środa, 31 maja 2017

Vaterloo i dżemy morelowe

to dziś, dziś jest ten dzień, kiedy mówię: dobra, niech się dzieje wola nieba, jeszcze ten jeden raz machnę ręką na nawyki dobre i złe, na rozwagę, rozsądek, zachowawczość, na to co zdrowe i bezpieczne, na całą moją hodowlaną jeżowatość, być może skończy się to źle, być może skończy się to bardzo źle, ale może właśnie wcale nie? jestem skłonna w to uwierzyć; i dlatego wezmę te dżemy morelowe za porządkiem, każdy jeden, bez wahania, nie umiem się im opierać i nie chcę, są idealne, nie że w ogóle, ale dla mnie są perfekcyjne same w sobie od denka po zakrętkę z całą zawartością i chcę tego wszystkiego (mniam, żegnaj dieto, witaj obżarstwo)


wtorek, 30 maja 2017

"Smerfetka może być kim chce" ("Smerfy: Poszukiwacze zaginionej wioski")

a mówcie co chcecie mam dziecinny sentyment do Smerfów... wybrałyśmy się z Małą Mi i fajne to było, nawet prokobiece rzekłabym, bajka niby lekka, zabawna, kolorowa jak diabli, ale w sumie także jest dobrą opowieścią o tożsamości, przyjaźni, lojalności, byciu dobrym, no nie mogę tego nie doceniać, jak mój ostatni potomek ogląda i wiem, że sączy mu się to przez emocje i umysł


kiedy wychodziłam z kina malutki chłopiec, schodzący z mamą ze schodów mimowolnie złapał mnie za rękę, kiedy ich ostrożnie mijałam, naturalnie, lekko, nagle w moją dłoń wpełzła jego mała łapka, obejrzałam się, on spojrzał na mnie mądrym dziecięcym spojrzeniem,"to co? razem?" spytałam, i wiedziałam już, że razem; zeszliśmy we trójkę ze schodów, jak byśmy znali się tysiąc lat - ja i to malutkie dziecko, puściłam go do mamy i odeszłam nie odwracając się

poniedziałek, 29 maja 2017

tysiąc porzuconych rękawiczek (zielona w słońcu)

zaskakująco i w pełnym majowym słońcu leżała sobie rękawiczka, męska, polarowa, ciepła, a przecież jest tak nieprawdopodobnie gorąco, i to jest właśnie być może prawdziwe zagubienie i prawdziwy żal, niby bez powodu i bez logiki, jak większość strat, które przychodzą z zaskoczenia, paruje z niej smutek i brud, a przecież ładna jakaś, bo smutek bywa ładny


niedziela, 28 maja 2017

"Powinieneś był mnie nie umniejszać" ("Zwyczajna dziewczyna")

to dobry film, zrealizowany z brytyjską klasą i lekkością, mający wiele uroku, świetny scenariusz, kostiumy i dobre aktorstwo (do tego genialna rola Billa Nighy) i chyba właśnie dlatego, a przede wszystkim z powodu całej tej czysto emocjonalnej przyjemności, którą dała mi ta słodko-gorzka opowieść, nie chce mi się sporządzać szczegółowego rachunku zysków i start, spędziłam miło czas w kinie, śmiałam się, płakałam -  chyba o to chodzi, chyba po to tam poszłam, po prostu dawno już nie spędziłam tam dobrze czasu w kinie



- Powinienem cię namalować, jak odchodzisz.
- Powinieneś był mnie nie umniejszać.
******
- Zginęła żona mojego dozorcy. Słyszałam jak płakał przez ścianę. Całą noc. Życie jest kruche. Nie warto go marnować.
******
- Gdybyśmy nagle przestali się obrażać, krytykować i kłócić, brakowałoby mi tego.
- Za dużo słów.
- Co mam zarobić?
- Wywal połowę.
- Ale które?
- Te niepotrzebne.
- Tęskniłabym za Tobą.

sobota, 27 maja 2017

Pradziad i zamiatanie

już z samego rana rozpuścił mi się mój cały lodowy karmel, no nic się nie dało zrobić, choć próbowałam, a potem było coraz "gorzej", nie umiem się osłonić ani uchylić przed całym tym rozczulającym widokiem, przed tą wyprawą, hamuję wprawdzie konsekwentnie, ale już ledwo, ledwo, i co? i powoli, i nieuchronnie jest pozamiatane, hold your horses rozsądna kobieto,... ale ile można...? i czy rzeczywiście trzeba?





piątek, 26 maja 2017

Dzień Matki i przyszły dzieci

Przyszły dzieci, które już mają dzieci, potrzymałam małe dziecko na rękach i było to jakiś miłe po prostu, taki mały człowiek, zagadka, z której wszystko jeszcze może być. Stare dzieci urosły, różnie bardzo, niektóre wydoroślały, inne mniej. Patrzyłam z zainteresowaniem i niepokojem, ale głównie z zainteresowaniem.


Złożyłam też mojej Stwórczymi życzenia, a Mała Mi wyściskała mnie, dostałam prezent ręcznego wyrobu. Żałuję, że nie mam więcej dzieci i że już nie będę ich miała. Bardzo. I jakoś zawsze mnie to w moich własnych oczach podważa i dyskwalifikuje.


czwartek, 25 maja 2017

dziewczynka, którą kiedyś byłam

zdjęcie na pewno z Wrocławia, z ogrodu zoologicznego, przechowywała je w swoich babciowych szufladach babcia Zenia, a ja przy jakiejś okazji zabrałam je sobie, babci już nie ma, nie będzie zatem urażona, z tyłu jest podpis mojej matki, że na zdjęciu jest Kasia i że to dla babci zdjęcie od tejże Kasi w prezencie, mam 3 lata, może 4, nie pamiętam tego osiołka ani tego dnia, a przecież on był, tak jak wiele innych dni, które gdzieś tam umknęły, a przecież coś we mnie o nich pamięta i sprawia, że mnie one kształtują, wiem, że jestem tą dziewczynką na zdjęciu, ale rzadko o niej pamiętam


środa, 24 maja 2017

niech słońce nie zachodzi nad twoim smutkiem

snułam wczoraj bajki na dobranoc dla kogoś smutnego i zagubionego, i udzielił mi się ten smutek, jakby się na mnie przelał, cały ten cudzy przecież żal i niepokój, z którym prawie przegrałam, którego prawie nie udało mi się rozproszyć, dawno już tak nie było, dziś jestem zmartwiona i zaniepokojona, trochę tym smutkiem, trochę tym, że się aż tak przejęłam, że tym razem mnie to dotyczyło 



wtorek, 23 maja 2017

mój brat

mam brata, ale ze sobą nie gadamy i nie widujemy się, bez awantur, bez straszliwych wydarzeń, nasze drogi się rozeszły, często myślę, jak to się stało i co tak naprawdę jest tego przyczyną, bo przecież czasami brak mi gówniarza, może chodzi o przeszłość, której oboje wolimy nie pamiętać, o czasy gdy byliśmy mali i nie umieliśmy sobie pomóc, a może chodzi o to, co było potem, ja wyjechałam, on został, samo to wszystko zmieniło, zasiało różnicę, może to odległość, może też niewypowiedziane żale, trudno o gorszą chrzestną dla jego syna niż ja, choć ostrzegałam, że jestem mało religijna, wiem, że ma o to żal, o brak inwestycji w chłopca, który i tak ma przecież wszystko, oczywiście czuję się winna, po moim rozwodzie zapomniałam o byciu ciotką, siostrą, córką, byłam jak zaczadzona, nie miałam na to ani grama energii, przestrzeni, i było mi wstyd, a kiedy się ocknęłam, okazało się, że ktoś ma jakiś żal, a przecież i oni trochę o mnie zapomnieli, zresztą być może w jakimś sensie na moje życzenie, nie wróciłam do domu, zaskorupiłam się, mozolnie budując swoją posttotalitarną codzienność, odsunęliśmy się od siebie rok po roku, stopniowo, zawsze byliśmy mocno osobni, ale nigdy aż tak i często myślę, że szkoda i brak mi mojego złośliwego brata nerwusa;
kiedy był mały ozdobił to nasze wspólne zdjęcie papierową ramką, nie za dobrze mu to wyszło, nigdy nie miał zdolności manualnych, ale na pewno nie wie, że mam to zdjęcie i tę ramkę do tej pory, ja i Kuba za starych złych czasów, jedno z dziwniejszych rodzeństw


poniedziałek, 22 maja 2017

z perspektywy roweru

przejechałam dziś ponad 20 km, jakoś lekko było, choć czuję się nadal niepewnie, czy raczej jak zawsze czuję się na dwóch kółkach niepewnie, ale z zadowoleniem odkrywam ciągle wydłużające się drogi i dróżki rowerowe wokoło ZG, co roku ich przybywa, urywają się co prawda w bezsensownych miejscach i nagle, ale wypada docenić progres, tymczasem mimo wszystko chyba najbardziej lubię jeździć po lesie, może to dziwne, ale tam czuję się jadąc najbezpieczniej i najbardziej komfortowo, ścigam się z wiosną, która tak mocno się spóźniła, forma biegowa nie wraca, ale może tak ma być, może wróci później, może wcale, w sumie nieważne, liczy się radość i myśli, które płyną mi przez głowę, kiedy biegnę i jadę, słodko-gorzka melancholia, ładna rzecz


niedziela, 21 maja 2017

zgubiska i znaleziska

nie ma już zagubionych rękawiczek, ale czasami coś błyśnie na chodniku, na leśnej ścieżce, tym razem rozkwitła na niej gumka do włosów, taka iskrząca zieleń, kilka dnia ją ponoszę, cudzość na mojej ręce, bo czemu nie? wyobrażam sobie, jak mnie kiedyś zasypią te znaleziska, te dziwactwa, wyobrażam sobie siebie nimi zasypaną, nie jest to najgorszy scenariusz, ostatecznie;
spędziłam dziś domowy dzień i to mi całkowicie wystarczyło


sobota, 20 maja 2017

sobie biegnąc koło nowego zielonogórskiego miśka

czytam wolno, wolniutko, bo czasu brak, grzęznę w wypracowaniach, no i jestem dziwnie roztargniona, co w zasadzie jest normalnym stanem, ale biegałam dziś, ślimaczę się ciągle, ale i tak strasznie fajnie było w lesie, słońce i w ogóle, jak zwykle myślę sobie wtedy, że życie jest dobre, bez względu na wszystko inne, po drodze złapałam nowego miśka, takiego z tych przytulnych, jakieś zaskakujące o tej porze roku trujące zapewne grzyby znalazłam..., a przecież ładne, no i właśnie.... życie jest dobre, cenny banał



piątek, 19 maja 2017

rowerujący biegacz

postanowiłam odzyskać biegową dynamikę, jeżdżąc na rowerze, nie wiem, czy to ma sens, ale jakoś fajnie mi się jeździ, oczywiście gubię się regularnie i wywrotka wisi w powietrzu, ale nic to - i tak przyjemnie się jedzie w słońcu przez las czy gdzieś tam, opalam się przy okazji, nagle jakby powiało mi latem, słońce mnie posmagało na karmelowo, codziennie jem lody, znowu sadzę rośliny na balkonie i nawet moja zwykła w takich razach melancholia jest jakby pełna światła


czwartek, 18 maja 2017

wybitności Małej Mi

Mała Mi po raz kolejny jawi mi się jako postać nieprzeciętna i to nie tylko dlatego, że to ja ją wyprodukowałam, ale takoż z przyczyn obiektywnych; po pierwsze czyta jak obłąkana już siódmy tom Harryego Pottera, zarzuciła nawet telewizję, z pokoju wypełza tylko do paśnika i na chwilowe przytulanie, spać chadza koło pierwszej w nocy, poza tym wymiotła na testach kompetencji w szkole, moja mała roztargniona dziewuszka nastukała 85% z matmy i z polskiego niewiele mniej, no buty mi spadły.... dziś przyniosła też do domu trochę sztuki, tym razem totalnie odjechanego motyla z zajęć plastycznych.... co z tego dziecka wyrośnie? dumna jestem oczywiście


środa, 17 maja 2017

życzenie

znam pewnego chłopaka, ma na imię Krzyś, lubię i rzeczywiście cenię Krzysia, uważam go za wartościowego, dobrego człowieka, jakich mało, Krzyś ma dziś urodziny, niech mu się darzy


wtorek, 16 maja 2017

dopadła mnie Osiecka (The Dumplings - Ach Nie Mnie Jednej)

Mam pewną słabość do Osieckiej, która regularnie w tej czy innej formie do mnie wraca, przypomina mi o sobie, jakby mnie ktoś za rękaw ciągnął, może chodzi o to, że ja i Hłasko urodziliśmy się tego samego dnia, a może to inne pokrętne podobieństwo, a może to moja własna obsesja? w każdym razie dopadła mnie znowu Osiecka, najpierw na maturze, bo jej tekst się pojawił i skoczył mi do oczu, a potem w domu też..., przypadkiem, szukając czegoś do słuchania, wdepnęłam w Dumplings genialnie zresztą grających Osiecką, a jak Osiecka to przecież prawie zawsze miłość, i to oczywiście tragiczna, pełna łez i pożegnań, niespełnień, wszystko jak cudowny stary melodramat, 
no to myślę znowu o tej Osieckiej i o melodramatach i znowu jakoś mnie to dotyczy przecież


poniedziałek, 15 maja 2017

samotność wielkich i mniejszych miast (Miuosh feat. Katarzyna Nosowska - Tramwaje i gwiazdy)

Słucham na pętelce, któryś raz, tysięczny i setny, od pewnego czasu, zatem coś w tym jest.  Zastanawiam się mimowolnie i za każdym razem, gdzie i kiedy jest ten moment, w którym odkrywamy zupełną samotność, która nie ma końca ani brzegów, zastanawiam się, czy dotyczy to wszystkich..."Kiedy milczę myślę".... tak jest, a przecież wierzę w gwiazdy i sieć przeznaczeń, przecież nieuchronnie pozostaję mistykiem, wierzącym jednocześnie w wolę i wyobrażenie. 
"Zostać czy iść?" oto jest pytanie....

niedziela, 14 maja 2017

własnonożnie wystana "Ach Odessa - Mama" w TL

Były dni teatru, były tanie bilety, jak tu nie stać? zatem stałam w kolejce jak za PRL, z pewnym sentymentem nawet, ludzie gadali, ja nasłuchiwałam, czas zahamował i ruszył mi mocno wstecz, na krótki moment znowu była malutka i stałam z babcią w jakiejś niekończącej się kolejce, na mgnienie wróciło odległe kiedyś, kalka z kalki, mglistego wspomnienia;
po dwóch godzinach kupiłam bilety dla mnie i dla Aśki, wieczorem spędziłyśmy trzy godziny w teatrze, a teraz w gruncie rzeczy nawet nie wiem, czy to był dobry spektakl, miejscami chyba był, były "momenty" teatralnej magii, wizualne metafory (ostatnia scena, pociąg...), do tego kilku dobrych aktorów i kilku takich, którzy ewidentnie nie czuli się dobrze w swoich rolach, parę scen pokazanych zbyt wprost, jakby widz nie miał wyobraźni, jakby od razu to założono, cała opowieść o charyzmatycznym bandycie nie wiem czemu skojarzyła mi się z filmem "Hallo, Szpicbródka" i to nie tylko dlatego, że to i to był musical, ale dlatego, że to był jakiś taki dobry bandyta, było kilka ładnych piosenek, i kilka... mocno przeciętnych, do tego nadspodziewanie mi bliska elektryczność kulturowa przedwojennej Odessy, jakby odezwała się we mnie każda nitka mojej kresowej i środkowoeuropejskiej krwi... podobał mi się chyba klimat, drażniły niedostatki reżyserii, scenografii i sprzęgające mikrofony, niepotrzebne wydawały się też dłużyzny (sceny nie wnoszące nic), można by z tego wykroić dynamiczniejszą fabułę, która nie utraciłaby kolorytu, ale trwała powiedzmy nie trzy godziny, a półtorej, no może dwie... w sumie była to sztuka nierówna, mimo wszystko warto było zobaczyć i pogadać z Aśką, wiadomo.. wieczór inny niż inne


sobota, 13 maja 2017

słony karmel i borówki - smaki i bezdotyki

jest słońce i powrócił słony karmel, są też borówki, w których jak ktoś trafnie zauważył "mieszka radość".... łatwo byłoby tej radości w kolorze borówek ulec, pobrudzić nią sobie język i usta, i palce, bo borówki bardzo brudzą, i jak pisał Twardowski wówczas "kolor warg się zmienia (w takiej chwili granica przyjaźni niepewna)", chociaż to chyba akurat o jeżynach było, tak czy siak zawsze mnie urzekało to subtelne określenie, tak jak Leśmianowskie palce "skrwawione sokiem" z malin,  ciągle mnie zaskakuje jak mocno i uparcie żyję w świecie mojej wyobraźni, jakbym miała swoją własną alternatywną, całkowicie niemożliwą rzeczywistość, jednakże.... tymczasem wygrywa słony karmel, codziennie..., uwielbiam ten słono-słodki smak, borówki odkładam na później, być może na nigdy, przecież tego się nie wie ani nie przeczuwa



piątek, 12 maja 2017

rozjechania

jakieś matury i owszem trwają, do tego jakieś spacery marszem przez miasto, gdy muzyka huczy mi w uszach, ale nie ma takiego huku co by był dość głośny ostatnio, jednak przede wszystkim było słońce wreszcie, więc porzuciłam cały świat i pojechałam do lasu, bo wiadomo, że w lesie zawsze coś się człowiekowi przytrafi, trochę straciłam orientację, prawie się rozbiłam dwa, może nawet trzy razy, ale zaskoczyłam samą siebie podjazdami pod górkę, nawet jakaś żmijka mi spod kół uciekła, było przyjemnie, niezwykle przyjemnie, słońce mnie smagnęło karmelem, zapiekła mnie skóra...


czwartek, 11 maja 2017

rozbiegania i gadania

tak się złożyło, że nie tylko chłopaki, czyli Andrzej i Bartek przeciągnęli mnie wczoraj biegowo po lesie, ale nawet udało się dziś wieczór spotkać w 5-osobowym, elitarnym składzie na piwie i frytkach, a kto to wszystko podpinał i zorganizował? no jam to, nie chwaląc się, uczyniła, taka byłam dzielna! bieg prawie mnie zabił, bo chłopaki są szybkie, wieczorem za to jadłam frytki bez najmniejszych wyrzutów sumienia, a piwo tradycyjnie pobrudziłam sokiem... nagle po tych wszystkich kwasach ostatnio przypomniałam sobie, jak strasznie lubię ludzi, bo przecież lubię, naprawdę, gadaliśmy się, śmialiśmy się, jak gdyby nigdy nic, choć przecież tu i teraz trwa coś



środa, 10 maja 2017

jak zbawić świat, czyli o potrzebie cudu (S. Marai "Krew świętego Januarego")

Marai jak zawsze jest wyzwaniem, ale czytam z podziwem, cedzę zdania i słowa, bo przecież to zawsze jest genialne pisanie, powojenni uchodźcy zewsząd okazują się tematem nagle niezwykle aktualnym, sama ta sytuacja wygnania i ucieczki i cały ten świat przeżartego biedą Neapolu, życie zwykłych ludzi przesiąknięte transcendencją i codziennością prostych rytualnie powtarzanych gestów, niby nic, niby nuda, religijność i beznadzieja, w której jeszcze każdy na coś jednak czeka, a przecież nagle jest to coś więcej, jakaś nieoswajalna tęsknota za mistyką, i w końcu on i ona, uwikłani w siebie, ale bardziej w czas, w historię, w świat, czytałam myśląc tysiąc razy "Jestem na to za głupia..." i może jestem, ale i tak piękny jakiś ten Marai, i mnie jest z nim piękniej jakoś i smutniej, jak zazwyczaj

Sandor Marai "Krew świętego Januarego"

wtorek, 9 maja 2017

bordowa dama

dałam rower do serwisu, odebrałam i od razu do lasu, niby ślisko, ale nic to i nagle miałam taką cudowną chwilę oślego entuzjazmu, może ten rower to jest jakiś pomysł na ten rok, na mnie, na chroniczny brak słońca, bieganie i rower przez las, aż się zgubię, piękny pomysł, piękna idea, i jest w tym jakiś przedziwny optymizm, oczywiście trochę mogę się poobijać, jestem mistrzem bezsensownych rowerowych upadków, a przecież lubię jednak to iluzoryczne wrażenie jechania gdzieś, zmierzania do czegoś, dokądś


poniedziałek, 8 maja 2017

jego wysokość komp.... i inne awarie

niby nic, ale jak się psuje kluczowy domowy sprzęt to nagle jakoś dziwnie się bez niego się robi...  cicho jakby, tymczasem wyszukałam informatyka, który niewątpliwie zedrze ze mnie skórę, ale ratować mojego starego rzęcha, gorączkowo robię też zdjęcia kabelków, żeby podłączyć, jak komp powróci... z drugiej strony, jakie to jednak nieważne przecież... wiosna nadciąga powoli, a mnie w posadach trzeszczą kości, martwię się każdą z moich wad ukrytych, chyba nawet ostatnio bardziej niż zazwyczaj, przezywam chyba jakąś jesienną nostalgię na wiosnę, wszystko mi się pomieszało


sobota, 6 maja 2017

Mała Mi nadal poleca (J. K. Rowling "Harry Potter i Komnata Tajemnic")

Mała Mi pokonuje właśnie tom 6 serii, a ja skromniutko kończę drugi... boję się wychylić z informacją, że jakaś książka dla dorosłych by mi się teraz przydała, nie wiem, jak to dyplomatycznie powiedzieć? oczywiście Harry nadal mi się podoba, jest to zwyczajnie dobra książka dla dzieci, sprawnie napisana, spójna, mądra - na etapie drugiego tomu nie zmieniam w tym zakresie zdania, ale jestem już za stara, by za długo tkwić w takim dziecięcym świecie, to być może wcale nie jest dobrze, starzeje mi się wyobraźnia, nawet Komnata Tajemnic staje się w moich oczach mroczną metaforą, w końcu każdy ma swoje sekrety i mroczne zaułki; 
poza tym usycham bez słońca, za oknem ciągle deszcz i szalona zieleń roślin, a mnie brak energii

J. K. Rowling "Harry Potter i Komnata Tajemnic"

piątek, 5 maja 2017

kobiece gadania z Martą

Po wielu podejściach wreszcie udało mi się spotkać z Martą na naszą typową, babską nasiadówkę przy sałatce i winie, lubię takie wieczory z Martą, zawsze poprawiają mi nastrój, nawet w czasach takich jak obecne, gdy obie mamy mocno pod górę i wiatr nam w oczy wieje i zawiewa regularnie, czasami myślę sobie, że jak już odchowamy nasze córki, a mężczyźni rozczarują nas definitywnej, choć po prawdzie trudno będzie przebić dotychczasowe rozczarowania i trudno o dwie bardziej pozbawione złudzeń kobiety niż my, to może w końcu skończymy razem jako dwie pełnoetatowe wariatki, rzeczywiście mało kto zna mnie tak dobrze jak Marta i nawet gdy nie widzimy się długo, zawsze możemy do siebie zadzwonić i zawsze jak już się spotkamy jest tak, jak byśmy rozstały się wczoraj, i tak już od wielu lat, co samo w sobie jest zupełnie bezcenne

czwartek, 4 maja 2017

z perspektywy niebieskiego parasola

pada cały dzień, uczniowie zdają matury i niebo płacze, choć chyba niepotrzebnie, bo przesadnie trudne to te matury nie były.... tymczasem ja tak naprawdę myślę o czymś kompletnie innym, huczy mi w głowie od moich myśli i może nawet ogrania mnie jak zazwyczaj jakaś niedookreślona melancholia, dziwne roztargnienie, które sprawia, że jestem trochę nieobecna w świecie; Renata powiedziała mi dziś, że wszelkie nasze choroby biorą się ze strachu i z gniewu i myślę, wierze nawet, że ma rację, ale to nie umniejsza mojego poczucia straty; opowiedziałam Beacie o czymś, co chyba tylko ona mogła zrozumieć, faktycznie zrozumiała, dlatego sama opowieść, przyniosła mi jakąś ulgę; i jeszcze.... pewien mały chłopiec stał na murku i bał się skoczyć, przechodziłam obok i spytałam tylko "Pomóc?" i wyciągnęłam ręce, a on skoczył mi w ramiona, w jednej chwili i bez zastanowienia, zupełnie mnie zaskoczył, zachwiałam się, ale złapałam go, zestawiłam i podreptał gonić mamę, a ja cały dzień zazdroszczę mu jego odwagi, bo to jest odwaga tak w jednej chwili skoczyć w cudze ramiona, w dodatku obcej osoby, by to zrobić, trzeba wierzyć ludziom, a ja choć nadal wierzę w ludzi, to ludziom już niewystarczająco i to także jest stratą


środa, 3 maja 2017

koniec pewnej majówki ("Dzieciak rządzi")

na zwieńczenie bezwyjazdowej, zimnej i deszczowej majówki wybrałyśmy się do kina na całkiem fajną bajkę, obawiałam się głupawicy, ale film w gruncie rzeczy jest faktycznie zabawny, ciepły, pełen dobrej energii, sporo w nim dziecięcej perspektywy i wyobraźni, no i w zakresie wartości, emocji jest prorodzinny bardzo, w każdym razie było przyjemnie, do tego lody, pomimo upiornej pogody, zaszalałyśmy.... i tak kończy się majówka, która była pod wieloma względami przedziwna, czytało się Harrego, leczyło się katar, biegało się, ale także godzinami się gadało... już bardzo dawno tak nie było, żebym nagle miała tyle słów, a jednocześnie, aby żadne z nich nie było kryjówką

wtorek, 2 maja 2017

metafizyczny fundament (film zaległy: "Atlas chmur" Toma Tykwera)

brak mi wiary często, ale jestem mistykiem, szukam sensu, szukam duchowego fundamentu rzeczywistości i egzystencji, może dlatego, że go potrzebuję, a może dlatego, że go przeczuwam, nie umiem na to sobie jednoznacznie odpowiedzieć, są dni kiedy wydaje mi się, że to takie życzeniowe myślenie, a są i takie, że bezgranicznie ufam swoim intuicjom, dziś jednak obejrzałam film, który mocno odpowiada moim wyobrażeniom, obejrzałam i urzekła mnie ta wizja, i jest mi z nią więcej niż po drodze, zresztą rzeczywiście jest tak, że tysiąc już razy zabierałam się do filmu "Atlas chmur", który pieczołowicie przechowywałam na bliżej niedookreśloną okazję, na kiedyś, aż w końcu Ktoś powiedział, że to "żenua", że tego nie widziałam, i chyba rzeczywiście poczułam się zawstydzona, a że majówkę mam mocno stacjonarną i przeznaczoną na ostateczne wychorowanie się z dwutygodniowego już angino-wirusówko-cosia, to dziś był ten dzień, obejrzałam i myślę o tym, że byłoby wspaniale, gdyby nasza egzystencja była tak właśnie uwikłana, gdyby wybór i wola były wszystkim, co stanowi o treści naszych rozlicznych zaistnień


"Nasze istnienia nie należą do nas (...) jesteśmy związani z innymi, tymi, którzy byli i będą. O naturze naszego śmiertelnego istnienia decydują słowa i czyny rozłożone w czasie. Każdy zły i dobry uczynek rodzi nasza przyszłość. Konsekwencje życia jednostki są odczuwane przez wieczność.(...) Istnieć to znaczy być postrzeganym (...)."

********

" - <<Kiedyś'>> to taka mała pchełka nadziei...
- Ale pcheł nie tak łatwo się pozbyć."

poniedziałek, 1 maja 2017

widok na rychlebskie ścieżki

dostałam pocztówkę i zamarłam z zachwytu, dokładnie tam mogłabym mieć taką małą koślawą wrośniętą w ziemię chatkę, w której dogasałbym sobie tuż obok moich zwierząt, cudne miejsce, coś jakbym wróciła do domu, a przecież jestem raczej bezpańskim psem