poniedziałek, 31 lipca 2017

"Mozart w gokarcie" (BABY DRIVER)

film, o którym krążyły tak sprzeczne opinie, a recenzje okazywały się więcej niż pełne niekonsekwencji, że po prostu musiałam iść zobaczyć to sama... fabuła jest prosta, wręcz prościutka, młodziutki chłopczyk, świat przestępców, on chce dobrze, oni go ciągną do zła, no i się dziecko musi z tego wywikłać, plus miłość, muzyka, wybuchy i pościgi... kino zdecydowanie stawia na akcję i muzykę, która jest znakomita, poza tym jest to film przede wszystkim genialnie zmontowany, wszystko tu gra między muzyką, scenami, wydarzeniami, pełne dopracowanie i kompatybilność dziania się i ścieżki dźwiękowej, dlatego po prostu dobrze się to ogląda, ten montaż niesie film, razem z muzyką, czy jest coś takiego jak musical akcji? jeśli nie ma, to chyba tu się wydarzył; natomiast bohater główny... trochę to jest postać beznamiętna i dziwnie zbudowana, geniusz kierownicy, uwikłany w przestępczy świat, ale w sumie muzyk, wrażliwa dusza, dzieciak po przejściach, trochę dziwak, gra go śliczny chłopczyk, który z wyglądu dopiero co kończy gimnazjum, taki trochę młody gniewny czy raczej buntownik bez powodu, ale emocjonalnie aktor nie uniósł tutaj dramatyzmu, który potencjalnie mógł tkwić w tej postaci, a go jednak zabrakło, także dlatego, że jest to postać nie do końca dobrze napisana i wykreowana na poziomie scenariusza, o ile jest dość oczywistym, z czego wynikają muzyczne fascynacje bohatera i jego swego rodzaju introwertyzm, to w zasadzie nie wiadomo, jak, kiedy i od kogo, w jakich okolicznościach, ten mały chłopczyk [ma pseudonim Baby... no który młody chłopak by się tym szczycił, akceptowałby to, i generalnie tak się przedstawiał, nawet podrywanej dziewczynie, wszyscy mówią na niego Baby... - taka stylówa, żeby było... stylowo, no nie kupiłam tego...] stał się genialnym kierowcą, nawet jeśli to taki samorodek, wypadałoby to jakoś obudować, tymczasem jego umiejętność jest znikąd, nie do końca koresponduje też z jego innymi cechami i zdolnościami lub może za mocno jest do nich podłączona (czy jeździłby tak samo bez muzyki, bo wydaje się, że do wszystkiego, co robi musi mieć podkład muzyczny i to zupełnie nieprzypadkowy, do każdej sytuacji trzeba - nie bacząc na okoliczności - wybrać piosenkę...); drugi plan... oczywiście Kevin Spacey (szef bandy złodziei, cudnie niejednoznaczny w każdym momencie) fajny, bo on zawsze jest fajny, pozostałe postaci są może szablonowe w swoich konstrukcjach: głupi przestępcy, którzy padają jak muchy, agresywny psychopata i destruktor, makiaweliczny i nieoczywisty szef, namiętna para narkomanów złodziei, kochający dziadek, dzięki, któremu poznajemy wrażliwą stronę głównego bohatera i śliczna zakochana kelnereczka, gwarantująca urokliwy wątek miłosny - taka trochę sztampa kina akcji, ale za to ich reakcje i relacje z bohaterem głównym nie są mimo wszystko przewidywalne i trudno określić, jak dana postać się rozwinie, nie są to w większości osobowości czarno-białe, co sprawia, że wierzy się im bardziej niż chłopcu na pierwszym planie, który jest grzeczny i miły, tylko ma pecha, poza tym.... dużo nieprzeciętnie widowiskowych pościgów samochodowych (trochę mi to "Drive" przypominało, choć tam postać pierwszoplanowa wypadła o tysiąc lat świetlnych lepiej); przede wszystkim jednak wiele razy miałam poczucie, że oglądam świetny i bardzo efektowny teledysk, a nie film... muzyka, akcja, rewelacyjne pościgi, montaż mają niesamowitą dynamikę, jak w bardzo dobrym... no właśnie - teledysku, ale film to także opowieść o czymś, postaci, fabuła, tego tu brakuje, ekscytowała mnie akcja, muzyka, ale historia mnie nie przekonała, może także z powodu cukierkowego zakończenia, ale nie tylko, po prostu widziałam też wiele pożyczek, z wielu filmów, które już były - o pościgach, przestępcach i młodych zakochanych buntownikach, gdyby wbić w to elementy parodii... jakiegoś dialogu z poprzednikami, dystansu, to byłoby Coś, ja jednak tego dialogu nie widzę, widzę za to opowieść, ślicznie opakowaną w muzykę, zdjęcia, stylizację swego rodzaju (która jest ładna, efektowna i elegancka, tego jej odmówić nie można) oraz nowoczesne efekty, ale jest to opowieść, która już była i już się wydarzyła kilka razy, i w tych kilku wcześniejszych wykonach była jakaś prawdziwsza, dramatyczniejsza, nawet lepsza, "Baby Driver" pięknie sięga do pięknych tradycji kina w swoim gatunku, ale nic z nimi nowego nie robi, poza ich eleganckim podaniem, czy to wystarcza? w sumie nie wiem; jednakowoż... pozostaje to całkiem fajny pościgowy film akcji do obejrzenia, dla samej muzyki, dynamiki, Specey`a, Foxxa, kilku (nie żeby wielu...) niezłych dialogów, ładnych, choć przestylizowanych niekiedy ujęć, sceny ze starszą panią, pięknych pościgów - dobra rozrywka

niedziela, 30 lipca 2017

rozdzielnia gazu na Wojska Polskiego, ZG - street art, cz. 41

zwykle wymijana z okien autobusu albo wcale - w sumie to zazwyczaj wcale - rozdzielnia gazu, jedna z wielu pomalowanych przez graficiarzy w ZG, myślę, że fajna, myślę, że warto ją zachować, zatem zachowuję i mam 
[i niby jest cicho, ale dzieje się trochę, ale skrzypi, więc w głowie mi się tłucze to i owo, nie mogę spać, całe moje piekło, całe moje niebo szukają balansu, grają miedzy sobą, rywalizują, bo nadal jeszcze trochę jestem zła, trochę mam żal, trochę mi smutno, trochę mi jakaś mroczna mściwość gdzieś cicho płonie, ale też staram się zwyczajnie nie być małym człowiekiem, staram się patrzeć dobrze, doceniać w pełni, rozumieć, może przede wszystkim rozumieć? a zwłaszcza nie oczekiwać doskonałości, skoro i ja bywam mocno niedoskonała, czasami wszyscy potrzebujemy przecież odrobiny zrozumienia i wybaczenia, ja też, ludzkość też, skrzeczy mi tak właśnie mój naiwny idealizm, z którego nie da się nie śmiać, więc śmieję się z siebie, pamiętając, że śmiech jest dobry tak samo jak łzy i że większość życia upływa nam gdzieś po środku]








sobota, 29 lipca 2017

"wszyscy kłamią" (Renata Przemyk - Klamiesz)

Był kiedyś taki znakomity serial "House", głównym bohaterem był przewrotnie inteligentny, cyniczny lekarz, który mawiał "Wszyscy kłamią", co więcej umiał to sprawnie, nawet z wdziękiem udowodnić... i choć podzielam tę opinię, jakoś nie chciałam się na nią zgodzić tak do końca, wolałam wierzyć, że tak być nie musi, a jednak znowu.... od pewnego czasu miałam poczucie, że mi w moim świecie i krajobrazie brzmi pewien dysonans, domyślałam się go, ale wolałam założyć, że to jakieś głupie przewrażliwienie, w końcu mam za sobą kilka ciężkich miesięcy w pracy, które wypełniała dość gęsto 24-karatowa hipokryzja, dlatego brałam pod uwagę, że przesadzam, że to pokłosie ostatnich doświadczeń, ale jednak... okazuje się, że się nie myliłam w moich instynktach, już wiem, gdzie leżało sobie piękne kłamstwo, wiem, co to był za dysonans, więcej niż przewidywalny i skrzeczący mi nazbyt wyraźnie i wiem, czyje nosił on imię, zatem....rzeczywiście wszyscy kłamią, być może nie da się inaczej, być może...., ktoś mnie okłamał czy raczej usiłował okłamać, znowu zupełnie niepotrzebnie i znowu wiedziałam o tym, choć miałam nadzieję, że się mylę i znowu się nie myliłam, no cóż.... zdarza się... chyba pomimo tego nadal wolę być tym, którego okłamują niż tym, który kłamie, podlewam dziś tę myśl czerwonym winem. Jak to jest, że ludzie zawsze tak chcą i wymagają prawdy i uczciwości, której sami dać nie potrafią? Gorzki, prawie zabawny paradoks...

piątek, 28 lipca 2017

piękny street art w ZG (cz. 40)

łaziłam po zaułkach miasta, w których rzadko bywam, bo mi nie po drodze i nagle wyrosło przede mną coś niesamowitego, nie było tego w odległym kiedyś, gdy tędy przechodziłam, a tymczasem świetne to jest, znakomite, gapiłam się i zrobiłam sporo zdjęć, żeby dokładnie było, żeby pokazać, jakich zdolnych ludzi i jaką piękną sztukę mamy w ZG, sztukę, która jest o czymś
















czwartek, 27 lipca 2017

taki sobie Machulski ("VOLTA")

nie jest to nowa "Seksmisja" czy "Vabank", nie jest to coś w stylu "Kilera" i nie dorównało to "Vinci", choć generalnie "Volta" to film całkiem przyjemny, trochę sensacji, ale to takie małe "trochę", trochę kryminału, ale bez jakiejś wielkiej kryminalności, trochę komedii, choć nie zawsze zabawnej... trudno w sumie orzec, jak to gatunkowo zakwalifikować, ale można się pogapić i niekiedy pośmiać, to takie wakacyjne kino, dość lekkie, jest w nim nieoczywista intryga, świetne role Braciaka oraz Zielińskiego oraz całkiem fajny Żurawski, ich sceny i dialogi były absolutnie najlepsze i niosły cały film, a nawet wybijały się ponad główny watek, no i tu znowu teraz właśnie myślę sobie..., że jest w scenariuszu jakaś kompozycyjna nierównowaga, wątki wzajemnie się przesłaniają, zamiast zazębiać, trudno powiedzieć, o czym i o kim generalnie jest ten film, gdzie jest wątek główny i wiodący; poza tym kluczowe postaci kobiece są okrutnie płaskie i nudne, a ładne aktorki nie ratowały faktu, że po prostu nikt im nic fajnego do grania nie stworzył, w epizodach za to sporo dobrych aktorów (Więckiewicz, Szczepkowska, Pazura, Kot, cudna Herman), ich po prostu obserwuje się z przyjemnością i zainteresowaniem nawet jak do zagrania mają malutko, a czasem mają; do tego piękny Lublin jako tło akcji, przez cały film w słońcu, wypadł bardzo prolublionowo (reklama Lublina w pełni udana, podsunięta pod nos widza, że bardziej się nie da), wręcz jak na pocztówce, zaś polityczne tło w swej aktualności jest rzeczywiście znaczące i zabawne (jest prezes..., jest figurant jako kandydat na prezydenta... i inne takie....), ale czy przetrwa to próbę czasu? nie wiem, no i generalnie całość wypada.. jakoś tak sobie, przeciętnie po prostu, to nie jest złe kino, ale po Machulskim zawsze spodziewamy się czegoś kultowego, czy co najmniej wyrazistego, zapamiętywalnego, ale "Volta" na film kultowy zwyczajnie nie ma warunków, wszystko kręci się wokół wyjątkowo kiczowatej "zaginionej" korony Kazimierza Wielkiego (retrospekcje historyczne.... takoż kiczowate czasem, a niekiedy dziwaczne, jak w mało udanym historycznym dokumencie w produkcji TVP, siermiężnie wykonane), i to nawet by jeszcze uszło, ale relacje między aktorami... czy postaciami miałkie jakieś i nie przekonują mnie, emocjonalnie nie są rzetelne, nie są autentyczne na żadnej płaszczyźnie (nagła przyjaźń o żadnej motywacji psychologicznej zawiązuje akcję, której nikt w efekcie nie wierzy, niby romantyczny związek przebiega bez wiarygodnego zaangażowania bohaterów, a postaci w dużej mierze są pozbawione psychologicznych motywacji), relacje są żadne i tyle, filmowi brak też dynamiki, jak na komedię z sensacyjną intrygą akcja leje się i dłuży chwilami, nawet gada się w nim często leniwie i za dużo, żarty bywają znakomite, ale i zdarzają się mocno, mocno przeciętne, jakieś takie na poziomie średnich gagów kabaretowych, w ogóle cała ta realizacja jako wykonanie jest jakaś taka archaiczna i chwilami bezjajeczna... jakby technika filmowa od lat 90. nie poszła do przodu, nie chciałabym być za surowa, bo to jak najbardziej jest film do obejrzenia, nie jakaś kijowa komedyjka o niczym, jakich wiele w polskich produkcjach, to mimo wszystko niezła, całkiem godna rozrywka na lato, ale to nie jest film do zapamiętania, intryguje, ale nie wciąga, z nikim się tam nie sympatyzuje jakoś mocno, nie ma napięcia, które ogniskowałoby widza i nie ma realizacji na miarę naszych czasów, za to jest nachalna reklama Lublina i okolic... po Machulskim i tych świetnych aktorach spodziewałam się po prostu więcej


- U podstaw każdej tragedii stoi głupota.

środa, 26 lipca 2017

biegając przez muchomory (wdzięczność)

wybrałam się pobiegać do mojego ukochanego zielonogórskiego lasu, było świetnie, tempo takie sobie, ale jakoś tak ogólnie przyjemnie, po wczorajszym upuszczaniu krwi nie oczekiwałam od mojego ciała zbyt wiele, ale jestem generalnie w niezłej formie, w lesie pachnie latem i rosną tysiące muchomorów, takich klasycznych czerwonych, wszędzie po trasie, w sumie nie znam się na grzybach, więc nie wiem, czy to na pewno wszystko były muchomory, ale są przeładne i są najpiekniejszą rzeczą, która dziś wpadła mi w oczy... poza tym... jest 26. i wszystkie Hanny (moja szwagierka - nich jej się darzy, dobre z niej dziecko), a zwłaszcza Anny obchodzą dziś imieniny, a jest ich sporo, tymczasem ja akurat nie spędzam czasu z żadną Anną, co stawia mnie w taki imieninowy czas na przegranej pozycji, zamiast tego wczoraj spędzałam czas z cudownymi inteligentnymi ludźmi, których uważam za najbliższych mi w ZG znajomych, długo się nie spotykaliśmy i prawie zapomniałam, jak ich cenię i jak uwielbiam ich towarzystwo (Andżelika i jej mąż jako gospodarze, Asia, Bartek, Andrzej), i to prawdziwe szczęście, że znam tak fajnych, myślących, miłych i wartościowych ludzi i że oni chcą znać mnie, było pysznie, obżarłam się, pożartowałam i pogadałam, a dziś spędzam popołudnie z Martą, nie widziałyśmy się chyba już z miesiąc i mam wrażenie, że naprawdę się za sobą stęskniłyśmy, po tylu latach zwierzeń, wspólnych przeżyć i hektolitrach wina nie waham się nazywać Marty moją przyjaciółką, a jest to dla mnie mocno słowo, o tym wszystkim myślałam, biegając przez muchomory, że mimo wszystko mam cholerne szczęście, że ci znajomi są własnie Tacy, że mam Martę i że jestem za to wdzięczna, a muchomory są ładne i naprawdę mnie zachwyciły









**********

muchomory są trujące, patrzyłam na nie i pomimo zachwytu czułam jak sączą mi się przez głowę jakieś zatrute myśli, myśli pełne muchomorowych wyziewów, od pewnego czasu nie opuszcza mnie poczucie, że coś jest  nie tak, ale nie umiem tego namierzyć precyzyjnie, czuję pod skorą, że coś zgrzyta, ale nie wiem, skąd mi ten dźwięk dokładnie dochodzi, czuję nieszczerość pomiędzy wierszami cudzych słów, przewrażliwienie? chciałabym, aby tak było

wtorek, 25 lipca 2017

sen i wspomnienie (Natalia Przybysz - Przez sen)

słucham sobie mało znanej Przybysz... ciągle mi się coś śni ostatnio, moje noce pękają w szwach od snów, ale zupełnie nie mogę tego uchwycić, wiem jednak, że  mam noce pełne snów, które umykają mi dokładnie w momencie przebudzenia, nie zostaje z nich prawie nic, tylko pojedyncze wrażenia, jest tam jakiś inny świat, który zamyka się na cztery spusty, gdy tylko się budzę, inny wymiar, inne życie, które toczę i o którym wciąż od nowa zapominam, inna rzeczywistość, która mi ucieka



*********************************************************************************
Scena (półmrok, On i Ona rozmawiają, jakiś piękny smutek wisi w powietrzu, pewien niepokój i jeszcze coś, robi się coraz później, patrzą na siebie):
- Wiem, że zawsze stanę przy Tobie. (...) Teraz jest tylko jeden kierunek - mówi On.
Ona milczy, uśmiecha się, ale wiadomo, że mu wierzy, że wie wszystko od dawna, wiedziała to zresztą pierwsza i myśli podobnie. Wszystko między nimi wiadomo pomimo słów, których nikt nie wypowiada. A jednak.... coś jest jeszcze pod tym, coś z czego, co chwile kiełkuje w niej niepokój i niedowierzanie. Przeczucie dysonansu, mgliste jak sen.

poniedziałek, 24 lipca 2017

ludzie, których nie spotkam nigdy w życiu

jechałam dziś pociągiem, jest to jedna z tego typu podróży, że chce się, aby już się skończyły i by jakoś je pokonać człowiek zawiesza się myślami na czymkolwiek, by nie przetrawiać samego faktu podróżowania, jego celowości i przyczyn, jałowego przemieszczania się w bezsensownym kierunku, z przyczyn, które nie zostały szczerze nazwane, stąd jest to przemieszczanie się, które bardziej przypomina swego rodzaju wygnanie; zatem patrzyłam na ludzi, zgadywałam kim są i co ich prowadzi, pies spał mi na kolanach, nie malowałam się wcale, a oczy mnie pieką, nie wiem, może z niewyspania, więc... patrzyłam na ludzi i przypomniało mi się opowiadanie J. Carrolla o psychopacie obserwującym kobietę, w którym zwracał on uwagę na fakt, że ludzie ciągle na nas patrzą, że to może oznaczać wszystko, czasami są to ludzie, których nigdy nie spotkamy, nie poznamy, z którymi mijamy się chwilowo, a jednak przyklejają się do nas spojrzeniem, teraz jest jeszcze inaczej, teraz można przecież mimochodem zrobić tym ludziom zdjęcie i zabrać ich ze sobą, a oni nigdy się o tym nie dowiedzą, na ilu przypadkowych wakacyjnych i innych zdjęciach obcych ludzi jestem ja? nie wiem, kto patrzy na mnie, nie lubię tej myśli, ale dziś to ja patrzyłam na innych i dziś to ja zabrałam ich ze sobą: Kobieta czytająca romans, Dziewczyna z krzyżówkami i Starzec w sandałach, moi towarzysze, których nie spotkam nigdy w życiu, których nie spotkałam, bo przecież tylko ich zobaczyłam i chwilowo utknęłam z nimi w jednym wagonie, nic o nich nie wiem, ani oni o mnie, w zasadzie dla siebie nie zaistnieliśmy tak naprawdę, jest w tym Coś... coś na czym się zawiesiłam, tymczasem nadal pieką mnie oczy, coraz bardziej, tysiącem szpilek pod powiekami, idę spać, zamierzam to przespać (w głowie szumi mi jak turkot pociągu jakaś uporczywa myśl, której nie nazywam, coś jest nie tak....)




niedziela, 23 lipca 2017

moja babcia mawiała... (10)

Jeśli kochasz mężczyznę, to wspieraj go, nawet gdybyś uważała, że się myli i że jego decyzje nie są trafne, i to nie dlatego, że być może to jednak on ma ma rację, ale tylko dlatego, że on tego po prostu wtedy potrzebuje, a jeśli to ty miałaś rację i faktycznie się myli, faktycznie popełnia błąd, pamiętaj, że później będzie potrzebował twego wsparcia jeszcze bardziej.

***********

To była jakaś porada zapewne dla kogoś... może dla ciotki Marioli? pamiętam, że miała wspaniałego męża,  dobrego człowieka, który zresztą ją bardzo kochał, ale z którym jakoś się nie dogadywali, milionowy przypadek w historii ludzkości, gdy miłość nie wystarcza, aby być razem... a może mi to powiedziała pani Krysia? starsza redaktor w wydawnictwie, która opiekowała się mną na studiach, jak zaczynałam moje korektorskie zmagania? ona też przynajmniej kilka razy uratowała mnie zupełnie o tym nie wiedząc, chociaż... może to było trochę specjalnie? nie wiem, ale pamiętam o niej, wierzyłam jej, słuchałam jej; wracając jednak do poradnictwa - powiedzmy ogólnie - starszych kobiet, które tym razem pozbawione jest feministycznych wstawek czy ironicznego dna, myślę, że realizacja tej babcinej porady wymaga wielkiej siły woli czy zwyczajnie potężnego charakteru, samoświadomości i przede wszystkim dystansu do własnego egoizmu i chciałabym wierzyć, że mnie na nie zawsze stać, że umiem tak wspierać, wybaczać i rozumieć, ryzykując sobą, swoimi przeświadczeniami, poczuciem bezpieczeństwa, wspierać pomimo czegoś, bo to jest mocna rzecz. Chciałabym mieć pewność, że posiadam taką zdolność, bo wszystko we mnie mówi mi, że prędzej czy później będzie mi ona potrzebna. I tyle. To wszystko. 

sobota, 22 lipca 2017

dobre spojrzenie na świat (P. Wohlleben "Duchowe życie zwierząt")

Lubię zwierzęta, uważam, że są lepsze, a na pewno uczciwsze od ludzi, i niewiele rzeczy tak mną wstrząsa jak zwierzęce cierpienie, jak okrucieństwo ludzi wobec bezbronnych stworzeń. Często myślę i wiem, że mój pies kocha mnie tysiąc razy bardziej niż na to zasługuję, a koty wykazują się wobec mnie wręcz nieprzyzwoitą tolerancją, zupełnie serio wierzę też, że moja szajka zwierząt ratuje mnie przed szaleństwem i zupełnym emocjonalnym rozpapraniem. Dlatego książkę "Duchowe życie zwierząt" czytam z pewnym zaciekawieniem i przyjemnością, trochę tu własnych obserwacji pewnego leśnika, trochę faktów z naukowych badań, wszystko obliczone na to, by pokazać jak pełne emocji uważanych za wyłącznie ludzkie są zwierzęta. Mam dystans do tych rozważań, nie wszystko mnie w nich przekonuje, ale ta wizja świata, ten sposób patrzenia, pełen spokojnej uważności i zrozumienia dla zwierzaków mnie ujmuje, to nie jest książka wybitna literacko, ale to jest książka przyjemna i pełna jakiegoś takiego dobrego patrzenia na świat. I może czasami to wystarczy?
Przy okazji znalazłam w "Duchowym życiu zwierząt" informację, która bardzo mnie zaintrygowała, dotyczącą dziedziczenia traumatycznych doświadczeń. Czy straszne przeżycia naszych przodków wsiąkają nam w krew? czy idą z nami przez pokolenia? wiele razy na fali psychologicznych warsztatów, o których mówiła mi Asia, a w których umieszcza się człowieka i jego przeżycia na tle doświadczeń całej rodziny i czasami dość odległych przodków, zastanawiałam się, czy tak jest, czy to możliwe? I właśnie tutaj znalazłam informację zupełnie naukową, że i owszem, trudne doświadczenia, mocne przeżycia odciskają nam się w genach, wydaje mi się to niezwykła idea... bo ile mojego szumiącego mi w głowie smutku i melancholii to moje emocje, a na ile jest to dziedziczna predyspozycja, ślad czy wspomnienie i kalka cudzych przeżyć? niesamowite, że może tak być, że dziedziczymy cierpienie i strach... mam tylko nadzieję, że szczęście i euforię też, oby tak było.



piątek, 21 lipca 2017

kurka jakich mało..., czyli zwierzę mocno instynktowne

tego roku lato upływa mi między innymi pod znakiem kulinarnych eksploracji, jakoś tak zebrało mi się na gotowanie, mam na nie czas i chęć, nagle przypomniałam sobie całe moje nieudolne pichcenie z czasów studiów, nagle uznałam, że to odgrzebię, także dziś snułam się po domu, czytać mi się nie chciało, za to miałam apetyt na pieczarki i domową alchemię, uznałam, że wszystko mogę i potrafię, pogrzebałam w Internecie, w którym jak wiadomo jest wszystko i zrobiłam zupę pieczarkową i ucierane ciasto z kruszonką i malinami, przyszło mi to niezwykle łatwo, jakbym robiła to tysięczny raz, dziwna rzecz, jeszcze się przekonam do tego, że umiem gotować bardziej niż jestem przekonana, że zupełnie nie umiem, w każdym razie daje mi to wiele radości
________________________________

Ktoś mnie dziś chyba okłamał, może się mylę, ale... zwykle się nie mylę w takich razach, ktoś mi tu czegoś nie dopowiada co najmniej... coś tu nie jest tak jak jest. No cóż... poczekamy.... Może zresztą po tych wszystkich fałszach, które mnie tego roku dotknęły, jestem przewrażliwiona, a może tylko właśnie jestem wyczulona na ich dźwięk? Zobaczymy (- Gdzie będzie? - Nie wiem, chyba u  rodziców...)

czwartek, 20 lipca 2017

urokliwe miasteczko

myślę, że tak właśnie zawsze już będę myślała o Otmuchowie, że to ładne i urokliwe miasteczko, niby koniec świata, ale może dlatego ludzie jacyś bezwysiłkowo mili i życzliwi, w sklepie, na ulicy, gdziekolwiek, ciągle mnie to zaskakiwało, do tego zamek, stare kamieniczki, piękna powolność życia z górami w tle, kilka kroków do szumiącego jeziora, to dobre miejsce do życia, myślę o tym, rozważam to i skrzypi mi rzeczywistość














środa, 19 lipca 2017

mężczyzna w oknie

podróżując pociągiem, na jednej z malutkich obdrapanych stacji zobaczyłam w oknie mężczyznę, zwykle w takich oknach rozparte na poduchach widuję kobiety, które czujnym spojrzeniem omiatają okolicę, zyskując wiedzę o świecie i ludziach, takie naokienne życie towarzyskie uprawiała przecież jakże chętnie i regularnie babcia Zenia, nierzadko zachęcając mnie bym w nim uczestniczyła - poduszki, żeby było miękko, okno i już! patrzymy sobie na świat, wyglądamy sobie przez okienko, za którym niby nic się nie dzieje, ale zawsze coś trwa, "wydarza się", może dlatego bycie "panienką z okienka" wydawało mi się stricte babskim zajęciem, wpisanym w babskość, w ciekawość, w życzliwy lub nieżyczliwy plotkarski patronat starych kobiet nad rzeczywistością, a tu proszę... mężczyzna, ciekawe kim jest i czy często tam siedzi? wyglądał na takiego, co nie pierwszy raz tam zalega, ale jakoś bez poduszek, tak nieprofesjonalnie..., pociąg ruszył nagle i prawie nie udało mi się zrobić zdjęcia, prawie nie udało mi się go złapać, a teraz patrzę i myślę: -Kim jesteś? czego/kogo wypatrujesz? opowiedz...

wtorek, 18 lipca 2017

"gramatyka pożegnania" (S. Lenz "Minuta ciszy")

minęło sporo czasu od kiedy czytałam "Biuro rzeczy znalezionych" i nagle przypadkowo znowu wpadł mi Lenz w ręce - "Minuta ciszy", rzecz o śmierci i o miłości, która się pomimo niej nie kończy, po pełnym wspomnień pożegnaniu, zatem czytam, nadal podoba mi się ten specyficzny sposób pisania, ta pewna lekkość, myślowa głębia, emocje bardziej powiedziane niż wykrzyczane, nawet jeśli są warte krzyku, narracja pierwszoosobowa, ale prowadzona dwoma torami, czasu rzeczywistego i retrospekcji, płynnie i bardzo gładko czas przechodzi jeden w drugi, ale nie sposób się zgubić, nie jest to w żadnym momencie dezorientujące, oba nurty zmierzają do momentu żałoby i pożegnania, opowieść o miłości i o śmierci zmierzają jakby ku sobie, w międzyczasie objaśniając, kto, z kim, jak, dlaczego, ładnie się to czytało, jest w tej opowieści jakiś urok i piękno, które przytłaczają zupełnie fakt,że temat może wydawać się kontrowersyjny, młody chłopiec romansujący ze swoją nauczycielką, sekret, mała społeczność, to mógłby być temat na skandalizująca opowieść obyczajową, tymczasem ta skandaliczność jest w sunie znikoma, nie wybija się w powieści, nie ma tu sensacyjności, jest łagodna historia o człowieku tkwiącym w rozpaczy, w tęsknocie, w zakochaniu, w niespełnieniu, z którym trudno się pogodzić, elegancka proza.

******
"To co przemilczamy bywa bardziej brzemienne w skutki niż to co mówimy" - nie mogłam nie zauważyć tego fragmentu...
 ******
"(...) ptaki wodne gdzieś odleciały, nad pustkowiem unosiła się - tak to odbierałem - odwieczna obojętność. (...) Morze przyjęło popiół, nie pozostał żaden ślad, żaden dowód, tylko domysł bezgłośnego zniknięcia, gramatyka pożegnania."
******

Siegfried Lenz "Minuta ciszy"
Siegfried Lenz "Minuta ciszy"

Siegfried Lenz "Minuta ciszy"

Siegfried Lenz "Minuta ciszy"