środa, 28 lutego 2018

"wymagający mężczyzna" ("Nić widmo")

zwiastun filmu mnie zaczarował, w dodatku było sporo obiecujących recenzji, ostatnia podobno już rola Day-Lewisa, znamienity reżyser, oscarowe nominacje.... myślałam: dobrze będzie, zachęciłam dziewczyny i wybrałyśmy się, i obejrzałyśmy, i przyznaję bez wahania, choć z poczuciem niepewności, że mnie "Nić widmo" nie zachwyca, być może powinno mnie to dzieło zachwycać, ale  no nie zachwyca, psychologiczny potencjał filmu był bardzo duży - toksyczny związek, trujące relacje, traumy, neurotyzmy, wyrafinowane i okrutne gry międzyludzkie na wielu poziomach, obsesje, egoizmy, przedziwna miłość pełna walki i mocowania się o... chyba o dominację i władzę, o to kto kogo bardziej ma, posiada, przewalczy, zabije na wiele sposobów, nie brakowało więc świetnych scen czy i dialogów, ale... w międzyczasie jakoś jednak dłużyło się, wiało pustką, a przede wszystkim nie wierzyłam tym aktorom, tym rolom, choć tak pięknie udawali, to ja im nie wierzyłam ani przez moment i było mi często nudno po prostu; uczciwie przyznaję, że estetycznie (suknie, wnętrza, plenery, scenografie) film jest bardzo stylowy i elegancki, ale pomimo tego jakiś pęknięty, czułam to cały czas, patrzyłam i mnie to nie zachwycało tak naprawdę, doceniałam, ale byłam znużona - czasami jest tak, że artysta tańczy, a czasami tylko próbuje tańczyć i to jest przepastna różnica, cały ten film pięknie próbował przede mną zatańczyć, ładnie próbował, obserwowałam zatem z jakimś tam uznaniem, ale bez zachwytu, bez zaangażowania, bo to taki widmowy taniec mocno na niby



- Oddałam mu całą siebie, do ostatniego kawałeczka.
- To bardzo wymagający mężczyzna.
- Tak, myślę, że jest to najbardziej wymagający mężczyzna, jakiego znam.

wtorek, 27 lutego 2018

moc sprawcza kota na przypiecku

na moim czerwonym dywaniku, pod moim czerwonym kaloryferem wyleguje się mój stary głupi kot, łapami muska ciepłą nagrzaną rurkę, obraca się z boku na bok, ale najchętniej to na plecach poleguje, niekiedy usiłuje zagotować mózg poprzez wbijanie łba między żeberka kaloryfera i to rzeczywiście jest chyba najgłupszy kot w mieście, a na pewno najbardziej tchórzliwy.... ale poza tym to jest wtorek, jest zimno i buro, i rozbawił mnie ten mój tchórzliwy dupek, i jakoś jestem mu za to wdzięczna, zresztą oba moje koty przypominają mi o luzie, o tym, że trzeba mieć czas na przypiecek, rozciąganie kości, wylegiwanie się, Kunderowską powolność i trudno tego nie doceniać, bo zupełnie na serio ratuje mi to niekiedy życie i nie wiem, czy bez nich bym o tym wszystkim dość często pamiętała - nagle zauważam, że to, za czym na co dzień bezrefleksyjnie gonię, jest często nie aż tak ważne albo wręcz mało ważne i dostrzegam to właśnie dzięki durnym kotom


poniedziałek, 26 lutego 2018

czekolada z Gosią

z Gosią spotykam się rzadko, bo Gosia to humanista pracoholik, ciągle biega, choć zdrowie ma nietęgie, znam ją jednak od kilku lat i czasami, rzadko, ale jednak udaje nam się spotkać, wierzę Gosi w jej dobre intencje i podziwami Gosię za to, że jest szlachetna i uczciwa w sposób bezrefleksyjny, tzn. nie musi panować nas swoim człowieczym egoizmem, by taką być, mimo neurotycznej osobowości ma normy i wartości wpisane w siebie tak głęboko i instynktownie, że jest zawsze pomocna, miła, uczynna, życzliwa, szczera w kontakcie, generalnie proludzka, stara się nawet, gdy inni na to średnio zasługują, ma wiele siły życiowej i energii, którą nie wiem skąd czerpie, ma nieskończoną pasję poznawczą, z powodu której czuję się czasem leniem przesypiającym swoje życie, i jest pięknym idealistą, takim prawdziwym - z krwi i kości, podziwiam Gosię, choć rozumiem, że dla nas szaraczków jej towarzystwo może być trudne, przy Gosi się po prostu słabo wypada, w dodatku Gosia nie udaje, nie pozuje, nie kreuje siebie, po prostu jest dobrą dziewczyną, nie stara się o to, po prostu Jest; tymczasem jednak.... wypiłam czekoladę - swoją i jej (bo za słodka), pogadałyśmy o Wszystkim, było bardzo fajnie, jak zawsze mnie rozczulało to, jak Gosia przeżywa świat, kiedyś myślałam, że ja się przejmuję życiem i ludźmi za bardzo, ale przy emocjonalności Gosi, jestem jak skała, śliczny człowiek z tej Gosi

niedziela, 25 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna na lewo

ktoś obrócił rękawiczkę na lewą stronę i wyglądała jakby nie miała palców, ale gdzieś tam w sobie miała przecież, ktoś ją zgubił w centrum handlowym - bez sensu, wszystko jakoś bez sensu, pewnie dlatego, że to koniec ferii, wróciłam do domu, a jednak jestem jakby nie stąd, jakby nietutejsza i zupełnie wywrócona na nice, czyli tak, jestem nieswoja, jestem trochę smutna, jestem taka bez sensu



sobota, 24 lutego 2018

Sofokles by pozazdrościł ("Sen Kasandry")

są jeszcze ferie to oglądamy... film dość stary, zaległy, a sądząc po tytule - z dala zalatujący grecką mitologią i fatum, tymczasem na początku dwa wesołe chłopaki płyną z dziewczynami na łódce o wdzięcznej nazwie "Sen Kasandry" i jest im fajnie, i myślę sobie od razu - przestrzeliłam, będzie obyczajowo i lekko, neurotycznie i ironicznie, bo Allen ma i takie filmy przecież, a tu tymczasem wykwitła z tego prawdziwa grecka tragedia, krwawa, pełna tragicznych konfliktów, pozornych wyborów, a wszystko jak w szanującym się dramacie klasycznym utopione w rodzinnym, gęstym sosie... i niby film nie zebrał wstrząsających recenzji i rangi arcydzieła nikt mu nie dał, ale mnie się to podobało i już, genialna kompozycja, nawet Sofokles by zazdrościł Allenowi, do tego dobrzy aktorzy (młodziutki McGregor, jakiś taki śmieszny Farrell i cudna Sally Hawkins, którą lubię i obserwuję od czasu ekranizacji "Perswazji"), zwroty akcji całkiem zaskakujące, zwłaszcza w finale i dramat, prawdziwy dramat, fatalizm ludzkiego losu, emocje, wartości, więzy i uwiązania rodzinne - prawdziwa antyczna tragedia...


piątek, 23 lutego 2018

film zaległy i wyczekiwany ("Rozstanie")

dawno temu film poleciła mi Asia i wiedziałam, że to musi znaczyć, że jest dobry, potem była Oscar, ale w sumie polecenie Asi liczyło się bardziej, potem zobaczyłam film "Klient" tego samego reżysera i bardzo mi się podobał, wreszcie jakiś czas temu kupiłam "Rozstanie" na DVD i sobie leżało i czekało, i dziś się doczekało i rzeczywiście, kawał dobrego kina, i nawet nie chodzi o to, że akcja osadzona jest w innym niż europejski kręgu kulturowym, świat islamu i krajów arabskich niezmiennie jest dla mnie egzotyczny i trudny, obserwowanie go jest po prostu poznawczo interesujące, ale "Rozstanie" to przede wszystkim ponadczasowa opowieść o ludziach, o tym jak jeden gest, który początkowo miał tylko coś wymusić i był przejawem zwykłego małżeńskiego kryzysu, siłowania się między w gruncie rzeczy kochającym się małżeństwem, pociągnął za sobą lawinę dewastujących wydarzeń, które zaczęły zataczać kręgi dotykające bardzo wielu osób, film o kłamstwie, bo w tym filmie kłamie wielu ludzi i w dodatku zwykle nie da się jednoznacznie zwaloryzować moralnie ich działania, prawda okazuje się czymś giętkim i subiektywnym, czymś nie do ustalenia niekiedy, film ma znakomity scenariusz, do tego aktorsko i reżysersko jest świetnie zrobiony, kameralny, w wielu scenach kręcony na małej przestrzeni, co wpływa na zdjęcia, nie wszystko widać, nie wszystko wiadomo, co też jest walorem, ale ogląda się to bardzo, śledzi się losy postaci w napięciu, a zakończenie... jest jak dla mnie nieprzewidywalne

czwartek, 22 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - zguba pewnej dziewczynki

gdybym była małą dziewczynką i zgubiłabym taką rękawiczkę, to bardzo bym płakała, bo to jest rękawiczka pełna życia i optymizmu, można się nią pobawić, pogadać do niej, w końcu dzieciom bardziej wolno, ma buzie i wydaje się, że można się do niej przywiązać, że to coś więcej niż odzież,  każdemu paluszkowi można przecież nadać imię... ze współczuciem myślałam o właścicielce, z niepokojem o mamie, która za zgubienie fajnych rękawiczek pewnie jest jeszcze zła, no bo rzeczywiście - straszna szkoda (a rękawiczkę wysłała mi Asia)


środa, 21 lutego 2018

"Złe rzeczy robi się przede wszystkimi w biały dzień" (J. Żulczyk "Wzgórze psów")

 "Wzgórze psów" to książka, z którą spędziłam cały pierwszy tydzień ferii i nie mogłam się oderwać, zjadła mnie, zjadła całą moją uwagę, bo Żulczyk właśnie tak pisze, że się bez reszty wchodzi w jego świat i to w dodatku na jego warunkach i tak, nie ma tu mistycznego nerwu i intelektualnej błyskotliwości i kompetencji historycznych Twardocha, nie ma tak delikatnej psychologicznej wnikliwości i niesamowitości w subiektywnym postrzeganiu świata oraz genialnych, przemyślanych kompozycji jak u Orbita, ale.... "Wzgórze psów"... jest piekielnie dobrze napisaną powieścią o ludziach, bezlitośnie wiarygodną i nawet w jej najmocniejszych, najboleśniejszych fragmentach przekonującą - ... czytasz i po prostu, co chwilę myślisz: no tak, bo to właśnie Tak jest, ja też jakby znam skądinąd te uczucia, ten żal, te wątpliwości, czuję tę małość mojego strachu przed życiem; jeśli chodzi o temat... hm... myślę, że jest to powieść o strukturze zła i jego nieoczywistości, o potrzebie dobra i jego utracie, o niebie i piekle, które trwa tu na ziemi cały czas, ale także o rodzinie ["Rodzina to zatrzaśnięcie się w windzie z zupełnie obcymi ludźmi na całe życie."], w której Kain nie zabił Abla, choć mało niekiedy brakowało, i jest to też historia o szukaniu równowagi i o sprawiedliwości, która umie ubrudzić sobie ręce i jest, i bywa często zwyczajnie nieuczciwa, a mimo to.... mimo tego nie da się jej zwaloryzować w czarno-białych kategoriach; Żulczyk pisze mocno i każde jedno jego zdanie mocno stoi na dwóch nogach, tak jak jego bohaterowie, każde jest mocno osadzone w sobie, Żulczyk pisze też inteligentnie i dowcipnie, choć to humor nie tyle zabawny, co gorzko doprawiony, pełen podskórnej ironii, a jednak to wszystko mi się podoba, to mnie pociąga, choć przecież jest to powieść bez jakiejkolwiek mistyki, a przecież ja mistyczne fundamenty sobie cenię; tymczasem u Żulczyka są tylko ludzi i ich osobowości, ich wybory i jest w tym siła i piękno, bo tylko ci ludzie wystarczają, żeby chciało się ich znać, śledzić, choć nie ma tam ani jednej postaci jednoznacznej i łatwej w odbiorze, wszyscy są żywi, ludzcy, przeokropni i jakby znajomi; patrzymy jak chłopak wraca z podkulonym ogonem do mieściny [świetnie zresztą opisanej, gęstej od wzajemnych napięć społeczności, w której wszyscy wszystkich znają od pokoleń], w której się wychował, w dodatku do domu surowego ojca, wiadomo że chłopakowi w wielkim świecie bardzo nie wyszło i wraca na stare śmieci z uczuciem pewnej porażki i żoną, która tak jak on wcale nie chce tam być, która tak jak on wierzy, że to tylko na chwilę, na przeczekanie i nagle przeszłość, który wygnała chłopaka z tego miejsca wraca, z taką siłą, jakby nigdy stamtąd nie wyjeżdżał, retrospekcje powoli odsłaniają obraz całości, wielowątkowa, dość nieprzewidywalna, bardziej obyczajowa niż kryminalna intryga zagęszcza się wokół jednej rodziny, wszyscy jednak są uwikłani, wszyscy coś wiedzą, choć nie wszyscy to samo, w dziwnych okolicznościach znikają ludzie, po których mało kto rozpacza... nie wiem, czy jest drugi pisarz, który tak mocno umiałby jak Żulczyk uwięzić uwagę czytelnika i zabrać go ze sobą, tak że nie można przestać czytać, "Wzgórze psów" to świetna powieść, mądra, brutalna, rzetelna, niejednoznaczna, nie wszystko mi się podobało w konstrukcji postaci, obok genialnych charakterów (ojciec, brat, Daria), jest kilka pęknięć, bledszych psychologii, przeszacowanych postaci, które potem znikają w tle albo uobecniają się, choć fundament pod nimi był cieniutki, jest też sporo przejaskrawionych efekciarskich rysunków, zwrotów czy nawet scen, ewidentnie Żulczyk ma słabość do męskich postaci buzujących od testosteronu, dominujących, władczych, stąd też zdarza się hiperbolizacja ich pewnych męskich cech aż do granic komiksowości niekiedy, dałoby się wskazać również kilka nie do końca jasnych motywacji, postać Justyny (żona głównego bohatera) początkowo świetna w finale została spłycona, było mi żal tego potencjału, która miała jako osobowość, przynajmniej przez połowę powieści, a jednak przecież z tej trójki moich ulubieńców: Twardoch - Orbitowski - Żulczyk to ten ostatni najlepiej i najprzenikliwiej pisze o kobietach, ze zrozumieniem i pewną czułą uwagą, które u mężczyzny mogą imponować, dlatego także wybaczam wszelkie usterki, wybaczam, bo za bardzo cenię Żulczyka za ten niesamowity nerw pisarski, za piękne męskie pisanie, dotkliwą wiarygodność i za to, że mnie to zjadło i pochłonęło, tak jak lubię być zjadana i pochłaniania, "Wzgórze psów" to jest powieść, która Jest naprawdę

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

wtorek, 20 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - kremowa z jednym palcem

w pewnej Biedronce, w pewnym miasteczku była sobie pewna rękawiczka.... i była to jedyna Pewność, jaką miałam tego dnia, jedyna, jaka mi się dziś przytrafiła



poniedziałek, 19 lutego 2018

"nie da się uniknąć odpowiedzialności za to, co robimy" ("Zwierzęta nocy")

przegapiłam ten film, kiedy był w kinach, nie pamiętam już dlaczego, chciałam iść, ale w końcu jednak nie poszłam, obejrzałam teraz na fali feriowego lenistwa i jak rany.... jak mi to źle zrobiło... film jest o zemście, tak to widzę, ale też o bezradności wobec zła, akcja rozgrywa się trzytorowo, w tym jeden wątek, jeśli chodzi o klimat i atmosferę, a przede wszystkim emocjonalną temperaturę przypomina mi moje najgorsze senne koszmary - jest zło i wiadomo, że ono dotknie bohaterów, że nie ma szans na ucieczkę, ale przez chwilę udajemy, że są, zło droczy się z człowiekiem, stwarza pozory, daje nikłe nadzieje, zanim dokona masakry, zanim na słabych spadnie krzywda za nic, zanim nikt nikogo nie uratuje i nie obroni -  o tym są moje najgorsze sny, i oglądając jeden z epizodów czułam się jakby to było moje i o mnie, jakby to było moje realne wspomnienie, scena z mojego życia (a przecież nie jest! i bądź tu mądry i nie wierz w pamięć genów i pamięć krwi, w nieszczęsną reinkarnację nawet, całe moje przeintelektualizowanie i sceptycyzm wysiadają w takich chwilach i idą sobie gdzieś w cholerę na fajkę i strzemiennego) i robiło mi to po prostu przeokropnie źle, żadne dystansowanie się wobec filmowej iluzji nie pomagało, emocjonalnie nie mogłam się opędzić i tysiąc razy miałam ochotę wstać, wyłączyć, zwiać, po prostu to przerwać, skończyć, ale tego nie zrobiłam.... obejrzałam, bo to jest dobry film, ma piękne zdjęcia, jest elegancki i estetyczny, jak dzieło sztuki momentami, jest też świetnie zbudowany i spójny na poziomie kompozycji, przenikania się wątków, które jest bardzo przemyślane, płynne, wszystko tu się zazębia, dogrywa, dopowiada, nawet na poziomie estetyki, która balansuje między sterylnym, czystym nowoczesnym światem znużonych sobą intelektualistów i artystów z Nowego Yorku, a brudną, zszarganą teksaską prowincją pełną pyłu, obskórności, agresji i wrogości, te światy są co prawda trochę przerysowane, ale też przez to ekstremalnie wyraziste i... no pasują do siebie, grają ze sobą i do siebie, także, a może przede wszystkim poprzez kontrasty; psychologicznie obraz też niebanalny, pełen postaci, które znaczą, żyją, są bardzo przekonujące i różnorodne, to postaci, którym się wierzy, i wreszcie jest to film bardzo uniwersalny w swojej wymowie, rzecz w końcu o miłości, uwikłaniach, rodzinie, żalu, bezsensie życia, błędach, które popełniamy, mściwości, okrucieństwie, sprawiedliwości, poczuciu winy i starty, film niezwykle brutalny, dotkliwy, ale i pełen piękna, pełen przenikliwego smutku, bo niby powściągliwy, ale buzujący od emocji i podskórnych napięć... do tego przepiękna Amy Adams (zielona sukienka i ostatnia scena - genialne....), a na drugim planie świetny aktor, którego widziałam ostatnio w "Kształtach wody" - Michael Shannon, jego postać jest napisana bez żadnej ekspozycji i wprowadzenia, ale dzięki aktorowi staje się bardzo bogata, wyrazista, i wiarygodna - świetnie zagrana i tyle, no i wyjątkowa muzyka Abla Korzeniowskiego, która podkręca... w sumie Wszystko; a przecież... ten film naprawdę zrobił mi źle, wystraszyłam się, zabolało mnie to zwyczajnie, otrzepuję się do teraz... choć widziałam go kilka dni temu: hipnotyzujący, ponury, stylowy dramat.

niedziela, 18 lutego 2018

most, który nie jest mostem nadal nim pozostając

jest chłód i spacer przez las, i szybko wchodzimy na wał, omijamy miasto, dokoła jakieś pola, drzewa, blade łąki, kobieta z dwójką rozbieganych dzieci, dwa psy z właścicielami - labrador i basset, w oddali mężczyźni przy bordowym aucie, coś ważnego objaśniają, o czymś ważnym mówią, jak to mężczyźni z małych miasteczek, którzy spotykają się w szczerym polu przy swoich zdezelowanych autach i palą, i gadają, i są; tymczasem my idziemy i jest most, nie wolno po nim chodzić, bo dziurawy i można wpaść do kanału, płytkiego, ale jednak, może być z tego krzywda, jest tabliczka z zakazem, że nie wolno, że nie przechodzić, mostu nie wolno też jednak rozebrać, bo jest stary i zabytkowy, i dlatego nadal trwa w oczekiwaniu, że może jeszcze gdzieś kiedyś ktoś uratuje, przywróci, nada mu sens, na moście resztki szyn, woda, dziury, rzeczywiście można by spaść, więc most trochę nie jest w pełni mostem, niczego z niczym nie łączy, bo nie powinno się po nim iść i nikt nie chodzi, ale to mimo wszystko nadal most - na jednej z ocalałych szyn, ktoś nierównym białym pismem spytał: "Czy wiesz, że tylko wspomnienia pozwalają nam trwać razem?", szłam i byłam smutna;






sobota, 17 lutego 2018

kalki wspomnień

wybrałam się dziś tam, gdzie już byłam kiedyś, niby niedawno, ale wszystko nagle okazało się być już inaczej, bo wszystko jest inaczej, także dlatego, że ja się zmieniłam


piątek, 16 lutego 2018

"W mroku pod nami kryją się istoty, które źle nam życzą" (N. Gaiman "Dym i lustra" zbiór opowiadań)

Dostałam, więc czytam, bo po Orbitowskim i Twardochu potrzebuję, żeby mi się rzeczywistość odkleiła od skóry, bardzo nierówne te opowiadania i powiem zupełnie wprost, że wierszowane teksty Gaimana kompletnie mi się nie podobają, jeśli chodzi o formę i wykonanie, bo brak im poetyckiego nerwu, brak im zwyczajnie warsztatu lirycznego, samo połamanie czegoś na wersy nie czyni z tekstu utworu lirycznego po prostu (jedyny wyjątek to "Biała droga", utwór wierszowany, który wypada tu najlepiej), obok opowiadań obyczajowych jest kilka fantasy i nie wszystkie mnie porwały, ten tom to rzeczywiście jest niekiedy dość przypadkowa zbieranina z różnych czasów twórczości Gaimana, pewna część tych tekstów wydaje się... nie wiem, jakby nie dokończona, nie domyślana do końca, nie mają mocy, ale jest w tym tomie kilka opowiadań znakomitych, np. "Załatwimy ich panu hurtowo" - świetna opowieść o... końcu świata, "Szkło, śnieg i jabłka" - czyli wampiryczna reinterpretacja bajki o Królewnie Śnieżce, "Morderstwa i tajemnice" - o projektowaniu świata i odpowiedzialności Boga za... Wszystko; "Cena" - diaboliczna historia o kocie czy świetny "Trollowy most", który mnie zaskoczył i jakoś rzeczywiście zaczarował, historia człowieka czy trolla, trudno orzec...; niezłe było też "Szukając dziewczyny", może dlatego, że to taka po prostu wymowna historia o pogoni za marzeniem; no i "Jak myślisz, jakie to uczucie?" - opowiadanie pełne rozpaczy i grozy, niby o miłości, ale tak naprawdę o jej braku i śmierci; w sumie wychodzi na to, że sporo jest w tym tomie dobrych tekstów i globalnie jestem zadowolona, że czytałam.... w sumie tak, choć ponadto - nic więcej.

N. Gaiman "Morderstwa i tajemnice"

N. Gaiman "Jak myślisz, jakie to uczucie?"
 
N. Gaiman "Tylko kolejny koniec świata, nic więcej"

czwartek, 15 lutego 2018

perspektywy

ważne zdjęcie, ważne spojrzenie, ważne prognozy i oczekiwania, z powodu których spinam się i odsuwam od świata, od siebie samej, od granicy, poza którą - wiem to na pewno - nie jestem w stanie Tego zaakceptować, bo granica mojej akceptacji przebiega (dość pechowo) właśnie Tutaj, właśnie Tędy - to w sumie pozostaje jednak nadal pewien sekret, wart pamiętania, sekret, który znam tylko ja

środa, 14 lutego 2018

prezent o Czymś

"LATO 2017 to jest właśnie Coś o Czymś, głos Naszego cienia - zupełnie jak z powieści J. Carrolla"


i to, co pozostaje w niedopowiedzeniu: "Uświadomiłem sobie, jak naiwni i niemądrzy są ludzie, którzy sądzą, że można być jednocześnie uczciwym i szczęśliwym. Jeśli ci się to uda, naprawdę należysz do wybrańców losu." (J. Carroll "Głos naszego cienia")

wtorek, 13 lutego 2018

mało kto wie, mało kto pamięta

oprócz całej rzeszy Katarzyn, które obchodzą imieniny w listopadzie, są też nieliczne i elitarnie osobne Katarzyny lutowe, mało kto o nich pamięta, one same prawie, że nie pamiętają, słabe te ich imieniny są, chwiejące się w posadach, bo w przededniu Walentynek, czyli jeśli nawet prezent od mężczyzny życia, to pewnie tylko zbiorczo, za dwa dni na raz, tak czy siak, pachnie to pokrzywdzeniem, które znają dobrze Ewy urodzone 24 grudnia, a jednakże w tym roku... pewna Katarzyna otrzymała prezent, Gaimana, bo czemu nie? opowiadania, pięknie wydane, owinięte w papier świąteczny, ale na lewo odwrócony, więc liczy się jako biały i wstążeczka była, co teraz za bransoletkę robi, bo wiadomo, że czerwone złe uroki odczynia, znaczy się ktoś tam wiedział, ktoś tam jednak pamiętał (bo Stwórczyni na przykład nie....)


poniedziałek, 12 lutego 2018

"Był sam i była to piękna samotność, samotność spokojna i przynosząca ulgę" (S. Twardoch "Ballada o pewnej panience" zbiór opowiadań)

Czytam Twardocha.... cóż poradzić, świetny jest, cholernie dobry jest, oczywiście kultową książką pozostaje dla mnie "Drach", ale te opowiadania przecież także są znakomite, oczywiście nie wszystkie podobają mi się tak samo, np. oniryczny "Gerd" jest niezwykłym wyzwaniem dla czytelnika, dla jego wyobraźni, czy nawet inteligencji,  a tytułowe opowiadanie w klimacie bardzo przypominało "Króla", co do którego miałam mieszane uczucia, choć post factum zostawił mnie z poczuciem, że coś mocnego i dobrego pokonałam, z kolei "Ballada o Jakubie Bieli" ma w sobie cechy rodzinnej sagi jak "Drach", co oznacza, że bardzo mi się to opowiadanie podobało; są też opowiadania po prostu ciekawe i wciagające psychologicznie i obyczajowo, jak "Ewa i duchy", "Moje życie z Kim" czy "Masara", pełne grozy - "W piwnicy" i "Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka"... ale.... mnie najbardziej podobało się "Tak jest dobrze", być może dlatego, że uderzało najmocniej w moje lęki dotyczące ulotności życia, a zarazem najpełniej realizowało moje nadzieje z tym związane, druga sprawa, że jest ono też pięknie napisane; ogólnie rzecz biorąc w tym tomie jest wszytsko, co typowe dla Twardocha, solidna, inteligentnie prowadzona i nieprzewidywalna narracja, znakomicie budowana psychologia postaci, niesamowitość i mroczna mistyka czyhająca tuż pod fundamentem dotykalnego świata czy zwyczajnie w czeluściach ludzkiej duszy i mózgu; i co? i chciałabym być jak Twardoch, pomimo jego dosadności i bezwzględności tkwiącej w tej prozie, bo nawet najbardziej fantastyczne jego opowieści są bardzo rzetelne jako opowieści o człowieku, i się temu Twardochowi totalnie wierzy, wierzy się w jego bohaterów - nieważne jacy są, a zwykle daleko im do postaci posągowych - rozumie się ich, nawet (czy może zwłaszcza) w ich małościach, gnuśnościach i szaleństach, no i język, piękny język, piękne pisanie, zachwycam się? jasne, że tak
"Fade to: black" Szczepan Twardoch

"Ewa i duchy" Szczepan Twardoch

niedziela, 11 lutego 2018

dwaj towarzysze podróży

na dworcu tuż przed wyjazdem na ferie dwaj chłopcy zaczepili mojego psa, nie żeby jakoś niefajnie, po prostu pies jest wyrywnie przyjacielski, a oni zareagowali, pogłaskali, pies się radośnie rozszczekał, wreszcie ku mej uldze poszliśmy sobie, wsiedliśmy w pociągu i....po chwili okazało się, że chłopaki znowu są w okolicy, jedziemy razem, my, pies i nieopodal dwa proste chłopaki, co te jeszcze do jakichś szkół chodzą, w internacie mieszkają i na ferie jadą do domu, bez przerwy siedzieli w swoich komórkach i gierkach, pożerali chipsy i w gruncie rzeczy byli dość rozchełstani i trochę niechlujni, widzę jak z torby wypadają im kabelki do komórek i wyjątkowo obleśnie niebieskie laczki pod prysznic, w międzyczasie hałaśliwie dzielą się swoimi osiągnięciami w grach, nawet otwierają okno, robi mi się zimniej, ale nie jakoś bardzo, więc milczę, naprawdę głośno gadają, są niegroźni, ale jakoś irytują, bo zajmują sobie nieproporcjonalnie dużo miejsca, aż chce się na nich nogą tupnąć, początkowo zaczepiają psa, który oczywiście dostaje amoku, więc zdobywam się na protest, słuchają od razu, bo to jakieś karne, dobre chłopaki, proste, trochę nieobyte, ale matek pewnie słuchają, bo przecież to jednak dzieci jeszcze, wystarczy spojrzeć, pewnie żaden jeszcze nie był z kobietą, choć z kobietami wiele im się kojarzy, nieśmiało się podśmiechują, zerkają na kobiety, podgadują do siebie o tym, co tam w internecie jest, co tam da się zobaczyć, ich przyjaźń to pewnie ich cały świat, a przynajmniej fundament tego świata, godzę się z tym, że irytują mnie jakoś tam, po prawdzie czekam aż sobie pójdą, oni i cały ich życiowy rumor, gry, wielkie, nieporęczne torby na ramię, smartfony, ale też patrzę i myślę z życzliwością, że to jest właśnie także piękne i ulotne ludzkie szczęścicie, to jest wspaniały dobry moment ich życia, tak jechać z najlepszym kumplem pociągiem na ferie do domu, grać w gry w całkowitej komitywie i porozumieniu, bo macie przecież te super smartfony, każdy po trzy, siedzicie jak dorośli i gracie sobie, rozumiecie się w pół słowa, jecie chrupki, gadacie trochę, jak dorośli faceci, ale też cieszycie się jak dzieciaki, jest fajnie, jest dobrze... - ciekawe, co z nimi będzie?


sobota, 10 lutego 2018

"Jesteśmy nikim, kiedy nie robimy nic" ("Kształt wody")

i to jest właśnie baśń, a ja lubię baśnie, zwłaszcza te niekoniecznie dla dzieci, lubię ich specyfikę, magię, którą wnoszą, no mam do tego baśniowego sztafażu nieodwracalną słabość, więc samo to już mnie uwiodło, do tego piękne zdjęcia i kolory, klimat trochę jakby z "Amelii", balansowanie na granicy kiczu, ale bez jej przekroczenia, pod wieloma względami jest to zwyczajnie film piekielnie dobrze zrobiony, ma świetny scenariusz, z genialnie prowadzoną, choć prostą opowieścią, są piękne role dla aktorów (Sally Hawkins - cudna w roli niemej sprzątaczki, w ogóle aktorzy nawet w epizodach - teatralnie rzetelni), bo kluczowe postaci to niezwykłe, bogate i często niejednoznaczne osobowości, nawet czarny charakter jest znakomity, dorzućmy do tego wspaniałą muzykę, ładne nawiązania do innych filmów, które dają filmowi taką mądrą intertekstualność - i mamy kawał dobrego kina, no i reżysersko, to jest obraz bardzo dobrze poprowadzony, zwarty kompozycyjnie, spójny jako wizja świata i nawet estetycznie wysmakowany, który - w tej swojej baśniowej estetce osadzonej w czasach zimnej wojny w USA ze wszystkim obsesjami i szowinizmami tamtych czasów - mimo wszystko się broni i wciąga widza w swój świat pomimo bajkowej naiwności całej opowieści, za tych bohaterów trzyma się kciuki, przeżywa się ich emocje, zarówno niezwykłe okrucieństwo, jak i nieprawdopodobna i całkiem nieplatoniczna miłość są równie prawdziwe i przekonujące, a przecież tam jest cały w łuskach i światełkach potwór z wody (!)... strach pomyśleć, jak łatwo można było ten film zrobić kiczowato i głupio, a tymczasem jest wdzięk, jest coś czarującego.... no bardzo mi się to podobało...

piątek, 9 lutego 2018

niespodziewajki

"- Ogarnięta?
- Wróciłam do domu. Obiad. Sprzątanie. I biegnę dalej.
- Gdzie znowu?
- Gdzieś. A ty się nie szykujesz?
- Ja już jestem...
- Co? Gdzie?
- Niedaleko."


czwartek, 8 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - różowa od Asi

Asia mnie ostatnio przyłapała, że robię zdjęcia rękawiczkom skazanym na porzucenie, no i wyszło na to, że przyznałam się, że zbieram trochę takie zdjęcia, Asia przyjęła to ze stoickim spokojem, którego się po niej spodziewałam i opowiedziała mi o swojej koleżance, która zbiera zdjęcia znajomych siedzących na kibelku... to jednak nie to samo, choć niby to samo, tamta znajoma je jeszcze wywołuje i na ścianach ma, czyli moje zbieractwo wypada więcej niż niewinnie;
minęło kilka dni i Asia wysłała mi rękawiczkę, miło, że pamiętała i jakoś tak generalnie - fajnie, że można mieć drobne dziwactwo i nie być beznadziejnym dziwakiem, kolejny raz pomyślałam, że jestem dumna z tego, że mam takie fajne koleżanki, że znam tyle mądrych, dobrych kobiet - i ta akurat rękawiczka jest o tym właśnie


środa, 7 lutego 2018

"skąd ja teraz wezmę frezje?" ("Plan B")

prawie cudem i rzutem na taśmę zdążyłyśmy na film, na który widomo było, że musimy iść we trzy, i to dość mocno zaczarowało i podniosło w moich oczach także wartość całego wydarzenia, w tym filmu - było fajnie, bo wybrałyśmy się razem, pomimo męczącego dnia i innych okoliczności, które bardziej zachęcają do zakopania się w domu niż wychylania z niego nosa;
film ma epizodyczną konstrukcję, ukazuje historię czterech postaci w trudnych chwilach ich życia, losy bohaterów przeplatają się, ale w dość swobodny, niezobowiązujący sposób, aktorsko świetnie wypadły Kinga Preis i Olszówka, one zdecydowały o tym, że ich epizody rzeczywiście mnie jakoś dotknęły, pierwsza połowa filmu była bardzo interesująca, ładnie się te opowieści tworzyły i rozwijały, postaci były budowane miarowo i solidnie, ale potem jakby ktoś nożem ciął scenariusz, każda opowieść jakby za szybko się rozwikłała, czy raczej sfinalizowała..., przez to każda z nich uległa pewnemu spłyceniu, w ogóle scenariusz mógł być treściowo na poziomie dialogów bogatszy, mimo to.... jest to udany komediodramat czy raczej film obyczajowy, jest w nim wiele bardzo udanych, wręcz znakomitych scen (np. scena rozstania z Preis; scena w szpitalu, która zaczyna się od rozmowy o śledziach, a kończy na problemie z frezjami na pogrzeb męża; rozmowa z psem; demolka mieszkania), ładne zdjęcia, ładne opowieści, dobrzy aktorzy, także na drugim planie, przyznaję, że "Moje córki krowy" tej samej reżyserki podobały mi się bardziej, ale "Plan B" to film jak najbardziej do oglądania, do przeżywania i do śmiechu niekiedy, a także do myślenia, jasne, że tak

wtorek, 6 lutego 2018

napoleonki

od pewnego czasu rytualnie i regularnie jadam napoleonki, przepyszne i kaloryczne, zwykle w sobotnie poranki do kawy są bowiem napoleonki, nawet Mała Mi nie pogardzi - i owszem przyjmie; kiedyś wydawało mi się, że to dla mnie za słodkie, wiedziałam tylko tyle, że papież JPII lubił, co oprócz tego, że stanowiło bezwiednie zasłyszaną i zapamiętaną ciekawostkę, niewiele dla mnie znaczyło, bo nie jestem religijna, jednakże jakiś czas temu w wakacje przyszły do mnie napoleonki, a potem to już poszło, wracają regularnie, szczytem słodkiego grzechu jest też to, że dziś w środku tygodnia, bez wyraźniej okazji czy przyczyny sprawiłam sobie napoleonkę, która synowi niewątpliwą ozdobę tego dnia - napoleonka zamiast obiadu, czemu nie? kto dorosłemu zabroni?


poniedziałek, 5 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - piękna z sercami i reniferem

to jest bardzo ładna dziecięca rękawiczka, leżała niedaleko przedszkola i wyglądała na dość nową i zgubioną niedawno, podsadziłam ją więc na pobliski słupek, może ktoś wróci, bo jak po dziecko przyjedzie, to może i tę rękawiczkę też zauważy, bo przecież strasznie szkoda takiej pięknej, z tymi sercami i reniferem, takiej świątecznej i walentynkowej zarazem, patrzyłam na nią z przyjemnością kilka chwil, bo taka ładna, i te kolory, i nawet śnieg i ten słupek obok, jakoś wszystko zagrało...




niedziela, 4 lutego 2018

"złe rzeczy, które wyrządzamy" (Ł. Orbitowski "Exodus")

dziś jest 40. rocznica ślubu moich rodziców i choć moje urodziny były bezpośrednim następstwem tego wydarzenia, nie waham się powiedzieć, że ślub ten dla nich obojga był bolesną pomyłka, w której uwięzili się wzajemnie na mniej więcej 20 lat - przygnębiające? jasne, że tak i dlatego ten dzień pasuje do kilku słów o nowej powieści Orbitowskiego, która jest więcej niż przytłaczająca, miażdżąca i dołująca, a mimo to przecież czytałam aż do przeczytania; a zatem... podróż drogi? tak i to drogi, która ma przynieść oczyszczenie lub być pokutą, ale która przypomina drogę do zatracenia, która dogina do ziemi człowieka, który i tak już klęczy na kolanach i podpiera się łokciami, główny bohater to konstrukcja psychiczna i emocjonalna, którą już znam z "Innej duszy" czy "Szczęśliwej ziemi" - wrażliwy chłopak, wychowany przez samotną matkę, z wyglądu dryblas, może nawet zakapior, ale jednak przede wszystkim ktoś z wielkim mrocznym i wyniszczającym sekretem, ktoś boleśnie przeżywający świat i trudy życia, popełniający wiele błędów, a jednak jakoś poczciwy i szlachetny - to jest ciekawa, dobra konstrukcja, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Orbitowski pisze ciągle o sobie, że to z niego samego musi być utkana na postać, jedyna zmiana to to, że z każdą powieścią ta postać się starzeje, czy raczej dojrzewa, dorasta, jest starsza, więc ma inne spektrum doświadczeń, nie umiem jednoznacznie orzec, czy mi się to podoba, na pewno wypada prawdziwie, zobaczymy dokąd Orbitowski tego swojego bohatera zaprowadzi w kolejnych powieściach, na które przecież czekam; zmienia się i myślę, że dojrzewa także styl tego pisarza, muszę przyznać, że robi się bardziej zmetaforyzowany i wyrafinowany, w moim odczuciu szlachetniejszy, bogatszy, choć wymaga też więcej uwagi od czytelnika, wymaga więcej czujności, wyobraźni, uważności, bo postrzeganie świata jest tak skrajnie subiektywne i uwewnętrznione, że aż liryczne niekiedy; "Exodus" jest powieścią trudną i chropowatą, wręcz bolesną, jest jak kara dla człowieka, który gnany poczuciem winy i rozpaczą przemierza Europę, ale przemierza tę Europę od jej ciemnej strony, od strony zamieszkanej przez zapomnianych, czasem potępionych, omijanych wzrokiem, to Europa uchodźców, bezdomnych, porzuconych, niekochanych, zagubionych, zatraconych w życiu ludzi, i jest to podróż jakoś upadlająca, popychająca ku samozniszczeniu, którego być może bohatera szuka, jego przeszłość odsłania się przed czytelnikiem miarowo, dzięki przemyślanym [obyczajowo czy pod względem opisu relacji między postaciami - świetne to jest] retrospekcjom, które etapami (jeden fragment w każdym podrozdziale jest retrospektywny) odtwarzają chronologicznie życie bohatera, które zaprowadziło go do szaleńczej wędrówki śledzonej przez czytelnika w trybie tu i teraz, moment życiowej katastrofy, która zainicjowała całą podróż także odsłania się stopniowo dzięki wstępom do poszczególnych rozdziałów, opisują one zawsze tę samą scenę, rozwijając ją o kolejne wątki i drobne informacje, aż do pełnej jej wersji pod koniec powieści - konstrukcyjnie jest to pomyślane znakomicie; co do minusów.... powieść ma dłużyzny, pewne przystanki na drodze bohatera trwają zbyt długo i w efekcie kręcą się wokół tych samych wątków, scen i zdarzeń, co przypomina dreptanie w miejscu, zwłaszcza sceny w obozie uchodźców dłużą się i im ich więcej, tym mniej mają fabularnej dynamiki; druga rzecz - pewna stylistyczna niejednorodność, jak już mówiłam styl pisarza ewoluuje, bywa zmetaforyzowany a zarazem męski i dosadny, co zwykle gra, nie tak pięknie jak u Twardocha, ale jednak gra i zwykle jakoś płynnie się przelewa, ale są momenty zgrzytu, w których przejście od brutalnej realistycznej narracji do onirycznych prawie odkształceń w postrzeganiu rzeczywistości zgrzyta na łączach, zresztą może tylko ja to słyszę, bo generalnie jest to powieść świtanie napisana; generalnie..... solidna, dobra rzecz, ale nie dla czytelnika z depresją czy w życiowym kryzysie, bo powieść emocjonalnie dogina do ziemi, czytałam i myślałam sobie "no ok, jest dno, nie może być gorzej...", a potem było...., kilka razy;


sobota, 3 lutego 2018

coś wybitnego ("Trzy billboardy za Ebbing, Missouri")

byłam dziś na filmie wyjątkowym, "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to jest cholernie dobre kino - inteligentne, przejmujące, prawdziwe, nieprzewidywalne - aż nie wypada recenzować, więc i od tego się uchylę... ALE: czy mieliście kiedyś ochotę w poczuciu krzywdy i żalu za zło, które was dotknęło, zrobić Coś dużego, brutalnego i bezkompromisowego? Coś co byłoby wyrazem pragnienia sprawiedliwości w tym samym co desperacji i rozpaczy? mieliście chęć, ale zabrakło wam.... odwagi, siły czy woli walki? to teraz wyobrażacie sobie, że jest kobieta, której nie zabrakło tej siły i woli, która się odważa, działa, mówi i robi te wszystkie mocne rzeczy, o których inny na jej miejscu tylko by fantazjował, przeżywając swój żal, które każdy inny by zdusił, a ona nie.... - wspaniały komediodramat, uwierzyłam we... WSZYSTKO


- Milczysz? czemu? (...) Bo świat jest pustką, Boga nie ma, a ludzki los jest zły? Mam nadzieję, że nie.

piątek, 2 lutego 2018

kim jesteś dziewczynko?

Zadanie na szkoleniu z neuropedagogiki:
- Jaka byłaś, kiedy chodziłaś do szkoły? Wybierz kartę, która cię opisuje.
No to (dość szybko i bez wahania) wybrałam - taką:


Teraz się zastanawiam, czy Daniel by się z tym zgodził. W końcu nie mam nikogo innego z tamtych czasów, kogo mogłabym spytać.

czwartek, 1 lutego 2018

tysiąc porzuconych rękawiczek - czarna na trawie

czarna rękawiczka, która wykonuje taki jakby zapraszający gest - proszę oto świat, świat dla ciebie uczynię, oto łączka, proszę, to dla ciebie zrobię, oto, co mam - do tego drobna, kobieca dłoń i mogę sobie taki gest wyobrazić, bo ślad po tym geście (wykonanym być może przez kobietę, której raczej nie znam) odcisnął się w rękawiczce, a przecież tu i teraz na tej dogorywającej zimowej trawie jest to gest pusty, myślałam o tym przez chwilę: o pustych pięknych gestach, o słowach jak wydmuszki, za którymi czai się próżnia, o pięknie, za którym nic więcej nie stoi lub, które co gorsza jest tylko fasadą, myślałam z niepokojem, boję się takich pustych naczyń, boję się, że się na nie nabiorę