piątek, 19 sierpnia 2016

malownicze ruiny i nie tylko - pocztówka, dzień 7


poszłyśmy do Trzęsacza: ja - bo lubię te ruiny w Trzęsaczu, a Mała Mi - bo nic a nic nie pamiętała, że tu była i widziała, więc niech ma zapominalska dziewuszka, może tym razem zapisze jej się to jakoś, gdzieś, pies wybrał się, bo bardzo chciał, a ja nie lubię sobie ułatwiać, było przyjemnie [pomimo łowienia Pokemonów, które mnie irytuje, ale cóż zrobić? niech Mała Mi ma swój udział w globalizacji i komercji na równi z rówieśnikami, w dających się wytyczyć granicach], jak zawsze uderzyło mnie to, że ludzie chodzą wkoło tych ruin, ale jakby ich nie widzieli, jakby to nie było nic wielkiego, zresztą może i nie jest, może mnie się tylko podoba i mnie to jakoś zajmuje? mnie się te ruiny wydaja dramatyczne i dziwnie nie pasują mi beztroscy plażowicze z goframi i leżakami wokoło, mam taki dysonans na poziomie temperatur nastrojów, ale to przecież nie wina plażowiczów; słońce z godziny na godzinę robiło się mocniejsze, więc w sumie po wyprawie do ruin pozostała nam plaża i morze, Mała Mi czekała aż jej skrzela i płetwy wyrosną, cierpliwie mocząc się w wodzie, ja czytałam sobie, późnym popołudniem przyjechał do nas Tomek, a dzień powoli, leniwie dogorywał, tak po wakacyjnemu; dziś był ostatni wieczór nad morzem w te wakacje i to był wieczór pełen uroku, spokojne morze, ludzie z lampionami, ciepła noc, jakaś łódka - ani lampiony nie były moje, ani łódź, tym bardziej noc i morze do mnie nie należały, a jednak poczułam się pożegnana, jakby wszystko to było dla mnie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz