sobota, 31 maja 2014

kobiety rozmawiają

Honeymoon w Teatrze Lubuskim
"-Chciałabym tylko z nim porozmawiać...
-Ja też to robiłam... rozmawiałam z moim mężem, mówiłam mu, co myślę, żeby dowiedzieć się, co on myśli...
-I co?
-Nic. Okazało się, że on nie myśli!"

piątek, 30 maja 2014

rocznica pewnej katastrofy

pięć lat temu spaliłam wszystko,
za sobą, pod sobą, wokół siebie,
a kiedy mój dom doszczętnie spłonął,
zyskałam lepszy widok (tylko i aż)


czwartek, 29 maja 2014

strzępy z potopu


Sceneria: stan klęski żywiołowej, pada bez przerwy, pada obleśnie, przejmująco; rozdałam moje kanapki, zatem głodno i chłodno jest także; rozdałam pieniądze, bywa, puste kieszenie i przemokłam do kości, do gęsiej skórki, straszę końcami palców, bo każdy lodowaty; szaro, deszcz leje lub siąpi i wszędzie "wilki jakieś";

Wydarzenia: list w butelce podpisany "neurotyk", rozklekotała mu się osobowość, rozwarstwiło udręczone rozgrzebywaniem "ja", nie umiem pozbierać, ale trochę usiłuję, bo głupia jestem zawodowo;
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dialog
 - Zawsze znikam, kiedy nie dostaję tego, czego chcę, kiedy dostaję też znikam.
  - Więc jesteś nudny i przewidywalny.
  - Czy kiedykolwiek się chwaliłem,że jestem inny?                      
  - Czy kiedykolwiek twierdziłam,że nie masz racji?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Monolog: 
"tracę kontakt i to w wielu, wielu tego słowa znaczeniach. Kontakt z otoczeniem, ludźmi, samym sobą... wiem, że wszystko jest w moich rękach, jednak czuję jakby wisiało nade mną coś dziwnego, jakby jakaś dziwna mgła nakryła mnie jak płachtą, blokując wszystkie moje percepcje, czuję się zawieszony, otumaniony, pozostawiony gdzieś w próżni, taki bez sensu, ładu i celu, nie potrafię posługiwać się słowami, którymi kiedyś potrafiłem; ludzie, którzy mnie kochali za to, jaki jestem, przestają mnie kochać, bo nie czuję się sobą, przestaję być sobą".

środa, 28 maja 2014

ku pamięci mego wroga

ostatnie zdjęcie z wrogiem
Mijają dwa lata od zniknięcia mojego wroga, po ośmiu latach (wytrawnej) psychicznej i (prostackiej) fizycznej przemocy nasze drogi się rozeszły, wróg definitywnie odszedł i nie wrócił. Nie potrafię nawet opisać ożywczej i niepokojącej zarazem odmiany, którą to porzucenie wniosło w moje życie, wreszcie zagoiły się rozliczne głębokie szramy po zadrapaniach (rozoraniach), mające malowniczość nieudanej próby samobójczej (lub udanego samookaleczenia). Zyskałam też czas, który codziennie poświęcałam na naprawy i sprzątnie. Oczywiście były również dobre chwile w tym dramatycznym związku, długie wieczory pełne ciszy przed kolejną burzą i mruczenia, jak gdyby nigdy nic. Często się zastanawiałam, gdzie popełniłam błąd i co ja takiego robię, że nie wiedzieć czemu zasługuję sobie na nieustanne złośliwości i warczenie. Dziś rozumiem, że Bonnie była rasowym psychopatą i przetrwanie z nią przez te lata było swego rodzaju cudem, a na pewno sporym osiągnięciem. Nieobliczalny, agresywny, kapryśny dewastator i przemocowiec - tak ją zapamiętam. Szczerze się nienawidziłyśmy, zdrową, piękną nienawiścią, narastającą przez lata z mocą większą niż tysiące innych przywiązań. Aż w końcu sobie poszła, a ja - ofiara brutalnej przemocy - mam ciągle takie dni, że wspominam ją z sentymentem, syndrom sztokholmski (?)... Mijają dwa lata od pożegnania mojego lojalnego, sprawdzonego wroga...


wtorek, 27 maja 2014

Niemówienie -

Znowu wracam do "Elegii", jakoś tak wyszło, Philip Roth udzielił ostatnio ciekawego wywiadu, który wszedł mi w oczy i od razu pomyślałam, że "Kompleks Portnoya", ale że dla mnie to zawsze bardziej "Oszustwo" czy zwłaszcza "Konające zwierzę" i że w końcu jeszcze ta "Elegia", i ta Cruz taka cudowna, i tak ładnie mówi, specyficznie wypowiada stłumione, ale wyraźne słowa, nawet jak jeszcze tylko była u Almodóvara, to po prostu tak zachwycająco mówiła, jakby zawsze przede wszystkim do siebie i dla siebie. 
Poza tym są też moje małe obsesje, których  powracającym motywem stało się ostatnio milczenie czy może raczej niemówienie. Więc obsesje potknęły się o wywiad z Rothem i o to, jak Penelopa wypowiada słowa, i wydobyły tę scenę, w której profesor nic nie mówi, tylko słucha, nie odbiera telefonu, więc odsłuchuje tylko, a ona mówi do niego, ale trochę nie do niego, bo nie wie, czy on rzeczywiście ją usłyszy, a przecież on słucha i to tak okropnie słucha, że się zasłuchuje, że zastyga. Jeszcze jedna chwila, w której milczenie i zaniechanie znaczą więcej niż to, co wypowiedziane, ale przecież znaczą tylko dzięki temu, że ktoś inny mówi, zatem niemówienie znaczy dopiero, kiedy wchodzi w dialog, robiąc z niego monolog, ale przecież też nie.... Trochę myślę o tym. Jak to wydobyć, jak to pokazać? Jak opowiedzieć? Napisać i przerobić na teatr? na spektakl o słowach, których nie było i tym, że to ma znaczenie. Zapisuję to dla własnej pamięci, że mam taki bezradny, daremny pomysł. Ale pamiętać, pamiętać, może jakoś, kiedyś, będę wiedziała, może później, może wcale.

poniedziałek, 26 maja 2014

relacja

Ja i świat jesteśmy w dobrych relacjach, dziś.
Po wielu przemyśleniach i roztrząsaniach napisałam scenariusz nowego happeningu i jestem z siebie bardzo zadowolona (Ela mnie pochwaliła, a Ela się strasznie zna). Teraz muszę kupić kawał białego płótna, trochę farb i sznurków, i zrealizować. 
Byłam też dziś dla siebie dobra. Czytałam, piłam różowe wino, zaplotłam moje cholerne włosy, opaliłam nogi, wyspałam się, robiłam też przepiękne nic. Zjadłam pyszne mango. Moje własne osobiste truskawki zgodziły się zakwitnąć, co w sposób zupełnie irracjonalny zafalowało optymizmem. I jeszcze, siedząc na ławce w parku - w tle wrzaski dzieciaków i polityczne dyskusje towarzystwa ławkowego, akacje pachną jak wariatki - pomyślałam, że jest dobrze, jest w porządku, generalnie mniej więcej wszystko jest w porządku, czyli w sumie idealnie.

niedziela, 25 maja 2014

Listy niedokończone

"Staram się, staram się napisać to wyraźnie. Zrozumiale. Raz na zawsze. Piszę do ciebie kantem paznokcia i ruchami rzęs. Piszę powoli, kaligrafuję do gęsiej skórki".
("Smaki i dotyki" I.I.) 
*****

Lubię papierowe listy, lubię je pisać, lubiłam, kiedy to jeszcze miało jakiś sens i znaczenie. Teraz zostałam z szufladą pełną kopert i znaczków oraz reliktów papeterii. To nawet nie jest retro, to po prostu zbędne, trochę śmieszne, ale jeszcze tęsknię za tym, więc zachowuję puste koperty. I ostatni list, niewysłany, niedokończony,  który jest tylko mój.

sobota, 24 maja 2014

gdzieś indziej, na fali losów wystawy "Projekt podróż" (Tokarska/Piskorska)

Film z realizacji "Projekt podróż"

Wystawa "Projekt podróż" w perspektywie autorek

losy wystawy "Projekt podróż" w Elblągu

Namawiam moją ulubione dziewczyny, żeby wyjechały gdzieś indziej. I jestem skuteczna, trochę wbrew sobie i trochę z ciężkim sercem. Kiedy moja mentalna córka prowadziła swoje tęczowe rewolucje dopingowałam ją i kopałam w tyłek za każdym razem, kiedy zaczynała się bać i krygować, aż przestała się bać i krygować, chodziłam na koncerty, uczestniczyłam nawet na średnio bezpiecznej manifestacji; strasznie jestem z niej dumna; kiedy się wreszcie zakochała w bardzo fajnej kobiecie, byłam naprawdę pełna jak najlepszych przeczuć, odnalazły się, są razem, kochają się, mają świetnego psa (który pozwalał mi się nawet czasem  wyprowadzać) i tatuaże, których im zazdroszczę ("ukradły" mój mglisty zresztą pomysł). Powinno było już się poukładać... Teraz widuję je, kiedy przyjeżdżają z trochę większego miasta (naiwnie sadziłam, że ono wystarczy), słucham, jak im się żyje i jest mi wstyd, że świat, że ludzie, że polska rzeczywistość są takie, takie, a nie inne. I jestem bezradna. Więc wyprawiam je jeszcze dalej, żeby mogły żyć normalnie, bo nie mogę ich uchronić. Mój bezsensowny patriotyzm lokalny okazuje się niewiele wart w obliczu twardej codzienności... Wiem, że moim dziewczynom będzie lepiej, życiowo, finansowo, a przede wszystkim związkowo gdzieś indziej, dalej. Trzeba je wykopać w świat.
Rzeczy zapisane, choćby tylko w wirtualnej przestrzeni, czyli nigdzie, mają w mojej wyobraźni walor czegoś postanowionego. Powinny jechać. Pieczęć, podpis, decyzja, perswazje.

piątek, 23 maja 2014

Robert Bly - nie tylko dla mężczyzn



Kolejny raz czytam "Żelaznego Jana" Roberta Bly, świetna rzecz, zupełnie na serio uważam, że każdy mężczyzna niezależnie od nacji i orientacji, powinien to przeczytać. I chyba nie ma takiego odbiorcy, który nie wyniósłby z tej lektury jakiejś cennej wiedzy o sobie samym, która może - jeśli nie naprawić - to na pewno korzystnie zmienić jego samoświadomość. Gdybym miała syna, byłaby to jego lektura obowiązkowa, a tak tylko czasami podsuwam różnym chłopakom pod nos tego "Żelaznego Jana".
Ostatecznie ciężko być mężczyzną, możne nawet obecnie ciężej niż kiedykolwiek dotąd, łatwo o tym zapomnieć wśród feministycznych dyskusji, które umocniły kobiety, ale mężczyznę zostawiły na pastwę migotliwie i dynamicznie zmieniającej się kultury oraz zdestabilizowanych relacji społecznych.
Oczywiście książka Bly to także dobra lektura dla kobiet, opowieść o tożsamości ludzkiej w ogóle i o czyhających na nią zagrożeniach (a może tylko wyzwaniach po prostu). Zmienia też sposób postrzegania mężczyzn i co tu dużo gadać, trochę uczy, jak im nie utrudniać i nie dorzucać....  Ostatnio podsuwam ją więc również kobietom, zwłaszcza tym, które mają synów, w końcu i ja dostałam ją z polecenia dziewczyny, która wychowała dwóch chłopców i świetnie sobie poradziła.


----------------------------------------------------------------------------------
Zważ, podróżniku, bo nie znajdziesz drogi,
a jedynie ślady wiatru na morzu. (A. Machado)

czwartek, 22 maja 2014

przetasowania i nasturcje

Poświęciłam dziś sporo czasu na rozmowę z M., w gruncie rzeczy nie przepadam za tym wiecznym chłopcem, a jednak było interesująco, zabawny dzieciak, dość męcząco ciągle coś udaje, ale nie mam serca poszczuć go psami, choć wiem, że jest w tym wszystkim bezcelowe łaszenie się, za którym co gorsza nic nie stoi; z drugiej strony straciłam umiejętność szczerej rozmowy z A., którą skądinąd zawsze ceniłam i lubiłam, jesteśmy miłe, ale nie ma w tym nic z rzeczywistego kontaktu i chyba obu stronom to odpowiada, w sumie jest to raczej paskudne i przykre...

...zatem i tutaj wszystko kończy się jak większość ludzkich historii, czyli tak sobie.

----------------------------------------
Nie lubię nasturcji, ale sadzę je co roku, podziwiam ich upór i dewastującą skuteczność, obok nich nie uchowają się nawet chwasty, szacunek bez cienia sympatii... wszystko możliwe.

środa, 21 maja 2014

list z podróży "Pociągiem"

Tej nocy znowu jechałam "Pociągiem". Pasażerowie pootwierali się przede mną jak pogruchotane kości. Widoki - pięknie oszczędne, ale przejmujące i ekstremalnie wyraziste. Zatęskniłam za szumem morza i dałam się opętać hipnotycznej mocy ciągle powracającej melodii z "Moonray" (oczywiście będę ją nieudolnie próbowała nucić przez cały dzień...). Uwodzi mnie i dotyka ta podróż za każdym razem: kameralność i intymność kontaktów; sens znikomych gestów, także tych, które zawisły w próżni; przykuwająca siła niby powierzchownych relacji, sugestii i wszystkich tych słów, które nie padły. Gapię się przez okno, bez przerwy.


"-Właściwie powinna się pani mnie bać. Boi się pani?
-Chyba nie..."
---------------------------------------------------------------------
"Mojego uczucia potrzebował tylko po to, żeby się w nim przeglądać jak w lustrze. (...) Nikt nie chce kochać, wszyscy chcą być kochani."

wtorek, 20 maja 2014

pokaż mi...

... swoją twarz, tę którą miałeś zanim przyszli na świat twoi rodzice...
--------------------------------------------------------------------------


I wish I hadn`t seen all of the realness and all the real people, are really not real at all
The more I learn, the more I learn; the more I cry, the more I cry,
As I say goodbye to the way of life I thought I had designed for me. (...)
I`m all I`ll ever be but all I can do is try.

poniedziałek, 19 maja 2014

harmider w moim domu

E.E. Schmitt "Ulisses z Bagdadu"
Rok temu chodziłam wszędzie z tą książką i wkładałam do niej kwiaty zamiast zakładki, ładnie się zasuszyły i jakby trochę zatrzymały tamten kruchy czas.

Towarzyszy mi wewnętrzny harmider, wielogłos równoległych rozważań i samowyzwalaczy dyskusji na granicy schizofrenii. Bałagan i chaos. Średnio przyjemna dodekafonia, którą chętnie zastąpiłabym chwilą bezmyślności i całkowitego skretynienia. Chwilowo się nie da. Prawie śmiertelna dawka ludzkiego towarzystwa i mam hałas. 

Falowanie i zmienność.
Mam za mało oczu i rąk.






niedziela, 18 maja 2014

podarunki

"Nie mogę i nie chcę żyć bez ciebie".

To oczywiście brzmi świetnie w romansidłach, może nawet w co niektórych komediach romantycznych, ale w rzeczywistości jest jak kamień zawieszony na szyi (nie jakiś tam malutki kamyczek, ale wielki głaz, który zajmuje obie ręce i wymaga ciągłego wysiłku), jedwabna smycz. Odpowiedzialność za cudze życie i przeżycie. Koniec wolności. Koniec zaufania. I już. Nagle w okolicy nie ma ani grama tlenu. Może to źle tak to postrzegać? Więc poczucie winy? Jasne, że tak. Zatem prawdopodobnie nie myślę o sobie teraz najlepiej. Każdy podarunek może być jednak gestem przemocy, jeśli dar jest zbyt duży, przygważdżający do ziemi. I jeśli go bierzesz, to od tego momentu zawsze już jesteś coś winien swemu hojnemu darczyńcy, nie jesteście równi. Wybór między definitywnie odejść lub zostać staje się czymś na niby wobec całej tej presji. Nie brać, nie brać, nie brać - wrzaski po cichu w głowie. Dlatego....

"Naprawdę dzięki, przepraszam, oddaję, nie mogę tego przyjąć, to zbyt wiele".

Kiedy byłam mała z przejęciem i strachem przeżywałam moment, w którym Śpiąca Królewna dostawała podarunki. Każdy z nich był mroczną zapowiedzią nieuchronnego letargu w otoczonej kolcami wieży i choć z ulgą przyjmowałam moment przebudzenia, to mu nie dowierzałam. A gdyby nie było pobudki?.... gdyby sen, który sprowadziły podarunki nie mógł się skończyć, Śpiąca Królewna w wersji noir, zawieszona między życiem i śmiercią, a zatem uwieziona i bezbronna, okradziona z jakiejkolwiek szansy na dokonanie wyboru. Zdana na łaskę przypadków i przeznaczeń pozostających poza zasięgiem jej woli. Pajęczyny i zasuszone róże, upiorny sen o bezradności jak na niezwykłym zdjęciu Eugenio Recuenco. Braciom Grimm mogłoby się to nawet spodobać...


sobota, 17 maja 2014

charlie, charlie (SIMIC)

"Every morning I forget how it is.
I watch the smoke mount
In great strides above the city.
I belong to no one.
Then, I remember my shoes,
How I have to put them on,
How bending over to tie
them up I will look into the earth".

Co dzień rano zapominam, jak to jest. 
Patrzę, jak dym się wspina 
Wielkimi krokami nad miasto. 
Nie należę do nikogo.
Potem przypominam sobie buty, 
Konieczność ich wzucia 
I to, jak zgięty sznurując
 je, będę wpatrywać się w ziemię.


CHARLES SIMIC - przedzieram się dziś przez jego wiersze, dostał nagrodę Herberta, więc założyłam, że warto... co ciekawe rzeczywiście pobrzmiewa Herbertem, mimo wszystko nie jest to do końca ten typ poetyckiego obrazowania, który mnie porywa, sporo codziennych i niecodziennych obrazków, jakby robił zwykłym dniom zdjęcia,  a jednocześnie czynił je metaforą czegoś znacznie więcej, dystans, trochę ironii, trochę goryczy, humanistyczny sentyment dla człowieka uwikłanego w historię i świat, zdecydowanie skłonność do egzystencjalizmu, punktowania sprzeczności, metafizyka potykająca się o prozę życia - interesujący konglomerat jako całość;

 "nie należę do nikogo" - jak mogłoby mi się to nie spodobać?

wisienka na torcie: simic&nama

piątek, 16 maja 2014

creepy real

Dziś myślę o Kari. Nie wiem, co się z nią stało. Nie umiem jej już odnaleźć. Pamiętam jednak dokładnie, jak wyraziście i despotycznie wypełniała sobą rzeczywistość, bryzgała uśmiechami i pozornym entuzjazmem, który spalał się szybko jak fajerwerk, nadrabiając krótkotrwałość siłą rozbłysku, a potem już wszystko było tylko "creepy real"; również ja na wygrzebanej z dna szuflady fotografii wyglądam jak duch, balladowa dziewczyna Leśmiana spleciona z wierzbą na całą wieczność. Zdjęcie zupełnie naprawdę zrobiła mi jesienią na zapomnianym cmentarzu. Karina miała piękny, trochę rozpadający się stary dom, w którym czułam się swojsko i bezpiecznie.  Lubiła matkować ludziom, piekła przepyszne ciasta i uganiała się za miłością. Zawsze cała w wyrazistych, mocnych barwach. Powierzyła mi też kiedyś paskudny sekret, którego nie chciałam z nią dzielić, a przecież dzieliłam. I po tym wszystkim jedyne, co mi po niej zostało, to sposób, w jaki na mnie wtedy patrzyła (czy raczej, w jaki mnie zobaczyła) na tamtym starym cmentarzu, którejś jesieni.

czwartek, 15 maja 2014

Bajka o martwych kwiatach (której nigdy nikomu, nawet sobie samej, nie opowiem)

Była raz sobie kobieta tak stara, że nikt, nawet ona sama, nie pamiętał jej imienia; tak stara, że mogła tylko milczeć, bo nikt już nie mówił w jej umarłym języku; tak stara, że zawsze chodziła samotnie, bo bezpowrotnie odeszli już ludzie, którzy chcieli jej towarzyszyć. Żyła dłużej niż trwa wieczność, czas jednak nadal mijał, a jej tlące się z uporem istnienie stało się jedynym, co naprawdę posiadała. Mało kto widywał ją z bliska, więc nikt nie znał dobrze jej twarzy, nikt nie zaglądał w jej oczy, nikt jej nie dotykał. Położony w oddali dom staruszki błyskał sinymi ścianami, a wszystkie rosnące wokół drzewa były całkiem siwe. Budziła niepokój, jak wszystko, co niepoznane i nawet ci, którzy ją spotkali, nie umieli jej opisać, powstawały więc legendy, a każda z nich zawierała tylko drobny strzęp prawdy. "Pani Śmierć ma oczy koloru popiołu" - mówiono, "Pani Śmierć  ma smukłe, chłodne palce młodej kobiety", "Pani Śmierć nosi  nóż przy swojej sukni, a on ciągle ocieka krwią", "Pani Śmierć pachnie spalonym drewnem". Plotki, domysły, zagadki.
Każdego dnia Pani Śmierć z metodyczną powolnością i skupieniem sadziła w swoim ogrodzie martwe kwiaty. W wilgotnej, rozkopanej ziemi pachnącej solą bezustannie tkwiły tysiące nieruchomych, nieprzekwitających kwiatów, z których uciekło życie. Z daleka wyglądały przepięknie. Urzekający był ogród Pani Śmierci. I zbyt prosta wiodła do niego droga. Spoglądano na jej domostwo z obawą i fascynacją, powstały nowe czarujące legendy... "Pani Śmierć nuci stare kołysanki naszych matek", "Dom Pani Śmierci daje schronienie wędrowcom i pachnie lawendą", "Zawsze można odwiedzić Panią Śmierć, furtka do ogrodu jest cały czas otwarta", "Pani Śmierć ma księgę, w której są odpowiedzi na wszystkie pytania". I zaczęli przychodzić. Ci zmęczeni, ci ciekawi, ci znudzeni, ci chorzy, ci, co zabłądzili i wielu, wielu innych. Pojedynczo wchodzili do jej ogrodu, by odkryć swą bezgraniczną samotność, której nic nie rozpraszało, bo po ogrodzie sztucznych kwiatów nie przechadzał się nawet wiatr. Nikt nie wracał, by opowiedzieć, jak wyglądają z bliska martwe kwiaty. Nikt nie wraca, choć nic się nie kończy. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Każdego dnia Pani Śmierć sadzi nowe kwiaty, które nie doświadczają zmiany, nie uczą się żyć i nie potrafią umierać. Plotki, domysły, zagadki, opowieści, bajki, legendy. W każdej tylko strzępy prawd: 
-Pani Śmierć ciągle sadzi kolejne martwe kwiaty. 
-Na stole leży księga, a na wszystkich jej stronach zapisano tysiącami rąk tylko jedno zdanie: "Nigdy dość się nie umiera". 
-Jest chłodno.
-Jest słono. 
-Oplata nas dym. 
-Nikogo tu nie ma. 
-Ziemia nie oddycha. 
-Jest za cicho. 
-Wszędzie martwe kwiaty.
-Kropla okrucieństwa w ciemności lub wstążka iskier w mroku.

środa, 14 maja 2014

pastelowe

Przytłoczył mnie ciężar tego dnia. Jakieś dzieciaki krzywdzące bezbronnego kota; jakaś kobieta z uporem i bezwzględnością strasząca młodą dziewczynę; chłopak, którego uważałam za przyjaciela odpłynął tak daleko, że już go nie widuję, nikt go nie widuje, odkleił się od samego siebie, a mnie i tak brakuje go w moim krajobrazie; rudzielec ma do mnie żal, być może słusznie; pies zjadł mi dzięcioła; zwiędły mi truskawki; ktoś umarł, a ktoś, kogo lubię płakał z tego powodu; ktoś inny oszukał i okradł przyjaciela, i ma zbyt zwichniętą osobowość, by to zauważać, wiedzieć, czuć żal; w dodatku co gorsza nie jestem dobrą wróżką i nie dysponuję żadną magią. Spłynęły do mnie paskudne historie, w solidnej dawce, tymczasem walczę także ze sobą, w końcu tak łatwo być po prostu małym człowiekiem i śmiać się w międzyczasie, udając, że nie dzieje się nic i dzielić ciastka  zawsze tak, żeby każdy był przekonany, że dostał największy kawałek. Cokolwiek się dzieje nie jestem bez winy, wiadomo. Trwa przecież wyjątkowo zimny maj. 
Tymczasem.... Patrzę tak, żeby dotykać i widzę, że wszystko jest tak naprawdę pastelowe.  Nie bure, nie szare, nie białe, nie czarne, tylko pastelowe, nawet jeśli tylko dla moich oczu.


wtorek, 13 maja 2014

nieznośnie niesamowite



Jest taka książka Kazuro Ishiguro "Nie opuszczaj mnie", i jest film będący jej adaptacją, i jest muzyka Rachel Portman w tym filmie, wszystko to razem i każde z osobna zmiata mnie doszczętnie z powierzchni ziemi, wszystko to razem i każde z osobna zawiązuje mi w gardle prawdziwy węzeł gordyjski drobnych supełków, które sprawiają, że prawie nie oddycham, obawiam się myśleć, czuć, być; dlatego też nie mam odwagi, by komukolwiek polecić książkę, film lub muzykę i nie robię tego. Oglądam, słucham, czytam tylko w kawałkach, czasami, także dziś w nocy, gdy bezsenność miażdży mi kości.

"I come here and imagine that this is the spot where everything I`ve lost since my childhood is washed up. I tell myself, if that were true, and I waited long enough.... then a tiny figure would appear on the horizon across the field and gradually get larger until I`d see it was Tommy. He`d wave and maybe call. I don`t let the fantasy go beyond that, I can`t let it. I remind myself I was lucky to have had any time with him at all."


poniedziałek, 12 maja 2014

"mieć bezpośredniość kiepskiego filmu"

Nie będę płakał na okrągło
ani się na okrągło śmiał
nie lubię bardziej jednego "tonu" od drugiego. 
Chciałbym mieć bezpośredniość kiepskiego filmu,
nie tylko niekasowego gniota, lecz również
zapowiadanego z pompą supergiganta. Chcę być
przynajmniej tak żywy jak ten brud (...) . (Frank O`Hara)

Jestem spięta, niepotrzebnie, muszę "poluźnić" warkoczyki... (Wyglądasz jak wojownik z filmu fantasy... - quasi-komplement na dziś); 
doceniam wiersze F.O. za ich sprowadzające mnie na ziemię właściwości terapeutyczne; "bezpośredniość kiepskiego filmu" - ideał, do którego dążę po wertepach wątpliwości; "być żywym jak brud" - brak nadęcia, którego od siebie wymagam.

niedziela, 11 maja 2014

kobiety, których nie widać


Moja mama ma urodziny (od wielu lat 18te, no... góra 30te;) ), a ten fragment jednego z moich ulubionych filmów (adaptacji jednej z ulubionych książek) jest o niej. Zawsze była piękna, a ja zawsze byłam córką olśniewającej, pełnej wdzięku kobiety i byłam z niej dumna (najśliczniejsza mama na zebraniach rodziców - bezdyskusyjnie) i nawet odkrycie, że nigdy jej w tym względzie nie dorównam, nie zmniejszyło mojego podziwu ani przywiązania. Dziś wiem także, że pozostawała niewidzialna dla większości ludzi, może nawet dla wszystkich, także dla mnie, choć chyba nikt nie zna jej lepiej niż ja. Teraz, kiedy z powodu wieku i niszczącego działania czasu jej wygląd nie odwraca już tak uwagi od niej samej, wydaje mi się, że niewidzialność się utrzymała, choć nie do końca rozumiem dlaczego. Uroda jak czapka niewidka - inspirujący motyw do opowieści i ich reinterpretacji. Niewidzialne kobiety....

"We never actually see the person. (...) We`re so dazzled by the outside, we never make it inside."

sobota, 10 maja 2014

Bajka nieopowiedziana i niedokończona (?)

Bestia była bestią i nigdy nie spotkała nikogo pięknego, więc nie czuła z tej przyczyny ani żalu, ani straty, była jednak jedyną bestią na świecie i jak każde stworzenie na wymarciu budziła niezdrową ciekawość. Błyskała kłami, by odstraszyć gapiów, jeżyła sierść, powarkiwała. W końcu zdecydowała się zamieszkać na pustyni, zaszyła się z dala od wszystkich i wszystkiego, zgubiła się bezpowrotnie i z premedytacją. Mnóstwo złotego, czystego piasku, słońce, studnia, jaskinia i bestia, ascetyczny krajobraz. Bestia czuła się bezpieczna i zadowolona, ale, że na pustyni jest pusto i nie ma życia, wkrótce poczuła głód. Z biegiem dni głód osłabił bestię i stał się jej obsesją, zapomniała, gdzie jest, kim jest, po co i dlaczego, czuła tylko coraz bardziej wyniszczający ją głód, który mącił jej umysł. I pewnej mrocznej nocy, której nie rozświetlało już nic, płacząc i skowycząc z głodu bestia rozdarła kosmatą łapą swoją pierś i wyrwała sobie serce. Serce bestii było przepiękne, miękkie i delikatne, promieniujące ciepłem, szkarłatne jak rubin, żarzyło się w ciemnościach; było zupełnie niepodobne do ludzkich serc, bestia patrzyła na nie jak urzeczona i zapomniała, że powinna umrzeć, bo przecież nie można żyć bez serca, chyba, że się o tym zapomni. Nagle bestia poczuła zniewalający zapach, słodko-gorzką woń własnego serca, a że głód nadal trawił bestię, zaczęła łapczywie pożerać tętniący jeszcze w jej łapach skarb. Było to jednak serce inne od innych, więc kiedy bestia je pochłonęła poczuła znów jego głuche, mocne uderzenia w swojej piersi i zrozumiała, że serce powróciło na swoje miejsce. Odtąd co dnia powtarzała ten bolesny rytuał i żyła, czując fizyczny ból, ale już nie obezwładniający rozpaczliwy głód. Mijały lata, świat się zmienił, bestie, smoki, upiory stały się legendą, w którą nikt już nie wierzył, ale bestia o tym nie wiedziała. Nie wiedziała, że nie istnieje, tak jak nie pamiętała o śmierci, tak jak przywykła do bólu, zastygła w swoim pełnym nawyków przetrwaniu.…. CDN. (kiedyś albo i nie, bo może tak powinno zostać?)

piątek, 9 maja 2014

Jest takie stare powiedzonko, mające wdzięk i namolność zdartej płyty: Jeśli się budzisz i coś cię boli, to dobrze - znaczy, że żyjesz. Trudno odmówić temu frazesowi pewnej gorzkiej słuszności, ale kiedy dziś rano obudziłam się z łupiącym bólem głowy, wypełzł z ciemnego kąta mój mały człowieczy egoizm i już, pozamiatane. Przez cały dzień łazi za mną kretyńskie poczucie niesprawiedliwości, że to mnie coś boli i że ten ból czuję tylko ja.

"Idzie na burzę, idzie na deszcz..."

czwartek, 8 maja 2014

"nie mówiąc prawie nic"

Patrzę na niego porozumiewawczo. Ma dwubiegunówkę czy to tylko taka sieć sprzecznych nastrojów, z której nie może się wydostać? Czy zada ludziom prawie tyle cierpienia z powodu manii, co sobie z powodu depresji? Czy to tylko taki czas, z którego się wyrasta? Wyobrażam to sobie jednak. Czy to jest tak? Znalazł mnie od razu. Coś tam go zjada. Kolczaste stwory, taka smutna czułość. Od razu wiedzą. Pamiętam Ewę, szłyśmy przez miasto i było w porządku, tzn. milczała długo, ale poza tym było w porządku, powiedziała: „Wiesz, czasami z powodu mojego wewnętrznego bólu nie mogę myśleć, nie mogę oddychać, nie mogę tego znieść…” (ale tak naprawdę powiedziała przecież: „Masz daję ci to moje straszne coś, zabierz je, zrób coś ze mną”)… tak mówią, a przecież wiedzą, że się nie da, muszą czuć, że się nie da, że mogę tylko powiedzieć: „Wiem” i nie uciec. Wdech – wydech,  nadal idziemy przez miasto.

środa, 7 maja 2014

sentymenty

okazuję się zatem,że może być i tak,że istotne znaczenie i moc mają słowa, które nie zostały wypowiedziane (nawet nie milczenie przecież, bo i ono bywa aż nadto jasnym komunikatem), jak wszelkie te zakochania i miłości, które mogły się stać, ale nigdy się nie wydarzyły, jak przyjaźnie, które skonały na etapie niezobowiązującej znajomości, mam przedziwną perwersyjną sympatię i upiornie cierpliwą pamięć do rzeczy, które zastygły w niezaistnieniu, a przecież były dotykalnie obecne

dziś właśnie mój tani sentymentalizm i totalny zamęt to jedyne co mam do zaoferowania

wtorek, 6 maja 2014

powinności smoka

-A może ty jesteś jakimś strasznym smokiem  - powiedział - a ja tu się bez sensu zachwycam.
-Jasne, że jestem smokiem. Zostawiam po sobie proch i perzynę.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
"Ja jestem tą, której nie szukasz"
... powinnam była mówić to tysiąc razy częściej, zapewne i to by niczego nie zmieniło, być może należało jednak usiłować... byłoby to humanitarne, ale smoki nie są ludźmi, prawda?


poniedziałek, 5 maja 2014

Strange Fruit

straszna bajka

obejrzałam kilka dni temu i nie mogę o tym zapomnieć...

paskudne ociekające strachem zło istnieje i wsiąka nam w skórę
aż staje się częścią naszego powolnego dogasania tkanek;
giniemy skacząc sobie do oczu,
giniemy nie broniąc się wzajemnie,
bezmyślne okrucieństwo trwa z powodu bierności dobrych ludzi,
a przecież nie jestem nawet jedną z nich i obezwładnia mnie lęk,
NIE MYŚLEĆ O TYM zbyt często staje się upragnionym rozwiązaniem
i wydaje obrzydliwe owoce,
nie chcę o tym pamiętać i  nie chcę (nie umiem?) rzeczywiście zapomnieć (tania donkiszoteria), 
niekiedy protestuję czy tylko wychylam się, narażając się na śmieszność lub wrogość,
nie ma w tym żadnej odwagi czy szlachetności, brak mi ich obu,
po prostu boję się, że kiedy przyjdzie moja kolej nie będzie już nikogo, by zaprotestować


niedziela, 4 maja 2014

strength to start all over again



"(...) nigdy nie jest za późno (...), aby być, kimkolwiek się chce. Czas nie ma znaczenia, można zacząć w dowolnym momencie. Możesz się zmienić albo pozostać taki sam, nic tego nie przesądza. Możemy robić to, co najlepsze lub to, co najgorsze.
Mam nadzieję, że spotka cię to, co najlepsze.
Mam nadzieję, że doświadczysz zdarzeń, które cię zaskoczą.
Mam nadzieje,że poczujesz rzeczy, których wcześniej nie czułaś.
Mam nadzieję,że spotkasz ludzi, którzy mają inne poglądy.
Mam nadzieję, że będziesz prowadziła życie, z którego będziesz dumna.
A jeśli coś ci się nie uda, to mam nadzieję, że będziesz miała dość siły, by zacząć wszystko od nowa".

Cenię ten film, choć nie wiem, czy jest racja w tych skądinąd budujących słowach (nigdy nie jest za późno?). Wiem jednak na pewno, że zaczynanie od nowa jest heroicznym wysiłkiem i że kusząco łatwo jest nie zaczynać, tylko trwać lub nawet jedynie usiłować przetrwać. Czy zaczęłabym raz jeszcze od nowa, gdyby zaczęło się rozpadać, gdybym po prostu zwyczajnie była nieszczęśliwa? Chciałabym mieć pewność, że tak. Ale jej nie mam. Dlatego zawsze płaczę na tym filmie i uśmiecham się jednocześnie. Nadzieja i rozpacz.

sobota, 3 maja 2014

dialogi przy rozstaniu (podsłuchane)


Ona: I chcę odzyskać moje ulubione okulary!!!
On: Nigdy ich nie zobaczysz!
Ona: To się jeszcze okaże….
On: A ja.. ja chce odzyskać trzy lata mojego życia, które z tobą zmarnowałem.
Ona: Świetnie! Spakuję ci je do kartonu i odeślę pocztą.


[I tak moja kochana B. zapisała się w mojej pamięci jako mistrz ciętej riposty]

piątek, 2 maja 2014

różnice nie do pogodzenia



"...to czym jestem dla Ciebie nie jest prawdziwe
nie potrzebujesz tego, czym jestem dla ciebie
nie znaczę dla ciebie tyle, co ty dla mnie
dajesz mi całe mile gór, a ja proszę cię o morze..."

Czy to własnie jest to, co przy bardziej formalnych okazjach bywa nazywane "różnicami nie do pogodzenia"?

czwartek, 1 maja 2014

slajdy z pokrzywy


Nie myślę o przeszłości, uważam ja zawsze za mocno martwą. Slajdy z kiedyś przypływają jednak pomimo tego, zwykle z powodu zapachu (Proust opisał to tysiąc razy zręczniej) lub jakiegoś rekwizytu, poprzez który moja pamieć szybko przywołuje przechowywany obrazek. Zwykle zaraz potem zalewa mnie fala mimowolnych konotacji i czegoś na kształt nostalgii, także niepokój.
Zatem dziś pokrzywy i trochę innego zielska i już znowu mam pięć lat, pozdzierane do krwi kolana i łokcie, i łydki naznaczone śladami po licznych poparzeniach i otarciach, biegam, wszystko pachnie wiatrem, roślinami, wiosennym powietrzem (zapach pokrzyw, wilgotnej trawy i ziemi sprawia mi przyjemność do dziś). Babcia mówiła, że jestem ciągle poparzona przez pokrzywy i że to jest dobrze, bo to zdrowe i nie będę miała reumatyzmu, nie rozumiałam, czym jest reumatyzm, brzmiał egzotycznie i chciałam go mieć, babcia miała. Pieczenie po pokrzywach też lubiłam i smużki bąbelkowych śladów na nogach, ładne były, choć bałam się momentu ukłucia. Koniec. Zapisane, zamknięte, wyegzorcyzmowane.

"Od nas pochodzi jedynie to, co wydobywamy z ciemności będącej w nas i czego nie znają inni." (mp) Uhm.