czwartek, 31 grudnia 2015

Sylwester z Lykke Li

czas mija, tymczasem gra sobie odkryta z opóźnieniem, choć nie najnowsza płyta Lykke Li z 2014, słucham i się zachwycam, lubię tę skowycząca, choć niby powściągliwą emocjonalność, taka właśnie ja ukryta w takim dokładnie skowytaniu, przyjemne chrobotanie


Rok 2015 to był całkiem dobry rok, bez skarg, bez zażaleń, było ok, było w porządku.
Do widzenia.

środa, 30 grudnia 2015

"przypływ między dwoma księżycami" - błękit i szachy

I kiedy mówię o błękicie, czystym klarownym jak łza, to myślę o słoności morza, o głębi pustki otwartej przestrzeni, w której wszystko jest oczywiste, bez winy, bez wstydu, bez listy wymagań i życzeń, bez topornego wysiłku, bez całej tej szarpaniny... Po prostu błękit. Prawie niemożliwy albo zupełnie niemożliwy.


-----------------------------------------------

"Czy powinno być tak trudno? Czy powinno i czy musi? wspaniale byłoby mieć czasami 24-karatową pewność, bez tych wszystkich komplikacji i gier, które w gruncie rzeczy niepomiernie mnie nudzą; nawet najbardziej pasjonująca partia szachów, jest tylko kolejną partią szachów, jeśli grasz w nią milionowy raz" - napisałam jakiś czas temu z bezlitosną szczerością, ale nikt nie zrozumiał, nawet bardzo mądry książę chodzący w błękitach po przepastnych zamkowych salach nie dosłyszał niemalże ani słowa, wszystko to przecież bredzenie wiedźmy, wiadomo; nie da się lepiej ukryć swoich myśli niż stawiając je na widoku, nikt nie uwierzy. 

wtorek, 29 grudnia 2015

zima stulecia sprzed 37 lat

Wtedy się urodziłam, podczas zimy stulecia, zimy 1978-1979, było strasznie lodowato, było biało, było nieprzejezdnie i kłopotliwie, to właśnie pamięta moja matka, że był kłopot z dojazdem do szpitala i że mnie umyli w lodowatej wodzie, a ja krzyczałam, do dziś nienawidzę zimna; 
teraz patrzę przez okno - ani grama bieli, trochę zimno, ale do wytrzymania, a mimo tego myślę sobie, że biel byłaby fajna, byłaby po prostu piękna, bo złagodziłaby, wynagrodziła burość świata i brak zieleni, ale tylko taka biel bez zimna, bez lodu, czyli biel kompletnie niemożliwa, jestem jak Gerda, która nigdy nie odnalazła Kaja, tamtej zimy moich narodzin lód i mróz uszkodziły mi serce.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

kwitnienie kaktusów

Nigdy nie miałam w domu kaktusa, uznawałam go za wysoce niewdzięczną roślinę - olewa troskę, atakuje kolcami... wiadomo, tymczasem teraz nagle mam kaktusa, a było to tak... w zapomnianym kącie Biedronki kwitł sobie na różowo (pomimo niesprzyjających okoliczności) kaktus i od razu było wiadomo, że muszę go mieć, że to jest właśnie mój pierwszy kaktus, przeznaczenie zapisane na wstędze i takie tam, teraz kwitnie mi ten kaktus w grudniu, codziennie się na niego gapię i fajnie mi. Właściwy kaktus na właściwym miejscu.

niedziela, 27 grudnia 2015

był sobie strach i "czysta pamięć" (P. Roth "Wzburzenie")

Od dawna na mojej półce zastygło sobie "Wzburzenie" i przyszedł jego czas, mój kolejny Roth, dobrze napisany, jak to Roth, opowieść o umieraniu i strachu, ale też o życiu w wielu jego drobnych przejawach - i to chyba najfajniejsze, o tym jak historia budzi w nas instynktowne szaleństwa i opętania, o kruchości, o zbytecznej perfekcji i buncie, a wszystko z perspektywy uwięzionego w wiecznym teraz martwego bohatera-narratora, unikalna perspektywa, podoba mi się...

" (...) znam tylko to, co jest, i co w śmierci okazuje się tym, co było. Człowiek nie jest wprzęgnięty w swoje życie na czas przeżywania go, człowiek jest na nie skazany, także kiedy go już nie ma. (...) Kto mógł mnie o tym uprzedzić? Czy zresztą śmierć byłaby choć odrobinę mniej straszna, gdybym wiedział, że nie jest ona nieskończoną nicością, tylko czystą pamięcią, która poznaje sama siebie na wieki wieków?"

Philip Roth "Wzburzenie"

Philip Roth "Wzburzenie"

sobota, 26 grudnia 2015

idąc lasem i rozdrożami

spacer po wzgórzach, sobie szłam, wybierając drogi mniej uczęszczane, bo jak zawsze lubię przecież, gdy jest inaczej, pod wieżą zaludnienie, wszyscy chodzą, nordicują, biegają i rowerkują gromadnie, wypalają z siebie święta, pogoda nieprawdopodobna jak na grudzień i ani grama śniegu, dziwny czas, nieprawdopodobny, nieprzewidywalny



piątek, 25 grudnia 2015

nie wiem, po prostu nie wiem... ("Córki dancingu")

Spodziewałam się klimatu dancingowego z polskich lat 80. jakoś umknęło mi, że to musical, ale ok, musicale są przecież ok; muzycznie jest to super, filmowo, jak rany... nie wiem, mam mieszane uczucia na wielu płaszczyznach, no bo tak, jest kicz, bywa niesmacznie, nie w sensie mało smakowicie, ale niezdarnie, obok scen świetnych (zespół na kacu ratowany kroplówką przez Cielecką) trochę chyba niezamierzonego badziewia i zbędnego epatowania... dosadnością, szeroko pojętą (ogony jako efekt specjalny... bazarowa taniocha jak w "Wiedźminie", matczyne sny o syrenkach Preis - po co?! czy zbyt dosłownie pokazana operacja na syrence....), film jest zwyczajnie bardzo, bardzo dziwny, nie zawsze w dobrym sensie; ludzie wychodzili z kina, ja zostałam, bo mnie opadnięta szczęka przytrzymywała, choć jednocześnie rozumiałam decyzję tych, co wyszli, było tam trochę absurdu, groteski, karykatury i kiczu, no i ok, czemu nie, ale też granica kiczu została przekroczona w kierunku pewnej nieudaczności; za dużo dosłowności tam, gdzie metafora i sztuka niedopowiedzenia lub niedopokazania w zupełności by starczyły, niby Tarantino już tu balansował, ale film nie ma balansu Tarantino, i jak rany, jakie to jednak strasznie obrzydliwe jest być syrenką w Warszawie lat 80. i kochać człowieka pitolącego na gitarze w Adrii; wielki plus za muzykę "Ballad i Romansów", cycki Cieleckiej, aktorstwo Preis i blond syrenki, i kilka pięknych scenek, a także jakimś cudem ocaloną gdzie nie gdzie bajkowość, minus za brak wyczucia, za kiczowatość w złym guście, zbędne efekciarstwo obliczone na łamanie tabu i oczekiwań przez niesmaczne widoki, niespójność i powierzchowność komunikatów, rozumiem, że nie wszystko musi być piękne, ale brzydota też jest kategorią estetyczną i powinna być estetyczna, a nie tania i jarmarczna, jeśli ma być sztuką... nadal w gruncie rzeczy nie wiem, co myśleć, jest w tym filmie konglomerat rzeczy świetnych i rzeczy absolutnie kiepskich.



czwartek, 24 grudnia 2015

rozpakowywania - to już!!

Wszystkim moim Mikołajom dziękuję za wyczucie, pamięć i znajomość rzeczy, chyba byłam jednak ponadprzeciętnie grzeczna w tym roku, bo dostałam świetne prezenty, Mała Mi takoż przeżyła lalkową ekstazę, nawet pies był zachwycony, a kolacja  udała się mimo moich żałosnych kompetencji kulinarnych, po prostu miły dzień, naprawdę niezwykle miły dzień, i jeszcze jakieś maile, jakieś SMS-y, życzenia... dobry czas, kolorowe światełka, wszędzie.

środa, 23 grudnia 2015

zapakowywania - to dziś!!!

zjawisko pakowania prezentów i ekscytacja, która temu towarzyszy - nadal mnie to cieszy, pomimo ruiny finansowej w tle, wstążki, papierki, torebeczki, a przecież niby tylko do szybkiego podarcia są; wbrew moim obawom, święta zapowiadają się miło i pakuję prezenty z takim właśnie poczuciem, że jest fajnie, jest dobrze, jest całkiem ok (a może tylko nic nie widzę zza sterty wstążek i dekoracji?).


wtorek, 22 grudnia 2015

"zabiły mnie szepty...", czyli zachwyt (Juan Rulfo "Pedro Paramo")

Juan Rulfo - meksykański ojciec realizmu magicznego, w swoim kręgu kulturowym klasyk, którego imieniem nazywa się prestiżowe nagrody, ale u nas w Polsce chyba totalnie nieznany, a przecież... jakoś szczęśliwie dotarłam do niego i bez ogródek powiem, że "Pedro Paramo" jest książką absolutnie zachwycającą. I to zupełnie nie dlatego, że Borges i Marquez gdzieś tam piali nad nią, ale po prostu jak czytam, to w każdym słowie, opisie, scenie, dialogu, postaci dopada mnie taki zwykły człowieczy zachwyt, bo jak pada tam deszcz, to czuć każdą krople i zapach ziemi od razu, cisza świszczy w uszach dźwiękami i sensami, duchy są równie realne jak ludzie żyjący, a magia nienachalnie i naturalnie przerasta i obrasta rzeczywistość; czytam i mam taki stan zachwycenia, po prostu. Ciche wow....

Juan Rulfo "Pedro Paramo"
Juan Rulfo "Pedro Paramo"

poniedziałek, 21 grudnia 2015

jakaś inna Ania ("Nieprawda")

Czy mnie się to podoba? jak rany słucham, i słucham, i nie wiem....
bo to Ania w końcu, ale jakoś mniej Aniowato, tekst jakby jej, rytm i bit mniej, zatem... no nie wiem, zwyczajnie nie mam pojęcia, w sumie miła rzecz, nie wiedzieć i słuchać pomimo tego, w końcu o wiele za często wiem i zauważam, ufam nierzadko pewnie mylnym przeświadczeniom, a teraz nic, cisza, niewiedza, jest inaczej



niedziela, 20 grudnia 2015

rozdawane słowa

M. potrzebowała moich słów, a ja chętnie rozdaję słowa, bo co mi tam, jeśli mogą gdzieś jakoś pomóc, zwłaszcza M., to mogę rozdać. Więc napisałam dla niej i o niej, ale tak naprawdę zapisałam starzejący się już sekret o mnie, sekret ze mnie, taką niewypowiedzianą nigdy rzecz: "Czasami jest (...) za późno, a innym razem (...) o wiele za wcześnie. Moment mija (...) rozpuszczają się (...) nadzieje i wątpliwości". Zatem wyczekuję, by wszystko minęło. Niech nikt tego nie wie, niech pozostanie to zapomniane i nieodkryte, czysta metafizyka, na którą nie mam odwagi ani miejsca (- Ani trochę nie żałujesz, że się nie odzywasz?). Wiadomo przecież, że czasami żałuje się wszystkiego, a mimo tego pozostaje to koniecznością.

sobota, 19 grudnia 2015

piątek, 18 grudnia 2015

"coraz mniej..."

Lista a Trójce, a tam spora doza prozy życia, "coraz mniej nam się siebie chce", czy nie tak to właśnie wygląda, nie tak się pięknie wypala i wykoleja? być może jestem ciut cyniczna, ciut zgorzkniała, a być może chciałabym wierzyć, że może być inaczej, po prostu; tylko tyle, że może być inaczej

czwartek, 17 grudnia 2015

ktoś dla kogoś, jakoś

jest świątecznie, co prawda wbrew wstępnym planom nie ubrałam dziś choinki z Małą Mi, ale za to dostałam ponadprzeciętną, unikatową bombkę wyciętą z metalu, to ładne, to miłe, to coś co cenię


środa, 16 grudnia 2015

światełka, światełka!!!

wiem, że są kiczowate i w bezlitosnym świetle dnia wygląda to tysiąc razy gorzej, ale nocą, ale wieczorem wyglądają ślicznie i to mi wtedy wystarcza, cudowność - światełka, światełka, światełka...

 

wtorek, 15 grudnia 2015

"odwal się" od czarnego na białym

jesienią, listopadem, a może nawet październikiem szłam i widziałam czarno na białym namalowane COŚ czarnym kotem na białej płachcie, wszystko widoczne było dość dobrze poprzez ogrodzenie, jakieś wymalowane hasło, którego długo nie mogłam odczytać, bo o co chodziło temu kotu? tak w sumie to, o co mu szło? więc zerkam od dawna na to zdjęcie, żeby wydobyć metafizyczny sens, bo mam słabość do metafizyki i dziś nagle zauważyłam, że przecież jej tu wcale, a wcale nie ma, jest tylko lekko uchylone kocie oko, które mierzy natrętnego przybysza, czyli mnie, w końcu kto wie, jakie zbrodnicze miałam zamiary? i nie ma metafizyki, za to czarno na białym, przez uchylone kocie oko przebija się tylko szybkie i konkretne "ODWAL SIĘ", i ok, i w porządku, przynajmniej jakiś uczciwy komunikat; odwaliłam się oczywiście


poniedziałek, 14 grudnia 2015

nielegalne spojrzenie na wnętrze Świątyni Wang

Nie było wolno, ale ja tylko tak na szybko, tak, żeby nikt nic nie widział... i mam, taką moją małą nielegalność, którą teraz odgrzebałam, w sumie przypadkowo, takie na chybcika uczynione zdjęcie, kiedy szłam wąskimi, drewnianymi korytarzykami Świątyni Wang w Karpaczu; chciałbym ją zobaczyć latem, bo widziałam tylko zimą; oczywiście to B. mnie tam zabrał, miał to po trasie wypróbowanej wcześniej na kimś innym, ale nie umniejsza to przecież piękna Wang, umniejszało to tylko mnie wówczas, a i to nie od razu, a i to w sumie obecnie jest zupełnie bez znaczenia, bo teraz nagle tamte stare zdjęcia wydobyłam i myślę znowu tylko o tym, że ta Wang przecudna, oglądam ją całą w śniegu, oglądam także to nielegalne i przez to unikatowe ujęcie z wnętrza, pokazuję Kubie, bo Kuba niby wrócił z Berlina, a tymczasem zachwala Giewont, a ja mu ten Wang, niech jedzie i robi dobre zdjęcia, Kuba powinien robić zdjęcia. 

Wszystko się zmienia i unieważnia, wszystko faluje, tylko Wang wydaje się niezmienna i nieprzejednana, i kiedy zamknę oczy czy nawet kiedy je otworzę i zaledwie zerknę na zdjęcie, to ciągle tak samo idę jej korytarzami, i trwa to całą wieczność, i jest przyjemne.

niedziela, 13 grudnia 2015

genialny koncert Organka w ZG

no, no, no, to był świetny koncert, muzycznie znakomity, wszystko co najlepsze i ponadczasowe w rock and roll`u, niesamowite gitary, bit, świetne kompozycje, transowe improwizacje, seksowny i charyzmatyczny wokalista, artystyczne zacięcie, alternatywne granie, które jakimś cudem się sprzedaje chyba, teksty, które miejscami ocierają się a zwykle zwyczajne są artystyczne, poetyckie... jestem pod wrażaniem, świetny jest Organek koncertowo, po prostu świetny

sobota, 12 grudnia 2015

Dobry Dinozaur w doborowym towarzystwie

Urokliwy rodzinny film o dinozaurze, który bardzo się bał żyć i posiadał człowieka,  naprawdę sympatyczna bajka, wystarczająco wciągająca, by popcorn był zbędny; obejrzałam w najlepszym z możliwych towarzystwie, gdzieś między pizzą a lodami z Maka, cóż za dobry dzień...


-  Kiedy odrzucisz strach, może być naprawdę pięknie. (...) Możesz być, kim chcesz.

piątek, 11 grudnia 2015

świąteczne badziewie


Świąteczne badziewie - są to zupełnie niepotrzebne, ale strasznie konieczne świąteczne ozdoby, które wieszamy w całym domu i które robią nam klimat startowy do świąt. I własnie dziś! to było własnie dziś.... rozwieszałyśmy, rozstawiałyśmy, ozdabiałyśmy kiczem i słodzizną cały dom, i rzeczywiście nagle jest tak, że idą świata, co mają nie iść? zrobiłyśmy tak, że idą, krokiem marszowym.



czwartek, 10 grudnia 2015

dzień pełen grudek i czarnych kotów vs. Organek

paskudny dzień, ludzie się nie lubią, moi ludzie się nie lubią, dokuczają sobie, mam ochotę na nich tupnąć nogą, mam ochotę się wściec, ale wiem, że naprawczość takiego gestu byłaby chwilowa i iluzoryczna (a może wcale nie?); mimo wszystko naiwnie wierzę, że ludzie powinni być dla siebie dobrzy, albo chociaż się starać i nie rzucać jak wściekłe psy na najsłabsze ogniwa, choćby dlatego, by nie stoczyć się do poziomu psa, z drugiej strony wiem, że ci, którzy izolują i nienawidzą innych zwykle nienawidzą samych siebie, więc tak, jest mi ich żal, nie ma zatem idealnych rozwiązań, muszę użyć magii, w końcu bywa, że jestem o nią podejrzewana, więc użyję magii, czegoś subtelnego i podprogowego... a zarazem czegoś zupełnie wprost, nie da się? eee tam, jasne, że się da.

Tymczasem.... czekam na Organka, koncert w niedziele, będzie interesująco, pod każdym względem.

środa, 9 grudnia 2015

opowieść o stracie ("Makbet")

Jest to film dobry i interesujący. Aktorstwo na wysokim poziomie  (Marion Cotillard jest absolutnie fantastyczna, mówi tym wierszem Szekspirowskim, a ja jej wierzę, rozumiem, przekonuje mnie to), jest to film niekomercyjny, toteż widząc wchodzących na salę przypakowanych kolesi z popcornem, którzy - sądząc z dialogu - spodziewali się radosnej rąbanki, pomyślałam "No to się chłopaki rozczarują" i rozczarowali się... Ale ja nie, ja byłam pod wrażeniem tego, że ta historia jest żywa, pomimo tego, że aktorzy mówią wierszem, a efektów specjalnych w zasadzie nie ma, wszystko zrobione prostymi, ale bardzo malarskimi obrazami i ujęciami (las "idący" pod mury zamku - świetny, niedosłowny, potraktowany jak metafora): zdjęcia, kostiumy, plenery, kolory, pomimo drobnych historycznych odstępstw od średniowiecznego kolorytu, wszystko wypada autentycznie, świat jest krwawy i brudny, ludzie nie śpią i dostają świra, Lady to po prostu kobieta nieszczęśliwa, a nie zła, co jest wizją, ku której ja zawsze się skłaniałam, interesujące wiedźmy bez Hakate, ale z dziećmi, tytułowy Makbet - piękny i straszny, jak to u Fassenbendera, ma moc, no i Makduf, pokryty bliznami, żołnierz, który wymierza sprawiedliwości osobistą i międzyludzką, Makduf jest niesamowity, bo nadano mu jakaś taką głębię psychologiczną, która mam wrażenie w Szekspirowskim oryginale i innych realizacjach dotąd umykała, w tu ściąga uwagę i naprawdę wzrusza, śmierć rodziny Makdufa okazuje się pod wieloma względami momentem przełomowym i ukazano ją inaczej niż w literackim oryginale, ale był to pomysł trafiony, który dobrze uzupełnił całą historie i pokazał, jaki wpływa na różnych bohaterów ma to wydarzenie, zwiększono też ilość dzieci Makdufa, nie wiem, czy potrzebnie, nie wiem, też po co; generalnie film solidny, ciekawy i rzetelna ekranizacja, ocalająca co się da z Szekspirowskiego oryginału, a mimo to nie koturnowa, nie sztuczna, wciągająca jako historia. Nie chodzi tylko o władzę. Wszyscy wszystko tracą, a miłość umiera sobie powolutku i już, nikt nikogo nie ocala tak naprawdę.

wtorek, 8 grudnia 2015

Mała Mi śpiewa z lekka fałszując....

.....a ja się wzruszam, cóż poradzić, wzruszam się, jak moja mała dziewczynka, śpiewa coś takiego z prawdziwym przejęciem.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Zuza, czyli ostatni Pilch

Ależ mi ta powieść, czy raczej powiastka przypomina "Rzecz o mych smutnych dziwkach" Marqueza! Miejscami niesmaczne, miejscami lekko ble..., miejscami nie sposób na to przystać, ale... zarazem w Pilchowym złośliwawym, obnażającym oku, w Pilchowym języku, w Pilchowej przeintelektualizowanej, ale sentymentalnej przecież emocjonalności wszystko to (to, czyli opowieść o kupionej miłości starca do młódki) jakoś nabiera sznytu zamiast uciec w banał i kicz; podzielam przecież jego cynizm... wiele rzeczy z Pilchem i jego kreowaniem świata podzielam, bo być może tylko dystans czasami ratuje człowieka od strachu, żalu i rozpaczy, która gdzieś tam jest, którą zauważam. Rzecz o miłości, rzecz o śmierci... pamiętając Pilcha z innych powieści wzruszam się naprawdę i wyławiam słowa, zdania, z rzadka dłuższe fragmenty, które zasiewają mi taki piękny i straszny niepokój, które mnie obchodzą, które mnie przejmują. Pisywał już lepsze książki, prawda, ale pomimo tego... czytam i to dla mnie znaczy.

"Zuza albo czas oddalenia" Jerzy Pilch

niedziela, 6 grudnia 2015

szarość i Klimt

I trochę mnie ten Klimt wzrusza  jak zawsze, wiadomo, bo to Klimt, ułożony pięknie, wręcz genialnie szybko i bo on znaczy tak dużo. Czasami proste gesty pełne determinacji znaczą właśnie tak bardzo dużo, że sensy ukryte ciągną się jeszcze dwa metry pod podłogą, a jednak... zupełnie jednocześnie w głowie pryskają mi mydlane bańki przy dźwiękach tłukącego się szkła. Ciekawe, co pozostanie, kiedy ten wirujący wokół tego Klimta pocałunkowy pył opadnie? Patrzę na ten obraz i myślę, czy ci tak czule spleceni kochankowie, gdy budzą się rano są tacy sami, czy światło dnia zabija czy ocala całą tę intymną czułość, jak to z nimi było? czy złoto blaknie, a kwiatki więdną, czy każdy gest staje się jałowy, w zwykłym życiu zwykłych ludzi chyba tak by było, ale może właśnie na obrazie bywa inaczej, w końcu obraz trwa, zastyga w tej chwili, i może tylko to jest jakąś gwarancją, że nic nie ulegnie zniszczeniu, może tylko to, tak czy siak, nagle zauważam, że choć listopad już minął, jestem dziś smutkiem, patrzę na Klimta i jest mi szaro.

sobota, 5 grudnia 2015

Diabeł

zło-dobro drzemie sobie w każdej z naszych rozdwojonych jaźni i tak naprawdę niczego nie da się wyrwać, niczego usunąć, wszystko tkwi w nas jak zadra, jak cierń, nieusuwalnie, cała diabelskość, cała boskość, jedziemy nocą przez świat pogrążony we śnie i nagle nic nie jest jasne, nic pewne, nic oczywiste, jak zawsze za słowami kryją się inne słowa, a za gestami inne gesty 

piątek, 4 grudnia 2015

zdolności Małej Mi

Mała Mi ma wiele niezwykłych talentów, plastyczny jest tylko jednym z nich.
Ma wielki talent do wybaczania, do śmiania się w byle powodu, do okazywania życzliwości nawet tym, którzy średnio na to zasługują, Mała Mi ma po prostu dobrą duszę i optymizm we krwi, ciągle drżę, aby nikt tego nie zagarnął ani nie uszkodził.


Mała Mi: - Musisz sobie kogoś znaleźć, bo ja nie zawsze będę przy tobie i będziesz się czuła samotna. Idź na jakąś randkę i pamiętaj, że powinnaś dostać kwiatki.

czwartek, 3 grudnia 2015

nieczytelne listy (malowanie intuicyjne)

napisałam list do wszechświata, a dzieci małe czytały i zobaczyły tam wszystko i nic zarazem, bo dzieci czytają tylko to, co doskonale widoczne, co ma oczywisty kształt, więc zauważyły kwiatki, zwierzątka, trawy i mnie, księżyc i serce, gwiazdy i żart, a przecież to było chyba o czymś innym, a może właśnie nie? może po prostu chodziło tylko o to, że ja wśród rekwizytów, że ja w świecie, to zawsze jest jakieś zagubienie i tyle, może czytają lepiej niż ja piszę i rozumiem, może to, co najgłębiej skryte leży na widoku, może, no tak


środa, 2 grudnia 2015

koloryt czasów ("Czerwony pająk")

Film przedziwny, straszliwa psychodrama, której mocy dodaje fakt, że inspirowały ją prawdziwe wydarzenia, poczułam strach, przyznaję, ale najciekawsza rzecz, to jednak niezwykle precyzyjnie odtworzone realia PRL - koloryt czasu, totalnie wiarygodny, w kostiumach, zdjęciach, montażu, kreacjach, warto obejrzeć przynajmniej dla tegoż kolorytu.

wtorek, 1 grudnia 2015

"nic nie mówić" - wierszyk z kalendarza, który ktoś dla kogoś przechowuje...

....a mnie udostępniono, żeby pokazać, że prawda, że jest i że się go czyta, bo na korkowej tablicy zawisł, strzep cudzego życia, do kolekcji zapamiętywań.


poniedziałek, 30 listopada 2015

sprężynki


Tomek wysłał do mnie sprężynki, niby bez powodu, ale strasznie jakoś fajnie wyszły. Bo to są wiórki z tokarki, bo bez powodu, choć przecież z powodem - żebym zobaczyła i wiedziała.

niedziela, 29 listopada 2015

"ja ich nie rozumiem, ja tylko wiem, co one mówią"

Oglądałam relacje z Ryjka 2015. Niesamowite, ile w Polsce mamy genialnych kabaretów, a mimo to uważa się nas za poważny i smutny naród, cóż za głębokie nieporozumienie?! płakałam na genialnym skeczu Smile... cudne...




sobota, 28 listopada 2015

Andrzejkowo-Organkowo-Abstrakcyjnie


wieczór zbiegł mi na słuchaniu Organka i Lao Che na nagraniach koncertowych z serii Made in Poland w abstrakcyjnej miejscowości o nazwie Świebodzin (tak, tam mają tuż przed Tesko tego potężnego, kiczowatego Chrystusa... nawet z bliska: nie-do-u-wie-rze-nia), gdzie piliśmy półsłodkie pyszne, zdaje się hiszpańskie wino w towarzystwie łagodnego jak owca pitbulla Jannis, strasznie fajnie było, niby domowo, niby koncertowo, irracjonalnie, ale naturalnie, magia Andrzejek w pełni ocalona i zrealizowana, przy okazji... Organek - boski... po prostu boski, zachwycam się 

piątek, 27 listopada 2015

berlińskie pożegnania


Kuba dotarł do Berlina i został tam sobie, dostałam przesympatyczną kartkę, pewnie zrobił tysiące zdjęć - fajnie; mimo wszystko mam poczucie, że straciłam przyjaciela, jakby wyjechał na Marsa, a przecież nigdy nie był dość blisko, by się rzeczywiście widywać, paradoks.

"Droga K.! Gorące pozdrowienia z Berlina... bla, bla, bla. Naprawdę fajny wyjazd, dużo zwiedzamy, sporo czasu w muzeach, pogoda jak na listopad niezła. Oj, takie tam "pudełko", (...) Ściskam. Kuba".

czwartek, 26 listopada 2015

życiowe tło

dłuuugie wieczory, bo listopad, słucham sobie, Mała Mi choruje na wyjeździe u babci, jest ciemno, chłodno, przeziębiłam się paskudnie i brak mi energii, ale w sumie jest przecież ok, jak na listopad, trochę wina, trochę spokoju, trochę gadania, trochę chińszczyzny i trochę zupełnie zwykłej, ale pysznej pizzy, trochę książek, muzyka cały czas; nie widać mnie zza starty prac do sprawdzenia..., i to tyle i już; Wojtek mówi, że to "wyłuskiwanie treści z genialnej formy", a Aśka, że "jakoś za dobrze prawie przetrwała listopad"

środa, 25 listopada 2015

różowe

różowe kwiatki bez okazji?! wow... i goździki moje ulubione, piórka, jej.... a nawet nie mam tych imienin przecież


wtorek, 24 listopada 2015

teatr i psychologia ("Steve Jobs")

Zapewne wielu ludziom się nie spodoba "nowy Jobs", bo to jest film bardzo teatralny, niekomercyjny, ma mnóstwo ciętych dialogów, mnóstwo psychodramy, mało tradycyjnie pojętej akcji, dużo napięć, syntez, sygnałów emocji, których odczyt wymaga skupienia, wrażliwości na niedopowiedzenia i przestrzeń międzysłowną, Fassenbender - boski, Winslet - świetna.

poniedziałek, 23 listopada 2015

"podwrażenia"

Zupełnie spontanicznie i niemalże tak jak stałam dałam się wczoraj zabrać na koncert Proletaryatu,
jakoś tak nagle poczułam, że tak, że w sumie czemu nie? że po prostu pójdę i już, 
a na koncercie:
mocna rockowa energia, mocne męskie granie i generalnie mocne wrażenia... wow...


niedziela, 22 listopada 2015

pierwszy śnieg

pobiegłam pobiegać i wyczyścić mózg, trochę zimno, ale szybko się rozgrzałam, śnieg już leży w lesie i burość listopada ścieka z drzew, ale i tak przecież pięknie, bo to las, więc dobrze mi to zrobiło,  jak zawsze; myślę, myślę, myślę, wszystko na raz chodzi mi po głowie, ale kiedy biegnę przez las jest klarowność, jest w tym porządek, jest równowaga, jesień mija, a ja wydobywam się a niej w swoim miarowym tempie, i mimo wszystko, i pomimo wszystkiego naprawdę jest w porządku



 
 


sobota, 21 listopada 2015

słoikowe wspomnienie


zdjęcie z konkursu, na wiersz, i taka tam jest świetna pani z boku, ładnie się uśmiecha 

a dziś mam lazy day, cudownie nic się nie dzieje, pełne domatorstwo, jakieś tam rozmowy, krzątania się, zakupy, za oknem listopadowa wilgoć, a ja z kubkiem kawy w ręku - miła, osadzająca mnie w świcie rzecz, kubek, kawa, ciepło, moje głupie koty, świat w bezpiecznych ramach, słucham Skubasa, żyję sobie, jestem sobie, przemykam się wspomnieniami po minionym tygodniu, słoiki - ładne były, sporo muzyki, czyli dobrze, ciepłe wieczorne światło, sporo ciszy i przestrzeni, uff

piątek, 20 listopada 2015

"chodzę po lodzie kruchym jak wiara w cud" - zna-ko-mi-ty koncert (SKUBAS)

 


Byłam na koncercie z Martą. Namówiłam ją, bo Skubasa nie znała, a ona muzykiem jest przecież, więc niech zna... i co? i płytę po koncercie kupiła i po autograf pobiegła, znaczy się: podobało się specjaliście. Nawet ja jednak nie sądziłam, że tak świetnie wypada Skubas ze swoim zespołem na koncercie, instrumentalnie, na żywo, kiedy zawsze wychodzą wszelkie braki grania i wokalu, tutaj nie wylazło nic, genialnie zagrany koncert, kompozycje super, wszystko to bardzo męskie, świetne zaśpiewane, czepiłabym się tylko nadmiaru wokaliz (czy muszą być w każdej piosence?). Muzycy, choć nie był to oryginalny skład - bezbłędni, piękna trąbka, genialny basista, dwie cudne gitary, bardzo rytmiczna perkusja, ech... jestem zachwycona? no jestem, bardzo dobre granie, bardzo dobry Skubas, na kameralnym koncercie.

czwartek, 19 listopada 2015

koncertowe inkluzje

Konkurs poetycki, moje dzieci recytują, trzymam kciuki, wiadomo, ogólnie sympatyczny kameralny klimat, ludzi mało, upominki, nagrody, gratulacje, a potem recital dla tych 50 osób co to na sali są jeszcze i... strasznie fajny młody artysta, sympatyczna postać poza tym wszystkim, dowcipny człowiek, ładnie pograł, dobrze pośpiewał, niegłupio pogadał, młodzieży się podobał, a jest to odbiorca niełatwy, grał artysta swoje autorskie rzeczy, naprawdę ciekawe, inteligentnie komponowanie, grał przy prawie pustej sali, ale było to urokliwie, bo grane jakby sala była pełna, dawno nie byłam na tak przyjemnym i bezpretensjonalnym spotkaniu z artystą.

środa, 18 listopada 2015

pilnie potrzebny: błękit


więcej błękitu!!! bardzo by się przydał teraz, prawdziwy błękit, niezmierzony, bezkresny, totalny, właśnie teraz w listopadzie mieć coś prawdziwie błękitnego, to byłby skarb, to byłoby coś wyjątkowego;
tymczasem dni ciemnieją

wtorek, 17 listopada 2015

truflowe cukierki na pewnej pokonkursowej wystawie

Był konkurs fotograficzny i jest wystawa, poszłam zobaczyć prace moich uczennic, zjadłam mnóstwo truflowych cukierków (morze cukierków!!), wypiłam hektolitry soku pomarańczowego (bo trzeba to było popić), obejrzałam sporo naprawdę pięknych zdjęć, w duchu nie zgadzając się wcale z werdyktem jury. Wystawa urokliwa, kilka pięknych cudzych spojrzeń, miły akcent tego dnia.






poniedziałek, 16 listopada 2015

definitywna dynamika powiązań

nieuchronna i złośliwa dynamika relacji:
momenty, w których wszystko jest możliwe zawsze w końcu mijają i okazuje się to nieodwracalne;
chodzi mi właśnie o te bardzo umowne chwile, które trwają kilka sekund lub godzin, a czasami kilka dni albo i nawet tygodni lub miesięcy, co zresztą jest rzadkie; 
chwile, w których możliwe jest WSZYSTKO - wielka namiętność, wielka przyjaźń, wielka miłość, wielkie przywiązanie, nieusuwalna przynależność; 
cały sukces to uważność i precyzyjna synchronizacja, o które przecież tak trudno, jak o każdą otwartość, jak o każdą pewność w świecie pełnym migotliwych niepewności i zwątpień, w świecie, w którym wszystko jest przede wszystkim niepokojem i brakiem;
a chwila mija i wtedy nagle NIC nie jest możliwe, i NIC nie da się już z tym zrobić, 
wybrało się źle, wybrało się dobrze, za późno lub za szybko wykonało pozornie odpowiedni gest, chybiło się celu przez roztargnienie lub pośpiech, brak pośpiechu, gapiostwo, strach, cokolwiek...
i jest po wszystkim, wszystko się pozamykało, definitywnie...

-----------------------------------------------------------------------------

Ja i B.mogliśmy już być małżeństwem, ale moment minął i nie będziemy nim nigdy, nigdy więcej też nie będziemy razem, bo to jest już - koniec, wszystko minione od dość dawna i mogłabym z chirurgiczną precyzją wskazać dzień i scenerię, w której było to mijanie, w której nasza chwila się skończyła, w tle tylko dźwięk tłuczonego szkła, Poznań, tramwaje huczące za oknem, tłumione światło w pokoju Kokos, wtedy, już wtedy.

--------------------------------------------------------------

Także Kuba wyjechał do Berlina na zawsze, nasz moment trwał krótko, moment idealnej przyjaźni i zrozumienia zawieszony w szybkim "kiedyś", bliźniaczego podobieństwa, pomimo różnicy wieku i sytuacji... szkoda, będzie mi go brak.

-----------------------------

W poczekalni u lekarza znalazłam stary kaflowy piec, który nikomu i na nic nie jest potrzebny, tylko stoi tam sobie, bo pewno trudno go wywalić, mimo to: piękny, zabrałam ten piec ze sobą, tak jak i wyobrażenie, że mogłabym się na nim zwinąć jak kot, gdyby tylko ten piec był ciepły i gdyby nie był jedynie rekwizytem.


niedziela, 15 listopada 2015

zatroskane dialogi mailowe

- Czy jedziesz w przyszłym tygodniu do Paryża?
- Nie, zmiana planów, jadę do Berlina....
- To dobrze.

-------------------------------------------

i wszystko jak zwykle jest między wierszami, szkoda, że to nie wystarcza

sobota, 14 listopada 2015

korespondencje z Mediolanu

dostałam kartkę, no, no, no.... nadal mnie to zaskakuje i uważam to za kompletną niepomacalną abstrakcję, tym bardziej że nadawca konwersuje ze mną ostatnio z rzadka, na co zresztą się ze spokojem godzę, bo cóż? bo być może tak być właśnie powinno? tymczasem jednak ten Mediolan w listopadzie, powiało inną rzeczywistością;
hm.... nowa zakładka do książki na jakiś czas


piątek, 13 listopada 2015

komplementy i kwiatki Małej Mi

Skarb nie dziecko....Mała Mi wykonała filcowego kwiatka, który wydaje mi się śliczny, jak większość dokonań Małe Mi, albowiem jest ona istotą niezwykle zdolną. Ponadto dziś Mała Mi samoczynnie i bez prowokacji podniosła w dwóch zdaniach moją podupadającą ostatnio samoocenę do sufitu, gdy siedząc przy kuchennym stole wypaliła: 

- Jesteś najładniejszą mamą na świecie, tak sobie patrzę na inne mamy i one się starzeją, a ty jesteś jak z żelaza, nic się nie zmieniasz, ciągle tak samo wyglądasz, jesteś ładniejsza nawet od cioci Marty!
- Naprawdę? Dzięki córcia, ale nie mówmy jej tego ok?
- No jasne!



czwartek, 12 listopada 2015

korespondencje ławkowe

Z powodu takich drobnych, drobniutkich konwersacji  (choć oczywiście nie tylko) niszczących szkolne mienie zupełnie nielegalnie, nadal bardzo lubię moją pracę.


środa, 11 listopada 2015

kompletnie nie lecę na agenta 007 (Spectre)

dłużyło mi się, był spory chaos fabularny i kompozycyjny, spora przewidywalność (czasami bondowsko fajna, a czasami po prostu nudna), efekty oczywiście efektowne, kilka zabawnych dialogów, ładne zdjęcia, poza tym jednak całość nie trzyma w napięciu, nie porywa i nie zabija (ziew)

wtorek, 10 listopada 2015

w gotyckich dekoracjach (Crimson Peak)

"Wzgórze krwi" - trochę jestem rozczarowana, estetycznie jest to ładne, fabularnie trochę żadne (rymuję... czy to oznacza wyższy poziom recenzowania?),
wizja duchów - efektowna, a najbardziej wzruszającą, autentyczną postacią jest - przynajmniej dla mnie.... - główna postać negatywna, być może jestem dziwna i tyle... poza tym mało magii, dużo patologicznych relacji... piękne kostiumy, ładna muzyka w tle, ciekawa i dość przewidywalna psychopatia domowego chowu, ogólnie: rzecz taka sobie.


"Nasza miłość jest potworna i stajemy się potworami."

niedziela, 8 listopada 2015

supełki

Kiedy biegnę, wszystko jest takie klarowne, czyste i proste, myśli pozostawione samym sobie nagle udzielają mi genialnie oczywistych odpowiedzi na wszelkie wątpliwości i być może jedyny kłopot polega wobec tego na tym, że nie mogę biec ciągle, że w końcu trzeba przestać, i wtedy wszystko znowu zawija mi się na supełki.