze świetnym scenariuszem, jeden z najprawdziwszych filmów o związkach, film, któremu wierzę i zawsze ryczę jak bóbr..., także dziś,
 w sumie jest to niezwykle oczyszczające, od razu lepiej.

Rozstanie nr 1


Rozstanie nr 2


"I Don't Love You Anymore. Goodbye. (...) I would have loved you forever. Now please go. (...) Where is this love? I can't see it, I can't touch it, I can't feel it. I can hear it. I can hear some words but I can't do anything with your easy words."

sobota, 21 marca 2015

"Kopciuszek" - urokliwie i bez zaskoczeń

Mała Mi, ja i Kopciuszek - przyjemne spotkanie przy śliczne zrobionej bajce. Portret psychologiczny Kopciuszka uzupełniony, ale nie przekombinowany. Klasyczna i elegancka realizacja, oglądałam z przyjemnością. Helena Bonham-Carter jako wróżka - strasznie fajna, Blanchett w roli macochy też zajmująca, solidny, przemyślany scenariusz, piękne zdjęcia, efekty bez kiczu, ale i bez szarżowania, po prostu naprawdę dobrze zrealizowana bajka, która w dodatku ma morał inny niż to, że śliczna i grzeczna dziewczyna zawsze musi wyrwać księcia, a książę to koleś, który przede wszystkim ma pałac.


- Czy to, kim jestem, ci wystarczy?

czwartek, 19 marca 2015

chaotyczne zawirowania

owad, którego nie zdeptałam
dzieje się coś bardzo dziwnego; nie wiem, jak robi się kotyliony i udało się je wykonać chyba tylko cudem; moje myślenie zawirowało w kierunku dość zaskakujących natręctw; na przykład pies ma brudne łapy i trudno; mam poczucie zmiany, jakby dokonywał się jakiś zwrot; coraz częściej myślę, że Morza Północnego już nie zobaczę; może to tylko to zaćmienie, które nadchodzi, może wiosna, która zawsze wnosi odmianę; nie rozumiem samej siebie i nie wiem, o co mi tak naprawdę chodzi; rachunek zysków i strat jest niepoliczalny, po prostu nie umiem go racjonalnie wykonać, więc nie wykonuję go wcale; dodatkowo nazwano mnie "pudernicą", a jako żywo nie jest przecież jeszcze tak źle; biegam jak porąbana i myślę o Gagarinie (o mozaice oczywiście); przez zupełny przypadek, a może nie - bo, jak twierdził Kubuś Fatalista, wszystko zapisane jest na wstędze - podczas dwóch minut rozmowy, na którą nie było żadnych szans (w sensie prawdopodobieństwa) okazało się, że czas rzeczywiście destyluje wspomnienia i jeśli relacje były dobre, to po tej destylacji, tylko to dobre się głównie pamięta, a jeśli złe, to tylko to złe - rzecz niby pozornie oczywista, ale ucieszyłam się; wiadomość w butelce została nadana do adresata, który nie odpisuje, ale co tam, czasami przekazuje się, żeby nikt nie odpowiedział, a w końcu i to jest odpowiedzią;

to jeden z tych dni, których nie zapamiętam i stanie się niebawem szarą masą, ale to był ciekawy dzień, pełen wydarzeń, spotkań, rozbiegań, więc szkoda

środa, 18 marca 2015

ta(pa)planina miłosna (domowe melodie - Podobna)

Wiosną ludzkość tapla się w miłości albo też w samym jej pragnieniu, to chyba taki biologiczny instynkt, trudno trochę się przed tym nie ugiąć, kiedy napór świata, zawłaszcza  młodego świata, który krąży wokół mnie zakochany lub gorączkowo pragnący się zakochać, narasta i narasta; ale że jestem stara, ciut zgorzkniała, największą miłość mam już prawie na pewno za sobą i w ogóle zawsze mało się znałam na tych miłosnych sprawach, to patrzę z pobłażliwością na wiosenną gorączkę młodzieży i w ramach celebrowania miękkich, pastelowych, quasi-miłosnych uczuć słucham sobie nowych "Domowych melodii". Prawdopodobnie powinnam wyjść za mąż i jakoś nie mogę się na to zdobyć. I to wszystko.


A w dodatku, idąc przez park, Silk zupełnie na zimno, ale ze szkłem w oku powiedziała dziś mniej więcej tak: "Nie mogę na niego patrzeć, życzę mu jak najlepiej, ale nie chcę nic wiedzieć: ile ma nowych żon, dzieci, kochanek, z kim mieszka, kogo kocha, z kim sypia, przede wszystkim jednak nie mogę na niego patrzeć, bo sieje we mnie totalne spustoszenie, nie mogę go spotykać, nie mogę o nim rozmawiać, bo dla mnie nic się nie zmieniło, więc w jednej chwili jestem jak popieprzony śmierdzący żebrak, jak proch i perzyna, z grudką jakiejś bezsensownej, upokarzającej rozpaczy w gardle, jakby nie biło mi serce, jakby ktoś dał mi w twarz i to tak, żeby bolało jak cholera, wszystko w jednej chwili, sama rozumiesz, że w tej sytuacji zwyczajnie nie mogę na niego patrzeć, po prostu".

poniedziałek, 16 marca 2015

uciekaj króliku, uciekaj - czyli o moim bieganiu

bo mi się autobiograficznie skojarzyło...
Kiedyś biegałam, byłam wtedy bardzo młoda i dawało mi to wiele przyjemności, potem - choć jest to beznadziejna wymówka - życie i jego proza nie sprzyjały rozwojowi różnego rodzaju hobby, nie biegałam, choć pragnienie, by wystrzelić się w kosmos pozostało, długo korzystałam ze stepera, teraz z rowerka treningowego i od jakiegoś czasu znowu biegam, trochę dla przyjemności, a trochę za karę, dla mojego wrednego ciała, które jakiś czas temu pierwszy raz w naszej wspólnej egzystencji kompletnie mnie zawiodło, i paskudnie, trwale się zepsuło, jednak okazuję się być do zdarcia, choć zawsze myślałam, że jest inaczej, że mój upór i wola mogą pokonać opór materii, trochę to przeżywałam (przeżywam), więc znowu biegam, czy raczej uciekam, zawsze byłam świetna w uciekaniu i po to tak naprawdę biegałam, żeby zwiewać... choć nie ma się po prawdzie, czym chwalić. Ale biegam, w odległym planie półmaraton, na razie amatorskie dystanse, z nadzieją, że moje kolana się jednak nie rozpadną. Nic nie jest oczywiste, jak zawsze.

niedziela, 15 marca 2015

onirycznie

Miałam kiedyś często taki sen, w którym przez wysoko położone okno wpadał do ciemnego pomieszczenia, w którym byłam, jasny snop światła, sen składał się tylko z tego, z takiej właśnie trwającej chwili oczekiwania na bliżej niedookreślone coś: światło snopkiem wpadające w ciemność i wirujące w nim opiłki kurzu, na które patrzę i już, żadnej fabuły, tylko taki moment, towarzyszyło mu dość przyjemne uczucie spokoju i bycia na właściwym miejscu, we właściwym czasie; nie śnię już tego, ale pamiętam; i zawsze kiedy uda mi się gdzieś zobaczyć taki promień światła, dopada mnie ten sam senny konglomerat wrażeń i uczuć, kompletnie nie wiem, co to znaczy, być może (i wielce prawdopodobnie) nie znaczy to nic, ot jeszcze jedno natręctwo umysłu. 
I jeszcze tylko to jedno, oczywiście nie umiem robić zdjęć, ani technicznie ani artystycznie nie robię ich dobrze, ale też nie są one tworzone pro arte, tylko, aby zauważać i widzieć, żeby mi życie nie (od)płynęło niepostrzeżenie, a nie zawsze przecież można samym słowem fabularyzować codzienność, zatem czasami zdjęcie, przydaje się. I bywa, że dopiero oglądając zdjęcie wiem, co widziałam, jakby ono destylowało rzeczywistość. I teraz w tych górach, ostatnio, nie wiedziałam, że ten moment z mojego snu, który już mi się nie śni, przydarzył mi się na szlaku, a ja zauważyłam go dopiero na zdjęciu, mocno post factum. I to także nic nie znaczy. Lubię się na nie pogapić, to jakby wszystko.


sobota, 14 marca 2015

zapamiętane z innej epoki (Blind Melon - Soul One)


Rozmyślam o tamtych czasach, oczywiście jak zawsze trochę tęskniąc sentymentalnie do kościstych śladów po jego wyłamanych skrzydłach. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę wtedy i teraz, jak bardzo ratował wówczas moje życie, przez wiele, wiele dni, jest to w jakimś sensie dług nie do spłacenia. Nie pamiętam, czy raczej z trudem wydobywam z pamięci logiczne przyczyny licznych i szybkich pożegnań. Wiem, że pewnie tak musiało być, że wydawało się to słuszne, konieczne, trafne. Długo po prostu nie pozwoliłam sobie myśleć o tym, zamknęłam, schowałam, zasypałam tonami piachu, nie myślę zresztą nadal, bo i w tamtym czasie nie myślałam, nie roztrząsałam, odsunęłam i tak zostało. Nie można było inaczej. Nie zawsze miłość, nawet najbardziej totalna wystarcza, by ludzie mogli pozostać razem i jakże ciężko w ostateczności jest żyć długo i szczęśliwie. No i nie wystarczyła, nie dało się, choć przecież oboje to odchorowaliśmy, każde po swojemu, rozchodząc się pomimo tego, że nadal się kochaliśmy jak dwa głupki. Być może dlatego czasami ciągle wracam do tego, bardzo, bardzo rzadko, ale myślę przecież, bo własnie to wszystko tak się skończyło, choć się nie skończyło. Trochę dziękuję mojemu złośliwemu zwykle fatum, że od lat się nie widujemy, chodząc przecież po tych samych ścieżkach, mamy szczęście się nie spotykać, zwyczajnie nie dałabym sobie wtedy rady i ciągle myślę o takiej możliwości z niepokojem, chociaż nie, teraz wszystko przyschło, teraz byłoby ok, tak sądzę, wszystko się rozpłynęło, został przyjemny sentyment. "Możemy tu żyć i mimo to nigdy się nie spotkać" - powiedział i ja mu naprawdę nie uwierzyłam, a tu proszę.... miał rację, a ja nadal nie wierzę, że to możliwe. Życie faluje.

piątek, 13 marca 2015

z warsztatów o agresji - ćwiczenia w reagowaniu na przemoc

- Jest pani dziwką, kurwą i suką, i na pewno dorabia pani na Wrocławskiej pod jakąś latarnią!!!
- Uhm, i co? serio mam zareagować spontanicznie, tak jak bym chciała?
- Niekoniecznie, zawsze można powiedzieć: "Być może pracuje tam kobieta do mnie podobna, ja pracuję tylko w szkole".
- .... (rechot)

czwartek, 12 marca 2015

prawie widziane uroczysko w NL

W moim prawie życiu w NL dziś właśnie prawie udało mi się zobaczyć - podczas wycieczki, która prawie się odbyła, w której prawie uczestniczyłam - pewne uroczysko, bardzo piękne, zatem prawie żałuję, że widziałam je tylko niemalże, a nie faktycznie i totalnie. Podczas tej prawie razem, prawie wspólnej wycieczki, prawie mijałam ludzi, domy, wiatraki i prawie przejechałam 50 kilometrów na rowerze, być może prawie pochwaliłam się tym moim nieistniejącym znajomym z Facebooka, którego nie posiadam. Takie właśnie prawie moje życie toczę tam, życie trwające, dziejące się zupełnie poza mną i beze mnie.


wtorek, 10 marca 2015

brzydkie ciało i domniemana metafizyka ("Body")

Świetny spot reklamowy,  który obiecuje znacznie więcej niż film jest w stanie zaoferować.
Biorę pod uwagę, że jestem kretynką i po prostu tego nie rozumiem, w końcu za coś film dostał ostatnio nagrodę w Berlinie....ja po prostu nie widzę za co tak konkretnie, nawet nie chodzi o to,że to jest złe, bo film w porządku, po prostu nie jest to to aż tak dobre.
Ostaszewska super, bo taka, że jej wierzysz, ale też trochę postać groteskowa, autoironiczna, Gajos to Gajos - wiadomo, charyzma zżerająca ekran nawet jak mówi dwa słowa,  Dałkowska i Kowalewski w przedziwnych epizodach, młoda aktorka w roli anorektycznej córki Gajosa - bardzo obiecująca, śliczne obrazki zrobione przez młodego Englerta - w sumie niby fajnie, nie? Poza tym dużo punktowo poruszonych problemów, mozaika wątków i sugestii, ale żadnych rozstrzygnięć, co nie jest niczym złym, gdyby nie to, że z tego wielogłosu po prostu niewiele wynika, budowane napięcie w filmie zmierza ku sugestiom metafizycznym, chyba tylko po to by je ostatecznie obśmiać, czy tylko udaremnić, zresztą i to niekonsekwentnie. Gdybym miała jednak usiłować określić, o czym to jest.... hm, to o samotności, niezrozumieniu, o nieprzeciętnie brzydkim świecie, w którym brzydcy ludzie tracą ze sobą nawzajem kontakt i nie umieją go bez impulsu ze zewnątrz odnowić, jest dużo brzydoty w tym filmie, ciała są brzydkie, martwe, starzejące się, okaleczone, zniekształcone, wyniszczone, chore. Ciała, w których zdaje się dusze też są takie pokurczone, obtłuczone, obolałe, schorowane. Czekałam, żeby mnie ten świat wciągnął, ale tak się nie stało, zostałam mocno obok, zamiast się rozwinąć, w którymś momencie film zwyczajnie się skończył i już, jakby ktoś coś urwał w pół słowa zanim na dobre rozpoczął opowieść. Więc co? Kompozycja, scenariusz gdzieś pękły i się nie udały albo udały się nie tak, żebym mogła to docenić i odczuć. Finał ładny, mocny nawet może, ale porzuca odbiorcę, właśnie tak, film się skończył , a ja czułam się pieprznięta w kąt jak szmaciana lalka.

poniedziałek, 9 marca 2015

Nalepa - koncert


Oczywiście Piotr, czyli syn TEGO Nalepy, TEJ Kubasińskiej; wybrałam się na koncert bez przekonania, bo choć doceniam bardzo Breakout, to myślałam sobie, że takie tam odcinanie kuponów to teraz jest, Miry nie ma, Tadeusza nie ma, więc jak? tak bez nich? a tu jednak proszę muzyka wiecznie żywa, broniąca się, dobrze się tych piosenek słuchało, muzycy sprawni i zawodowi, i w ogóle jakoś tak wyjątkowo fajnie było, bo rzeczywiście, przecież nieprzeciętnie to było dobre wtedy już i jakież to dobre jest nadal, muzycznie, kompozycyjnie, tekstowo, świetne piosenki po prostu, kawał porządnego, rasowego bluesa... Bardzo pozytywnie.
 










niedziela, 8 marca 2015

"a wiosna przyszła pieszo..."



Co roku przychodzi wiosna i zmienia wszystko i co roku chodzi za mną w tym czasie wierszyk Brzechwy, który czytałam jako małe dziecko w "Świerszczyku" i zdaje się nawet umiałam na pamięć, teraz już nie umiem, ale pamiętam, że właśnie wiosna idzie pieszo i rzeczywiście nie sposób tego do końca zauważyć z okien jakiegokolwiek pojazdu.

Naplotkowała sosna
Że już się zbliża wiosna.
Kret skrzywił się ponuro:
-Przyjedzie pewno furą…
Jeż się najeżył srodze:
-Raczej na hulajnodze.
Wąż syknął :-Ja nie wierzę,
Przyjedzie na rowerze.

Kos gwizdnął: -Wiem coś o tym,
Przyleci samolotem.
-Skąd znowu –rzekła sroka-
Ja z niej nie spuszczam oka
I w zeszłym roku w maju
Widziałam ją w tramwaju.
-nieprawda! Wiosna zwykle
Przyjeżdża motocyklem.

-A ja wam dowiodę,
Że właśnie samochodem.
-Nieprawda bo w karecie!
W karecie? Cóż pan plecie?
Oświadczyć mogę krótko,
Że płynie właśnie łódką!

A wiosna przyszła pieszo.
Już kwiatki za nią spieszą,
Już trawy przed nią rosną
I szumią –Witaj wiosno.

sobota, 7 marca 2015

pod moimi drzwiami....

..... umierają sobie (oczywiście więdnąc z mojej winy) czerwone róże (oczywiście róże, oczywiście czerwone, a przecież wiadomo, że wolę goździki, goździki bym ratowała), żal mi ich trochę, róże są z przybraniem (oczywiście wstążki i jakieś chaszcze zielone, żółta szarfa, a ja nie lubię żółtego, chyba, że to mlecze kwitną, no ale te róże w sumie niczemu nie są winne, oczywiście), leżą w pudełku (z czerwonym serduszkiem, oczywiście) i chyba jakiś prezent obok (oczywiście kosmetyki, doceniam wbrew pozorom, ale jestem złą, dumną kobietą, tak mam), jeszcze bilety na koncert, który raczej przepadnie (znowu z powodu moich wad, oczywiście), mam niezły burdel pod tymi drzwiami generalnie, podziwiam cierpliwość sąsiadów (pewnie mają to gdzieś, oczywiście), wszystko to prawdopodobnie jest dramatyczno-romantyczne (oczywiście) i zbędne...

piątek, 6 marca 2015

ostoje równowagi wszechświata

I kiedy już na serio myślę, że wszystko jest nie tak, że świat oszalał, a w jego chaosie można się jedynie zgubić, to wracam do domu i patrzę na moje głupie koty, które ciągle z tym samym niezmąconym spokojem patrolują okolicę; mówię do nich: hej, koty - odwracają się prawie jednocześnie, patrzą na mnie i niemalże od razu wiadomo, że jest ok, że wszystko jest w porządku, bo one mają świat pod pełną kontrolą, uff... rzeczywistość od razu wraca w swoje ramy.





czwartek, 5 marca 2015

Birdman - no, no, no....


Iñárritu powinien był dostać Nobla, a nie tylko Oscara tak generalnie, bo to w ogóle jest niesamowity reżyser. "Amores perros" było trudne, ale dobre jak dno piekła, a "21 gram" to film, pod którego wpływem jestem w surmie nadal. To są filmy inne niż inne. No i teraz "Birdman", czarna komedia, chyba najbardziej amerykański (w sensie wrośnięty w amerykańskie realia obyczajowe, wynikające z dominacji kultury komercyjnej i masowej) z jego filmów, nie wiem, czy to dobrze, odniosłam jednak wrażenie, że momentami jest to wręcz bezlitośnie prawdziwie. Generalnie mam w sobie swego rodzaju "wow..." i sporo skojarzeń. Przypomniałam sobie np. że przecież Keaton był pierwszym Batmanem i grał go w dwóch częściach filmu, pięknie mi się to komponuje z fabułą "Birdmana" - to raz. Dwa: realizm magiczny najlepszego sortu, taki, że Marquez mógłby to wymyślić. Rzeczy kolejne: świetny scenariusz, oniryzm i nieoczywistości płynnie wbite w realia, cudaczna schizofrenia, w którą chcę się wierzyć, jak w jakąś magię, niesamowite zdjęcia i montaż, drugi plan - epicki (Edward Norton, Emma Stone zwłaszcza), ale najlepsze jest to, że nadal nie wiem, co myśleć o tym filmie. Nie wiem nawet, czy rzeczywiście mi się podoba, bo mówił on tak wiele rzeczy i mówił je jednocześnie, że mi zamigotał słowami, sensami, scenami i póki co tak mi nadal migocze i nic nie wiem. Tzn. jestem pod wrażeniem, ale... no nic nie wiem... film inny niż inne - to na pewno.



****


- W realnym świecie tysiące ludzi walczy o to, aby zaistnieć. (...) A ty ich olewasz. To ty nie istniejesz (...), srasz po nogach ze strachu, że jesteś nikim. I masz rację. Jesteś. I to jest nieważne. Ty jesteś nieważny. Pogódź się z tym.

środa, 4 marca 2015

Charlie do Lindy - "ultramarynowa miłość"

Myślę, że Bukowski rzeczywiście kochał Lindę King, być może była to pożerająca wszystko (najwyraźniej także wątpliwości), dewastująca miłość, ale jednak była i wierzę w to, czytając chociażby "Kobiety". I co z tego, że było też sporo niepohamowanego pijaństwa? co z tego, że złamane nosy, zdrady i mnóstwo wściekłości czy zwyczajnie sporo wrzasków było w tak zwanym międzyczasie? co z tego, że go w końcu wykopała razem z jego maszyną do pisania, która zapewne przeleciała nad ulicą (tak to sobie wyobrażam) łukiem koszącym? Ona tańczyła, a on nie umiał jej zostawić, wyrzeźbiła jego głowę i zachowała ją nawet po tym, jak wywaliła jego książki i nic już nie było, no i jeszcze ta lodówka.... mocno obsceniczna, "ultramarynowa miłość". Rumienię się jak pensjonarka, czytając, aż mi przed samą sobą głupio. Bo niby czemu? że ta lodówka? przecież nie. Że kilka dosadniejszych słów? Być może. A jednak jakoś tak ładne te "lust letters".

„Podobała mi się ta twoja zagrywka z trzymaniem się za ręce; napaliłem się przez to jak cholera… napalam się jak cholera przez wszystko, co robisz… rzucanie gliną w sufit… ty dziwko, gorąca sekutnico, ty cudowna cudowna kobieto… dałaś nowe wiersze, nową nadzieję i nowe sztuczki temu staremu psu, kocham cię, włoski twej cipki, które czułem pod palcami, wnętrze twojej cipki, wilgotne, ciepłe, które czułem palcami, ty przy lodówce, masz taką wspaniałą lodówkę, twoje włosy opadające dziko w dół, ty, dzikie ptaszysko w tobie, twoja dzikość, podniecająca, lubieżna, cudowna… obracanie się za twoją głową, próbując uchwycić twój język moimi ustami, moim językiem… byliśmy w Burbank i byłem zakochany, ultramarynową miłością, moja ty dobra cholerna bogini, wodzisz mnie na pokuszenie, moja dziwko, moja, moja, moja, moja pulsująca, oddychająca pizdo z Edenu, kocham cię… i twoją lodówkę, i kiedy objęci siłowaliśmy się, ta rzeźbiona głowa, obserwująca nas z lirycznym, cynicznym, miłosnym uśmieszkiem, rozpalała…
Pragnę cię,
Pragnę cię,
Pragnę CIĘ
CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE” (1972 Ch.B. do L.K.)

poniedziałek, 2 marca 2015

ta przedziwna rzecz

Pod wpływem niedawnego koncertu oczywiście maltretuję Finka, przy okazji odkryłam piosenkę, której nie znałam, a którą on na koncercie wskazał jako jedną ze swoich ulubionych, być może przypadkiem, być może poprzez natręctwo wielu odsłuchań, właśnie dziś ta piosenka bardziej niż cokolwiek innego opowiada o minionym dniu i o moich nastrojach, a także o wielu rzeczach, które pełzają mi po głowie w ostatnim czasie, więc czemu nie, Fink, raz jeszcze...

*****

And the things that keep us apart
Keep me alive
And the things that keep me alive
Keep me alone
This is the thing


I wszystko, co nas dzieli, 
trzyma mnie przy życiu
Wszystko, co trzyma mnie przy życiu, 
sprawia, że jestem sam
W tym rzecz

niedziela, 1 marca 2015

"Dodatkowy powód, żeby się bać".

          Czytam Modiano chyba już tylko po to, żeby zrozumieć, czemu mnie tak męczy. Bo to nie tak, że to jest zła proza, zły warsztat, temat, wtórny język lub niespójność wątków, wszystko to nie zdarza się w jego powieściach. Modiano jest intelektualistą i pisze dobrze. Jest to co prawda zimna inteligencja, surowa i sterylna jak ostrze chirurgicznego skalpela, lecz trudno to uznać za wadę, pod takim chłodnym pisaniem, jest przecież piekło uczuć, hipotez i domysłów, przynajmniej może być. Wiem jednak na pewno, że brnę przez Modiano jak przez grząskie bagnisko, niecierpliwie wypatrując końca. Jestem zainteresowana, ale nuży mnie to czytanie, drażni. I zapewne problem tkwi we mnie. Ten świat, ci ludzie, to, co im się przytrafia, to wszystko zwyczajnie sprawia mi przykrość, tak jakby ciągle trwał tam wilgotny, zimny listopad bez nadziei i szansy na zmianę. Trujące emocje, wspomnienia, cudze, ale przecież przypełzają do mnie i oblepiają mnie, a ja jakoś tak tego nie chcę. Nie ma tam postaci, wydarzenia, do którego chciałabym się zbliżyć, w które byłabym gotowa się zaangażować, bo wszystko to jest cholernie nieprzyjemne. Właśnie nie tak, że zupełnie mi obce, nierealistyczne życiowo, ale po prostu zbyt przykre, zbyt dotykalnie rzeczywiste na płaszczyźnie emocji i... no nieprzyjemne jak diabli i tyle.
           Ostatnio czułam coś takiego, oglądając (chyba rok temu) film "Sierpień w hrabstwie Osage" - świetny, ale totalnie traumatyczny film psychologiczny, po którym ledwie się podniosłam z krzesła w kinie (wrażania tym gorsze, że niespodziewane, bo w zapowiedziach film wyglądał na zaprawioną gorzkim, ironicznym humorem historię rodzinną, ale nic nie kazało się spodziewać rasowej psychodramy z piekła rodem). Pamiętam, że w czasie jego trwania przez większość czasu myślałam: Już dosyć, wystarczy, niech ci ludzie już przestaną, niech już tam nikt niczego nie dorzuca, jeszcze jednak okropna rozmowa, jeszcze jedna świszcząca wymiana zdań czy trup wylewający się zza szafy, a zatkam sobie uszy i zacisnę oczy, i tak będę siedzieć do jutra... co najmniej. Czytam trzy, cztery strony Modiano i mam podobne odczucie: Wystarczy, dość tych wspomnień, strzępów, ogólnego podtruwania... i sprawdzam, ile stron jeszcze do końca.  Uff, coraz mniej.

P. Modiano "Perełka"