środa, 26 lutego 2020

spotkania (przede wszystkim z Jerzym Bralczykiem)

pomimo niesprzyjającej pogody wybrałam się na spotkanie autorskie z Bralczykiem, bo uznałam, że zawsze warto, był tłok, więc chyba nie tylko ja tak myślę; jakieś wejściówki, jakieś przepychanki, kilka twarzy znajomych skądinąd.... ale przede wszystkim charyzma i błyskotliwość Bralczyka zwanego Profesorem; przez całe spotkanie miałam poczucie, że Pani prowadząca jest w więcej niż trudnym położeniu, bo de facto Autor nie pozwalał jej prowadzić spotkania tokiem, który wcześniej sobie umyśliła, żadnej pompy z laurkami dla Profesora i pochwalnymi rysami jego osobowości, żadnego pomstowania nad współczesnym upadkiem kultury języka, żadnego miażdżenia upadku obyczajów... w ogóle nie chciał się dać w te rejony zaprowadzić, miałam też wrażenie, że niekiedy dość złośliwie łapał Panią za słówka, by ją zdezorientować i przegadać, co zresztą przychodziło mu bardzo łatwo... Bralczyk opowiadał trochę o sobie, ale z dystansem, trochę o swoich książkach, trochę o tym, co go interesuje, trochę o zjawiskach językowych, lekturach, w sumie wszystko lekko, dowcipnie, ale także z pełnym pewności siebie spokojem, muszę przyznać, że zwyczajnie dobrze się bawiłam, że to spotkanie po prostu było w wielu wymiarach niezwykle przyjemne, "jaki ciekawy człowiek", "jaka piękna inteligencja" - tak mi się myślało; w pewnej chwili ktoś spytał, czemu myśliwi polujący na zwierzęta nazywają szumnie i nieco sakralnie swoje stanowiska do polowania ambonami, Profesor odpowiedział, że jest to zapewne próbą uwznioślania i być może złagodzenia drastyczności działań, które faktycznie związane są z myśliwskim ambonami, że może to być też wyraz dumy myśliwych, a może chęć zamaskowania wątpliwych etycznie działań: "Przeciwieństwem pychy jest wstyd" - powiedział Bralczyk, a mnie te słowa wpadły do głowy jak miedziana moneta; poza tym widziałam też R., nie umiem tego wyjaśnić, ale spotykanie go gdziekolwiek zawsze jest dla mnie jakoś trudne, nie przykre, ale właśnie trudne, na dłuższą chwilę tracę orientację w przestrzeni, jakbym nie wiedziała gdzie stanąć, gdzie się podziać, jakby zakrzywiała mi się rzeczywistość, szybko się z tego otrzepuję (Cześć - Cześć - Nowa fryzura - itp...), z tego uwierania i zagubienia, ogrywam to,  jednak ciekawe, czy to się kiedykolwiek zmieni,  w końcu minęło już prawie 10 lat, a nadal gdziekolwiek spotkam R. zajmuje on sobą w jednej chwili strasznie dużo miejsca w moim widnokręgu


wtorek, 25 lutego 2020

"Zatoka" Agnieszka Wolińska-Wójtowicz - book tour 19 (10/52)

"Zatoka" jest lekkim czytadłem idealnym na wakacje. Zwłaszcza jeśli jedziesz nad morze i chcesz zabierać ze sobą książkę na plażę, aby wolno sobie przez nią spacerować bez stresów i z przyjemną świadomością, że w tej fabule wszystko musi skończyć się dobrze, to jest to powieść na ten cel wręcz wymarzona. Czytałam ją w lutym i zapachniało mi wakacjami. Z drugiej strony nie mogę nie zauważyć kilku usterek, które psuły mi lekturę i które pogodny klimat powieści tylko częściowo wynagradzał.


Zacznijmy jednak od tego, co się Autorce udało. Po pierwsze ciekawie wymyślony watek romantyczny. Agata ucieka sprzed ołtarza i jedzie nad morze, do miasteczka Zatoka, gdzie szybko znajduje pracę jako kucharka, na dworcu spotka przystojnego taksówkarza, Piotra, który jest nią oczarowany, ale zdenerwowana po niedawnych mocnych przeżyciach zupełnie nie zwraca na niego uwagi i po tym pierwszym kontakcie śledzimy losy tej dwójki ludzi, poznajmy ich coraz lepiej, choć oni sami bezustannie się mijają. Szybko można się zorientować, że bardzo by do siebie pasowali i ze spotkanie tych dwojga musi skończyć się wzajemnym zauroczeniem, ale autorka bardzo zręcznie przez niemal cała powieść każe im się wymijać. Agata staje się powierniczką ukochanej córki Piotra,  Amelki, co więcej w małym miasteczku oboje mają coraz więcej wspólnych znajomych, a mimo to nie widują się, choć jednocześnie "poznają się" dzięki opowiadaniom Julki. Warto jednak podkreślić, że to mijanie się Agaty i Piotra wypada bardzo prawdopodobnie i jest dobrze prowadzone przez pisarkę, co zresztą buduje bardzo romantyczne w swoim wydźwięku emocjonalne napięcie w utworze - czytelnik wie, że muszą się spotkać, ale i tak niecierpliwie oczekuje, kiedy wreszcie i w jakich okolicznościach się to uda. Ten ciekawie zbudowany wątek oczywiście nieuchronnie zmierza ku więcej niż bajkowemu zakończeniu, które jednak wypada równie efektownie, co mało realistycznie, bo ile we wzajemne oczarowanie, które rzeczywiście następuje od pierwszego wejrzenia można ,znając tych dwoje, uwierzyć, to fakt, że niemal od razu padają sobie oględnie mówiąc w objęcia wydaje się sporą przesadą. Z drugiej strony cennym elementem tego romantycznego wątku pozostaje to, że są to ludzie nie pierwszej młodości, Agata dobiera 40-ki, Piotr ma 50 lat, a trwająca przez całą powieść droga, która oboje przebywają, by się poznać, to jakie błędy popełniają, jak muszą się uporać z przeszłością, czy wreszcie - dorosnąć i dojrzeć do bycia razem, do spotkania swojego wymarzonego partnera - to jest bardzo interesujące i wartościowe, i sprawia, że jest to romans niebanalny, bo skupiony bardziej na ludziach i na tym jacy muszą się stać, co muszą przeżyć, by umieć być razem niż na ich uczuciu. "Nigdy nie jest za późno na miłość" - zdaje się mówić Agnieszka Wolińska-Wójtowicz w swojej powieści, a ta optymistyczna wymowa utworu jest dodatkowo wzmocniona przez wątek drugoplanowy, w którym swojego ukochanego z młodości nieustannie wspomina 90-letnia już Zuzanna. Zresztą także i ten wątek miłosny kończy się trochę bajkowo, pełnym wdzięku, ale i w tym przypadku dość przekonującym w jakimś stopniu finałem. 

Inne walory "Zatoki" to wykreowany w niej pełen uroku, wręcz rodzinny w swej przytulności klimat małej nadmorskiej miejscowości, w której wszyscy się znają, ale pozostają w relacjach pełnych przywiązania i życzliwości. Oczywiście początkowo są jakieś tam plotki (ładna kucharka wodzi na pokuszenie zakonników, u których pracuje), ale maja one raczej charakter lokalnej ciekawostki niż zjadliwej obmowy i szybko ucichają. Do tego ładne opisy morza, roślin czy nawet pogody, która stanowi tło często współgrające z emocjami postaci, no i rozliczne opisy potraw i gotowania związanego z postacią Agaty, które wypadają bardzo malowniczo i po prostu smacznie. Często kojarzyły mi się one zresztą z tak świetnymi powieściami o magii kobiecej kuchni, jak "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel czy "Zupa z granatów" Marshy Mehran. Wszytko to sprzyja budowaniu tego pogodnego lekkiego nastroju, który konsekwentnie towarzyszy czytelnikowi przez cały utwór. "Zatoka" po prosu pachnie wakacjami nad morzem. Jeśli chodzi o bohaterów to warto docenić interesujące postaci drugiego planu: dojrzałą jak nas swój wiek postać 17-letniej Amelki; pełną życia 90-latkę, Zuzannę oraz epizodycznie pojawiających się zakonników, z których każdy jednak zachowuje osobność i wyrazistość jako bohater.

I teraz co mi burzyło te wszystkie powyższe zalety.... Ogólnie rzecz biorąc można to nazwać brakiem spójności na wielu planach. Zdarza się, że w fabule pojawiają się drobne, ale zauważalne nieścisłości, np. Agata robi farsz na pierogi, przerywa jej posłaniec, ona odbiera przesyłkę i nagle tuż potem już wrzuca pierogi do gotowania. Nie wiadomo kiedy i jak je przygotowała. Niby detal, ale.... Inny przykład. Piotr znajduje w bagażniku "świerszczyki", które należą do jego zmiennika, innego taksówkarza, w fabule jest informacja, że bohater raz do nich zajrzał, jednak, gdy spotyka kobietę ze specyficznym tatuażem, to od razu i rzecz można na wyrywki wie, z którego czasopisma ma skorzystać, by znaleźć jej zdjęcie i nawet kojarzy jak nazywała się agencja, która je wykonała... Hm... chyba przeglądał jednak te "świerszczyki" dokładniej i częściej. Są też niespójności w konstrukcji postaci. Piotr często ze wzruszeniem opowiada o córce, z którą ma ograniczony kontakt, bo po rozwodzie dziewczynka mieszka z matką a potem z babcią. Kiedy okazuje się, że Amelka ma przyjechać na całe wakacje jest zachwycony i planuje spędzać czas z 17-letnią córką. Ciagle to deklaruje i.... na tym się kończy. Piotr więcej mówi o swoich uczuciach do córki i rozmyśla niż robi. Zostawia dziewczynkę w dniu jej urodzin samą, bo... idzie na randkę. Spóźnia się na obiad, który dla niego córka ugotowała, bo.... biega po galerii z nowo poznaną pięknością. Przez dwa miesiące niczego nie dowiaduje się o nowych przyjaźniach córki, które zawarła w Zatoce i wreszcie raz wraca w sztok pijany do domu, a córka niemal musi go wnosić do domu.... Słabo wypada ta ojcowska miłość, mocno deklaratywnie i nie sposób oprzeć się myśli, że Piotr jest mężczyzną potwornie niedojrzałym pomimo swoich 50 lat. Oczywiście często sypie głowę popiołem z powodu swego zachowania, nie żałuje córce pieniędzy, daje jej piękny rower, często mówi ze kocha, ale.... zachowuje się nieciekawie i nie zmiana się to w toku fabuły. W efekcie wyrozumiała nastoletnia córka wydaje się osobą znacznie bardziej dorosłą i dojrzałą niż jej ojciec. Inna niespójność pojawia się w przypadku postaci Agaty, która często wspomina trudne w jej odczuciu dzieciństwo. Uważa, że rodzice byli oziębli, nie mieli dla niej czasu, że od zawsze była bardzo samotna, wręcz zaniedbywana w swoich uczuciowych potrzebach i w dodatku w domu było biednie. Tymczasem, kiedy w akcji powieściowej pojawiają się rodzice Agaty, okazuje się, że nie tylko są pełni troski i zrozumienia wobec córki, ale też z poszczególnych rozmów wynika, że całe swoje życie podporządkowali temu, aby zapewnić jedynaczce jak najwięcej możliwości, czego ona bardzo długo wydaje się wcale nie widzieć. Ojciec być może jest nieco zdystansowany, ale matka jest bardzo czuła względem Agaty i pomocna. To ci rodzice opłacili wesele, które się nie odbyło i wzięli na siebie ciężar wydarzeń, które spadły na rodzinę po ucieczce Agaty sprzed ołtarza, a później nie mają do córki cienia pretensji, nawet zadłużają się aby kupić jej mieszkanie.... Wiadomości, które otrzymuje czytelnik oraz zachowanie rodziców Agaty nie mają wiele wspólnego z tym co mówi o swoim dzieciństwie i rodzinach bohaterka, z perspektywy całości można ją wręcz uznać ze niewdzięczne dziecko, które nie umie zauważyć lichych poświeceń matki i ojca. Poza tym pewne niespójności zdarzają się też na płaszczyźnie stylu powieści. Bo o ile język potoczy może przenikać do dialogów i w ten sposób charakteryzować postaci, o tyle trzecioosobowemu obiektywnemu narratorowi nie powinien się bez przyczyny i powodu zdarzać, a zdarza się i ta stylistyczna niejednorodność w narracji po prostu zgrzyta. Z jednej strony mamy często poetyckie wręcz frazy opisujące przyrodę i kuchnię lub pełne patosu rozważania o emocjach, a z drugiej potoczne sformułowania, które w tym kontekście szczególnie mogą drażnić ucho co czulszego odbiorcy. Inna rzecz..... w "Zatoce" jest wiele uwag o życiu, ludziach, emocjach i są one nierzadko pełne takiej pozytywnej życiowej mądrości, ale też z drugiej strony pojawiają się bardzo stereotypowe (choć także nieliczne) uwagi odnośnie feminizmu lub gender, które dowodzą, że Autorka niezbyt dobrze rozumie istotę obu zjawisk, a bazuje głównie na medialnych uproszczeniach w ich masowym przekazie. Szkoda, bo ta powierzchowność w odnoszeniu się do tych złożonych zjawisk także nie licuje z wypełniającymi większość utworu, często bardzo wartościowymi uwagami o znaczeniu przyjaźni, miłości, życzliwości czy o pozytywnym nastawieniu do siebie, ludzi i życia w ogóle. A zatem mniejsze i większe dysonanse.... co jakiś czas rozbrajają lekki i sielankowy nastrój "Zatoki" i trochę szkoda, bo ta powieść bardziej dopracowana i spójna byłaby po prostu znacznie lepsza.

Za możliwość zapoznania się z powieścią dziękuję Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej ze strony Zaczytana Ewelka oraz autorce, Agnieszce Wolińskiej-Wójtowicz.






sobota, 22 lutego 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - niebieski i róż

dziecięca rękawiczka, wrzeszczący błękit na dłoni i placach, i równie krzykliwy róż na ściągaczu, dłuższą chwilę patrzę i nie wiem - należała do chłopca czy do dziewczynki? chyba jednak stawiam na dziewczynkę, choć oczywiście nie ma to żadnego znaczenia i nie wprowadza żadnej zmiany




piątek, 21 lutego 2020

"Krajobraz z pudelkiem. Zapiski z podróży po przedmieściach" Maria Apoleika - wystawa grafiki w BWA w ZG


Kilka dni temu było otwarcie nowej wystawy, ale pogoda nie sprzyjała, więc dzień później spacerowym krokiem wybraliśmy się obejrzeć grafiki z pudelkiem, w sumie nie wiedziałam, czego się spodziewać, tymczasem cała sala po okręgu łącznie z szybą otoczona była krajobrazami z psem, nie było początku ani końca, jedna grafika płynie przechodziła w drugą, jeśli stało się w środku stwarzało to wrażenie, że ma się przed sobą taki rysunkowy widnokrąg, że jest się w środku tych "wydarzeń" ukazanych na obrazkach: pies spotyka ludzi, pies węszy wśród drzew, pies coś kopie, pies spotyka się z innymi psami, pies się zmęczył, ale tak naprawdę za tym wszystkim jest człowiek, który szedł i patrzył, a potem podzielił się swoim spojrzeniem na... na dziwne miejsce, bo ani to wieś, ani miasto, tylko taka przestrzeń między nimi, czasem jakieś śmieci i resztki budynków, jakaś niewydarzona przypadkowa roślinność, niekiedy wycięte drzewa, czasem jakieś krzewy, pola, niewiadomego przeznaczenia wykopy i usypiska, porzucone betonowe płyty, kałuże, niemal brak ludzi, taka przestrzeń niezamieszkana, niedookreślona, miejsce pomiędzy światami i jeszcze ten pudel, ciekawski, abstrakcyjny, trochę śmieszny, ładne te grafiki i ładnie pomyślane, ładnie wykonane, piękną subtelną kreską, podobało mi się

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

"Krajobraz z pudelkiem" Maria Apoleika

środa, 19 lutego 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - niebieska z jednym placem

malutka, niebieska, kudłata, rozczuliła mnie zupełnie bez snu, bo przecież gdyby była duża żadnego rozczulenia by nie było; dzieci zawsze mają najładniejsze dłonie




wtorek, 18 lutego 2020

"(...) naprawdę ważne są tylko nasze własne małe sprawy. Trzeba być zawsze osobnym." - Szczepan Twardoch "Wieloryby i ćmy. Dzienniki 2007-2015" (9/52)

Każdy kto mnie zna prawdopodobnie wie, że jestem wielbicielką prozy Twardocha i że dla mnie to on jest w naszym literackim współczesnym świecie po prostu najlepszy i mówię to pomimo Nobla dla Tokarczuk, który przecież bardzo mnie ucieszył. I także teraz czytałam jego dzienniki jak zawsze stwierdzając, że jest to wszystko po prostu pięknie napisane i w dodatku, że mnie to przekonuje, że to kradnie moją uwagę, i że podziwiam, i że zazdroszczę, że jak tak nie umiem ubrać moich myśli w słowa, bo nie umiem. "Wieloryby i ćmy" pełne są codzienności, dzieci, przyjaciół, podróży, spojrzeń przez okno, nade wszystko spojrzeń na ludzi, ale też rozważań uniwersalnych o kondycji człowieka, o jego miejscu w świecie, wśród ludzi, w przestrzeni i w czasie. Pisarz wydaje się często balansować między pełną znużenia mizantropią a humanistyczną życzliwością i uważnością wobec człowieka, zwłaszcza jeśli jego życie było krótkie, jeśli przepadło w zapomnieniu czy tylko w czasie, który je przykrył. I jest w tym pewien urok i są w tym emocje, które podzielam. Ludzie bywają nieznośni i przytłaczający, ale są też nieskończenie ważni w swoich zindywidualizowanych egzystencjach, każdy z nich jest gotową opowieścią. Podobają mi się też wszystkie rozważania o tożsamości, próby dookreślenia siebie, swojego miejsca, które okazują się wyzwaniem niemającym końca. I może po prostu jest tak, że podoba mi się ten Twardoch w swoich słowach i przeświadczeniach, bo mam podobny typ umysłu, podobną wrażliwość, podobne strachy i niepokoje nade mną krążą, a może to jest jakieś genialnie uniwersalne pisanie i każdy czytelnik się w nim odnajdzie. Zupełnie nie umiem tego ocenić. Wiem tylko, że "Wieloryby i ćmy" to była przyjemność dla mojej głowy i dla emocji, bycie w tym świecie myśli i skojarzeń, w tym sposobie rejestrowania tego, co wewnątrz i tego co na zewnątrz, to było interesujące przeżycie, to mnie zatrzymywało w mojej codzienności i inspirowało do włóczenia się i do gapienia się przez okno, ciągle jeszcze huczy mi w głowie od tych dzienników.

Szczepan Twardoch "Wieloryby i ćmy. Dzienniki 2007-2015"

Szczepan Twardoch "Wieloryby i ćmy. Dzienniki 2007-2015"

Szczepan Twardoch "Wieloryby i ćmy. Dzienniki 2007-2015"


poniedziałek, 17 lutego 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - róż i frędzelki

zabawna różowa rękawiczka, chyba dopiero co poległa, bo czyściutka i zaskakująca optymizmem w burym lutowym krajobrazie, oczywiście kobieca, oczywiście komuś jest jej żal





niedziela, 16 lutego 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - wielka i kolorowa obok starego domu

urodzaj na rękawiczki....
tuż koło mojego bloku jest stary poniemiecki dom z drobnej cegły, mieszkańcy ciągle coś koło niego robią, a to w ogródku, a to dachówki wymieniają, a to cegiełki odczyszczą lub okna wymieniają na poddaszu, wyobrażam sobie, że jest to kosztowne i uciążliwe, ale pewnie koniecznie, dom jednak wygląda konsekwentnie niechlujnie i zwyczajnie brzydko; często wyobrażam sobie, że kiedyś był prawdopodobnie bardzo ładny, a może i nawet mógłby znowu taki być, po prostu teraz nie jest, bo te rozliczne działania porządkowo-upiększające są albo niewystarczające, albo tkwi w nich chaos i błąd; z balkonu widzę cały ten dom z góry łącznie z ogródkiem, w cichsze dni słyszę spory mieszkańców, zwłaszcza jedną wyjątkowo jazgotliwą kobietę, która w zasadzie cały czas jest z czegoś niezadowolona i bynajmniej nie zachowuje ani fragmentu tego niezadowolenia dla siebie... jakiś mężczyzna czasami daremnie ją ucisza - oto cały klimat domu, obok którego upływa moje życie... a dziś na przerdzewiałym ogrodzeniu broniącym tylko mocno umownie wstępu na tę fascynującą posesję znalazłam piękną rękawiczkę, która niespodziewanie i nagle użyczyła swego kolorowego blasku całemu otoczeniu i teraz mam już prawie pewność, że raczej nigdy nie będzie już koło tego domu ładniej niż teraz, właśnie z tą rękawiczką na zielonym płocie





sobota, 15 lutego 2020

Diana Brzezińska "Zaufasz mi" - book tour 18 (8/52)

Dzięki swojej debiutanckiej serii kryminałów Diana Brzezińska ma szansę wyrosnąć na nową literacką gwiazdę polskich powieści kryminalnych i uważam, że bardzo dobrze by się stało. "Zaufasz mi" podobnie jak "Będziesz moja" są to kryminały niebanalne, do tego napisane rzetelnie i inteligentnie, zbudowane na dogłębnym researchu z różnych dziedzin (w tym zwłaszcza: prawo, kryminalistyka, psychologia). Te utwory to przede wszystkim powieści z wciągającą intrygą, pełne interesujących postaci osadzonych w dokładnie opisanym miejskim tle, które jak dla mnie jest świetną, choć nienachalną reklamą Szczecina. Nowa powieść Brzezińskiej jest na tyle udana na poziomie kryminalnym, że wybaczyć jej można nawet średnio udany wątek miłosny, tym bardziej że na drugim planie mamy w powieści bardzo ładną miłość małżeńską. Jednakże nie warto wahać się, co do tego, czy "Zaufasz mi" jest romansem czy kryminałem, bo nie tylko zdecydowanie jest to znacznie lepszy kryminał niż romans, ale też Diana Brzezińska w kierunku właśnie tego pierwszego gatunku zdaje się zmierzać w swoim pisarstwie. W drugiej części jej debiutanckiej serii kryminalnej to właśnie wątek sensacyjny dominuje w fabule nad wątkiem miłosnym.


W Szczecinie rośnie liczba samobójstw, lecz początkowo nikt nie zwraca na to uwagi. Świadkiem jednego z nich jest policjant, Krystian Wilk i to jego relacja z z tego wydarzenia przedstawiona bratu, Przemkowi, który jest prokuratorem, inicjuje powołanie grupy śledczej badającej samobójstwa. Początkowo wydaje się, że młody prokurator niepotrzebnie rozdmuchuje całą sprawę i fakt, że w trakcie odbieralnia sobie życia młody samobójca rozmawiał z kimś przez telefon nie ma większego znaczenia, jednak intuicja Przemka Wilka odkazuje się nieomylna. Wkrótce pojawiają się kolejni samobójcy. Wszyscy chodzili na terapię, borykali się z problemami, ale nic nie wskazywało na to, by chcieli odebrać sobie życie. Powstaje uzasadnione podejrzenie, że ktoś tymi ludźmi manipuluje i nakłania ich do desperackich kroków. Są takie momenty w prowadzeniu tej intrygi, że autorka zostawia pewne tropy czytelnikowi, tak by sam mógł się domyślić (nieco wcześniej niż bohaterowie) rozwiązań poszczególnych niewidomych, składających się na kryminalną zagadkę w powieści. Mimo to jej rozwój nie przebiega bez sporych zaskoczeń, a finał nie przynosi odpowiedzi na wszystkie wątpliwości, co oczywiście stwarza "konieczność", by zapoznać się z trzecim tomem serii. I tu brawo dla Autorki, która jako twórca mocno się rozwinęła od czasu pierwszej części, czyli powieści "Będziesz moja", w której intryga była świetnie pomyślana, prowadzona i skomponowana, ale nazbyt przewidywalna przez samą precyzję jej prowadzenia i zbyt liczne poszlaki, które Autorka oferowała odbiorcy. W "Zaufasz mi" podpowiedzi jest mniej, a czytelnik może czuć się zaskoczony rozwojem wydarzeń i nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć. Co ważne na płaszczyźnie psychologii i logiki rozwoju wydarzeń fabuła jest, podobnie jak w "Będziesz moja", bardzo dobrze prowadzona, nie ma tu zbędnych wątków czy zwrotów akcji pozbawionych wcześniej zbudowanych fundamentów. Poza tym sam temat "Zaufasz mi" może być dla czytelnika bardzo interesujący: samobójcy i ich motywacje, przeżycia ich rodzin i znajomych, manipulacja jako narzędzie zbrodni. Warto też dodać, że Brzezińska dysponuje niewątpliwie sporą wiedzą z suicydologii, więc jej powieść nie tylko nie obraża inteligencji czytelnika, przeciwnie - może go wiele nauczyć, jest przekonująca i wiarygodna. Zespół śledczy prezentuje dowody, zbiera informacje, prowadzi przesłuchania, które na płaszczyźnie prawdopodobieństwa życiowego wypadają bardzo dobrze i angażują odbiorcę zarówno na poziomie intelektu, jak i emocji. Do tego jest to powieść pełna dobrze zbudowanych postaci, a ich relacje mają dużo dynamiki nawet na drugim planie. Jakaś rywalizacja, jakieś zadawnione żale, trochę nieufności, złośliwe żarty, ale też przyjaźń, współpraca ponad podziałami, lojalność, podziw, szacunek - między tymi ludźmi ciągle coś się dzieje i to też jest zaletą powieści Brzezińskiej, to sprawia, że na płaszczyźnie obyczajowej każdy z tych bohaterów staje się interesujący, nieoczywisty, a ich losy śledzi się z zaciekawieniem. Dominują oczywiście bracia - Krystian i Przemek, którzy mimo wielkiego wzajemnego przywiązania i braterskiej miłości, kłócą się i spierają więcej niż regularnie. Szkoda, że postać Basi, żony Przemka względem pierwszej części serii nieco blaknie, wchodzi ona w rolę przykładnej i wyrozumiałej żony, a przez to nieco traci swoją złośliwą wyrazistość z pierwszej części. Za to ciekawie rozwijają się oparte dotąd na dość oczywistej wzajemnej niechęci relacje Ady i Grabarczykiem, zmuszeni sytuacją zaczynają bowiem z dużym zaangażowaniem współpracować. Krystian i Marek jako policyjni partnerzy przechodzą spory kryzysy wzajemnego zaufania, do tego ten drugi musi jednocześnie uporać się z niechęcią wobec dawnego współpracownika, z którym pechowo znalazł się w jednym zespole śledczym. Dzieje się! Intryga i jej rozwikływanie, postaci i ich relacje - one budują dynamikę całego utworu. Na poziomie kryminalnym "Zaufasz mi" jest to więc powieść naprawdę dobrze napisaną, podbudowaną rzetelną (i przyznam imponującą) wiedzą Autorki z wielu dziedzin, od tańców latynoamerykańskich  (w tym tomie serii króluje bachata) zaczynając, a na psychologii i prawie kończąc. Ta pisarka po prostu nie pisze o rzeczach, na których się nie zna i dzięki temu jej powieściom się wierzy, łatwo się wnika w ich świat. 

Tak jak w przypadku "Będziesz moja" tłem wydarzeń jest Szczecin. Miasto opisane tak urokliwie, że w zasadzie można by wykonać przewodnik turystyczny pt. "Śladami bohaterów Brzezińskiej" i dzięki temu spędzić w Szczecinie kilka naprawdę przyjemnych dni. I to też jest cenny walor, bo w powieści kryminalnej miejsce akcji to ważny "uczestnik" wydarzeń, którym ma wpływ na to, jak odbiorca postrzega bohaterów i akcję, bo miejsce też ich jakoś określa i dopowiada, wielu współczesnych autorów o tym zapomina zwykle ze szkoda dla swoich powieści, ale nie Brzezińska. Jej Szczecin jest wyrazisty i ładnie towarzyszy bohaterom, jest świetnym tłem dla ich działań, nastrojów, emocji, miastem gęstym od ludzi i wydarzeń, choć mam też poczucie, że jest go nieco mniej niż w "Będziesz moja".

I teraz słów kilka o romantycznych walorach "Zaufasz mi". Sam pomysł, że dwoje ludzi powoli się poznaje, dojrzewa do bycia ze sobą, do zmian w swoim życiu i przełamywania swoich złych nawyków lub doświadczeń jest bardzo dobry. Także pomysł, żeby przedstawić to jako pewien proces w kolejnych powieściach w ramach serii jest chwytliwy i może dobrze podtrzymywać uwagę odbiorcy, którzy przeczuwa, że ta para - Ada i Krystian będzie ostatecznie razem, ale chce to wiedzieć na pewno i chce śledzić, jak do tego dojdzie. Rzecz w tym, że wykonanie tego pomysłu nie jest  w "Zaufasz mi" najlepsze. W "Będziesz moja" Krystiana wykreowano na klasycznego macho z wszelkim złymi nawykami (zbędne ryzykanctwo, porywczość, częste zmiany partnerek) i ekscytującymi akcesoriami tegoż typu męskości (przystojny, wysportowany, mocna osobowość, niezależny, a mimo to wrażliwy buntownik bez powodu). Był to dość sztampowy i przewidywalny wizerunek, ale miał potencjał, bo było widać zmianę, jaka w tym bohaterze zachodzi pod wpływem znajomości z zamężną wówczas Adą. W ich wzajemną i w oczywistym kierunku rozwijającą się sympatię można było uwierzyć. Do tego Ada była kobietą pełną uroku, inteligencji, oryginalną i nawet jej niedoskonałości wydawały się wdzięczne, taka dziewczyna mogła zmienić zatwardziałego macho. W "Zaufasz mi" znajomość Krystiana i Ady ma jednak cechy i temperaturę nie relacji osób dorosłych, ale dwójki niestabilnych emocjonalnie nastolatków...

Ada wyjeżdża do rodziców po traumatycznych przeżyciach opisanych w pierwszej części serii, w tym czasie Krystian, który zmaga się z tęsknotą i uczuciami do koleżanki oraz poczuciem winy wobec niej, regularnie skacze na bungee, walczy na ringu, dając sobie obijać grzbiet, dużo pije, imprezuje i poznaje kolejne przypadkowe partnerki na jedną noc, do tego zaniedbuje pracę, wścieka się w zasadzie o wszystko i nieustannie użera się z pełnym dobrej woli bratem. Dorosły, błyskotliwie inteligentny mężczyzna....  trochę słabo, ale mieści się to w wizerunku macho i z tym, jak radzi sobie on z emocjami. Jednak później, gdy Ada wraca i męczona lękami oraz koszmarnymi snami zgadza się na zasadzie współlokatorstwa zamieszkać u Krystiana, zaznaczając, że nie jest gotowa na nowy związek, co można zrozumieć (jest w trakcie rozwodu, układa życie na nowo, męczą ją trudne wspomnienia, ma zeznawać w procesie przeciwko psychopatycznemu mordercy) i nie jest przekonana, czy jej przyjaciel jest gotów na monogamię, Krystian obraża się, że "dała mu kosza" i wiąże się z pierwszą dziewczyną, która okazuje mu zainteresowanie, żeby udowodnić Adzie, że umie być w stałym związku. Chce też oczywiście wzbudzić jej zazdrość.... i dalej jest już trochę jak w telenoweli lub romansie dla nastolatków. W efekcie trudno i tego bohatera, i tę relację traktować do końca serio. Nie poprawia sytuacji także regularnie powtarzana fraza "dać kosza", której wszyscy bohaterowie uwikłani w sytuację między Adą i Krystianem z upodobaniem używają. Kosza to można było tak ze 20, 30 lat temu dostać od dziewczyny na dyskotece, dorośli ludzie się rozstają lub zostają odrzuceni, tymczasem archaicznie brzmiący w naszych czasach zwrot "Ada dała mu kosza".... po wielokrotnym powtórzeniu daje niemal komiczny efekt i potęguje wrażenie, że z poważnej, trudnej relacji robiła się historia uczuciowych zmagań dwójki dzieciaków. Dodatkowo wbrew dotychczasowemu przebiegowi relacji Ady i Krystiania, gdy dochodzi do konfliktu między Adą i Magdą - dopiero co poznaną dziewczyną, na której przesadnie Krystianowi nie zależy, staje on początkowo jednoznacznie po stronie nowej partnerki, oskarżając Adę o kłamstwo. Dotąd wierzył w każde jej słowo, cały czas okazuje przyjaciółce wiele troski i nagle, bez wcześniejszych umocowań zmienia front. I tak to sobie trwa.... z jednej strony jest dość czuła relacja przetykana pijackimi lub rozpaczliwymi pocałunkami Ady i Krystiana, którzy nie umieją ani ze sobą być, ani sobie zaufać; a z drugiej związek z Magdą, stworzony niemal dla kaprysu, w który Krystian niby się jakoś angażuje, ale ostatecznie nie jest wobec niej uczciwy. Żeby jednak odbiorca za bardzo Magdzie nie współczuł, pojawiają się w fabule sugestie, że Magda nie jest bezinteresowna w swoich uczuciach do Krystiana i coś knuje.... Zapewne było to potrzebne jako uzupełnienie intrygi kryminalnej. Przekonamy się o tym ostatecznie w trzeciej części serii. Jednak póki co z żalem zauważyłam, że niewiele w "Zaufasz mi" zostało z powoli rozwijającej się, skomplikowanej znajomości Ady i Krystiana z "Będziesz moja". Za mało dojrzałości emocjonalnej postaci i za dużo infantylnej szarpaniny, przesłania ona momentami nawet te kilka scen, w których faktycznie widać, że tych dwoje łączy głębokie porozumienie i przywiązanie. Zepsuł się trochę ten wątek po prostu i szkoda, bo pomyślany i prowadzony był on dotąd naprawdę ładnie. Wiele wynagradza natomiast obecny w kilku scenach wątek miłości Basi i Przemka, który wzbogaca się o dodatkowe elementy względem pierwszej części serii i pokazuje, że Brzezińska umie kreować dojrzałe i interesujące poznawczo miłosne relacje.

Podsumowując, "Zaufasz mi" Diany Brzezińskiej to błyskotliwy, dobrze napisany kryminał, z oryginalną intrygą, świetnie wykorzystanym miejskim tłem, pełen wyrazistych postaci i dynamicznie rozwijających się relacji. Powieść ma wystarczająco wiele zalet, by wybaczyć jej nie do końca udany pierwszoplanowy wątek miłosny, wierząc, że w trzeciej części zostanie on "odratowany". Warto też dodać, że zakończenie powieści jest.... mocne i frustrujące w swej tajemniczości, bo po pierwsze jest kompletnie zaskakujące, a po drugie jakby stworzone w sam raz po to, żeby czytelnik niecierpliwie wyczekiwał na trzecią cześć serii.... 

Za możliwość zapoznania się z powieścią dziękuję organizatorce book tour Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej ze strony Zaczytana Ewelka oraz autorce Dianie Brzezińskiej.












piątek, 14 lutego 2020

serce pod sufitem

Walentynkowy kicz zalewa miasto, ale mam do niego wiele mimowolnej sympatii, więc w zasadzie mi to nie przeszkadza. Rzecz przedziwna - wszystkie moje Walentynki dostałam od kobiet, w tym jedną od Małej Mi; od mojej matki ani słowa. Poza tym "Serotonina" Houellebecq`a czeka na półce, poza tym indyjska restauracja z balonami. Jednego z nich chyba nie do końca legalnie zabrałam dla Małej Mi, ale wcześniej szłam przez miasto właśnie z tym balonowym sercem, które unosiło się z mną na sznurku. W sumie bardzo dobrze mnie to opisuje. Serce na sznurku, serce gdzieś pod sufitem, serce bez sensu.

środa, 12 lutego 2020

"W Chinach jest takie powiedzenie...." ("Kłamstewko" film ze Złotym Globem)

"W Chinach jest takie powiedzenia: Kto ma raka, ten umiera. Umiera ze strachu." 

**************************************

Z Asią na "Kłamstewku"... i nagle obie zrozumiałyśmy, że niektóre rzeczy wszędzie są takie same, że rodzina to jest coś, co trzeba udźwignąć, to jest często problem do rozwiązania, relacje, od których nie sposób się uchylić... Jest w Chinach urocza babcia,  Nai Nai - Nestorka rodziny, kochająca i kochana, jej dzieci rozjechały się po świecie w poszukiwaniu lepszego życia, zostawiając staruszkę pod opieką jej równie wiekowej siostry i młodej jeszcze siostrzenicy. Babcia  utrzymuje ze wszystkimi kontakt, jest rześka, samodzielna, pełna energii, podczas badań okazuje się jednak, że ma raka i wkrótce umrze, ale nikt jej o tym nie mówi, za to cała rodzina zjeżdża się do chińskiego domu babci pod pretekstem ślubu jednego z członków rodziny osiadłego dotąd w Japonii.... oficjalnie jest to więc spotkanie z okazji ślubu nieoficjalnie - swego rodzaju stypa. Wychowana w Ameryce ukochana wnuczka babci Nai Nai nie może zrozumieć, czemu wszyscy muszą solidarnie milczeć i dlaczego nie wolno powiedzieć babci prawdy. W Stanach byłoby to nie do pomyślenia. Członkowie rodziny łykają po kątach łzy, ale też szybko odnajdują się we wzajemnych relacjach, które przetrwały pomimo długiej rozłąki. Wzajemne przywiązanie, oddanie, miłość do babci, ale także małe zazdrości i rywalizacje krążą przy rodzinnym stole podczas gromadnie spożywanych posiłków... Każdy jakoś się z babcią żegna, każdy czuje się winny, a ona jest zachwycona, bo nie wie, że umiera, wierzy, że jest tylko przeziębiona. Wspólnym wysiłkiem rodzina fałszuje nawet wyniki badań. Bo w Chinach jest inaczej, na Wschodzie jest inaczej - jak tłumaczy wychowanej w Ameryce młodej buntowniczce jeden z wujków - w Chinach człowiek należy do rodziny i kiedy umiera, rodzina ma obowiązek go nie straszyć, ma obowiązek nieść jego cierpienie za niego.... i to jest w sumie piękny obrazek. Ze świetną muzyką poważną, która podbija emocje w scenach, w których brak słów, ale wiadomo, że w bohaterach coś się dzieje, coś się zmienia. Komizm i tragizm są dobrze wyważone, co uważam za osiągnięcie, bo łatwo by z tego filmu można było zrobić kicz, a wyszedł obraz bardzo prawdziwy, uniwersalny i pełen uroku. Wyszłam z przekonaniem, że rodzina to wielka siła i wielki kamień do zjedzenia jednocześnie.


"W życiu liczy się nie tylko, co robisz, ale też jak to robisz."

wtorek, 11 lutego 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - różowa na zielonym

ta dziecięca rękawiczka długo już pokutuje na zielonym ogrodzeniu koło stacji z zaworami, trudno jej nie zauważyć, trudno ją pominąć, tymczasem mijam ją jednak od kilku dni, kątem oka zauważając, że ciągle jest i naprawdę za każdym jednym razem myślę sobie, że poprzez układ kolorów (zielony - niebieski - róż - biel) po prostu pięknie wygląda