niedziela, 31 maja 2015

"pożądam wszystkiego" (Miłosz, jakiego nie znałam)

Czas mija i pomimo tego są rzeczy, które nie ulegają zmianie, jak w "Konającym zwierzęciu" Rotha, okazuje się, że tylko ciało, bo po nim widać najbardziej, wyraziście zmierza ku zmianie, ale ja wewnątrz to ciągle ja, ten sam niecierpliwy zlepek nadziei, pragnień, niepokojów, może nawet pożądań. Być może właśnie u Rotha odkryłam to jeszcze zanim zauważyłam refreny i ślady trwałości w moim własnym życiu. I teraz patrzę na Miłosza (kolejna rzecz, którą mam od Gośki). Inny jakiś ten Miłosz ze swoich ostatnich wierszy, choć to ciągle przecież on, może to po prostu rzemiosło, które się broni? ale przecież nie, wiadomo, że nie tylko. Bo niby początkowo obleśna jest ta jego szczerość, którą jednak płynnym ruchem przerabia nagle na coś niepokojąco zrozumiałego i uniwersalnego.  Czy to jest dobrze, czy to źle, że póki trwam nie ma końca, nie ma wyciszenia i wszelkie krawędzie emocji zachowują swoją ostrość, a "apetyt " sprawia, że nadal "pożąda się wszystkiego"?

Czesław Miłosz 
"Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis"

Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną, ale dalej są nienasycone.
Widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w powiewnych tkaninach,
Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno.
Stary lubieżny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i zabawy młodości.
Nieprawda, robię to tylko, co zawsze robiłem, układając sceny tej ziemi z rozkazu erotycznej wyobraźni.
Nie pożądam tych właśnie stworzeń, pożądam wszystkiego, a one są jak znak ekstatycznego obcowania.
Nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu.
Jeżeli po śmierci dostanę się do Nieba, musi tam być jak tutaj, tyle że pozbędę się tępych zmysłów i ociężałych kości.
Zmieniony w samo patrzenie, będę dalej pochłaniał proporcje ludzkiego ciała, kolor irysów, paryską ulicę w czerwcu o świcie, całą niepojętą, niepojętą mnogość
widzialnych rzeczy.

sobota, 30 maja 2015

od gry małych kroczków do możliwości porażki

Gramy w małe kroczki, a działa to tak: ja robię krok, a potem ty, potem znowu ja, i znowu ty, ja jeden kolejny i ty jeden, nieznaczenie i powoli, tak żeby w każdej chwili móc się cofnąć, żadnych gwałtownych ruchów, dokądś zmierzamy, zwykle nie wiemy dokąd, to ma się dopiero okazać, chodzi tylko o to, że gdzieś się idzie razem, że się idzie w jednym kierunku. I tu rzecz najważniejsza: główna zasada jest taka, że wszystko musi być naprzemiennie, i jeśli ktoś zaniecha jednego z kroków, nie odpowie działaniem na działanie, to jest to koniec gry, i wówczas definitywnie przegrywa ten, który wykonał ostatni krok, ten któremu nie odpowiedziano na jego ruch, jest to porażka, z którą nie da się nic zrobić, wobec której jest się zupełnie bezradnym, bo jeśli nie ma odpowiedzi, jeśli ten drugi, nie wykonał swojego kroku, gdy była jego kolej, to każdy następny gest wykonany przez tego, który pozostał sam pogłębi tylko jego klęskę. Łatwo przegrać.
To ryzykowna gra.



Oczywiście jak każdy nie znoszę porażek, czy może raczej tego konglomeratu emocji, które budzą się tuż po nich (wstyd, frustracja, zażenowanie, poczucie niższości, samotność, bezsilność, gniew, niesmak itp. itd.), ale rozumiem ich konieczność i pod wieloma względami doceniam je jako zjawisko. Profity: przegrywam i dzięki temu wiem już, jak tego nie robić; wiem, czego więcej nie mówić; wiem, co nie jest możliwe; wiem, w jakim kierunku nie patrzeć; wiem, co powinno być inaczej itd., itp. Porażka to wiedza zdobyta eksperymentalnie, czyli pewna, dowiedziona, coś na czym można się oprzeć - to własnie doceniam. Gosia wysłała mi kiedyś terapeutyczny film o porażce, sympatyczna rzecz, prosty przekaz i rzeczywiście takie racjonalne podejście bywa dobrym rozwiązaniem, także (czy może zwłaszcza) wtedy, gdy działasz metodą małych kroków, więc dość niepewnie i ostrożnie, i kiedy w końcu na któryś z gestów nikt nie odpowie, co zawsze znaczy przecież  NIE, co zawsze jest odmową. Czas mija i w końcu wszystko jest inaczej, czasami wręcz jest w porządku. Przygrywam? bywa że tak, nawet w moich ulubionych grach, ale przegrywając, mam dowód na to, że próbowałam.

piątek, 29 maja 2015

pijąc z "źródła pełnego krwi" (Skácel)

Jana Skácela mam dzięki cytującemu go (także w ostatnio czytanej "Niewiedzy") Kunderze. I najpierw tam mi się podobał, a potem oczywiście szperałam. Po wirtualnych wykopaliskach Skácel podoba mi się nadal, miejscami bardzo (nie chce mi się tłumaczyć dlaczego, trochę nie wiem, jak to dookreślić bez przegadywania sprawy i rozrywania jego poezji na drobne strzępy, co zawsze jest stratą; a trochę... no zwyczajnie mi się nie chce); zatem powiem tylko, że wygrzebałam sporo rzeczy świetnych. Taki klasyczny bard... i dziwnie pasuje mi na dziś to wszystko o "źródle pełnym krwi", no po prostu pasuje, tyle.

M. Kundera "Niewiedza"

Pieśń o najbliższej winie

Jest takie źródło, pełne krwi,
i każdy choć raz z niego pił,
bo ktoś małego zabił ptaszka,
ktoś inny – z piętnem zbrodni żył.

A potem, gdy brał w dłonie wodę,
i gdy mu było strasznie żal,
i patrzył w górę, w stronę światła,
to tylko wciąż i wciąż się bał.

Trzymał ją, ale nie zatrzymał,
Bóg go nie skarał swym ramieniem,
więc marnie błagał ludzi wkoło,
by choć rzucili weń kamieniem

I błagał, ale nie ubłagał
i tylko wciąż i wciąż się bał.
Jest takie źródło, pełne krwi
i każdy kiedyś przy nim stał.
 (tłum. M. Domaradzka)

Píseň o nejbližší vině

Je studánka a plná krve
a každý z ní už jednou pil
a někdo zabil moudivláčka
a kdosi strašně ublížil

A potom mu to bylo líto
a do dlaní tu vodu bral
a prohlížel ji proti světlu
a moc se bál a neubál

A držel ale neudržel
tu vodu v prstech bože můj
a v prázdném lomu kámen lámal
a marně prosil; kamenuj

A prosil ale neuprosil
a bál se ale neubál
a studánka je plná krve
a každý u ní jednou stál

czwartek, 28 maja 2015

wpuść mnie


Tak patrzę z boku na siebie, patrzę i patrzę, (i nie dowierzam...) i zupełnie jakby to ktoś inny był, ktoś inny to robił, ktoś inny moimi palcami lepił każde słowo. Co ja robię? co ja robię?! i czemu nie mogę (czy tylko nie chcę?) przestać? czemu nie mówię sobie: dość? czemu nie mówię: wystarczy? umiałam to wcześniej, a nagle nie potrafię (może jednak nie chcę?) się (oby chwilowo) za(pows)trzymać? nie wiem, szukam więc odniesień, szukam kontekstów, żeby się w nich osadzić, żeby się ich uchwycić, żeby mi odpowiedziały, i nagle już rozumiem i zauważam, że to po prostu jest tak, że stoję i krzyczę "wpuść mnie", nie oczekując, że ktokolwiek usłyszy, bo wrzeszczę bezgłośnie w słowach gładkich jak miód, uładzonych i skrojonych na miarę według zasad nieomylnego decorum, to się nie może udać zatem, prawdopodobieństwo życiowe wynosi zero!, ale i tak stoję, i krzyczę, krzyczę sobie, do siebie, krzyczę dla siebie, każdym spokojnym, przemyślanym po wielokroć słowem. Czasami tak po prostu jest i nie można przestać, ja teraz właśnie nie mogę. Wpuść mnie.

środa, 27 maja 2015

styska se mi po tobe (Kundera)

Jeśli chodzi o Kunderę, to za bardzo podziwiam nienachalną erudycyjność i filozoficzność jego książek, by przez ten podziw przebiła się jakakolwiek rzetelna ocena, więc nie będę się wygłupiać, zresztą, nie bardzo wiem, jak w ogóle można oceniać Kunderę, kto miałby takie kompetencje warsztatowe, merytoryczne, a jednocześnie kulturowe, by faktycznie zrobić to dobrze? Trudno mi to sobie wyobrazić. Z pewnością nie jestem taką osobą ja, subiektywnie zachwycona, z poczuciem małości wobec tego własnie pisarza, które ciągnie się chyba od pierwszych stron "Nieznośnej lekkości bytu". Mogę powiedzieć o jego książkach po prostu tyle, że strasznie mnie pociąga ten pokawałkowany na pojedyncze, ale zazębiające się biografie świat, który zawsze (!!!) wpisuje się w jakiś nadrzędny porządek, czy raczej jakąś dającą się uporządkować powtarzalność, regułę (mnie się nigdy nic nie wpisuje). W "Niewiedzy" chodzi o powroty do domu, o status emigranta, ale także (a może przede wszystkim)  o czas, o pamięć, o rozerwane wątki życia, wspomnienia i nostalgię, o nasze zakorzenienie w przeszłości, której zwykle nie pamiętamy tak naprawdę. Jest to temat - dla mnie, która tak bardzo staram się pamiętać, zapamiętywać, odgrzebywać - bardzo wrośnięty w moje życie, myślenie, bycie w ogóle. I jeszcze cała ta gigantyczna, powalająca wręcz wiedza z bardzo różnych dziedzin Kundery przemycana bez mądrowania się, stanowiąca rzetelny fundament każdej myśli, to mi po prostu niezwykle imponuje.

                                                              ******************

"Styska se mi po tobe (...) - nie mogę znieść bólu twojej nieobecności". Nostalgia rozebrana na części pierwsze.

Milan Kundera "Niewiedza"
Milan Kundera "Niewiedza"

******************

Milan Kundera "Niewiedza"

Milan Kundera "Niewiedza"
 ******************

wtorek, 26 maja 2015

bzy mojej matki (przechowalnia)


Moja matka lubi bzy i maj. Co roku powtarzała mi, że to jej ulubione kwiaty (oprócz róż, które pozostawały poza wszelką konkurencją) i ulubiony miesiąc, i że zapach bzu - też jest jej ulubionym. Gdy byłam mała, czułam się zobligowana, by także posiadać swoje ulubione kwiaty, miesiąc i zapach, ale nigdy nie umiałam się zdecydować. Lubiłam bez, ale też maki, frezje i maciejkę, i irysy, i goździki i... wiele innych; a zapach smażonych pieczarek, świeżego chleba, lasu gnijącego wilgocią po deszczu, kminku, cynamonu i małych kociąt wydawały mi się równie ładne. Maj mama lubiła z powodu swoich urodzin, które wypadają właśnie wówczas, ja jestem styczniowa, zatem pokrzywdzona, co można lubić w styczniu, który (jak całą zimę) najchętniej bym przespała? Zatem klęska trochę, nigdy się na nic nie zdecydowałam. Ale... bzy to kwiaty mamy i zawsze, kiedy je widzę myślę o niej i pamiętam od razu, jak idziemy sobie, ona cała śliczna, ja mała, chuda, cygański pomiot, o własne nogi się potykam, ona zdecydowana i kobieca w każdym ze swoich upodobań (bardzo z niej byłam dumna), ja niedookreślona kompletnie i pod każdym względem. To dobre wspomnienie (że idziemy razem i że te bzy), przechowuję je trochę.





poniedziałek, 25 maja 2015

dziwaczenie z kotem w tle

Prawdopodobnie moja matka byłaby spokojniejsza, gdybym znów wyszła za mąż (przynajmniej dopóki się jeszcze za mną oglądają, to powinnam, powinnam koniecznie!! nie ma się co czarować, mój czas przydatności do (s)pożycia się kończy i lada dzień będę babą z zakalcem); prawdopodobnie ja, gdybym wyszła za mąż, zaszyłabym się w jakimś małym cichym kącie, żeby sobie spokojnie skonać (takie tam przeczucie mam w tej sprawie). Tymczasem więc przede wszystkim dziwaczeję, czytając książki i hodując koty, których osobność i cichą lojalność bardzo sobie cenię. 
Pewnego dnia mój głupi, tchórzliwy kot wypadł z balkonu, ale nie poddał się i wrócił, znalazł drogę (do dziś nie wiem, jak? skąd wiedział, do której klatki, na które piętro ma iść?) i o północy zamiauczał rozpaczliwie pod drzwiami, od tej chwili wiem, że mogę na nim polegać i jest to jeden z najbardziej udanych "związków" w moim życiu. 
Kot Clyde ma 6 lat, mniej więcej tyle mija od czasu, kiedy go znalazłam, jest facetem bez charakteru i wszędzie zostawia tony futra, od kiedy dorósł nie lubi się bawić i ma niepojęty zwyczaj żucia moich tenisówek, chowa się tak, że nie mogę go znaleźć, kradnie zielone oliwki i bywa ponadprzeciętnie interesowny oraz upierdliwy, ale lubię dupka. Dziwactwo? być może. Stara panna z odzysku w obszarpanych koronkach z tysiącem kotów ujaranych kocimiętką - istnieje taka opcja na przyszłość dla mnie i zupełnie serio nie wiem, czy mnie to bawi, czy się tego obawiam, czy w zasadzie uważam, że tak mogłoby być i że ok.


niedziela, 24 maja 2015

niepokojące nieistnienie (Piękniewska "Miłość to...)

Przy okazji słuchania Pożaru w Burdelu, gdzieś tam zeszło mi się na Piękniewską, którą doceniam od czasu "Niewarszawy" (utworu, który naprawdę - co tu dużo gadać - w jej wykonaniu robi mi emocjonalny zamęt). I znalazłam zupełnie przypadkiem "Miłość to za mało", zatem słucham sobie, słucham, bo rzecz ładna, a Lena jak zawsze ślicznie, acz nienamolnie nuci - i wśród innych słów nagle w pysk mi dały takie:

"miłość jest ważna, gdy się dzieje, a kiedy mija nie istnieje"  

I myślę teraz o tym, i wiem, że jeśli tak jest, to chyba jest to straszliwe nieporozumienie i zupełnie mi się to nie podoba, bo czyni ze mnie postać kretyniczną. Szczęśliwie cudze słowa, nawet najładniej wyśpiewane, nie mają rangi nieomylnego twierdzenia, tak sobie mówię, choć czuję się głupio, słucham kolejny raz i nadal czuję się niezmiernie głupio, i jest mi wstyd. My idealiści powinniśmy definitywnie wyginąć podczas ostatniej wojny, zupełnie nie ma dla nas teraz miejsca ani w czasie, ani w przestrzeni. No i jeszcze... "przecież mogło być inaczej". Pewnie mogło.

sobota, 23 maja 2015

kim jestem, kiedy sadzę surfinie?

Kim jestem, kiedy sadzę surfinie? Starą babą nieuchronnie jestem, po prostu, bo pelasie (pelargonie) i surfinie to starsze panie mają na balkonach (moja babcia miała na okiennym parapecie) i dziś - snując się z godzinę chyba po Owocowej (po targu znaczy się) - mijałam te surfinie kilka razy chyba, zerkając na nie z pogardą, jako na kwiaty babciowe właśnie, ale... jedne zapamiętałam, bo takie piękne były (co ja na to mogę, że piękne!?), biało-fioletowe, ślicznie pachnące...., ale nie, olałam, minęłam. Aż w końcu jakaś para starszych ludzi pomstująca na innym kwiatowym stoisku: 
- No i nie ma surfinii, mówiłem ci, że tamte były ostatnie!!
- Ale jak nie ma, może dalej?...
- Ale już tam byliśmy, nie ma! (itd. itp....)
Wtrąciłam się i przekonałam (nie bez trudu, bo Pan ewidentnie bardzo chciał mieć rację, że te surfinie przegapione są i stracone zupełnie), że surfinie są i nawet pokierowałam ich, gdzie mają iść.... dzięki temu (przy okazji) uświadomiłam sobie, że ja również strasznie chcę tych cholernych surfinii, i co? i podreptałam pokonana, i kupiłam surfinie, posadziłam po powrocie do domu i mam. Jestem starszą kobietą, nie ma się co oszukiwać, zachwycają mnie surfinie..., jak kupię pelasie niech mnie ktoś litościwie dobije.


piątek, 22 maja 2015

"co komu pisane..." ("Piaskowa Góra" J. Bator)

Joanna Bator "Piaskowa Góra"
Cały dzień czytam Bator, kiedy się da, nie chcę zagłębiać się w szczegóły i rozbierać tej książki do białej kości, ale... mogę powiedzieć na pewno, że nie pamiętam już kiedy ostatnio czytałam coś równie dobrego i tak świetnie napisanego, jest to powieść znakomita, spójna mimo totalnej wielowątkowości i niezwykle prawdziwa, przekonująca pod każdym względem, w każdym momencie.

(PS. Wbrew pozorom nie jest to książka o Holokauście, co mógłby sugerować fragment obok, to tylko jeden z bardzo wielu wątków i to bynajmniej nie pierwszoplanowy, jest to książka o ludziach, a wątek Ignacego i Zofii naprawdę mnie poruszył, także z powodu tego, jak długi i nierozpoznany cień rzucił on na losy ich rodzin i potomków)

*****

"co komu pisane, temu w wodę kamień?" i nawet nie wiem, czy powiedzieć: mam nadzieję, że tak jest, czy: obawiam się, że tak jest...

czwartek, 21 maja 2015

LAURKA bez okazji - Gosling od Daniela


Danielowi (który jest człowiekiem z moich innych czasów i innej rzeczywistości, a pomimo tego jest przecież także tu i teraz, co pozostaje swego rodzaju wydarzeniem dziwnym, niezwykłym i zwyczajnie fajnym) dziękuję za: wielką cierpliwość, za umiejętne irytacje, spokój i wyrozumiałość, i za to, że wyszedł na dobrych ludzi, pozostając jednak sobą, a jak już wyszedł to przyszedł, nie wiedzieć skąd i pisuje do mnie, zadając mi pytania niewygodne albo przynajmniej dociekliwe; i... dzięki szczególne za wysyłanie mi Pożaru w burdelu, który bawi mnie nieprzeciętnie ilekroć do niego wracam, a wracam często, także dziś, bardzo, bardzo i gęsto, często.

środa, 20 maja 2015

Uzdański - ktoś, kogo chciałabym znać

Co z pozytywna postać! chciałabym znać tego człowieka i móc z nim pogadać, tylko, że tak znać, znać, gadając pogadać, bo ja jestem ambitna, ja lubię znać ludzi faktycznie (bez lajkowania czy wirtualnych etykietek, które przecież nie znaczą zbyt wiele, zwykle), tak czy siak, to, co chłopak pisze jest miejscami genialne, a po całości świadczy o inteligencji i niemałym talencie (wybitnego kopisty na pewno), jest nauczycielem, w szkole, która klimatem pod wieloma względami mocno przypomina mi moją, tylko jak nic funduszy i pewnej swobody mają więcej, o prestiżowych elementach nie wspomnę, bo po co? ale dzieci to dzieci, a wychowawcy z dziećmi się wiążą bardziej niż wypada, rozumiem ten kierunek; przeczytałam wywiad i myślę sobie właśnie: tak, ciekawa postać, jakoś mi z taką postacią po drodze, ludzko, zawodowo, poetycko, fajnie by było, gdyby swoje pisał, chyba tego wypada chłopakowi życzyć; kopia Bukowskiego oczywiście pełnokrwista i jakoś znowu zaskakująco mi bliska (przecież ja nawet nie mam "twarzy książki", taki ze mnie archaiczny/anachroniczny produkt odklejony od swoich czasów).

jakiś facet
skomentował
moje zdjęcie.
"hej, nieźle się
zapuściłeś,"
napisał
"wyglądasz
jak prawdziwy menel"
wyrzuciłbym go
ze znajomych
ale
nie mam go
w znajomych
(stylem Bukowskiego by Grzegorz Uzdański)

wtorek, 19 maja 2015

może po prostu ja już tak mam? (Bukartyk - Serce na patyku)


no właśnie... apropos słów słomianych, zbędnych przecież, jakże cennej patykowatości
i serc z cukru; "wiadomo, o co chodzi"? wiadomo, (nie)stety

*******

"czego ona chce, czy dla niej nie to tak, skoro tak to nie?
bo czasem patrzy jakby chciała cię, 
A czasem wszystko zje i tylko śmieje się
Albo inaczej... nie zje i płacze."

poniedziałek, 18 maja 2015

sosjerka

zeszłoroczna maciejka
czas płynie jakoś inaczej ("Nie mogę uwierzyć, że coś takiego powiedziałaś?"), jakby zgęstniał, mimo roztargnienia niektóre myśli kondensują się w tym temporalnym sosie, zwykle na chwilę (ulubiony zapach: maciejka - posadzić maciejkę, koniecznie), później szybko zapominam,  chyba rzeczywiście drobiazgi mogą wszystko zmienić ("To nie może być przyczyna naszego rozstania!"), nawet gdy wydaje się, że nic nie jest już możliwe (bo przecież może jest, tego się nigdy do końca nie wie), i właśnie.... nie rozumiem, czemu o tym pomyślałam ("Ale ja wiem, że nie zapomnę. Tak nie jest"); echa zupełnie odległych dialogów błąkają mi się po pamięci ("Tylko ciebie nie udało mi się nigdy do końca zmanipulować."), ale nie mogę się żadnego uchwycić, pewnie mam po prostu Alzheimera albo nie ma czego chwytać ("Nie wiem, o czym wtedy myślałem."), balsam o zapachu kawy ("Ten zapach... To brzoskwinie? Czym ty tak pachniesz?") okazuje się dziwnie ważny, choć nie jest, wiadomo ("Nigdy tak nie powiedziałem", "Powiedziałeś."; "Nie pamiętam"; "Ale ja pamiętam"), słowa-słoma
--------------------------------
Branoc.

niedziela, 17 maja 2015

biegając ze ślimakami

Biegam sobie frustrująco wolniutko, ostrożnie: nie ścigać się, nie ścigać (!!!), biec powoli, a nie mocno aż trzeszczą kości i stawy, powoli, powoli, bo nie pobiegniesz wcale; moja ambicja i mój wewnętrzny rytm wiją się i cierpią; tęsknię za czasami, gdy byłam młodsza i bieganie było po prostu niezwykle łatwe, długim pewnym kłusem wymijałam wielu mężczyzn i większość kobiet, teraz... no cóż, trzeba powolutku, racjonalnie, planowo odbudowywać i podnosić wydolność, przyzwyczajać ciało, zacierać je i nadwyrężać, a potem pozwalać, by się goiło i umacniało, biorąc pod uwagę, że może się nie udać - nic nie jest łatwe; serce mam jak dzwon podobno, mięśnie się przyzwyczajają, ale stawy, kości są kruche i usztywnione jak z dykty, czuję jak pulsują bólem, czasami nawet spod warstwy Ibupromu i Diclacu, zatem wolniutko, napominam siebie, wolniutko staruszko, zapanuj nad tym, nie bądź głupia, nie ścigaj się, nie ścigaj nawet (zwłaszcza) ze sobą; biegnę 10 kilometrów i nie jestem szczególnie zmęczona, mam szybszy oddech, z którego otrząsam się po kilkunastu sekundach, biegnę przecież za wolno, by dało mi to jakoś spektakularnie w kość, mogłabym szybciej, znacznie szybciej, ale rozharatałbym nogę (jedną lub drugą albo i obie) i przez następne dwa tygodnie nie mogłabym chodzić, o bieganiu nie wspomnę, wiec... wolno, wolno, rytm, oddech, miarowość, technika, powoli, bez przeciążeń; mimo wszystko odzyskałam też ciało biegacza i przypomniałam sobie, jak ładnie leży skóra na napiętych mięśniach, jak przyjemnie się mieszka w takim ciele, jak wszystko lepiej i ładniej na nie pasuje, jakie się ma poczucie mocy - tak, to mi się bardzo podoba, estetyczne konsekwencje biegania, które coraz wyraźniej zauważam i które narastają w ciągu ostatniego roku, pełnego przecież kontuzji i zniechęceń (listopad i grudzień - koszmar i totalny zastój, ledwo się z tego podniosłam), czasami ratuje mnie tylko mój upór i to, że moje decyzje zwykle bywają ostateczne, wrócę do biegania, to wrócę, bo tak postanowiłam, i już, póki co jednak biegam ze ślimakami, dzielnie mnie dopingują chłopaki, prawie słyszę jak tuptają tuż obok mnie i klaszczą czułkami, dla nich jestem ślimakiem turbo ;) .


sobota, 16 maja 2015

"pocztówki" ze Szwajcarii

Malwa wyjechała do Szwajcarii, zabrała ze sobą całą swoją zgrabność i śliczność, swoje dobre i zanadto czułe serce, i zapewne swój chroniczny brak szczęścia w miłości, no i pojechała. Wydaje się zadowolona, uśmiecha się ze zdjęć, które mi wysyła, nawet wdzięczy się trochę, zapewne nie do mnie. Ciekawe, kto tam z nią jest? Myślę o niej trochę. Żeby ta cała uroda i dobroduszność dały się przełożyć na ładne życie z kimś miłym, chyba właśnie tego jej życzę. Moja mała Malwa, zawsze spóźniona i zmartwiona, ostatnia znana mi osoba, która pisała prawdziwe papierowe miłosne listy, i właśnie ona jest teraz w Schaffhausen, tak mówi, i trochę mnie ze sobą zabrała, więc choć nigdy tam nie byłam i raczej nie będę, to dziś właśnie wybrałam się do tego miasta, w końcu wszystko, co najważniejsze dzieje się w głowie. 
["Żeby umieć kochać, trzeba umieć myśleć" - kto to powiedział? znowu nie pamiętam.]




piątek, 15 maja 2015

miniCarroll - "chwila, w której wszystko zależy od jednego słowa"

Wydawanie zwykłego opowiadania jako osobnej książki uważam za grubą przesadę [rozmiar 90 stron wygenerowano tylko dzięki wielkości czcionki i krojowi kolumny, no i pod względem gatunkowym po prostu: TO JEST OPOWIADANIE, a nie żadna minipowieść, jak ktoś bredzi na okładce], ale poprzestając na krytycznym spojrzeniu i tak okazałam się jedyną z tych naiwniaków łatwych do zmanipulowania i oczywiście kupiłam "nowość  Carrolla", marna to pociecha, że dostrzegam, iż ktoś mnie tu ostro naciąga. I wiedząc, zauważając, co gorsza/lepsza mam te niuans gdzieś, bo kupuję Carrolla z przyczyn sentymentalnych, długo się znamy, długo się czytamy, nawet na jakimś spotkaniu z nim byłam i mam książki podpisane, wszystko to dawno, dawno temu, no i zawsze będę go ceniła za powieść "Na pastwę aniołów", która jest najładniejszą historią o śmierci jaką znam, nadal. Wiem,że Carroll nigdy Nobla nie dostanie, rzemieślniczo są to dzieła dość sprawnie pisane, ale raczej nie wybitne, proste konstrukcje powieściowe, niekiedy trochę się mu rozłażą w szwach. Natomiast zawsze są to wciągające opowieści, których zakończenia jestem ciekawa, takie interesujące pomysły na rzeczywistość, tak było też w przypadku "Ucząc psa czytać" - pod wieloma względami jest to rzecz bardzo przeciętna, ale jaki ciekawy pomysł na świat! Przekartkowałam w jeden dzień, nie bez przyjemności.

J.Carroll "Ucząc psa czytać"

J. Carroll "Ucząc psa czytać"


środa, 13 maja 2015

groteskowa "znajomość"

"Krzywe zwierciadło" Agnieszka Łuczyńska
Kiedy wyjaśniam małym dzieciom, czym jest groteska, to mówię, że to takie krzywe zwierciadło, stawiasz je przed światem, tym pomacalnym i prawdziwym, zaglądasz do krzywego lustra i to, co w nim widzisz to jest groteska, gra wynaturzeń, brzydoty, absurdów, wyolbrzymień, karykatur, deformacji, trochę to bywa śmieszny widok, a trochę straszny - kwintesencja groteski, jak masz jej dość, to odrywasz oczy od krzywego lustra, znowu patrzysz na świat realny i wszystko wraca w swoje koleiny, jest znowu znane, rozpoznawalne, bezpieczne; a co jeśli groteska wdepnie w rzeczywistość i nie można jej pominąć, nie można odwrócić wzroku? no, wtedy może być ciekawie lub... nieprzyjemnie, i chyba taki jest świat teraz, chyba na to nas skazuje, gdy nagle (na przykład) okazuje się, że ludzie, których kiedyś łączył namiętny związek, funkcjonujący na wysokich rejestrach emocji (które zalewały im mózgi i wypalały wszelkie wątpliwości), teraz na jakimś portalu, aplikacji, czy w innym wirtualnym miejscu kontaktu są... "znajomymi": on jest jej znajomym, ona jest jego znajomą, taką jak pani w warzywniaku, systematycznie spotykany żul pod monopolem albo bezimienne osoby znane z kilku spotkań w pracy czy gdziekolwiek indziej, czarno na białym "ZNAJOMI" - bezlitosna etykietka i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w tym coś obraźliwego, może nawet obrzydliwego i obscenicznego, i że to właśnie jest groteskowe bardziej niż jakakolwiek artystyczna kreacja: bo to trochę jest śmieszne, w końcu w sumie nic się nie stało, to nic takiego, głupi określnik nadany z braku innej opcji w ramach funkcjonowania kompletnie przypadkowej telefoniczno-komputerowej aplikacji, niczyja wina (ani jej, ani jego), zatem można się ironicznie uśmiechnąć (co niniejszym czynię), można wzruszyć ramionami - oczywiście; a jednak trochę to jest też straszne - taka nazwa, taka trywializacja, unieważnienie i nie można tego wyminąć, bo to cześć realnego świata, znak czasów, wszyscy są znajomymi, znajomym może być KAŻDY, co oznacza, że każdy z tych znajomych to w sumie potencjalnie NIKT i może dlatego nie mogę odwrócić wzroku, uśmiech staje się raczej gorzki i jako całokształt robi mi to po prostu źle (ale jest w końcu 13., pechowy, więc czemu nie? wszystko się zgadza, ja też się zgadzam na to, że bywa mi przykro, czasami, w końcu rzecz zwyczajna). Jestem nikim. Mimo to patrzę. Groteska. W czystej postaci.

wtorek, 12 maja 2015

"trud jest szaleństwem" (Eliot i ja)

.. aaa taki mi się przypomniało jakoś, że Eliota prawie nie znam przecież (tylko trochę "Ziemia jałowa", zupełnie trochę), a ktoś mi rzucił tym Eliotem ostatnio (kto? gdzie? kiedy? czemu? pewnie nieważne), a ponieważ pada i grzmi, a ja mam w sobie ostatnio tyle skupienia, co paczka kolorowych dropsów, to kompletnie przypadkowo poszukałam Eliota w jednej z moich stert książkowych, których narastanie przestaję kontrolować i prawie od razu znalazłam właściwe słowa (myśląc jednocześnie: o! motyw podróży, o! motyw szaleństwa, o! coś nienazwanego...)

T.S.Eliot "Wędrówka Trzech Króli"


poniedziałek, 11 maja 2015

nieujawnione (Feist, Secret Heart)

zamruczało mi dziś w słuchawkach Secret Heart, kiedy snułam się po mieście (trochę z psem, trochę po strasznie (nie)ważne  dokumenty, trochę na obiad, trochę do apteki niestety, trochę do spożywczaka, z którego - jak to ja - przyniosłam książkę i rukolę, nie ma co zaszalałam jedzeniowo, trochę, żeby pochodzić bez celu), no i ten Feist w tle, zupełnie nie w rytmie moich kroków, ale sprzyjający myśleniu o dość wsobnym przebiegu, który gwarantował mi totalną nieobecność wśród tłumu mijanych ludzi (jeśli minęłam kogoś znajomego jak nic uczyniłam mu afront i nie poznałam, nie pozdrowiłam, nie zauważyłam); między jednym a drugim zagubionym wątkiem - zupełne cliche:
                                                każdy ma sekrety, których tchórzliwie broni, nie jakieś tam życiowe brudy, choć i to przecież również, ale takie zwykłe prawdy, słabe miejsca w pancerzyku emocji, chowa się je, przemilcza, zakrywa, bo upokorzenie, bo wstyd, bo wszystkie te inne chropowate, przykre odczucia, które każą brać nogi za pas albo przynajmniej dobrze się schować, mnie też oczywiście to dotyczy, czasami doprawdy nikt by mi nie uwierzył..., ale faktycznie to myślałam o konsekwencjach tego tchórzostwa, jak odróżnić sekrety do zakopania w ciemnej jamie od tych, które należy rozpakować, nie bacząc na ryzyko? tego właśnie zupełnie nie wiem, nie umiem; prawda bywa bardziej zawstydzająca i ryzykowna niż kłamstwo, niedomówienie, milczenie, a wszystko to "poza dobrem i złem"


Ten wielki sekret
Który starasz się ukryć
Jest tym samym
Który tak bardzo chcesz ujawnić
------------------------------------------------------------------------------głosowanie na akcję Wespół-Zespół w Zielonej Górze - inicjatywa, którą warto poprzeć

niedziela, 10 maja 2015

maluchy poszły, ściana została

I minął pierwszy tydzień matur, jeszcze widuję moje maluchy, ale już wiem, że sobie idą.  Została im ustna część egzaminów i tyle. To, że odchodzą jest nieuniknione i tak być powinno, wiadomo, mimo to jakoś tak zawsze mnie to zasmuca. Pewnie się martwię jak zwykle. Może rzeczywiście za bardzo się angażuję w relacje z uczniami, może powinnam mieć większy dystans, ale ile byłoby warte każde moje słowo, gdyby nie stało za nim zaangażowanie, gdyby mnie to wszystko nie obchodziło naprawdę? mam poczucie, że niewiele; no i została mi przecież ściana z Dalim i podpisami, gapię się na nią czasami i uśmiecham się, bo to fajnie, że tu byli, że popisali przez te lata, że odcisnęli łapki. Maluchy i ściana po nich. Rzecz do zapamiętania.








sobota, 9 maja 2015

łupy z Owocowej

Włóczyłam się po targu na Owocowej, co z okazji soboty zdarza mi się dość często (niechętnie na to patrzę, ale mam swoje przewidywalne rytuały i targ na Owocowej w sobotę jest jedynym z nich), jak zwykle mnóstwo ludzi, warzywa, piękne pomidory, kalafiory, młode ziemniaki, kalarepki - wszystko razem pycha, no i miód z Zatonia, tym razem malinowy, oczywiście znowu kupiłam kwiaty, pewnie już nie powinnam, powoli nie mam gdzie ich dać, ale... no co ja na to mogę? lubię grzebać w ziemi, a nie mam ogródka, więc działam na balkonie, kwiaty są konieczne i już, więc moja słaba silna wola poległa na widok ślicznej biało-różowej werbeny, czerwonych kwiatków, których nazwy za nic sobie nie przypomnę, lobelii, no i kocimiętki (eksperyment na kotach - komisyjnie stwierdzam, że mają ją gdzieś, więc o tej miłości kotów do kocimiętki to plotki są jakieś).
Lubię takie dni jak ten, o takich chciałabym pamiętać, kiedy będę starą i pomarszczoną jak śliwka węgierka dziwaczką, która ma zbyt wiele książek, kotów, roślin i wspomnień.




piątek, 8 maja 2015

"Nie zmieniłabym niczego" (Anouk - For Bitter Or Worse)

Uwielbiam Anouk za... za wszystko. Dziś za precyzję. Za to, że nie muszę niczego dopowiadać.


What do you say when it's all over
What do you know when nothing's going right
The troubles in your mind
What do you do when you get lost inside your soul
Where do you go when love's gone
What do you say nothing at all (...)

Just walk back just a little bit faster
Take my hand I will blow your fears away (...)

When it all becomes reality
That this is where it ends for you and me
I'm about to lose my mind
Will love find a way on time
Please don't try and kiss these tears away
We know we've both have made mistakes
If I could do it all again
I wouldn't change a single thing (...)

czwartek, 7 maja 2015

kruk Kurki

Jest taka marmurowa ławka w Starym Browarze, czarno-biała, a na niej kruk, jak Mała Mi była bardzo, bardzo mała, to uwielbiała macać tego kruka, chaotycznie i bez sensu (naparzała go i oblepiała czym popadnie i tyle), dlatego też długo był on dla mnie tylko kawałkiem obmacywanego twardego czegoś tam, chyba dlatego dopiero teraz niedawno będąc w Poznaniu tak naprawdę zobaczyłam tego kruka, ławkę i napis w dwukolorowym kamieniu, i nagle się okazuje, że ta tysiąc razy przemacywana ławka z krukiem to jest sztuka, że ma swego autora, swoje znaczenia i sensy, że to jest rzeźba tak w ogóle, wszystko to jakby mi dotąd umykało, tzn. nie tak do końca, ale był to plan mocno odległy, odnotowywany tylko na marginesie i to w dodatku ołówkiem; zatem zmiana optyki, jest, dokonane; "Konflikt między dobrem a złem jest chorobą umysłu" - czy faktycznie? kruk po stronie dobra? hm, czyli że mądrość? zupełnie nie chce mi się nad tym zastanawiać, ławka mi się podoba i tyle, i czasami właśnie to zupełnie przecież wystarcza.

Piotr Kurka "Kruk" 2005




środa, 6 maja 2015

"dłużej"

"Trudno jest osiągnąć sukces. W tej dziedzinie nie ma sprawiedliwości. Ale ci z bateriami Duracell działają dłużej."

(T. Pratchett w liście do D.L.Stone)

Niedoceniany przez mnie T. Pratchett. Czym jest sukces? i jak długo trwa to "dłużej"? i czy to jest dobrze, że dłużej? nawet dobre odpowiedzi generują nowe pytania

wtorek, 5 maja 2015

szła przez las i myślała, wybierała, rozważała

Znowu szłam przez las, bez większej nadziei, że to coś znaczy, że to coś zmienia, było dobrze, ciepło i dużo słońca, trochę zbierało się na deszcz, może na burzę? i niby widzę i wiem, że teoretycznie można by spalić każdą gałąź i liść, zadusić ptaki, przedeptać rośliny, po prostu zniszczyć las do gołej ziemi (jak wszystko przecież), a jednak on żyje nawet kiedy umiera i gnije w swoich posadach, a ja jakoś zazdroszczę, że nasze ludzkie sprawy nie mają w sobie takiej doskonałej nieprzemijalności, w końcu przynajmniej czasami powinny; zatem idę i oczywiście: ptaki, posplatane drzewa, mech, kwiaty, paprocie, trochę słucham, trochę się gubię jak zazwyczaj; czy tak być powinno? że ja tutaj, teraz, nadal uwięziona w tamtym nieusuwalnym "zawsze"? i (rzecz dziwaczna) zwyczajnie idę i wiem, dość dokładnie i nagle wiem, że nie mogę stąd wyjechać (rozważam to od trzech lat.... aż trudno uwierzyć...), ponieważ to mój własny upór sprowadził mnie właśnie tutaj, do tego miejsca i kazał mi tu pozostać, i nie ma w tym bezradności, a jedynie lojalność wobec tamtych wyborów, bo po prostu to tylko mijają lata, wszystko się niby zmienia, starzejemy się, trochę umieramy, a przecież ciągle idziemy przez ten sam las, mijamy się na tych samych ścieżkach, chodząc po nich osobno, biegając w różnych kierunkach, a wszystko, co było doskonałe, nie uległo zniszczeniu, ale trwa, nawet jeśli tylko we mnie. I naprawdę uważam, że to jest ładne i że to ma prawdziwą wartość.