niedziela, 31 grudnia 2017

ostatni dzień, ale nie najostatniejszy


Rok się kończy, rok dogorywa, to był naprawdę dobry rok, pomimo wszystkich czasem niełatwych zmian, które przyniósł, to był jednak dobry czas, tak to oceniam z perspektywy czasu, podlewam ten dzień grzanym winem, zagryzam słodkim ciastem, w lodówce jest szampan, którego otworzę w piżamie, bo nie znoszę imprez sylwestrowych, podobnie jak reszta mojego stada. Myślę, że mogę powiedzieć, że kończę ten rok z zadowoleniem i myślę o kolejnym z nadzieją, nie że nie mam żadnych niepokojów czy obaw, bo mam, ale... jednak, jest Całkiem Dobrze. Niech nam się darzy.


sobota, 30 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - na świątecznym jarmarku

na świątecznym jarmarku Ktoś zgubił rękawiczkę, bardzo ładną, czarną, to była zapewne Kobieta, bo rękawiczka przecież kobieca, skrojona w sam raz na drobną dłoń, a potem Ktoś zupełnie inny podniósł tę rękawiczkę i może nawet pomyślał, że szkoda, że się zgubiła, bo taka elegancka, jakby prawie nowa, pewnie dlatego Znalazca umieścił zgubę na zamkniętym straganie, żeby się miała szansę Komuś odszukać - widać nie tylko ja wierzę w naiwne happy endy i możliwość odnalezienia utraconego



piątek, 29 grudnia 2017

pozory mylą (Sorry Boys - Wracam)

więc tak, jeśli widzę, że zespół nazywa się Sorry Boys, to oczekuję disco polo i w związku z tym omijam go łukiem, ewentualnie oczekuję co najmniej disco w niezapomnianym stylu Samanthy Fox i takoż omijam łukiem i omijałam od pewnego czasu, aż wbiłam jakąś przypadkową listę na You Tube i samo poleciało, gra i gra, z kuchni słyszę, że gra fajnie, a ja tego nie znam, no to idę zobaczyć, co to za fajny kawałek, kto gra i o co chodzi, i o zgrozo widzę, że to gra dotąd skrzętnie omijana kapela o nazwie Sorry Boys...., a mnie się nadal to granie podoba; "Czymże jest nazwa?", jak pisał Szekspir, wychodzi na to, że nazwa jest czymś potencjalnie mylącym i znaczącym, trzeba uważać z nazwami i ze skojarzeniami, własnymi i cudzymi

stół na teledysku jakby weselny, jakby wigilijny, więc jakby na temat, a tymczasem faktycznie "drogę lubię długą, długą" i rzeczywiście "wolę ufać własnym nogom", no tak, i to także jest jakby na temat

czwartek, 28 grudnia 2017

wszystko jest możliwe ("10 Cloverfield Lane")

Kolejny film całkowicie przegapiony w kinie i odłożony na zaś, choć nie spodziewałam się tu fajerwerków ani zaskoczeń, a tymczasem zaskoczenie jest. Żeby za dużo nie powiedzieć, zdradzę tylko, że jedyna niepotrzebna, kiczowata, głupia i całkowicie niepotrzebna scena, która zepsuła mi odbiór całości, to ta w której pod koniec ktoś rzuca koktajl Mołotowa, no co za kretyn to wymyślił i zepsuł tak świetny film psychologiczny? a może tak było trzeba, komercyjne kino, jeden mega wybuch musi być.... tak czy siak, bez sensu to było, ale.... reszta jest bardzo ok. John Goodman jest znakomity w kluczowej dla filmu roli i to on tak naprawdę buduje i podtrzymuje większości niejednoznaczności, tajemnic oraz emocjonalnych napięć w filmie. Fabuła zaczyna się od wypadku, później dziewczyna (w tej roli aktorka mocno przeciętna) budzi się w piwnicy, przychodzi facet i mówi jej, że jest w schronie atomowym i że on uratował ją przed skażeniem chemicznym, a wszyscy na powierzchni zginęli lub dogorywają i że w związku z tym nie mogą wyjść ze schronu. Od początku jest jasne, że coś tu jest mocno nie tak, ale naprawdę nie wiadomo co? nie ma jednej jednoznacznej odpowiedzi, trudno orzec, komu ufać, w co wierzyć, co jest prawdą? i kiedy już, już odbiorca myśli, że zgadł, że przewidział, że wie, nagle pojawia się dowód świadczący o czymś przeciwnym. Kim jest Howard - właściciel schronu? psychopatą? porzuconym mężem i troskliwym ojcem? bandytą czy bohaterem? może jest tylko zafiksowanym na teoriach spiskowych paranoikiem, a może groźnym mordercą lub przeciwnie - ofiarą nieporozumień i niewinnym wybawcą? prawie do końca nic nie jest pewne i jednoznaczne, w schronie są trzy osoby, każda coś ukrywa, w coś gra, choć oczywiście ośrodkiem wszystkiego jest Goodman, emocjonalnie też jest to rollercoaster, są sceny sielanki, są sceny drastyczne, ale całość ogląda się z niesłabnącą uwagą i okazuje się, że prawdą może być wszystko. Film przypomina dreszczowce Hitchcocka, jeśli chodzi o poziom niepięcia i jego budowanie, przez większość czasu obraz jest bardzo kameralny, więc to napięcie budują tylko aktorzy, mała przestrzeń i dobry scenariusz, a potem... nagle konwencja kameralnej psychodramy się zmienia, nagle jakby to był innych film, inny gatunek, i to albo może się podobać, albo może załamać i rozczarować - i myślę, że z tego wynikają skrajne recenzje filmu. 
A mnie to nawet ciut przypominało nasza "Seksmisje", ale bez żartów, feminizmu i Stuhra. I trochę "Wojnę światów". Film może jako całość budzić mieszane uczucia, ale... niewątpliwie trzyma w napięciu, niewątpliwie zaskakuje i Goodman jest w nim znakomity.

środa, 27 grudnia 2017

"Mitologia nordycka" Gaimana i śliwki w czekoladzie

Dziś jest dzień pełen ciszy i milczenia, najcichszy dzień na świecie, bo czasami pewnie tak musi być i takie dni też są konieczne albo nieuniknione, co zresztą na jedno wychodzi, od tej ciszy huczy mi jednak w głowie, a myśli zwijają mi się na supełki, więc czytam oczywiście, dziś cały dzień czytałam znalezionych pod choinką "Nordyckich bogów" Gaimana, przeczytałam całą mitologię, podobała mi się, ale jak zawsze w ciche dni, myślę sobie "i po co tyle milczenia?" i jest taka część mnie, która się o to wścieka i druga, zupełnie inna cząstka, która każe jej się zamknąć i przestać nad sobą użalać... czasem się udaje, a czasem nie, dziś się udało, chyba po prostu wzruszyły mnie śliwki w czekoladzie, czasami śliwki wystarczą

Neil Gaiman "Mitologia nordycka"


wtorek, 26 grudnia 2017

mozaika ("Zakochany Paryż")

Nadal oglądamy sobie w domu ... dziś "Zakochany Paryż" - tak do końca to nie wiem, co mam zrobić z tym filmem, w sumie jest to cykl 18 (chyba?) filmowych etiud (nowel?), łączy je miejsce akcji (Paryż) i miłość jako temat, ale miłość szeroko pojęta, czyli nie tylko romans, nie tylko związek, ale też flirt, rodzicielstwo, przyjaźń, rozstanie, spektrum jest spore i to jest dobrze, każdą etiudę reżyserował ktoś inny, więc siłą rzeczy film jest nierówny, pod każdym względem, klimatu, wykonania, estetyki, aktorstwa, no i właśnie specyfiki reżyserii przede wszystkim, obok świetnych opowieści takich jak ta poniżej w reżyserii Tykwera (jest ona bardzo zresztą typowa dla niego i w prowadzeniu fabuły, i w dynamice, od razu mi się "Biegnij Lola, biegnij przypominało"), są takie, których już nie pamiętam i w ogóle mi nie żal, że nie pamiętam, efektem końcowym jest jednak pewna interesująca mozaika i dla tego efektu warto film zobaczyć, jest to ciekawe jako pewien formalny eksperyment po prostu; są zatem filmy ironiczne i prześmiewcze jak etiuda braci Coen o turyście, są też pełne uroku, wręcz poetyckie opowieści, tu zwłaszcza opowieść o młodej matce, która pracuje jako niania i musi zostawiać własne dziecko w żłobku, całość filmiku obywa się bez słów, ale i tak jest to poruszające; ostatni film o rozwodnikach oparty jest za to w sumie tylko na aktorach i dialogu, ale wypada genialnie, psychologicznie jest to świetna etiuda.... i pewnie bzdurę powiem, bo to pewnie tak miało być, ale przeszkadzał mi jednak ten całkowity brak spójności w tych filmach, rozumiem, że miały one stworzyć pewien całościowy obraz i to zauważam, ale brak mi tu głównej myśli, jakiegoś trzonu, na którym można by ten obraz osadzić, sam Paryż i to, że ma być miłość to za mało, żeby dać filmowi dość mocne ramy... po prostu chwieje mi się ta konstrukcja, ale... i tak... no warto zobaczyć; poza tym... piękny ten Paryż

poniedziałek, 25 grudnia 2017

"Wszystko można sfałszować" ("Koneser")

jako, że w kinie rąbanka i nie ma na co iść nadrabiamy zaległości filmowe w domu, wykorzystując świąteczny czas, do czegoś bardziej konstruktywnego niż bezrefleksyjne obżarstwo; "Konesera" przegapiłam kiedyś, jak był w kinach, ale zapamiętałam z zamiarem nadrobienia; film ze świetną przemyślaną intrygą i z głównym bohaterem, którego trudno lubić, ale całkowicie nie lubić też się nie da i który budzi mieszankę współczucia i politowania - nie trzyma się za niego przesadnie kciuków, ale z rzeczywistym zainteresowaniem śledzi się jego los, może chodzi tu o niezwykłą dynamikę tej postaci, od chłodnego i dość antypatycznego dziwaka, mizantropa i zarazem znawcy sztuki zamkniętego w swoim wysublimowanym świecie do człowieka, który na oczach widza zmienia się w kłębek starganych emocji, o które trudno go było początkowo podejrzewać i nad którymi kompletnie nie panuje, jest to też postać konsekwentnie, choć punktowo (czyli nie cały czas), nieuczciwa w sferze sztuki i relacji, ale zarazem naiwnie szczera w powoli obnażanych emocjach, nie bez znaczenia jest tu oczywiście znakomity w tej roli Geoffrey Rush - świetny aktor, który szerszej widowni jest chyba znany głownie jako Barbossa z "Piratów z Karaibów" lub nauczyciel z "Jak zostać królem"; poza tym, wracając do fabuły... "Konesera" sklasyfikowano jako melodramat, ale mam poczucie, że go to spłyca, jest oczywiście wątek miłosny, ale przede wszystkim to jednak opowieść o człowieku (pod tym względem "Koneser" przypomina mi "Cinema Paradiso", czyli znacznie starszy film Tornatore, tam też jest miłość, jest romans i ma on duże znaczenie, ale ważniejszy jest człowiek i jego doświadczenie oraz to czym ono jest dla niego), więc powiedziałabym, że może bardziej jest to psychologiczny kryminał? film ma generalnie świetnie zbudowaną przez reżysera i scenariusz atmosferę, od początku wiadomo, że ludzie się oszukują, że ich relacje są nieoczywiste i pełne pozorów, że to taka gra, ale kto kogo i jak bardzo ogrywa? tego nie wiemy dość długo, przez pierwszą (lepszą) połowę filmu, choć niestety mam poczucie, że przewidywalność narasta w drugiej części filmu, co jest trochę rozczarowujące, scenariusz nie musiał aż tyle podpowiadać, sugestii i sygnałów robi się za dużo i bywają one naiwne, więc zakończenie w sumie nie zaskakuje; poza tym jednak dobrze dobrana muzyka podbija wszelkie nastroje, a także to początkowo bardzo udane, a potem zbyt przeładowane prowadzenie opowieści pełne aluzji i nieoczywistych znaków;  finał wyjaśnia bardzo wiele, choć jak już mówiłam w którymś momencie staje się zbyt przewidywalny, ale.... warto docenić, że nie rozwiewa wszystkich wątpliwości natury psychologicznej i emocjonalnej i nie musi, i to mi się akurat podobało, nadal pozostały pytania bez odpowiedzi, zwłaszcza w ostatnim kadrze, ostatniej scenie, w której opuszczamy bohatera w pewnej czeskiej restauracyjce, wiedząc, że może się z nim jeszcze stać prawie wszystko; gdybym się miała jeszcze przyczepić..... (bo czemu nie) aktorsko jest nierówno, Rush - genialny, na drugim planie przekonujący i jakiś taki pięknie zauważalny Donald Sutherland, niezły choć bardzo młody wówczas Sturgess, ale reszta aktorów jakoś tak blado przy nich wyszła, już mi się ich role zatarły, już o nich nie pamiętam, i nie wiem, czy to tak było napisane, że nie było co grać, czy zagrane jakoś bezjajecznie? może to i to....jednakowoż w sumie wygląda na to, że film mi się podobał, to taki raczej z tych do zapamiętania

niedziela, 24 grudnia 2017

"Banalne, jak każda historia; wyjątkowe, jak każde życie" (N. Gaiman "Amerykańscy bogowie")

"Wszyscy postępują tak samo. Sądzą, że ich grzechy są oryginalne i wyjątkowe. Zwykle powtarzają się bez końca."

Od dłuższego czasu pomimo natłoku innych zajęć czytam "Amerykańskich bogów" Gaimana, którego pisarstwo uważam za jedno z istotniejszych odkryć tego roku. Książka już od dawna na mnie zerkała z empikowych półek, bo pojawiły się jej liczne wznowienia na fali kręconego na jej podstawie serialu, który podobno robi furorę, ale... serialu nie widziałam jeszcze, więc wróćmy do książki, a zatem... no jest świetna, to kolejna wspaniała powieściowa konstrukcja, bo oczywiście wyobraźnia Gaimana ma rozmach (przede wszystkim nie jest wtórna, nawet gdy nawiązuje do czegoś, co znane, jest to pisarz ponadprzeciętnie samodzielny i bardzo kreatywny), ale przy tym wszystkich fantastycznych elementach, postaciach, światach całe to powieściowe uniwersum jest technicznie znakomicie skonstruowane, nie ma zbędnych scen, ślepych zaułków wątkach ani najdrobniejszych epizodach, nie ma błędów w logice i komplementarności wydarzeń, to jest niezwykle rozbuchana wizja świata gęsto zaludnionego przez mozaikę bogów i ludzi, którzy ich czcili lub nie, ale pomimo tego bogactwa postaci i rozwidleń akcji Gaiman świetnie panuje nad spójnością świata, który powołuje do życia, do tego czarny humor, niebanalna intryga, sporo pięknych opowieści z bardzo przekonującą psychologią postaci, no świetnie to jest napisane, językowo, technicznie, stylistycznie, takie dzieło błyskotliwej inteligencji i wyobraźni; druga ciekawa rzecz - stara, ale zawsze jara kompozycja szkatułkowa, oczywiście nie w wersji XVI czy nawet XIX-wiecznej, ale widać tu inspirację, mnóstwo osobnych pełnoprawnych legend (baśni, mitów, noweli czasem? nie do końca umiem je zbiorczo sklasyfikować) ukryto w tej powieści, im mógłby one zafunkcjonować samodzielnie jako... ogólnie mówiąc opowiadania obyczajowe; oczywiście to nie jest materiał na Nobla, to nie jest literatura tego typu, ale jest to najwyższego sortu literatura fantasy i podobnie jak w "Niegdziebądź" bardzo mnie ten świat wchłonął, choć był to całkowicie inny świat, co zresztą też podziwiam, tzn. to, że każda powieść Gaimana jest jakby osobną kreacją, osobnym pomysłem na rzeczywistość...; i teraz o czym to jest.... chyba o tym, że potrzebujemy bogów, a oni nas, że nie istniejemy bez siebie, może też o tym, jak człowiek bywa uwikłany w historię, przeszłość i innych ludzi i jak poprzez to potrzebuje boga, potrzebuje go sobie stworzyć, aby trwać; starzy bogowie ze wszystkich mitologii świata (muszę przyznać, że sporo się też o tych mitologiach dowiedziałam) podejmują rywalizację z bogami XXI wieku, rywalizację o ludzi i ich pamięć, uwielbienie, uwagę, jest też Cień - postać główna, tajemniczy człowiek, którym bogowie się interesują i którego wciągają w swoją walkę - to jest chyba jedyny element powtarzalny u Gaimana: wyrazista postać główna, która zostaje wydobyta ze zwykłego życia i wciągnięta w fantastyczny świat, w którym chcąc nie chcąc musi się odnaleźć i w którym wbrew początkowych wątpliwościom znakomicie się odnajduje... genialny jest też drugi plan bohaterów, to rzeczywiście świetny kawał powieści, przyznam bez bicia, że z chęcią obejrzę serial, bo chyba mi nie starcza wyobraźni, żeby sobie "Amerykańskich bogów" samodzielnie zwizualizować....

monolog Samanthy "Amerykańscy bogowie"
  **********

Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie"

*********

Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie"

sobota, 23 grudnia 2017

święta w toku - wszystkie nasze choinki

powoli i niespiesznie robimy sobie święta, kroi się sałatka, moczą się grzyby na barszcz, pierwsza faza krokietów dojrzewa, jest miło i domowo, leniwie, bez świątecznego końca świata z pucowaniem domu na wysoki połysk (zwykłe sprzątanie starcza, bo musi) i bez nieustannej fazy histerycznych zakupów i grzęźnięcia w kolejkach (bo po co? to co mamy i tak starczy).... omijamy ten nerwowy rwetes dla zachowania dobrego klimatu w stadzie (nikt na nikogo nie warczy w irytacji czy zniecierpliwieniu, bo przecież wszystko zdążymy, a jeśli nie zdążymy, to nie zdążymy i już); także  moi sfinksowi ludzie, których lubię też coś pichcą, mają swoje choinki, swoje gotowania i  pakowania prezentów, pętają im się pod nogami zwierzęta.... tymczasem ja rozsiadłam się w tych świętach, cieszę się nimi, bo są takie, jakie być powinny, Pierwsze i nie ostatnie, jest dobrze, strasznie chcę to wszystko zapamiętać

u Angie

U mnie

u Asi
U Bartka  
 boska sałatka - nasza
coś z makiem (nie moje....)

piątek, 22 grudnia 2017

prognozy - zabobony i inne naiwności (dziecko-ślub-jajka-frytki)

Asia wysłała mnie i innym ulubionym ludziom roszadę z prognozą na kolejny rok... niby głupoty nam powychodziły, niby generalnie.... to tylko zabawa i moja racjonalna część wie to bez cienia wątpliwości, ale i tak kolejny raz widzę, jaka jestem absurdalnie zabobonna i jak wierzę w irracjonalne, metafizyczne fundamenty świata, no tak mam... cóż zrobić.... wszyscy czasami zaklinamy rzeczywistość.


czwartek, 21 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - w przyrodzie nic nie ginie

zawsze zwracałam uwagę na zagubione rękawiczki, ale zaczęłam je fotografować (nie bacząc na podejrzliwe i ciekawskie spojrzenia postronnych) dopiero półtorej roku temu, nadal lubię to robić i uważam to za nieszkodliwe i przyjemne hobby, dziś jednak zawirował mi świat, bo znalazłam rękawiczkę, od której jak sadzę półtorej roku temu zaczęłam fotografowanie rękawiczek, to musi być ta sama, rozmiar, kolor, napis - identyczne, leżała zszargana i przemoczona dwie ulice dalej względem miejsca, gdzie ją kilkanaście miesięcy temu zlazłam, teraz wygląda znacznie gorzej, ale jest, trzyma się i trwa, zawirował mi kosmos na chwilę, bo oczywiście niby to nic niezwykłego, ale jednak.... powrót zagubionej rękawiczki, która istnieje i podróżuje w swoim zagubieniu, czy widzę w tym metaforę? jasne, że widzę, jak mogłabym nie widzieć? to ta sama, wiem to na pewno




środa, 20 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - najmniejsza niebieska

najmniejsza z najmniejszych, niebieska jak kawałek nieba rękawiczka, wiadomo, że dziecięca, wiadomo, że malutkie to dziecko, że pewnie chłopiec, w którym jak w każdym dziecku nadal mieszka tysiąc możliwości i szans, rozczuliła mnie ta rękawiczka, choć patrzę na to rozczulenie z  pewnym politowaniem, tysięczny raz pomyślałam sobie, że powinnam była mieć więcej dzieci... naprawdę powinnam była... gdybym miała jeszcze jedną córkę nazwałabym ją Basia albo Zosia, ale chyba jednak Basia.... gdybym miała syna, nazwałabym go Antek lub Staś, ale chyba bardziej Antek... śmieszne i głupie, a może nawet trochę smutne, jest mieć to tak dokładnie przemyślane w czasie, kiedy jest to całkowicie niemożliwe i oczywiście wiem to, i zauważam, ale każde z tych imion i skojarzeń, które mam z nimi, przetuptało mi cicho przez głowę, kiedy patrzyłam na tę małą niebieską rękawiczkę, tak jest, tak było, nie uchylam się przed tym, bo nie chcę




wtorek, 19 grudnia 2017

śniegowo i mrocznie

pomimo grudnia trwa listopad i co dania wcześniej robi się ciemno, jadę bezsensownie na drugi koniec miasta, potem idę przez las, w półmroku i jedyne, co czuję na pewno, to tylko to, że jest nieodwracalnie zimno, że mnie jest zimno, do szpiku kości i jeszcze dalej, czasami jest jednak śnieg, tylko trochę - jak dziś - i może jak zazwyczaj jestem sentymentalna, ale nadal uważam, że ozdabia mi to świat, że go łagodzi, idę więc przez te płatki do dziewczynki, która mieszka w takim niepojęcie mrocznym domu, jest to jeden z takich domów, że gdy wchodzisz tam, to niby wszystko jest ok, niby jest ładnie, ale po pięciu minutach tego gęstego mroku masz ochotę iść i szybko powiesić się na pobliskim strychu, przytłaczająca atmosfera jak zwykle w kilka chwil osiada na mnie, wpełza mi pod skórę, pod ubranie, marznę jeszcze bardziej, ale potem mogę już uciec, mogę wyjść. znowu jest śnieg, trochę śniegu ratującego świat od brzydoty i bylejakości, tym razem idę przez noc, kołyszę się przez tę noc w autobusie wyjętym z rzeczywistości, do tego jeszcze jakaś szkolna Wigilia, pyszne pierogi, średni barszcz, kilka słów, i znowu śnieg, i dom, wreszcie mój dom z kotami, psem, Małą Mi, dom wykrojony ze świata pełnego ciemności i śniegu


poniedziałek, 18 grudnia 2017

nawroty (Agnes Obel - Between The Bars)

Jest coś takiego w Agnes Obel, że wracam do niej, kiedy jest tak nieznośnie ciemno i może przez tę ciemność uporczywie jej dziś słucham, tym razem to jest coś o śnie i o pamiętaniu, czyli o dwóch moich bezdyskusyjnych obsesjach. Ciągle wierzę, że strasznie jest nie pamiętać i strasznie jest nie śnić.



śpij, kochanie, nie zaśnij dzisiejszej nocy,
rzeczy, które mogłaś zrobić, nie zrobiłaś, a miałaś szansę
(...)

śpij kolejny raz, sprawię, że będziesz moja
zatrzymam cię samą głęboko w moim sercu, oddzieloną od reszty,
gdzie najbardziej mi się podobałaś i zapamiętam rzeczy, które ty zapomnisz

ludzie, którymi byliśmy wcześniej, których nie chcemy więcej widzieć
to pcha i ograbia nas, ale nie zmieni twojej woli
zatrzymam je

niedziela, 17 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna w Biedronce

oczywiście dopadły mnie banalne, acz niezbędne zakupy, oczywiście w Biedronce, jakieś coś, jakieś jedzenia, jakieś napoje, wiadomo, poza tym zgnębiła mnie ta niedziela... ale za to przy kasie piękna czarna rękawiczka, którą fotografuję ukradkiem i myślę, że szkoda, ale zawsze tak myślę widząc zgubione rękawiczki, przypominam sobie też, że ostatnio w tym samym miejscu przypadkiem wpadliśmy na siebie z Bartkiem, Bartek jest w porządku, jest dobrym człowiekiem, pomimo całej swojej nieprawdopodobnej złośliwości... tym razem nie było Bartka, tylko ta rękawiczka i idą święta, wszyscy się spieszą, przepychają, są zwyczajnie niemili przez ten rwetes i pogoń za nie wiedzieć czym, zapominają o wszystkim, może nawet o wszystkich, nie wiem, nie mogę przecież tego wiedzieć, za to wiem i czuję, że nie do zniesienia męczą mnie te tłumy i ich gorączkowy pośpiech, przez większość czasu jestem jak przyduszona ryba w ławicy, gotowa i chętna, by wyskoczyć na brzeg, nawet gdyby miała się na nim udusić... jest w tym zatem jakaś groteskowa desperacja... jak zwykle, ale rękawiczka... ładna i w nietypowym miejscu, ofiara świątecznych pogoni - idą po nas ludzie, każdy z nich idzie gdzieś indziej, biegnie za czymś innym


sobota, 16 grudnia 2017

"Moje życie jest nie do zniesienia" ("Morderstwo w Orient Expressie")

Nie wiem, czy kiedykolwiek przyznałam się do tego publicznie, ale uwielbiam filmy o Herkulesie Poirot, którym dla mnie na zawsze jest już David Suchet, oglądam go zawsze z przyjemnością, której nie zaciera mi upływ lat, naprawdę!! w chwilach rozpaczy i nudy szukam ekranizacji Poirota... i prawie zawsze gdzieś są... jest zatem rzeczą oczywistą, że nie mogłam się nie wybrać za współczesną ekranizację "Morderstwa w Orient Expressie"... no i co? i podobało mi się! to jest nadal świetna fabuła i równie świetna, genialnie wręcz pomyślana intryga, znam ją, a i tak dałam się w to znowu wciągnąć, przepiękne zdjęcia, kostiumy, klimat mocno retro i staroświecki, ale jak dla mnie cudny, elegancki, genialna praca kamery, która jakby z zewnątrz ujmuje często aktorów, wciąga widzą do przedziału, do tego pociągowego życia, ale zarazem porozstawia go na zewnątrz, super to jest zrobione; jako Herkules oczywiście Kenneth Branagh, zatem od razu jest bardzo teatralnie, bardzo dramatycznie (w dobrym sensie tego słowa) i aktorsko bardzo mocno, zresztą na drugim planie mamy znakomitych aktorów - Dafoe, Pffeifer, Cruz, Dench, same te nazwiska sprawiły, że oczekiwałam czegoś dobrego i to jest faktycznie pięknie zrobiony film, pięknie zagrany, psychologicznie poruszający i  w swojej staroświeckości mający wiele klasy. Rzecz pewnie nie dla każdego... bo brak maskary i strzelaniny, ale są świetne dialogi, solidne aktorstwo, przecudne zdjęcia, kostiumy, jest znakomita opowieść Agaty Christie, która ocalała w dobrym scenariuszu.


"-Mówił Pan, że nie jest rasistą.
- To zależy od rasy.
- A tak mu dobrze szło..."

******
"- Widzę świat takim, jakim powinien on być. Mam taką właściwość.... Moje życie jest nie do zniesienia. Ale to pomaga w śledztwie."

piątek, 15 grudnia 2017

wołanie, które dotyczy wszystkich (Krzysztof Zalewski - Przyjdź w taką noc)

dni są coraz krótsze, coraz mniej jest słońca, co zawsze mnie przytłacza, jakbym była zaskorupiałym płazem wegetującym w jakiejś norze... i ludzie są jacyś inni, bardziej nieprzyjemni, bardziej marudni, bardziej histeryczni, niechętni, co kto umie i ma do zaoferowania kładzie na ladę, żeby skazić świat...  oczywiście ja też, mnie też to dotyczy, dlatego pomimo mroku dni się dłużą, siłuję się ze sobą - mówiąc, idąc, pracując, zachowując równowagę, w którą ciągle ktoś mnie chcę kopnąć, i także noce są strasznie długie, już od 16 jest noc, która trwa i trwa do 8 rano i jest zbyt długa, by ją zwyczajnie przespać; tymczasem więc słucham na pętelce Zalewskiego, do którego od zawsze mam sympatię, bo to fajny chłopak jest i zdolny bardzo, a mimo tego nadal nie bufon, w tle siostry Przybysz i to też ok, i ten Niemen, który okazuje się genialny, bo ponadczasowy, "przyjdź w taką noc..." - chyba każdy żywy człowiek tak kiedyś do kogoś wolał w swoich myślach i rozpaczach, w swoich wyobrażeniach i zagubieniach, w czasie jednej ze zbyt długich nocy, a jeśli ktośkolwiek jeszcze nie wołał, to jest to zaledwie kwestia czasu i przemielenia jeszcze kilku nocy, przeżucia jeszcze jakiegoś doświadczenia i... jeśli  nadal nie wołał..., zawoła

czwartek, 14 grudnia 2017

tegoroczna choinka

gdyby ktoś pytał, to tegoroczna choinka wygląda TAK i pilnuje jej zawzięcie sympatyczny biały pies, Mała Mi przyjęła pozycję startową do kradzieży cukierków, ale jeszcze zachowuje pozory, jeszcze ze sobą walczy trochę, koty tradycyjnie cichaczem żują dolne gałęzie drzewka, pewne, że ich nie słychać, a słychać, jak diabli zwłaszcza nocą, słabo śpię ostatnio, płytko jakoś; choinka jak dotąd ani razu nie poległa, co jest bardzo obiecujące i mnie cieszy, czekam na święta, chcę się zaszyć w domu, czytać, trochę jeść, może jakiś film, jakieś grzane wino, głównie ciepełko i błogość, bez bycia w biegu, pełnowartościowy czas w moim ulubionym stadzie, taki jest plan...; przypomniało mi się nie wiedzieć czemu, że jeszcze dwa tygodnie i ten rok się skończy, aż trudno uwierzyć... ale to był dobry rok, kreatywny, pełen wyzwań, zmian, nowości i niekiedy trudności, ale zdecydowanie dobry, nadal jestem wdzięczna kosmosowi i czarnej materii za moje małe głupie życie, zwłaszcza jak patrzę na choinkowe światełka i mojego durnego psa stróżującego


środa, 13 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna na poczcie

na pewnej poczcie leżała rękawiczka, zupełnie zwyczajna i typowa, nic w niej nie było poza tym, że się zgubiła i że to na poczcie było, a ja dziś dostałam list z tej poczty, oczywiście list osłodzony karmelem, ale bez rękawiczki, o rękawiczce jest tylko to teraz szybkie wspomnienie, bo sam list był głównie o pogodzie i innych takich codziennościach, mimo to jakoś chcę to zapamiętać


wtorek, 12 grudnia 2017

chropowatości (Agnes Obel - Dorian)

"jest mi chropowato" - napisałam, bo było mi chropowato i tak mi tamto cudze zdanie wówczas wybrzmiało, więc powiedziałam o tym, bez większego oczekiwania, że ktośkolwiek podziela odczuwanie tego typu faktur słów, tego samego dnia "Dorian", który miękko się leje, ale tam też o chropowatości jest, nagle uświadomiłam sobie, że jest tego dużo ostatnio, to znaczy tego typu faktur w powietrzu, i może to nadal listopad, może taki klimat się zrobił? jednak czasami z tego powodu naprawdę nie chce mi się z nikim gadać, a przede wszystkim nikogo słuchać


Oni nie dowiedzą się, kim jesteśmy
Więc oboje możemy udawać
To jest zapisane na górach
Wers, który nigdy się nie kończy

Gdy diabeł przemówił rozlaliśmy się na podłodze
I części się złamały i ludzie chcieli więcej
I chropowate koło zatacza kolejną rundę

poniedziałek, 11 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - fioletowa w kiosku

sezon na rękawiczki w pełni, tę ktoś zgubił w kiosku, w którym odbierałam moją nową sukienkę, trudno ją było pominąć (JĄ, czyli rękawiczkę, a nie sukienkę, choć sukienka oczywiście też jest niepomijalna), bo to jest taka jarająca fioletowa różowość, która opalałaby pewnie trawę na poboczach parkowych ścieżek, gdyby nie to, że już nie ma żadnej trawy do opalenia... i mogłabym też opowiedzieć o konferencji, na której byłam, ale w sumie to nuda, więc ją pomijam, po prostu jest poniedziałek i trzeba go przetrwać - widziałam różową rękawiczkę, mam ładną sukienkę, niezmiennie nie znoszę poniedziałków i to wszystko


niedziela, 10 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - piękna skórzana na choince

rękawiczka przepiękna, z czarnej skory, błyszcząca, taka zguba to prawdziwa, wymierna strata, o taką zgubę można mieć do losu żal, pewnie ktoś miał go zresztą, mnie jednak od tej rękawiczki zawieszonej na marketowej choince absurdalnie zawiało świętami, być może świętami w wersji komercyjnej i kiczowatej, bo (jak rany) cóż to za  "specyficzna" choinka?..., ale jednak, klimat się zrobił, nie wiedzieć z czego ani skąd, a może to zaledwie ten śnieg za oknem?.... a może moje sentymenty? w sumie nieważne, jest przypływ




sobota, 9 grudnia 2017

wielkie płakanie ("COCO")

wybraliśmy się na bajkę, która pięknie oswaja śmierć, choć nie jest pozbawiona smutku, Mała Mi w scenach finałowych ryczała jak bóbr, a i ja trochę popłakałam, a przecież koniec w sumie był dobry, można by go nazwać... "i żyli i nie żyli długo i szczęśliwie", podoba mi się taka tradycja, w której pamięta się o odchodzących bliskich i to wystarcza, aby istnieli i pozostawali obecni w życiu rodziny, co więcej jest to pamięć pełna ciepła, radości i pozytywnych emocji, tak jakby nawet śmierć była pełna życia i chyba dzięki takiemu podejściu trochę jest, do tego oczywiście piękne kolory, cudowna animacja, wspaniała muzyka, czyli w sumie prorodzinna, a przede wszystkim proludzka bajka, piękna rzecz w grudniu, który nadal jest jeszcze mroczny i przytłaczający jak listopad; jedliśmy popcorn i lody, płakaliśmy przy bajce, śmialiśmy się, byliśmy razem, i to był dobry czas, dobry dzień, to jest dobre życie, które trwa

piątek, 8 grudnia 2017

kwestia światła

idę przez miasto, szybko idę, bo to piątkowy wieczór, idę raczej krokiem z tych sprężystych i dość wesoło, przez deptak, przez miasto, migają już wszędzie dekoracje świąteczne, nawet przeokropnie badziewna w świetle dnia konstrukcja zainstalowana w fontannie zyskuje nocą jakąś magię, normalnie inny świat, w oddali niebieska choinka, która przy świetle słonecznym jest paskudnym plastikowym potworkiem, a teraz proszę.... lśni błękitem... wszystko to jednak jest prawie nieważne, gdy idę przez miasto, idę po skarb, równie szybko szłabym w dzień, we mnie i dla mnie noc niczego nie zmienia, ale i tak miło tak iść wśród tych światełek, dzięki nim wszystko jest Bardziej


czwartek, 7 grudnia 2017

zupa cebulowa, czyli za co lubię Angie?

W tym roku wyrastam na mistrzynię zup, tak wyszło i przyznam, że nawet mnie to czasami odpręża, cała ta kuchenna alchemia, choć nadal też bronię mojego stanowiska wypracowanego przez lata, że w zasadzie nie znoszę gotować, czasami jednakowoż.... znoszę, dziś była autorska wersja zupy cebulowej, przy krojeniu odświeżająco spłakałam się jak bóbr... ważniejsze było jednak potem, chwila gadania z Andżeliką

- Zrobiłaś wczoraj tę zupę?
- No. Trochę pracochłonna, ale fajna jest.
- Ale czemu taką trudna robisz, nie łatwiej zwykłą pomidorową?
- Pomidorowa jest za nudna.
- Ja to ostatnio z soczewicy, też dobra wychodzi.
- A cebulowej nie chcesz spróbować?
- Nie, wolę nie...
- Ale czemu?
- Bo ja...nie lubię cebuli.

I za to lubię Angie, za szczere zainteresowanie i życzliwość, nawet w sprawach, które nie są jej po drodze i które teoretycznie wcale jej nie interesują.


środa, 6 grudnia 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek - robocza paskuda w deszczu

zjada mnie czarny smutek, bo nie ma słońca i jest dopiero środa, więc oglądam się za siebie, przypominam sobie, jak padało w tamtym tygodniu, kiedy jeszcze dogasał listopad i jak znaleźliśmy rękawiczkę


I znowu odbywamy ten sam dialog o estetyce, a przecież piękne jest nie tylko to, co piękne, ale też brzydkie bywa piękne, co powszechnienie wiadomo, co jest trywialnie oczywiste.
- Weź ja zostaw, pada.
- .....
- No chodź....
- Czekaj...
- Ale ona nie jest ładna, to zwykła robocza...
- Co ty tam wiesz, piękna jest.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

pierwszy śnieg

dziś jest mała podróż, którą odbywam bez entuzjazmu, przez dłuższy czas przez okna patrzył na mnie śnieg, ja i śnieg patrzyliśmy na siebie, a potem już nie, ale wystarczyło, pierwszy raz rzeczywiście poczułam, że jest grudzień, jest zima, idą święta i moja kolejny rok


niedziela, 3 grudnia 2017

"Chcę być taka, jaka jestem zawsze" (H. James "Dom na placu Waszyngtona")

w domu zaległa totalna cisza po nocy, podczas której mimo szczelnego zwinięcia się w kłębek zupełnie nie mogłam spać i w tej nieprzeniknionej ciszy, która trwała ponad pół dnia czytałam klasyczną realistyczną powieść Jamesa, chciałam ją przeczytać od czasu, gdy wiele lat temu widziałam film A. Holland o tym samym tytule, bo ta historia mnie wtedy rzeczywiście jakoś oczarowała.... i teraz też... czasami nie ma jak odrobina solidnej, realistycznej narracji, świetny portret przeciętnej dziewczyny, która okazała się nieprzeciętna...; "Dom na placu Waszyngtona" - ładna rzecz, ładna powieść, choć bolesna przecież, choć jednak pełna smutku, mimo to pomogła mi się otrzepać; przeczytałam, odłożyłam i postanowiłam, że świat musi ruszyć z miejsca, tym razem przy wydatnej pomocy bułeczek cynamonowych, zupy tajskiej oraz cierpliwości i życzliwości, które niekiedy mogą wiele zdziałać, i na które niekiedy mnie nadal stać

Henry James "Dom na placu Waszyngtona"

sobota, 2 grudnia 2017

"Czekanie to grzech przeciwko czasom, które dopiero nadejdą, jak również przeciw obecnym, zlekceważonym chwilom" ("Nigdziebądź" N. Gaiman)

oczywiście nie dało się powrotu do Gaimana uniknąć, wydanie kiepskie i szarość papieru wypalała mi oczy, ale i tak dałam się porwać temu rasowemu urban fantasy i muszę powiedzieć, że dawno żadna książka nie rozpaliła tak mojej wyobraźni, bo w międzyczasie wertowałam Internet, szukając ekranizacji oraz rysunkowych wyobrażeń bohaterów, których jak się okazało niezwykle często odtwarzano w rożnych stylistykach; cała opowieść mnie urzekła, sam ten pomysł, że można utkwić w szczelinach rzeczywistości, być, a zarazem zniknąć i funkcjonować w innym świecie, który przenika rzeczywistość, przerasta ją..... no jako idea samo to mnie pochłonęło i przekonało - tak samo zresztą, jak "Ocean na końcu drogi"; poza tym jak na debiut powieściowy jest to piekielnie dobrze napisane, nie idealnie..., ale bardzo sprawnie, dynamicznie, no i na poziomie konstrukcji świata przedstawionego ta powieść to przemyślana, nieprzypadkowa całość, "Nigdziebądź" jest generalnie wspaniale pomyślane, do tego zaludnione pełnokrwistymi postaciami, które są więcej niż niejednoznaczne, trudne i chropowate, z dialogami pełnymi grozy, ironii i czarnego humoru, ale też po prostu tętniącymi życiem i emocjami postaci, nie mogę nie podziwiać wyobraźni, która utkała tę powieściową rzeczywistość, i jakoś jestem wdzięczna, że mnie w nią wrzucono bez zbędnych, łopatologicznych  i żmudnych wyjaśnień "co jest co", "kto jest kim" itp., u Gaimana świat po prostu jest, istnieje, a czytelnik, tak jak i główny bohater, który do niego trafia musi sobie z nim radzić, jak umie lub może sobie z nim nie radzić, co też jest opcją; przeleciałam przez "Niegdziebądź" jakbym biegła i chyba faktycznie biegłam

Neil Gaiman "Nigdziebądź"

piątek, 1 grudnia 2017

"pan jest do wszystkiego zdolny, do rzeczy najgorszych i najlepszych" (J. Saramago "Kain")

spontanicznie i prawie bez powodu kupiłam ostatnią powieść Saramago, choć teraz zauważam w tym pokłosie "Mother!" i naprawdę wierzę, że to ten film, który nadal siedzi mi w głowie, pchnął mnie do tego, żeby sięgnąć po "Kaina", zresztą przeczytał mi się też prawie sam, i pomyślałam sobie, że skoro tak gorzką i surową opowieść napisał stary i mądry człowiek u schyłku życia, gdy starość zgina człowiekowi kark, to jest w tym być może jakaś prawda, na którą warto zwrócić uwagę, przeczytałam i jest mi niewygodnie, a przecież to dobra książka, świetnie napisana, inteligentna, przewrotna; i nie wiem, jak to się stało, że tuż po "Mother!" wdepnęłam w powieść, która równie bezpardonowo rozprawia się z biblijnym stworzycielem, co tamten film; kiedy byłam małą dziewczynką i czytałam "Biblię dla dzieci" byłam zaniepokojona i oburzona niekiedy tym, co robi bóg - Sodoma i Gomora, potop, żądanie zabicia Izaaka, cały ten gniew, czy sama groźba gniewu i kary, która nigdy się nie kończyła - uważałam, że to nie jest w porządku, ale bałam się to roztrząsać i z pewnością nikomu o tym nie mówiłam, jakby to była jakaś wina, jakby w moim krytycyzmie było coś złego, dziś jest mi tylko niewygodnie, chwilami nieprzyjemnie, kiedy czytam Saramago, świetnego przecież Saramago, który tak celnie i elokwentnie - wchodząc w skórę Kaina - powtarza moje dziecięce przeświadczenia, że To "nie jest w porządku", i myślę tylko jeszcze, że cała ta bezradność człowieka wobec boga jest straszna i może dlatego wyrastające z niej religie są tak smutne, pełne okrucieństwa i bezwzględności, pełne poczucia winy i strachu, i nagle okazuje się, że Kain u Saramago to piękna postać, bynajmniej nie dlatego, że może coś zaradzić, bo nie może, ale tylko dlatego, że się nie zgadza i może tylko o to chodzi, żeby się nie zgadzać

Jose Saramago "Kain"
 *********
Jose Saramago "Kain"

Jose Saramago "Kain"
 *********
Jose Saramago "Kain"
 *********
Jose Saramago "Kain"