środa, 30 listopada 2016

odcinanie kuponów ("Underworld 5")

poszłam na papkę dla ludożerki, albowiem i ja jestem ludożerką, piaty film z serii.... czegóż się można spodziewać? kupon odcięty od kuponów, efektowne efekty, wampiry, wilkołaki, scenariusz coraz bardziej odrealniony, motywacje psychologiczne odklejone od rzeczywistości, mocno przewidywalne rozwiązania fabularne, w sumie całość nie zabija, ale pogapić się można, wysiłek intelektualny żaden, ładne dekadenckie obrazki z życia wampirów, aktorzy hodowlani.... dziś chodziło mi tylko o to - o prostacką rozrywkę miłą dla oka, albowiem faktycznie lubię tę komercyjną rozrywkę, lekkość z jaką wchłania się jej rozrzedzona konsystencja oraz to, że niewiele po niej zostaje, że tak pięknie i gładko po mnie spływa, a zarazem odrywa na chwilę od rzeczywistości chociażby samą ferią barw i impetem akcji, zatem "Underworld 5" - kino takie sobie, ale w swojej niszy (komercyjne sensacyjne kino o wampirach) zupełnie w porządku

wtorek, 29 listopada 2016

list do M.

dawno nie dostałam listu, a teraz nagle dwa, cóż za przewrotność losu, który spełnia zazwyczaj niewypowiedziane życzenia, całkiem zapomniałam, że zawsze uwielbiałam listy, papierowe, takie, których można dotknąć i tęsknię trochę za czasami, gdy pisywało się je do przyjaciół czy nawet znajomych, zawsze myślę przy tej okazji o Pawle, tyle listów, tyle lat, tyle słów, zielona papeteria z koniczynami, niby nic z tego nie zostało, ale było to przecież takie ładne, takie miłe po prostu; niedawno Tomek napisał do mnie i pomyślałam jedynie - zaskakujące i dziwne, przede wszystkim dziwne, nawet już nie pamiętam, o co chodziło; i jeszcze moja kochana Mała Mi, do której nie mam ostatnio cierpliwości, napisała list do Mikołaja, czyli de facto do mnie, rozczuliłam się, to jeden z tych ostatnich momentów, kiedy jest jeszcze małym dzieckiem, a nie nastolatką, czytałam kilka razy, papierowy list, najprawdziwszy, zupełnie świetny, unikalny


poniedziałek, 28 listopada 2016

tysiąc porzuconych rękawiczek (#No Hipster)

w bezzasadny sposób wzruszają mnie porzucone rękawiczki, pewnie tylko dlatego, że zwykle nie doczekują się odnalezienia, i oto kolejny sezon z rzędu zaczynam je widywać, zrobiło się zimno i ludzie kompulsywnie gubią rękawiczki, inni wieszają je na płotach, krzakach, bo może jednak, jeszcze, może ktoś wróci, zauważy, odnajdzie zgubę, a przecie prawie nigdy tak nie jest, jaka piękna tragedia, naprawdę, jaka strata, dla ludzi oczywiście żadna lub niewielka, dla rękawiczki, która traci i parę, i ciepłe dłonie - ogromna, takie unieważnienie, z rękawiczki robi się śmieć; kiedy byłam mała nosiłam rękawiczki na sznurku, żeby właśnie nie gubić, nie znosiłam tego, przeszkadzał mi ten sznurek jak cholera, ale babcia i mama były nieprzejednane, i w sumie teraz nie wiem, czy kiedykolwiek zgubiłam rękawiczkę, nie pamiętam tego, wszystko przez tamten sznurek... a przecież bez sensu, rękawiczki powinny być bez sznurka, narażone w każdej chwili na stracenie i nicość, i chyba nawet mogłabym zrobić z tego jakaś banalną, bezlitosną metaforę ludzkiego losu, kliszę klisz, ale nie mam motywacji, bo naprawdę chodzi tylko o to, że mnie rzeczywiście wzruszają te zagubione rękawiczki mijane czasami i jeszcze chodzi o tamten sznurek i już, i nic więcej


niedziela, 27 listopada 2016

moja babcia mawiała... (4)

nie daj się nabrać na żadną miłość, mężczyzna powinien przynosić do domu pieniądze

*****

to jest babciowa wiedza nigdy do końca przez mnie nie wchłonięta, zdecydowanie raz czy dwa dałam się nabrać, no i te pieniądze to nie była kluczowa zmienna, może stety a może niestety byłam w tej kwestii kretynką, i... mówię to czując nadal wewnętrzny zgrzyt moich idealistycznych przeświadczeń.... pieniądze są jednak ważne, zwłaszcza kiedy są dzieci, kiedy są małe, ale i później przecież też... wtedy rzeczywiście mężczyzna musi przynosić pieniądze, kobieta zresztą również, choć wiadomo, że mamy mniejsze możliwości, dzieci zawsze uwiązują nas bardziej; i tak, teraz myślę, że poczucie bezpieczeństwa, które dają pieniądze jest cenne i jest to coś, czego powinno się od mężczyzny oczekiwać, nie chodzi o jakieś niewiarygodne kokosy, ale o to, żeby spokojnie żyć i mieć jako taki dobrostan, to też jest miłość, ta troska, która sprawia, że on i ona chcą to mieć razem, i niby to wiem, a jednak zawsze czułam się winna, kiedy ktoś mi coś dawał, czułam się zobowiązana i przygnieciona podarunkiem, i dziś myślę, że jest to dowód na to, że nigdy nie dostałam prawdziwie bezinteresownego podarunku, że zawsze to była tylko jakaś cena za coś, jakieś uwikłanie, oczywiście jestem przewrażliwiona w tej sprawie, oczywiście jest to także moja wina i będę kiedyś przez moją ambicję żyjącą w nędzy staruszką (bardzo być może, do tego koty i moje zbierające kurz książki, pewnie się wtedy roztyje także czy coś, zwłaszcza czy coś) i to także jest ceną, tym razem za moje wybory i za to, że nie chciałam dawać się nabrać i udawać, że generalnie nie chciałam, nie chcę; tak czy siak... babcia być może miała rację, tymczasem jednak sama przynoszę do mego domu pieniądze i ok, i nie mam innych oczekiwań, tak może być;

sobota, 26 listopada 2016

Matylda

lubię koty, a koty też zwykle nic do mnie nie mają i pojawił się w okolicy nowy kot i zamieszkał w zaprzyjaźnionym domostwie, kot przylepny i przyjemny, który od razu wpakował się na moje kolana, poproszono mnie o imię dla kota i jakoś tak się ta Matylda przyplątała, nie wiem, czy się przyjmie, ale kot dość mocno wyglądał mi na Matyldę, więc kto wie i w sumie chciałam napisać tylko o tym, że zamarzył mi się w domu trzeci kot, jest to nierealne, jest to pomysł mocno nieroztropny, ale i tak mi się zamarzył, czemu miałby się nie marzyć? pewnie to sygnał jakiegoś powolnego dziwaczenia, nie mam zresztą nic przeciwko temu, mam w końcu mentalność starej panny, swoje przyzwyczajenia, apodyktyczności i coraz więcej sympatii dla zwierząt, a coraz mniej do ludzi, (chyba powinnam powiedzieć - niestety, ale nie powiem)


*****

wieczorem ja i mój stary kot Clyde oglądaliśmy telewizję:
- Schodzisz na psy - rzekł kot, zerkając na moje telewizyjne wybory, ma rację oczywiście.


piątek, 25 listopada 2016

ale... "lepiej patrzeć na niebo niż w nim mieszkać" (T. Capote "Śniadanie u Tiffany`ego")

są takie jesienne wieczory, że tylko klasyka się sprawdza, zatem "Śniadanie..." i Holly Golightly, kobieta zjawisko, a przecież opowiedziana przez mężczyznę (po dwakroć, bo i przez męskiego autora i przez męskiego narratora), słodko-gorzka postać, nawet nie umiem określić, czy ją w ogóle lubię, być może wcale nie, ale za to o dziwo coraz lepiej ją rozumiem, nie urzeka mnie co prawda jej wdzięk, ale podziwiam osobowość, wolę życia, przetrwania, swego rodzaju epikureizm "uczciwej blagierki", mam słabość do nieoswajalnych stworzeń w każdej sytuacji, z czego zresztą nagminnie stworzenia tego typu korzystają

Truman Capote"Śniadanie u Tiffany`ego"

czwartek, 24 listopada 2016

sukcesy i przypominania

zatem jestem człowiekiem sukcesu, moi podopieczni gromadnie zgarnęli nagrody na konkursie poetyckim, dwa wyróżnienia i jedna nagroda główna, normalnie dumna jestem i jakoś tak nie powiem "serce roście, patrząc...", wiadomo, że tak


********************************************************************************

poza tym jednakże nagle w ciągu dnia przypomniałam sobie o czyichś urodzinach, po prawdzie przypominam sobie o nich co roku [za każdym razem myślę, że jest w tym jakas ironia, bo fakt, że pomyliłam kiedyś ich datę był jednym z czynników krachu tamtej znajomości, był to czynnik pośredni i powierzchowny, ale jednak był, a teraz proszę, pamiętam], przypominam sobie bezwiednie, mimochodem i bez wysiłku, zwyczajnie przychodzą mi te urodziny do głowy, mam to widać gdzieś jakoś wdrukowane i jest to rzecz prawdziwie zawstydzająca, z drugiej strony była to przecież dawno, dawno temu wyjątkowo ładna miłość, więc może takie pamiętanie to nic złego, to tylko takie echo (miłość i rozpacz są zawsze takie same, po prostu blakną i gasną); wysłałam życzenia, oczywiście

środa, 23 listopada 2016

"jest dwudziesty trzeci listopad..." ("Chory na wszystko" Strachy...)

skrajnie pesymistyczny song, ale świetny przecież, uwielbiam Grabaża za te rewelacyjne teksty, gry słów i skojarzeń, metafory, intertekstualność, zwyczajnie podziwiam faceta, taka prawda.... i co by się nie działo co roku późną jesienią słucham Strachów, w tym roku takoż, w tym roku bez zmian i rzeczywiście nadal "nie wiem, co mnie tu czeka" i nadal "cierpię na syndrom sztokholmski", wszystko się zgadza, wszystko jest mocno na temat

wtorek, 22 listopada 2016

niebezpieczne uzależnienia

więc uzależnienie... od słonecznika i jego obsesyjnego łuskania, narasta i jest wielkie, łuskam i myślę o niczym, do tego słodkie czerwone wino i mogę tak trwać w totalnym bezczasie, bezczynności, w wielkim wszechogarniającym BEZ - moja własna nicość, wersja soft


poniedziałek, 21 listopada 2016

grudnik w listopadzie


jak to zwykle w moim domu kwiatkom się to i owo myli (ku radości mieszkańców, z kotami włącznie, pies ma to w sumie głęboko gdzieś), zatem i dziś mój najładniejszy grudnik (thor - taka odmiana, jak tu nie lubić?) zakwitł jak szalony, pewnie jest to banał jakiś, ale kwitnące kwiaty zawsze napawają mnie nieusprawiedliwionym optymizmem, co ma swoją wagę zwłaszcza w listopadzie, kiedy za oknem marazm, próżnia, nicość, szarość i ogólnie paskudztwo, piję trzecią kawę i gapię się na ten grudnik, kątem oka zawadzam o stertę naczyń, która oczywiście nie umyje się sama, ale do której ogarnięcia jeszcze nie mam mocy, bywa, jestem w końcu kiepską panią domu i godzę się z tym, a tymczasem jednak ten grudnik... biały i kwitnie jak porąbany, fajnie, widać staję się minimalistką i to mi czasami wystarcza, dziś wystarcza w zupełności; a przecież za oknem świat oszalał i martwi mnie ten świat ostatnio, a jeszcze bardziej martwi mnie to, że nie ma się chyba jak ani gdzie przed jego szaleństwem uchylić, no i dlatego także ten grudnik musi wystarczać

niedziela, 20 listopada 2016

małości ("Reputacje" J. G. Vasquez)

spędzam dzień z pewną powieścią, dobrze napisaną, ciekawą, nie jest to (wbrew zapowiedziom okładkowym) drugi Marquez, ale nie szkodzi, zupełnie nie szkodzi, powieść jest ciekawa, jest w niej interesująca historia, jest nieoczywisty człowiek, jest kariera rysownika, utracona rodzina, złożone relacje przede wszystkim, wiele uwikłań, wiele małych uczuć, takich jak arogancja, poczucie władzy, egoizm, próżność, nienawiść, pogarda, niechęć, lekceważenie - wszystkie opisane bez ogródek, a mimo to nie budzą one niechęci do bohaterów, bo wypadają zaskakująco ludzko, ta cała niedoskonała małość jest taka bardzo ludzka, a przez to wybaczalna; w sumie "Reputacje" jest to więc interesująca historia i miło się mi przez nią dziś płynęło

(dziewczynkę, którą kiedyś byłam, widuję tylko niekiedy w rysach twarzy mojej córki, ale kobieta, która patrzy na mnie z lustra nie ma z nią już nic wspólnego)

Juan Gabriel Vasquez "Reputacje"

piątek, 18 listopada 2016

dialogi kobiet osobnych

K. - Gdzie są zwykli fajni faceci?
B. - Znam kilku, ale w podeszłym wieku.
K. - Przerąbane... Zdechnę w samotności, a moje durne koty zjedzą mi twarz.
B. - Umieraj z twarzą do ziemi.
(rechoty, chichoty, zaśmiewania się w oparach autoironii)

czwartek, 17 listopada 2016

urojenia i skojarzenia ("Chory z urojenia" Moliera)

pierwszy raz od dawna wybrałam się do teatru i to od razu na totalną klasykę, czyli Molier, czyli "Chory z urojenia", a jednak fajne to było, autentycznie zabawne, lekkie, nieprzekombinowane, ostatnia sztuka Moliera w zacnej odsłonie, aktorzy trochę się przycinali, ale główna postać kapitalna, córka na drugim planie świetna, śpiewy w antraktach jakoś zbędne, ale za to oniryczna scena urojeń hipochondryka ciekawie zrobiona, rzecz mimo wszystko cenna i nietypowa w sztuce klasycznej, być może jedyne co mi się jakoś nie do końca zgadza to plakat reklamujący spektakl - reprodukcja Rembrandta "Lekcja anatomii doktora Tulpa", sygnał pójścia na skojarzeniową łatwiznę, za którą nic nie stoi, ani estetycznie, ani w swojej wymowie ten Molier i Rembrandt do siebie nie przystają, choć faktycznie ramy sztuki, w których wspomina się o śmierci Moliera na scenie, ocierają się klimatem o obraz Rembrandta, poza tym jednak nic, trochę się czepiam zresztą.... chciałam przecież tylko powiedzieć, że zapomniałam, jak fajnie może być w teatrze i że kontakt z żywą sztuką, trwającą tu i teraz, dziejącą się, jest jedyny w swoim rodzaju


środa, 16 listopada 2016

pod wielkim księżycem

listopad to zawsze jałowy grunt, patrzę i trwam, trochę mi drży zmienia pod stopami, ale nie jakoś mocno, trochę biegam, ale niemrawo, nic nie napisałam od... no od dawna, nie napisało się i tyle, od dawna też nic mi się nie śni, nic wartego zapamiętania, nic co by mnie dotykało, same mozaiki z codzienności, z nikim też nie rozmawiam w tych snach, chyba szkoda, poza tym jakieś zmęczenie, jakieś czytanie, marznę od listopadowego wiatru i plączą mi się włosy, co zawsze mnie lekko drażni, codziennie słucham muzyki i zawieszam się na tym (Strachy na lachy, jak to przy jesieni, nieuchronnie), piję słodkie wino..., chwilowo wytrącił mnie z tej nudnawej stabilizacji jedynie gniew, który szybką fala spalił mnie na popiół, przez moment dziś, no może dwa momenty, przyjemnie zawrzała mi krew, poza tym jednak nic, ktoś mnie lubił dziś, a ktoś inny uznał, że ciężko się ze mną negocjuje, bo jestem nieustępliwa, prawdopodobnie ma rację, choć tak do końca nie wiem, co o tym myśleć, czy raczej wiem, ale wysiłek rozważania tego wydaje mi się daremny.... no właśnie, moje pozorne małe życie wymaga ostatnio zaskakująco wiele wysiłku;
na niebie świeci wielgachny księżyc, egoistycznie i naiwnie czuję się jakby świecił prosto na mnie

poniedziałek, 14 listopada 2016

tęsknota za długimi zdaniami

wklejam dziś Szymborską, wpadła mi przypadkiem w oczy i pomyślałam sobie "no tak, boleśnie trafne", nikt nie chce mówić, nikt nie chce pisać - i to nie jest metafora, serio młodzi nie chcą mówić, pisać, czytać niczego co angażuje ich czas, niczego dłuższego niż kilka wersów, linijek, a i to niechętnie, wszędzie skróty, emotikony zamiast słów, emotikony zamiast prawdziwych emocji, obrazki, sygnały utajonego życia, żal czasu, żal gestu, oszczędzamy, bo życie ma być długie, więc minimalizujemy każdą myśl, każdy wysiłek, i może tak ma być, tymczasem jednak tęsknię za ręcznie pisanymi listami, za długimi rozmowami, które znaczą, a nie tylko zagadują codzienność, także za czasami, gdy mnie samej chciało się takie listy pisać i takie rozmowy prowadzić, nic mnie nie usprawiedliwia, bo przecież nie mogę liczyć na długie życie, chyba dlatego ciągle buduję te długie zdania, niekończące się wielolinijkowe konstrukcje, nie oszczędzam na potem

W. Szymborska "Nieczytanie"

niedziela, 13 listopada 2016

sarkastyczny realizm - level ekspert ("Trolle")

w listopadzie tylko skowycząco kolorowa bajka o absurdalnie wesołych ludzikach jakoś się broni, no to poszłyśmy, a tam... postać kultowa, trol Mruk, rozsądny, sarkastyczny, marudny, uwielbiałam go przez trzy czwarte filmu, bo potem się oczywiście nawrócił na hurraoptymizm, niby tak być musiało, bo to bajka i trochę się spodziewałam, ale i tak szkoda; sama historia całkiem zabawna, miła dla oka, rozśpiewana, kilka ciekawych wątków, w tym wyjątkowo udany motyw z cyklu: brzydka ona brzydki on, a jaka ładna miłość, wystarczy, by dzieci się wybawiły, a dorośli nie wynudzili, tylko zakończenie jakieś bezjajeczne i wysiłkowe, ucina film i pojawia się jakby znikąd, takie trochę na siłę deus ex machina, ale co tam... jest 13., jest listopad, bajka była przyjemna, nie wypada wymagać więcej

sobota, 12 listopada 2016

"niemożność poznania ludzi i to, że ludzie nas nie znają" (V. Woolf "Pani Dalloway")

Kiedy byłam na studiach, kilkanaście lat temu, doceniałam Woolf, ale nie rozumiałam o czym do mnie mówi, teraz wszystko jest inaczej, rozumiem za dobrze. Przez ostatni tydzień codziennie czytałam "Panią Dalloway" i trochę mnie to oczarowało, taki własnie jeden dzień cudzego życia i świat rozdrapany na smugi zazębiających się skojarzeń i emocji postaci, które ciągle się mijają, ocierają o siebie - jak to w życiu bywa, nadal uważam, że jest to świetnie wykonane, świetnie napisane, ale przede wszystkim... teraz właśnie jest już tak, że rozumiem, co Woolf do mnie pisze i wiem, że jest to wizja przejmująco smutna, a przecież jednak zachwycająca. Cały ten zgiełk, ta daremność, wszystkie te emocje, pozy i gesty, i przede wszystkim to, że nikt nas nigdy nie zna ani nie rozumie tak do końca, że ostatecznie jesteśmy osobni, bo nasze "ja" to nie tylko osobowość, ale cała konstelacja połączeń ze światem, ludzie, przestrzenie, drobne refleksy emocji i wspomnień, kompletnie nieprzeniknione, nie do ułożenia w jedną rozpoznawalną całość przez nikogo. Kiedyś w to nie wierzyłam, teraz widzę to wyraźnie.

Virginia Woolf "Pani Dalloway"


piątek, 11 listopada 2016

Proust był tylko jeden i nie ma na to rady (P. Nadas "Miłość")

podeszła mi pod rękę książeczka nieduża, węgierskiego autora, nagradzanego w dodatku bardzo, zatem spodziewałam się Czegoś mocnego, no... i... to nie tak, że to jest zła książka, po prostu ta męcząca narracja drażni mnie niepomiernie, jest tu sporo momentów dobrych, poetyckich, filozoficznych, niby opowieść mamy o miłości, ale tez jakąś paraboliczną historię losu człowieka w ogóle, wszystko rozumiem i doceniam, ale ten tok mówienia.... jak rany...., jest jak dreptanie w miejscu, to nawet nie są skojarzeniowe nawroty, to opowieść bez kresu (i momentami bez sensu), to tkwienie w jednym punkcie domniemanej rzeczywistości, która jest nieustanie w ten sam sposób i tymi samymi narzędziami poddawana w wątpliwość, i gdyby to tak przez 10-20 stron, nawet 30, ok, broniłoby się to słowną ekwilibrystyką wysokich lotów, ale po 60. stronie, z której niewiele wynikało i po której zrozumiałam, że tak to już będzie, że narrator mnie zmusza, żebym tkwiła z nim w gmatwaninie ciągle tych samych nawracających skojarzeń, zaczęłam czuć się nie tylko znudzona, ale i poirytowana, może jestem za głupia, może jestem niewrażliwa, nie wiem, to jest trochę takie pisanie jak u Prousta, asocjacyjne, goniące strumień myśli i wrażeń, ale to nie jest Proust, za którego skojarzeniami się podążało, bo one tworzyły świat, postaci, budowały coś, tutaj te asocjacje służą jakby tylko samym sobie, wydają mi się jałowym popisem, który mnie nigdzie nie prowadzi, zatem co? zatem mnie się ten nagradzany węgierski Proust nie podoba, mnie to nie hipnotyzuje, nie ujmuje, mnie to nie robi nic fajnego, mnie to nie zabiło

Peter Nadas "Miłość"

czwartek, 10 listopada 2016

epitafium dla pewnej znajomości

złożyłam jej życzenia urodzinowe i wyjątkowo odpisała, co oczywiście jest miłe, ale poprzednio się nie odzywała, dość długo, może do innych tak, ale do mnie nie, co mnie zaskoczyło, ale nie naciskałam, nie wypadało, i nawet dziś ktoś mnie pytał, co u niej, jak sobie radzi, a ja przecież nie wiem, tak naprawdę to nic nie wiem, myślę, że oddala się od tego wszystkiego i że już nie wróci na tę samą orbitę, w której ja nadal tkwię po uszy, jest to bardzo zaskakujące, spodziewałam się prędzej własnego zniknięcia niż tego, że ktoś tak mocno wrośnięty w ten krajobraz nagle się z niego wyniesie, a jednak...; i potem nagle spotykam ją na mieście, z tym świetnym mężem, fajnymi dziećmi, to jest rzeczywiście piękna rodzina, choć prawdą jest, że nie przepadam za jej córką, wydaje mi się nadęta i egoistyczna, ale może to tylko wrażenie, tak czy siak widzę ją w wianku rodzinnym i chyba jej dobrze, a przecież wiem, że pewnie też tęskni do ludzi, i że równie na pewno nie chce do niektórych z nich wracać, i że właśnie ten dysonans sprawia, że pewnie jest jej źle, znam ją na tyle, by to wiedzieć, myślę, że mało kto się domyśla, jak jest jej ciężko i jaka bywała nieszczęśliwa, ja wiedziałam może tylko odrobinę więcej i nawet bywało, że podziwiałam ją, tak, za wiele rzeczy ją podziwiałam, a teraz to chyba jest jakieś epitafium, bo myślę, że znika, nie tak od razu jeszcze, ale wycofuje się gdzieś indziej i tak jest lepiej dla niej, ale też szkoda, lubiłam ją, pamiętam też, że ostatniego lata, siedząc na werandzie  (był początek lipca, byłyśmy we trzy, jadłam orzeszki) byłam pewna, że to ostatni raz, było świetnie, a mimo to wiedziałam, że wszystko się kończy, wykoleja, zmienia, że ona sobie jakoś pójdzie i tyle, i będziemy się tylko znały z jakiegoś dawnego kiedyś; w sumie co ja chcę powiedzieć?.... chyba tylko tyle, że mi żal, no właśnie

środa, 9 listopada 2016

ślad po mnie samej

pada trochę, a ja między tymi kroplami, gdzieś idę, pędzę, bez sensu oczywiście, kolejny dzień pęka mi w szwach, a przecież jestem tylko jeszcze jednym zapędzonym człowiekiem wśród innych zapędzonych ludzi, czasami różni mnie od nich tylko to, że regularnie zapominam parasolki, czy zwyczajnie mam koszmarny katar i pęka mi łeb, biegnę pomimo tego, często nie pamiętam po co, ale przecież wiadomo, bo praca, bo życie, bo trzeba, w szarym tłumie szara ja i wiem, że tamta instalacja/rzeźba widziana w Czterech Kopułach była o mnie (i od razu szukam, szukam, po zdjęciach, żeby sobie przypomnieć i oczywiście tam chodziło być może trochę o co innego, i oczywiście to chodziło mnie samej tylko chwilowo o mnie), rzeczywiście gdzieś bym się tam mogła płynnie wkomponować (Pomnik anonimowego przechodnia); i przysiadłam dziś w domu na chwilę wieczorem, i właśnie o tym myślałam, że jestem tylko pewną figurą, tylko formą czasem, śladem po mnie samej i że nie ma w tym nic wstrząsającego

Jerzy Kalina "Przejście" ("Pomnik anonimowego przechodnia")

Jerzy Kalina "Przejście" ("Pomnik anonimowego przechodnia")

wtorek, 8 listopada 2016

bruk

był taki konkurs, tzn. ja go wymyśliłam, zrobiłam i był, dostałam sporo zdjęć i jedno mi się zapamiętało, nie wiem nawet za bardzo czemu, zupełnie cudze spojrzenie na zielonogórski bruk, ale podoba mi się, chyba zbyt rzadko doceniam to, co mam tuż pod stopami

poniedziałek, 7 listopada 2016

tajemnica Izy

- Nie mogę oduczyć psa spania w łóżku, bo nie byłoby wtedy poranków z psem w łóżku. Bo ja rano jem zawsze ciastko w łóżku, ciastko mam i kawę, i pies się do mnie przytula - mimochodem i z zawstydzeniem powiedziała Iza, kobieta zdyscyplinowana i miła, której jednak nie podejrzewałabym o żadne słabostki, a tymczasem proszę, także ona umie być dla siebie dobra.

niedziela, 6 listopada 2016

kolejny świetny polski film ("Jestem Mordercą")

Wybrałam się do kina chyba tylko dlatego, że Kinomaniak dał 9/10, więc z ciekawości, bo poza tym nie miałam weny na kino ani na nic, chora jestem, wszystko mnie drażni, ja sama siebie drażnię przede wszystkim, ale teraz przyznaję, że słusznie, że fajnie, że się wybrałam, "Jestem mordercą" to znakomite kino psychologiczne, które tak naprawdę zaczyna się tam, gdzie większość wątków sensacyjnych się wypala, nie jest to film o śledztwie, ani o chwytaniu mordercy, ani o działaniach policji, nie jest to film akcji, a jednak trzyma w napięciu, ogniskuje uwagę, bo jest to rasowe kino psychologiczne o stawianiu się mordercą, pochłaniające i pożerające uwagę widza, myślę, że jest to film o tym, jak stać się mordercą, bo morderców jest wielu, ale nie chce spoilerować, więc... ciiii, w każdym razie obraz jako całość świetnie poprowadzony, z dobrym aktorstwem (Kulesza genialna), montażem, kolorytem, a przede wszystkim scenariuszem i zdjęciami, rzeczywiście bardzo dobry kawał kina. 

sobota, 5 listopada 2016

zwykle nie znoszę gwizdania (LP - Forever For Now)

bardzo nie lubię gwizdania, bo uważam je za wyraz prostactwa (zazwyczaj) albo lekceważenia, ale tak pięknie jak Laura P. nie gwiżdże nikt i rzeczywiście strasznie mi się to podoba, ona właśnie może tak do mnie i może tak na mnie gwizdać; dziś siedzę, choruję, czytam (niestety nie książkę), zasłuchuję się, gwiżdżą na mnie i jest w porządku, mimo wszystko


I do be sure I can’t say anymore
I just know that it won’t last forever

piątek, 4 listopada 2016

oglądając się przez lewe ramię

zupełnie przypadkiem wpadłam na Lipnicką, na coś nowego, ale jakoś w jej niegdysiejszym stylu i zrobiło mi się zaskakująco przyjemnie i sentymentalnie, i jak prawdziwa żona Lotta, choć wiem, że nie wolno, że nie powinnam i choć nie jestem przecież od lat niczyją żoną, obejrzałam się za siebie i na chwilę zastygłam w tym niedozwolonym półobrocie przez lewe ramię [(przez lewe ramię to warto tylko splunąć, żeby odczynić urok - zapamiętać, koniecznie)], trzeba przyznać, że słono-smutne, choć rozległe i malownicze niekiedy widoki mam za tym lewym ramieniem, zaszczypała mnie sól, zapiekł mnie jakiś drobny, nieusuwalny żal, całe to piękne, stare przywiązanie, z którym nic nie robię, bo się nie da; jest listopad i najwyraźniej nawet ja czasami tęsknię za miłością, choć zupełnie jej już sobie nie wyobrażam

czwartek, 3 listopada 2016

kiepskie listopada początki

....albowiem jestem chora; straciłam głos, gdyż Mała Mi przywlokła do domu tę zarazę...; szlag by to, ponieważ nie pobiegam w weekend.... chorowanie mnie niepospolicie irytuje i nie chce mi się gadać, z nikim, o niczym, z tego wszystkiego prawie przygarnęłam trzeciego kota, tylko potencjalnie złamane serce psa i brak przestrzeni życiowej w mieszkaniu mnie powstrzymały.... złoszczę się

środa, 2 listopada 2016

"jak można palubić tak druhoho czaławieka? Czamu? Pa szto?" (I. Karpowicz "Sońka")

po troszku czytam wieczorami "Sońkę", trochę mi się podoba, a trochę wcale nie,
świetnie jest gdy na pierwszy plan wychodzi stara wiejska szeptucha, jakaś taka archetypiczna kobiecość, spektakularny, ale pozbawiony histerii i taniego dramatyzmu tragizm kobiecego losu, Sońka jest jak osobny, prawie ponadczasowy byt w świecie, który wydaje się na pół rzeczywisty na pół boleśnie realny, niesamowita postać, ale gdy zaczyna do głosu dochodzić Igor, człowiek współczesny i płaski jak uliczny chodnik, podobnie jak jego współczesna perspektywa, w której góruje cały ten sztafaż blichtru, teatralizacji czy raczej celebratyzacji świata, nagle robi się przeciętnie, jest w tym wszystkim dysonans, zapewne zamierzony, ale do mnie to nie przemawia, mnie to zgrzyta, konstrukcyjnie też mnie to nie przekonało, choć i tu jest to - jak się wydaje - celowy gest pisarza (że niby trwa prawdziwa opowieść i od razu jest przekładana na przedstawianie teatralne, ujmowana w ramy fikcji); z drugiej strony trzeba jednak docenić, że jest to powieść po prostu pięknie napisana, wręcz poetycko momentami, pełna metafizyki, która nie ma nic wspólnego z religijnością, a to jest cenne, to jest przyjemne, to do mnie mówi; jest to też opowieść o miłości i o tym, czym może ona być, czym może się stać i co może ona zrobić z ludzkim życiem, okrutna opowieść i może dlatego mnie ujmuje

I. Karpowicz "Sońka"

wtorek, 1 listopada 2016

przetrwać listopad

no to zaczyna się listopad, wilgotnie przytłaczający szarością i pustką, nie lubię tego czasu, w pracy zawsze nawał wszystkiego, do tego ciemność, totalna ciemność i krótkie dni, plucha, nieprzyjemna zimna mokrość, ale przede wszystkim mało światła, mało czasu, mało energii; mam taką koncepcję, że w tym roku ocali mnie bieganie, zwyczajnie nie widzę chwilowo innego źródła endorfin, zatem dziś było tak, że ludzie jechali na cmentarze z chryzantemami i zniczami, a ja do lasu truchtałam pobiegać, a w lesie pięknie, bo nadal kolory i generalnie ładnie było, i pusto;

a to wszystko tylko dlatego, że w kościach trzeszczy mi już listopad, ale udaję, że nie, że go nie ma

tradycyjnie nie odchodzę Dnia Zmarłych, myślę, że ich to nie obchodzi, a mnie jakoś zwykle przygnębia