środa, 30 września 2015

Król bycia

Zabrałam dzieci na film "Król życia", wśród dzieci film szału nie uczynił, ale mnie i owszem, podobał się, nie jest to może coś wybitnego, ale na pewno jest to dobrze się oglądające, pozytywne kino o pobudce z korpo(pseudo)życia, o zmianie, która jest możliwa (mnie to przekonuje w każdym razie). Sporo świetnych scen, mimo wszystkich niekonsekwencji i ślepych zaułków scenariusza, sprawiają one, że film się ogląda i zapamiętuje (scena z boksowaniem czy scena indiańska - bardzo dobre). Więckiewicz super, Topa w drugim planie świetny i bardzo prawdziwy, Popławska jak zawsze fajna, kobieca; całość - ciekawa i... tu uwaga.... optymistyczna rzecz.



- Spotkajmy się we śnie, może w naszym salonie?
-Daj spokój i tak nigdzie nie wychodzimy, zaszalejmy chociaż we śnie.

*******

- Kiedy ostatnio patrzył Pan komuś w oczy, ale tak nie krócej niż 30 sekund?

******

- Na świecie żyje mnóstwo ludzi i trochę ludzików, ludzki są wesołe i niegroźne, 
bądź jak najdłużej ludzikiem człowieku.

wtorek, 29 września 2015

zmiana dekoracji ("Edward i Bóg" Kundery)

okazało się nagle, że wyskrobałam trochę czasu, zatem ukradkowo i szybko trochę czytam, trochę myślę, trochę gadam z kim się da i właśnie mam takie poczucie, że krajobraz mi się zauważalnie zmienił, trudno powiedzieć na co się zmienił, może na gorsze? tak oczywiście może być, ale może wcale nie? więc może właśnie migotliwość scenerii jest jakąś odpowiedzią na moją emocjonalną destabilizację, bo przecież trochę jest przykro, trochę jest trudno, trochę się cierpi z powodu zmian, gdy każda z nich wydaje się przede wszystkim stratą, rumowiskiem dymiących zgliszcz, na którym stoi się w pełnej dezorientacji; a jednak stoisz, a nie leżysz, przeżywasz i trwasz - myślę o sobie z dystansu tak odległego, że sama sobie umykam

M. Kundera "Edward i Bóg"

poniedziałek, 28 września 2015

gra w wygodne kłamstwa

więc nie lubię tego i czuję się z tym źle, bo nawet jeśli łgarstwo jest niewinne, to jest winne, 
zawsze oceniałam je jako coś paskudnego, zawsze łaziłam z moim frajerstwem na ramieniu i ufałam każdemu w każde słowo, i byłam naprawdę zaskoczona, gdy mnie oszukano, za każdym jednym razem; zwykle nie mogłam uwierzyć jak często i niepotrzebnie ludzie kłamią, skoro jest to dla człowieka tak niekomfortowe psychicznie, męczące, przykre, dręczące, niezręczne i bolesne, przynajmniej ja tak to czuję w sobie, niezależnie od tego, po której stronie stoję; dlatego też teraz również nie szukam tanich usprawiedliwień, tak było, skłamałam, bo tak było mi wygodnie, bo oszczędziło mi to tłumaczeń, na które nie miałam ochoty, upomnień (tylko bądź grzeczna) i jątrzenia wątpliwości, bo mogłam i... czując się teraz winną, mimo wszystko tym razem wiem także, że nie jest mi przykro, nie żałuję, nie chcę za to przeprosić, choć pewnie powinnam, czuję raczej mściwą satysfakcję, w końcu okłamałam kłamcę, który sam mi te sztuczki pokazał, który w podobnych okolicznościach tak samo i wygodnie przekłamywał rzeczywistość, a przyłapany, udawał, że to nic takiego, że to taka mała niewinna rzecz, raczej niedopowiedzenia niż kłamstwo, przemilczenie zazwyczaj tylko, które przecież miało jedynie ułatwić życie, nie niosąc żadnych szkód czy treści ukrytych, i co? i teraz umiem w to grać i gram, jest mi niefajnie, ale... no nie żałuję, po prostu nie żałuję, bo byłam zła, bo miałam żal wielki jak sklep, bo chciałam to zrobić

sobota, 26 września 2015

skrzypienia i trzeszczenia ("gdzieś w nas")

Nadal Napiórkowski, jak widać, a tymczasem... trzeszczą mi kości i skrzeczy mi serce, któż by pomyślał? co za dziwna jesień? kto mógł w ogóle taką jesień przewidzieć?! na pewno nie ja; zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie obejrzałam się przez ramię, przyspieszyłam nawet kroku, ale i tak dogoniła mnie świadomość, że jest trudno, że jest ciężko, że moja niezmienność stoi mi samej na przeszkodzie i zamiast rozsupłać, domknąć i uładzić plącze mi szyki i zamierzenia, pod każdym względem, dosłownie i w przenośni potykam się o własne nogi, bo to nie miało być tak! przecież, nie miało, a się trochę robi, trochę jest, wikłam się w niezmiennościach wszechświata, które są moimi nieprzewalczalnymi niezmiennościami, natręctwami umysłu i emocji, nie umiem się z tego otrzepać, ale próbuję, łapię balans, dyscyplinuję, dystansuję się, mam to przećwiczone, a w tle tych zabiegów: brzęk tłuczonego szkła, trzeszczenia i skrzeki. I jeszcze....
dostałam białe goździki, piękny bukiet i tak, to miłe, to coś na czym mogę polegać, coś bezpiecznego i łatwego, coś co mam bez walki, bez rozterek, bez wahania, coś co ma wielką wartość, którą mogę nazwać, docenić i dookreślić rozumem, a mimo to przecież.... jest jak jest, i nie mogę przestać... nie mogę nad sobą zapanować, jesienne nawyki, to tylko to, zapewne.

piątek, 25 września 2015

chodzi lisek koło drogi

Po wielu dniach wyczekiwania, stwierdziłam, że jednak rozbiegam moje kontuzje - albo mi przejdzie, albo rozpad będzie totalny i będzie z czym iść do lekarza. Zatem do lasu i bieganie. I oczywiście, że nadal boli! no i trudno, i tak się biegło, poza tym wszystkim fizyczny ból jest znacznie bardziej znośny niż to całe emocjonalne skrzypienie i uwieranie, które towarzyszy mi tej jesieni (a mówiąc "znacznie" mam na myśli ZNACZNIE). Więc biegłam w tempie takim sobie w porywach do miarowo wolnego, kolano strzykało, w biodrze dziwny ucisk (tam serio może być pęknięta kość...), ale w sumie było fajnie, brakowało mi biegania po lesie, jego zapachu, powietrza, a także osobności, którą mi to zapewnia. Spotkałam nawet liska chytruska przechodzącego przez drogę, niespecjalnie się wystraszył, wskoczył w krzaki i mnie z nich obserwował, był przepiękny i chyba bardzo młody, potem nawet próbował za mną trochę iść, w końcu uciekł, ale spoglądał na mnie często (na zdjęciu w oddali widać na białym pasku liska, to on) i była to rzecz miła, urokliwa, inna niż inne.
Ostatecznie wdrapałam się na Kosową Górę, zdrapałam się, przeżyłam, jestem.


czwartek, 24 września 2015

to, co pamiętam i to, co odsuwam

Z przeszłości zawsze pamiętam słowa, proste zdania, które wklejają mi się w mózg jak nieusuwalna tapeta wyścielająca niekiedy szczelnie całe połacie wspomnień, ale przede wszystkim pamiętam faktury, smaki potraw, zapachy oraz gesty, drobne specyficzne zestawy ruchów, mimikę, pracę ciała, gdybym nawet całą przeszłość z premedytacją wypaliła do gołej ziemi, prochu i popiołu (co przecież bywa kuszące niekiedy), to moje instynktowne zapamiętania zapewne by ocalały, bo przecież ciągle się przekonuję, jak są trwałe i nieusuwalne, strasznie, strasznie, aż nie da się opędzić, no właśnie i co z tym zrobić? bo przecież to nie zawsze jest dobre, uporczywa pamięć zwodzi na manowce, czasami takie, na których bywać nie wolno; zatem być może odpowiedzią jest samodyscyplina, może moja wola i mój upór, które są z tych zawziętych, takoż, a przecież czasami myślę, że może to nie powinno być takie wysiłkowe, może powinno być inaczej, może czasami warto spalić cały świat, ale nie własne przeświadczenia i instynkty? tak myślę, ale tego nie wiem, więc odsuwam, buduję dystans, i dlatego być może ostatnio nie zawsze wiem, co myślę, nie zawsze wiem, co czuję.

środa, 23 września 2015

niedotykane jajo

od zawsze nie lubię fizycznego kontaktu, bycia w tłumie, potrąceń i otarć na ulicy, powitalno-pożegnalnych uścisków, przypadkowych pociągnięć za moje zawsze zbyt długie włosy, nie lubię kiedy ktoś stoi zbyt blisko, nie lubię być dotykana i oczywiście radze sobie z tym, przełamuje się: dla niektórych ludzi mniej, dla innych - bardziej, dla jeszcze innych - wcale, i rzeczywiście jest tak, że cudze ciało mnie zazwyczaj brzydzi po prostu, ale też tak, że dotyk zbyt wiele dla mnie znaczy, by czynić z niego pospolity przypadek, tak naprawdę nie wolno mnie dotykać, po prostu nie

wtorek, 22 września 2015

jazzowe gdybanie

Jestem ponadprzeciętnie słaba w gdybaniu, którego zresztą unikam jak ognia, rzeczy się dzieją, rzeczy się stają, rzeczy istnieją, nic tego nie zmienia, nic tego nie narusza, opcje pozostają opcjami., ale nie można ich dotknąć ani uchwycić, zatem odsuwam je i tyle. Ale jest też przecież zimno, i jak zawsze jesienią słucham Jopek i Napiórkowskiego, więc i teraz... tak jakoś, czemu nie.

poniedziałek, 21 września 2015

dlaczego ciągle te "Perswazje"?

Wieczorami oglądam "Perswazje", także w wersji z 2007, nie wiedząc do końca czemu tak, po prostu lubię tę opowieść, łącznie z mało prawdopodobnym życiowo happy endem, po prostu rozczula mnie ten świat, ta bohaterka, to przeżycie, gesty, które znaczą wszystko, nieprzemijająca lojalność, rozpaczliwość emocji, których jednak nikt nikomu nie okazuje, ale które nie tracą nic ze swojej mocy i trwałości, no i muzyka w tle, zwłaszcza w tej adaptacji - piękna, jeszcze morze... , i jeszcze niesamowity drugi plan bohaterów będący osobną wartością, mam słabość do "Perswazji" w zasadzie w każdej wersji i wracam do nich, kiedy ma poczucie, że świat wyrywa mi się w utartych kolein.

niedziela, 20 września 2015

rude koty

na murku siedzi rudy kot i gapi się, nie ucieka chociaż idę,
a przecież ewidentnie dziki
Spotykam rude koty, rude, rude całkowicie, stoją i gapią się na mnie, pewnie wszystko już wiedzą, koty to plotkarze, a Mała Mi spotyka czarne koty, mówi, że za nią łażą, co jest bardzo możliwe, pewnie się zorientowały, jak bardzo Mała Mi chce powiększyć kocią populację w naszym domostwie; tymczasem dni mijają ponad moimi wątpliwościami, czekam na wydarzenia, które są tylko tworem mojej imaginacji, łażę jak błędna, bo chyba za mocno osadziłam się w wyobrażeniach i alternatywnych opcjach, i to nie tak, że płynę pod prąd, raczej wyszłam z wody i patrzę zupełnie w innym kierunku niż pobliska rzeka, myślę o czymś innym, jestem gdzieś indziej, jesień, totalna, na całego, jesień bez żadnego ostrzeżenia trwa i rozwarstwia mi rzeczywistość; Marta pytała "Właśnie, tak się zastanawiałam, co ty z tego masz?", niby wszystko, niby nic, jak zwykle, wiadomo; A. mówi, że jestem nieobecna, jakbym ciągle była gdzieś indziej i ma sporo racji, jestem, tylko nie wiem, gdzie to jest; nałogowo oglądam kolejne ekranizacje "Perswazji" i nie mam ochoty przestać, poza tym dawno nie przeczytałam nic interesującego, pewnie tylko marudzę, ale faktycznie nic mnie nie porywa, i jeszcze te rude koty, na serio, wszędzie je mijam.

sobota, 19 września 2015

dziewczynka Boznańskiej

Daniel przypomniał mi o Boznańskiej (dzięki) i dziś w tych żałosnych kilku chwilach, które mam wyskrobane z dnia, oglądam obrazy, oczywiście gdzie nie zajrzeć "Dziewczynka z chryzantemami", zawsze tak samo hipnotyzująca i nieobecna, i nieodmiennie mnie ciekawi, kim było to dziwne dziecko, tym bardziej że wydaje mi się, że Boznańska namalowała tę dziewczynkę jeszcze kilka razy, może to tylko kreacja, specyfika malarki, ale jestem prawie pewna, że na przynajmniej trzech innych obrazach widzę tę samą twarz, te same oczy (jeśli wierzyć jednemu z obrazów odziedziczone chyba po matce), tę samą histeryczną nadwrażliwość i coraz mocniej splecione palce. Oczywiście dzieci u Boznańskiej zawsze takie jakieś smutne, delikatne, efemeryczne, ale chryzantemowa dziewczynka jest specyficzna, bo pomimo swej subtelności wydaje się ekstremalnie wyrazista, prawie drapieżna, musiała sobie gdzieś tam żyć, istnieć, być, musiała zwracać uwagę. Pewnie zresztą ktoś to już wie, bo zbadał, tylko może się nie dzieli wiedzą, a może ja nigdy się nie doszperałam? Spojrzenie jak dwie plamy atramentu, jak ma nie zachwycać, kiedy zachwyca. Chciałabym wiedzieć o niej wszystko albo chociaż cokolwiek.

Dziewczynka z chryzantemami

Dziewczynka z chusteczką

Studium kobiety z dziewczynką

Srebrzysta dziewczynka

piątek, 18 września 2015

śliwkowo

Chodzę na targ po śliwki, potem je myję, pochłaniam, nie wiedzieć czemu okazuje się, że są to jedne z lepszych momentów dnia - cierpko-słodki smak, wyłuskiwane z niedbałym pośpiechem pestki, i jeszcze jakieś mgliste slajdy z dzieciństwa, kiedy zrywałam węgierki z drzewa w ogrodzie, ptaki miały tam kiedyś gniazdo, wypadło z niego pisklę, zginęło, nie mogłam mu pomóc, nadal to pamiętam; a przecież wtedy od śliwek wolałam renglody, których zresztą od zamierzchłych czasów dzieciństwa nie jadłam wcale, strząsaliśmy je z drzewa lub strącaliśmy przy pomocy kijów i kijków, dookoła osy, ale i tak się jadło, ze smakiem, sok ciekł po palcach, no a teraz są śliwki i jest jesień, wszystko jest inaczej, a ja nie pamiętam już, kiedy wcześniej zdarzyła mi się tak smutna i przytłaczająca jesień, jem śliwki i czuję, że wszędzie we mnie jest listopad.

czwartek, 17 września 2015

sentymenty, (nie)zmienność i spokojne miejsca (notatki z wieczoru przy białym winie)

Było ciepło, bardzo nawet, ale wieczorem już padało i definitywnie jest jesień, w powietrzu, w lesie, w chłodzie powietrza, zatem jesienny klasyczny wieczór, przy winie i starych piosenkach, tanie sentymenty, przetrawianie zamkniętych dawno rozdziałów, celebracja własnych słabości, bywa i tak, jeśli jest się specjalistą od oglądania się przez ramię, jeśli ma się w tym upodobanie; 
słucham "Why Try to Change Me Now" i choć prawdopodobnie jest to wielka arogancja, uświadamiam sobie, że nigdy nie chciałam się zmienić, zwłaszcza odkąd przywykłam do swoich dziwactw i sentymentów, do moich ponadczasowych miłości i skłonności do pajacowania, do roztargnień i braku solidnych motywacji czy sieci przyczyn, które osadzałyby moje decyzje i działania w racjonalnej, dopowiedzianej przestrzeni, a zwłaszcza odkąd cudze zdziwienia czy uśmieszki zaczęłam traktować jako folklor, bo ostatecznie cóż mnie one obchodzą? 
zatem miły wieczór, muzyka, wino, tłumione światło, zapach świec, koty rozrzucone w nieładzie, jak to się stało, że taki włóczęga bez korzeni i bez przywiązań jak ja stworzył dom, który okazuje się tak stabilną, spokojną przystanią, ramami dla chaosu, o które rozbija się rzeczywistość?


Jestem sentymentalna, więc spaceruję w deszczu
Mam kilka nawyków, których nie potrafię wyjaśnić
(...) Siedzę i śnię na jawie, mam marzeń mnóstwo
(...) Ale po co próbować się teraz zmienić?

Czemu nie mogę być bardziej konwencjonalna?
Ludzie mówią, ludzie gapią się, więc próbuję
Ale to nie dla mnie, ponieważ nie widzę
Mojego szalonego świata, który mija obok mnie

Więc niech ludzie się zastanawiają, niech się śmieją, niech się krzywią
Wiesz, że będę Cię kochała dopóki księżyc nie stanie na głowie
Czy nie pamiętasz, że zawsze byłam Twoim klaunem?
Czemu mam próbować się teraz zmienić?

środa, 16 września 2015

poetyka gwizdka

Czasami nikt mnie nie słyszy, być może bez złych intencji, ale jednak - nie słyszy i nie słucha,  bo prawem stada jest zaszumieć i zagłuszyć wołającego na puszczy, i oczywiście, że tak, oczywiście mogłabym się wściec, podpalić połowę świata, a resztę utopić w terrorze, mogłabym zapluć się jadem, okopać zasiekami i być może byłoby to nadspodziewanie łatwe, być może kuszące, ale czemu? ale w sumie dlaczego? zawahałam się i efekt jest taki, że kupiłam gwizdek, dam szansę sobie i przeciwnikowi uwięzionemu za szkolną ławą, żebyśmy się dogadali jak na meczu, poprzez gwizdki, kartki, umowne znaki... fair play? no własnie fair play, tak! ciekawe, czy to zadziała?

wtorek, 15 września 2015

"strach w garstce popiołu"

Ja pokażę ci coś, co różni się tak samo
Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą
I od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.
Pokażę ci strach w garstce popiołu. (T.S.Eliot)

*****

Myślę o teatrze, nie mam pomysłu, nie mam wizji, nie mam nic, mam pustkę, wszechogarniającą pustkę i irracjonalny niepokój.

poniedziałek, 14 września 2015

nikt nikogo i nikt nikomu ("Pod niemieckimi łóżkami")

Byłam w teatrze na sztuce "Pod niemieckim łózkami", która zdaje się miała być zabawna, miejscami była, owszem, zarechotałam się, ale nawet mnie samej ten rechot się nie podobał... Niby to miała być parodia współczesnej kultury, jej dziwactw i małości, niby parodia antagonizmów, przesądów i schematów na linii Polacy - Niemcy, wszystko w lekkim sosie, niby tak, a jednak... scenariusz raczej taki sobie (kompozycja zwyczajnie niespójna, niekonsekwentna, niepomyślana), a przekaz w gruncie rzeczy przykry, bo tak, dokładnie tak właśnie przykro mi było po tej zabawnej sztuce, zobaczyłam w niej taki mały świat dla małych ludzi, bo taka paskudność wylazła bokami, takie obrażanie wszystkich po trochu, Niemców, Polaków, Żydów, współczesnego człowieka w ogóle, kultury masowej w szczególności, że było mi nieprzyjemnie. Najbardziej podobała mi się scenografia, nieprzekombinowana, z szeregów wiaderek, bardzo na temat i efektowni grająca ze światłami, bardzo inspirująca. No i obsada ciekawa: Kasprzykowski (bardzo pozytywna charyzma), Arciuch (piękne nogi i wdzięk), Opania (świetny parodysta o wątpliwej dykcji), ale i oni.... nie ratowali całości, to bywało zabawne, ale w gruncie rzeczy nie było, jako całość nie było i już, bo obrażało zbyt wielu ludzi, nie w sposób populistyczny i niepolityczny, ale osobisty i dotykalny, gdybym była sprzątaczka zraniłyby mnie żarty w tej sztuce, gdybym była Niemką też by mnie to dotknęło, gdybym była Żydówką, uraziłyby mnie niektóre dowcipy, gdybym była celebrytą, czułabym, że robi się z mnie kretyna, gdybym była mniejszością seksualną, uznałabym, że kpi się ze mnie niesmacznie, będąc sobą - Polką, kobietą, odbiorcą masowej kultury czuję przykry posmak tego spektaklu, czuję, że nikt mnie nie szanuje, nie uwzględnia, nie liczy się ze mną, czy o to chodziło?


a tymczasem w życiu.... Mała Mi chora i nie ma na to rady, grupa młodzieży pod wezwaniem bezmyślnych liderów przekonała mnie kolejny raz, że każdy dobry uczynek zostanie ukarany, mój uczynek niestety, mój B. wysyła komunikaty pogodowe, kiedy świat mi się pali, co stanowi bezsensowny brak wyczucia chwili i solidnie mnie irytuje, zatem... jak to często u progu jesieni szamoczę się z myślą, że być może jest tak, że nikt nikogo, nikt nikomu, nikt za nic nikogo -  nie szanuje, nie docenia, nie kocha, nie chroni....

niedziela, 13 września 2015

o tym jak zostałam amatorską, lecz entuzjastyczną cheerleaderką

Zatem rzeczywiście jest tak, że człowiek całe życie odkrywa w sobie nowe skłonności i predyspozycje, i nagle jestem kibicem, i angażuję się w to bezwysiłkowo, lekko i z głupowatą radością. Wkręciłam się w EuroBasket i wczoraj opłakiwałam naszą klęskę z Hiszpanią, co tam opłakiwałam, wkurzona byłam! A tak im dobrze szło! cholerna ostatnia kwarta, cholerny Gasol! Z kolei dziś z Asią wrzeszczałyśmy jak wariatki, kiedy chłopaki biegli półmaraton. I strasznie fajnie było! Serio mogę to robić. Dopingować i w ogóle. Generalnie ludzie pięknie biegli i im zazdrościłam, wołałam, mobilizowałam, klaskałam, pokrzykiwałam.... no kto by pomyślał, że ja, że tak, że super? I jeszcze wirujące konfetti, niby fruwające śmieci, ale jednak, jakoś tak pięknie było jak fruwały, jakby liście z drzew, choć nie liście, dzieciaki zbierały, podrzucały, wszystko wirowało, bo wiatr wiał jak szalony, ślicznie było... normalnie ogarnął mnie entuzjazm... jestem kibicem.

sobota, 12 września 2015

Jungle - dawniej i dziś (my heart Torrini - me head Louise)

Gosia spytała mnie jakiś czas temu, jaka piosenka zawsze pozytywnie mnie nakręca, poprawia mi humor, podnosi mnie na nogi, bez zastanowienia powiedziałam: "Jungle drum", a przecież w gruncie rzeczy wolę pewnie "I feel good", nieważne. Dziś znowu przypomniałam sobie o tej piosence, rykoszetem, gdy katowałam bez sensu i bez powodu (jest to moja wersja, której będę się trzymać) siebie i Małą Mi zupełnie inną dżunglową nutą. W tym rytmie mi się chodzi, jakoś tak wyszło i jest. I nagle pomyślałam sobie, że już trochę nie jestem dziewczyną, która skakała w rytmie "Jungle drum", choć nadal rozwesela mnie ta piosenka, choć nadal to trochę ja. Tyle tylko, że tamten blask tamtego czasu, gdy odkryłam "Jungle drum" Torrini, gdy byłam jeszcze faktycznie bardzo młoda, i miałam nadzieje i naiwności, które zwykle ma się w takim czasie w życiu i które przemijają, bo nie mają wyboru, ten czas przyblakł, nie tylko ścierany przemijaniem, ale i wypalony z różnych przyczyn napalmem z zupełną premedytacją. I teraz... teraz własnie bardziej Emma Louise niż Emiliana Torrini, bo Emma jest trochę metaliczna, jak posmak krwi w ustach, kiedy przygryziesz sobie wargę, trochę sentymentalna i czuła, trochę noir, trochę liryczna nawet, ale zarazem nadal da się skakać i właśnie tak mi się to tłucze w moim obecnym rytmie wewnętrznym i skaczę, i chłoszczą mnie włosy znów posplatane w warkoczyki. I oto proszę: moja własna czasowa, emocjonalna i doświadczeniowa przepaść ukryta w tych dwóch piosenkach, przepaść między sercem, które coraz rzadziej zabieram ze sobą, bo z wiekiem człowiek coraz rzadziej ryzykuje sercem, a głową, która nadal jest jeszcze niewykarczowana i pełna pamiątek, ale rzadziej zwodzi mnie na manowce, choć bynajmniej nie ułatwia zrozumienia każdego z moich irracjonalnych gestów.



In a dark room we fight, make up for our love. 
I've been thinking, thinking about you, about us. 
And we're moving slow, our hearts beat so fast. 
I've been dreaming, dreaming about you, about us. (...)

My love is wasted, sorry for this I never meant to be, 
hurting ourselves, hurting ourselves 
And I'm complicated, you won't get me, 
I have trouble understanding myself, understanding myself (...)


Hey, I'm in love,
My fingers keep on clicking to the beating of my heart.
Hey, I can't stop my feet,
Ebony and ivory and dancing in the street.
Hey, it's because of you,
The world is in a crazy, hazy hue.(...)

Man, you got me burning,
I'm the moment between the striking and the fire.
Hey, read my lips,
Cause all they say is kiss, kiss, kiss, kiss, kiss.
No, it'll never stop,
My hands are in the air, yes I'm in love. (...)

piątek, 11 września 2015

"a Pani się tak wcale nie wystraszyła?!"

 

 


- AAAA usiadł na Pani robal!!!
- Ten tu? to tylko konik polny.
- Ale jaki wielki!
- To co? przecież on nie gryzie ani nic. No chodź tu mały... piękny jest.
- Niech go Pani zabierze!
- Ok, zaniosę go na trawę.
- Ale że też się tak Pani wcale nie wystraszyła?! Nawet Pani nie drgnęła.
- Jestem większa.

(a ten "robal" był najładniejszym stworem jakiego dziś widziałam)

czwartek, 10 września 2015

domysły o cudzych życiach

Pada, leje, rzuca żabami, wszystko jest mokre, zupełnie nagle zrobiło się zimno i wilgotno, i kiedy tak pada, to pada i nie ma na to żadnej rady. Czasami nie da się zrobić nic. I teraz jest tak, że jestem bezradna, więc nie dotykam przyczyn ani źródeł tej bezradności, tylko odsuwam, osłaniam i podsłuchuję cudze życie, żeby nie roztrząsać, za dużo nie myśleć, za dużo nie czuć, nie taplać się, tak trzeba, zupełnie jakby już był listopad. Zatem...
Szedł starszy pan i opowiadał komuś z gorliwym zadowoleniem: - "Odebrałem żonę ze szpitala i teraz muszę nakarmić..." - i popędził. Pewnie ją nadal kocha. Szła pani i mówiła do telefonu: - "Witaj, co u ciebie? ach, tak dzwonisz, bo chcesz się spotkać, dobrze, ale czekaj, czekaj, ja ci zaraz coś opowiem, bo byłam na zakupach, kupiłam mnóstwo jedzenia...." - i tyle podsłuchałam, bo pani się zatrzymała, a ja między kroplami szłam dalej. Pewnie ma przyjaciółkę i będzie u niej na kawie. Moja babcia i jej przyjaciółka też się spotykały na takie plotki, i tam po raz pierwszy piłam kawę, choć byłam mała, pewnie za mała, ale to nic i tak było fajnie, bo potraktowały mnie poważnie, nie smakowało mi, ale wypiłam wszystko. I jeszcze w autobusie... chłopak, młody, dynamiczny, głowa na łyso, spodnie moro, patriotyzm na bluzie, narodowiec intelektualista, mocnym dominującym głosem: - "Mam poglądy takie jakie mam i do czegoś mnie one zobowiązują, więc wiesz, co ja myślę o tych wszystkich uchodźcach... nie wpuszczać, wiadomo, tylko kłopotu narobią, naszym trzeba pomagać. Ludzie nie czytają Koranu, a potem tylko są z tego problemy, nikomu nie można wierzyć" (plus kilka przekleństw). Pewnie nikt go nie kochał, kiedy był mały. Deszcz pada bez przerwy i przemakam do szpiku kości.

środa, 9 września 2015

"Napisz jak w życiu umierasz" - list bez adresata

A właśnie, że wcale a wcale nie mam depresji! grzebię w poezjach, w celu zadręczenia nimi dzieci i trochę, żeby ruszyć z teatrem, na który nie mam pomysłu, tak zupełnie nie mam, i właśnie ta Lipska, chyba mało doceniania przez szerszą publikę, a przecież taka ciekawa poetka, zwłaszcza w chłodniejsze dni. Czytam i myślę, pokazać małym dzieciom czy nie? i którym ewentualnie, czy małe dzieci zrozumieją przerażający urok frazy "Napisz jak w życiu umierasz"? bo ja przecież odkryłam ten wiersza tak dawno, że też malutka byłam jeszcze i od razu mi się wypaliło, pod skórką, pod mózgiem, gdzieś tam, tak, że nie do usunięcia. Kiedy byłam bardzo młoda, czytałam ten list i zastanawiałam się, do kogo mogłabym, do kogo chciałabym napisać coś takiego, gdy będę staruszką lub gdy będę po prostu dorosła. Nadal nie wiem. Pogoda mi nie sprzyja.

"List" E. Lipska

Kiedy umrę napisz mi list.
Długi list - jak świat nieobeszły.
Napisz jak w życiu umierasz. Jak poetom
zbiory wierszy tego lata przeszły.

Jak otwierasz widoki przez okno.
Czy zapinasz na wietrze płaszcz.
I czy rzeki w deszczu jeszcze mokną
albo suche płyną odwrotnie.

I czy dalej się dziwisz że poeta W
pisze tak bardzo podobnie jak poeta A.
I że pan w czerwonej koszuli lubi z tobą mówić.
I że dwa dodać dwa też równa się dwa.

Napisz jak chodzisz teraz:
ostrożniej? bardziej smutno? czy w berecie?
Napisz jak w życiu umierasz.
Na list twój czekam. Wiesz przecież.

A jeśli będę umiała
odpiszę ci i przez sen podam.
Albo przyjdę. Tak bardzo bym chciała.
Ale nie wiem jaka będzie pogoda.

wtorek, 8 września 2015

jesienią jest tak

idę i potykam się na prostej drodze, bo oczywiście jest jesień, oczywiście odklejam się zatem od siebie, bywam wielkim nieobecnym wielu rozmów, spotkań, wydarzeń, mniej zauważam, mniej widzę, jesień zmienia wszystko, czas płynie mi w innym tempie, zapachy, dźwięki wszystko jest inaczej, a ja tracę resztki logiki i pozorów skupienia, nie zawsze wiem, co myślę, nie zawsze wiem, co czuję;
nie warto nawet liczyć, ile już było takich jesieni, bo było ich dużo przecież, a zarazem wiem dobrze, że jeśli trzęsienia ziemi, jeśli zaskoczenia, jeśli pogorzeliska, jeśli zakręty i wiraże, to właśnie wtedy, właśnie jesienią, kiedy tracę czujność i rozpływam się w coraz chłodniejszym powietrzu i grzanym winie, wtedy mi się wydarzają, punkty dojścia lub rozejścia, we wszelkich dziedzinach, powietrze pachnie tak, jak pachnieć powinno, pobiegałabym, a nadal się nie da, czytać, jakoś nie, nie mogę, kibicuję koszykarzom, w co dość zaskakująco rzeczywiście się wciągnęłam, jem śliwki i winogrona, mango i awokado, i borówki, póki jeszcze są i wszystko, zupełnie wszystko jest jak zawsze, i nic się nie dzieje, poza tym, że idzie jesień, a ja się niepokoję i nie mam do samej siebie cierpliwości

poniedziałek, 7 września 2015

taka miła rzecz, czyli czego chcą dziewczyny

W telegraficznym skrócie dziewczyny chcą mniej więcej czegoś takiego...


..... czyli wiedza, znanie się - rzeczywiste, faktyczne, totalne i pamieć, niezbędność, której nie wiesza się jak kamienia na szyi, choć jest oczywista, jeszcze obecność i trochę zachwytu, trochę bezkrytycznego spojrzenia, bezsenność i  kruchość, "basically" zwykłe kochanie; 
lubię ten fragment o łyżeczkach cukru... i mam słabość do komiksowych historyjek. Tak jest.

I wish you couldn't figure me out,
But you always wanna know what I was about. (...)
Basically, I wish that you loved me,
I wish that you needed me,
I wish that you knew when I said two sugars, actually I meant three.
I wish that without me your heart would break,
I wish that without me you'd be spending the rest of your nights awake.
I wish that without me you couldn't eat,
I wish I was the last thing on your mind before you went to sleep.

niedziela, 6 września 2015

notka o niebezpieczeństwach

Goję się utykając po ostatnich biegach, smaruję, łykam ibuprofen, domowy deszczowy dzień, trochę oczywiście przedeptałam miasto, ale trochę tylko, nieznacznie, tymczasem oglądam zdjęcia i tabele wyników, i ambicja mnie zjada, szepcząc: możesz być lepsza, lepsza, powinnaś być lepsza, szybsza, mocniejsza, choć pewnie nie mogę, możliwe, że już więcej nie mogę; ambicja to rzecz niebezpieczna... idzie jesień, jesień też bywa niebezpieczna.

sobota, 5 września 2015

biegiem z Bachusem

Mimo trzeszczącego kolana i wielu wahań, bo to jednak porażka, jak się nie przebiegnie, wystartowałam w Nocnym Biegu Bachusa, przetrwałam, czas niezły, oczywiście bolało, nawet spod warstwy Ketonalu i Ibupromu, bolało i tyle, teraz boli jak cholera, ale przecież przejdzie, nie? pogoda ok, temperatura ok, klimat ok, cieszę się, że się udało, potem podpłomyk, białe wino, błogość, zadowolenie, medal dla Małej Mi, oczywiście.




piątek, 4 września 2015

Mona Lisa inna niż inne

Łażąc po mieście z grupą młodych ludzi (bo integracja, integracja, zatem czas razem, tułaczka razem, ćwiczenia i wyzwania razem, brynczenie i żartowanie po drodze razem), których pchała do przodu głównie świadomość, że w punkcie dojścia czeka pizza (trasa była morderczo długa... 10 km po mieście, mnie ta pizza też trzymała przy życiu), zauważyłam Monę, więc wśród powodzi integracyjnych zdjęć, mam i ją; ciekawy dzień, fajny czas, fajne dzieciaki, fajna Mona, spływająca po ścianie (czy Leonardo mógł to przewidzieć? i co by powiedział?) niesamowity szablon jak dla mnie, zaskakująco pozytywna integracja takoż, choć przecież wszyscy jakoś mało chętnie się na nią zbierali, a tu jednak fajność i Mona jak listek mięty na tym wszystkim, zaułki miasta, w których nigdy nie byłam, jako kolejna wartość dodana, jestem zadowolona, objedzona pizzą, zintegrowana, zagapiona na czarne krople.


czwartek, 3 września 2015

rozbiegania

z ludźmi biegam, po nocy, bo chłodno, bo po pracy, bo tak, wszystko się rozmazuje, mimochodem poznaję ulice miasta kompletnie mi dotąd obce, oczywiście kolano boli cały czas po Krośnie, przeprosiłam się ze ściągaczem i Ketonalem, jakoś daję radę, ludzie mnie mijają, czasami ja ich mijam - typowo, czasami nie wiem, czy ja to wszystko lubię, za czym tak naprawdę biegnę, co gonię, po co mi w sumie to wszystko, cały ten ból i wysiłek, na co przetrawia się ten upór; rzecz niezwykła, wygrałam nagrodę w losowaniu pobiegowym, ja - zawodowy antywygrywacz wszelkich losowań, teraz kombinuję, komu oddać nagrodę (voucher do Everest Fitness)? słabo sobie radzę z nagrodami...



środa, 2 września 2015

bezs(c)enność

Nie mogę spać, organizm nadal odrzuca mi powrót do pracy, leżę i chaotycznie myślę, układam plany, kolekcjonuję pomysły, przetrawiam rozmowy, rozdrapuję na przyczyny, to co przyczyn prawdopodobnie nie ma, doczekuję do rana, trochę przysypiam, trochę nie, w nieustającej czujności, słyszę nocne bójki i tupoty moich kotów, słyszę jak woda szumi w rurach, jak chrapie pies, dziwny stan, póki co nie jestem jednak zmęczona, księżyc gapi się na mnie, też pewnie zdziwiony, co dalej, co będzie dalej?

wtorek, 1 września 2015

nastroje wrześniowe (I'm So Happy...)

Jest piekielnie gorąco, okrutnie i bezlitośnie, i na to wszystko szkoła, galowe stroje, ramiona, których podobno na apelu odsłaniać nie wypada... to jakoś za wcześnie, cały ten zgiełk zaczął się mocno tak sobie już w ubiegłym tygodniu, i w gruncie rzeczy, pod wieloma względami rzeczywiście: I`m so happy I can`t stop crying.... Ale przecież się nie rozpacza z powodu rzeczy małych, się przeżywa, się daje radę, oczywiście.