środa, 17 października 2018

dom za torami, wspomnienie o cioci Stefci

Najstarsza siostra mojej babci miała na imię Stefcia i zasłynęła z tego, że jako młoda dziewczyna zakochała się w bracie swojego ojca, a ponieważ z tej miłości szybko pojawił się potomek, to wkrótce po kościelnych dyspensach została żoną tegoż brata, był to rodzinny skandal, o którym się tylko szeptało; Stefcia miała z tego małżeństwa dwóch synów, losów pierwszego nie znam, drugi był mocno kulawy i mieszał z nią całe życie, w czasach, gdy byłam bardzo mała, ciotka była już starą otyłą kobietą mieszkającą z synem, starym kawalerem w małym mieszkanku w baraku za torami, chodziło się tam własnie przez tory, z mojej dziecięcej perspektywy było to dość daleko, babcia zabierała mnie tam, gdy byłam mała, 3- może 4-letnia, więc wszystko to jest w mojej pamięci mgłą, ciocia była miła, miała ładną twarz, myślę, że niegdyś musiała być bardzo ładna, włosy skręcały się jej w paciorki, dawniej czarne, w czasach z mojej pamięci prawie całkiem już białe, ale najbardziej pamiętam, że była bardzo gruba, zupełnie inna od babci, która bardzo dbała o swoją figurę, i było jakoś tam w tym jej domu biednie i smutno, w ogóle w tych barakach tak było i trwało tam właśnie takie biedne i trochę smutne życie, mnóstwo umorusanych dzieciaków w okolicy, na które od czasu do czasu wydzierały się matki, szare ściany, pochyle płotki, rachityczne ogródki przed każdym okienkiem i wszędzie zapach wagonów i torowiska, chyba najbardziej pamiętam ten zapach, nie wiem skąd on się bierze, z tych kamieni, którymi są tory wysypane? z jakichś smarów, którymi przeszło drewno? z tego metalu? z wagonów? bo wagony tam były tylko towarowe, i stacje napraw tych wagonów niedaleko? były czy nie? nie wiem, nie jestem pewna, ale całe życie kręciło się tam wokół pobliskiego torowiska i wagonów, które stały w różnych miejscach; czy ja lubiłam tam chodzić? chyba tak, to była jakaś odmiana, ciocia Stefcia była w porządku, wujka (jej syna) prawie nie pamiętam, nawet imienia nie mam w głowie, pamiętam ich twarze, i to, że ciocia pierwsza umarła, a babcia dwa miesiące po niej, albo nie, odwrotnie, najpierw babcia, najmłodsza z sióstr, a potem nagle Stefcia, która była z nich najstarsza, one umierały, a ja miałam mniej więcej sześc lat, czyli o wiele za mało, by rozumieć i czegoś więcej się o nich dowiedzieć, ale zawsze, kiedy idę obok torów i czuję ich specyficzny zapach, myślę o domach za torami i o ciotce Stefci.



wtorek, 16 października 2018

chodząc po żołędziach

choruję i mimo to snuję się trochę po mieście, siedzenie w domu jest takie sobie, a na dworze jest ładnie, słońce, złota jesień, błękitne niebo, na dworze jest lepiej, trochę odrealniona szłam więc przez park i nagle poczułam, że idę po dywanie zasłanym drobniutkimi kośćmi, wrażenie było dość upiorne i niepokojące, spojrzałam pod nogi, a to były tylko żołędzie, połacie gęsto leżących żołędzi, a mimo to dla moich stóp, dla mojej świadomości, to były nadal drobne kostki, ślady po małych śmierciach małych stworzeń - i tak, oczywiście pomyślałam o Betty, często o niej myślę


poniedziałek, 15 października 2018

czas zupy cebulowej

siedzę w domu, bo jestem chora, a jak byłam mała to się robiło w takich razach syrop z cebuli i pewnie dlatego mam jakieś przekonanie o jej leczniczych właściwościach, i pewnie także dlatego wyszło tak, że robię dziś zupę cebulową, przy której w fazie wstępnej płacze się nieludzko, bo w końcu sześć cebul trzeba poszatkować, a poza tym popłakać zawsze można, bo powód się znajdzie, i.... choć jestem w gotowaniu taka sobie, i choć w sumie to tego nie lubię, to zupa cebulowa mi wychodzi, z zupy cebulowej mogę być dumna, bo pięknie pachnie w całym domu, nawet Mała Mi wynurzyła się spytać, co tak atakuje jej nozdrza, a przede wszystkim zupa cebulowa jest bardzo smaczna, tysiąc razy lepsza od cebulowego syropu


A teraz prawdziwy przełom, będzie przepis!! Niech ludzkość korzysta

SKŁADNIKI
- 6 cebul (ok. 0,5 kg)
- 2 małe ziemniaczki (lub jeden średni batat)
- 50 g masła
- 1 łyżka tymianku
- 1 liść laurowy i 4 ziela angielskie
- 4 ząbki czosnku
- sól, pieprz ziołowy, zioła prowansalskie, majeranek
- serek topiony 100 g
- 1 duża marchew
- 1 duża pietruszka
- śmietana (żeby potem na zupie wlanej już do miseczek zrobić kleksa)
- 1,5 litra wcześniej przygotowanego bulionu (może być oczywiście z kostek bulionowych)

WYKONANIE
1. Do ciepłego bulionu wrzucić pokrojoną marchewkę, pietruszkę ziele angielskie, liść laurowy i pokrojone w kostkę ziemniaczki - gotować 20 minut na średnim ogniu, żeby zupa lekko bulgotała.

2. Cebule pokroić i na patelni udusić na maśle do szklistości (czyli mały płomień przez 25 minut i często mieszać, bo jak cebula się przypali, to zupa będzie gorzka), po 10 minutach szklenia cebuli dorzucić łyżkę tymianku, a na ostatnie 5 minut poszatkowany czosnek.

3. Cebule wrzucić do bulionu i gotować 25 minut (małe bulgotanie) razem z przyprawami (sól, pieprz, zioła prowansalskie, majeranek).

4. Dodać  pokrojony serek topiony i pogotować jeszcze 5 minut mieszając od czasu do czasu.

5. Zabrać zupkę z ognia i zmiksować na gładki krem, potem do miseczek i dać na to kleksik śmietanki lub grzanki, jeśli ktoś lubi.

Mała Mi poleca, a Mała Mi to koneser.

niedziela, 14 października 2018

idziemy jesienią przez miasto

dużo sobie chodzimy, bo pięknie jest, taka własnie jesień pełna słońca, złota i kolorów, idziemy i staramy się ją zauważać, w międzyczasie obżeramy się regularnie tartą agrestową w Sowie, dziś chyba pierwszy raz musnęła mnie nitka babiego lata i było w porządku, czas mija i nie ma na to rady


sobota, 13 października 2018

chustka

zawisł u nas kolejny anioł, przypisany przez Lilu dniowi moich urodzin, a obok niego przywiązała mi się chustka Betty, nosiła ją czasami na szyi, żeby zadać szyku i teraz po prostu okazało się, że ta chustka się została, i przecież nie wyrzucimy, przecież nie wyrzucę, więc niech sobie tu będzie, do tego tuż obok, nad drzwiami do garderoby ciągle wisi napis "tu rządzi maltańczyk", nikt go nie zdjął i chyba nikt już nie zdejmie, całości pilnuje wiśniowy anioł - taka mam fantazję, że pilnuje


piątek, 12 października 2018

wielki różowy fiołek






dostałam dziś prezent od dzieciaków, wielgachnego fiołka, zupełnie mnie zaskoczyli, wręcz zaczaili się w klasie na mnie w tym kwiatkiem i czekoladkami, które zresztą chwilę potem zjedliśmy... i oczywiście wiem, że za organizacją takiej akcji kryje się inicjatywa dwóch, góra trzech osób, a reszta się życzliwie dorzuca, ale i tak to przecież jest dużo, i fajnie, że ktoś, coś, że tak i oczywiście zarumieniłam się jak głupia i bardzo byłam zawstydzona, jak mi "sto lat" jeszcze śpiewali... i warto to wszystko pamiętać


czwartek, 11 października 2018

historia pewnej piosenki (Slow train soul- Twisted cupid)

myślę, że to jest najpiękniejsza miłosna piosenka jaka znam, w każdym razie na pewno jedna z najpiękniejszych i od lat mi towarzyszy, pokazał mi ją jeszcze na studiach... nie, tuż po nich, chłopak, którego imienia już nie pamiętam i który nawet nie był moim chłopakiem, ale została mi po tym, jak się minęliśmy w naszych życiach ta piosenka, potem jeszcze kilka miesięcy później Janek się nią bardzo zachwycał, a później już słuchałam jej tylko ja sama, później już była tylko moja, uwodzi mnie zresztą od lat i dziś mi się znowu przypomniała, znowu słuchałam, znowu mnie to zaczarowało

środa, 10 października 2018

na drabinie - od Vanesth (street art. 49, Nysa)

w Nysie pojawiło się coś nowego Vanestha, pewnie jeszcze pachnie farbą, widziałam to na razie tylko na cudze oczy, ale przy pierwszej okazji pójdę obejrzeć na własne, jednak - póki co - jeszcze dymiący i zupełnie nowiutki kawał sztuki, który przyfrunął prosto z Nysy, jestem podekscytowana, że jest, że nowy, że mogę jechać i obejrzeć


wtorek, 9 października 2018

kot zwany Hitlerem

żeby mnie rozbawić pojawił się kot, rzeczywiście z charakterystycznym wąsikiem, rzeczywiście fajny, więc udaję, że się śmieję, generalnie udaję, nie mam na siebie innego pomysłu


poniedziałek, 8 października 2018

"praca, szkoła, śmierć" (Myslovitz - Bar Mleczny Korova)

chciałabym, żeby było inaczej, ale jest Tak, mam zupełną żałobę i czuję ją cały czas, nawet gdy usiłuję na potrzeby świata i ludzi udawać, że jest inaczej, to ja sama wiem, że nie pamiętam już, kiedy byłam tak nieszczęśliwa jak teraz, kiedy miała takie poczucie beznadziejności i szczerej obojętności wobec wszystkiego i wszystkich,  wobec mnie samej najbardziej, ale ponieważ jestem mistrzem przetrwania, zaczęłam oglądać zdjęcia szczeniąt, żeby zapełnić tę pustkę, która mnie zjada, nawet wyobraziłam sobie, jak by to było mieć nowego psa, ale w gruncie rzeczy nie starczyło mi wyobraźni, a właściwie starczyło tylko na tyle, żeby zrozumieć, że ja nie chce nowego psa, chcę, żeby wrócił Mój pies, i chodzi tylko o to, że to niemożliwe

niedziela, 7 października 2018

niezauważony bucik

chodzimy po mieście, gadamy i chodzimy, zwłaszcza ja, chodzę i gadam, żeby nie poddać się natręctwu jednej myśli, po drodze dziecięcy bucik, ładny, a ja go nie zauważyłam, niczego nie zauważam i mało mnie obchodzi, nie czytam, nie biegam, nie śpię, budzę się o piątej rano, choć nie  mam już po co



sobota, 6 października 2018

dziś umarła Betty

właśnie tak nie zdechła, tylko umarła, a ja czuję się przestraszne, jakbym zdradziła najlepszego przyjaciela i myślę o sobie źle, bo niby nie było już wyjścia, ale... przecież nigdy nie wiadomo, są cuda, czasem są cuda, ale tymczasem mój ukochany pies umarł, i bał się, kiedy dostał narkozę, bał się, to trwało tylko moment, ale przykleił się do mnie i siedzi mi pod skórą, teraz wiem, że to chyba jest tak, że kiedy się osuwasz i umierasz, to jest ten strach, skoro nawet zwierzę to wie, i być może wtedy samo umieranie jest wybawieniem przed tym lekiem, być może tak jest, patrzyłam jak gaśnie jej wzrok, jak wszystko zamiera i staje, i było to najokropniejsze z moich doświadczeń, odeszła Shiny i Lucky Betty Boo, Szczęka Sprawiedliwości, nasza Biała Małpa, najdroższy przyjaciel, najukochańszy członek rodziny, o którego zdrowie może nie dość czujnie walczyliśmy, może nie dość długo, nie wiem..., na którego uczucie i oddanie żadne z nas nigdy nie zasługiwało, bo my ludzie nigdy nie dorastamy do psiej miłości, to ogromna strata, bo to był wyjątkowy pies i jestem w rozpaczy, jeśli nawet brzmi to tandetnie, jestem i chcę, żeby wróciła, zakopaliśmy ją blisko nas, z jej zabawką i kością, w zielonym kocyku, prawie jakby spała, szybkie "dobranoc" i już, wszystko o wiele za szybko i w ogóle to wszystko jest nie tak







piątek, 5 października 2018

pożegnania [Coldplay - O (Fly On)]

siedziałam dziś wieczór z moim ukochanym psem na kolanach i słuchałam w kółko tej piosenki, głaskałam moją Betty i płakałam, bo nie jestem w stanie jej uratować i jestem wobec niej winna, nieważne co zrobiłam, a czego nie, nieważne są racjonalne przesłanki, jestem winna i nie umiem jej pożegnać

czwartek, 4 października 2018

jeden liść na całą jesień

przegapiłam i przegapiam tę jesień, dopiero dziś pierwszy raz zatrzymałam się, żeby ją zauważyć, bo do tej pory nic, ani krzewy, ani kaszany, ani nic, całkiem nic, zupełnie nic, pewnie też resztę tej jesieni przegapię, myślę, że to taki rok, taki czas, czuję się na to wręcz skazana, jesień jest w tej chwili na planie mocno odległym, nie mam na nią przestrzeni w mojej koncentracji, więc pewnie to jedno spojrzenie z dziś i ten jeden liść muszą mi wystarczyć i tak już będzie


środa, 3 października 2018

kumple

moje durne koty przez całe swoje kocie życie tłuka się, fukają na siebie, i nocami ścigają po domu, trwa nieustająca walka o dominację, w której biało-czarny prowadzi wojnę podjazdowo-zaczepną, a szary koniec końców jest bezwzględnym dominatorem, status tego związku można określić jako... mocno skomplikowane, ALE wystarczyło, że zrobiło się w domu zimno, bo z oknem jesień, a ogrzewanie jeszcze się nie odpaliło i proszę, nagle moje koty to najlepsi kumple, zadekowani na ulubionej narzutce w moim łóżko, oj rzadki to, wręcz unikatowy widok... bardzo dupków lubię



poniedziałek, 1 października 2018

umywalka (street art 49, ZG, garaże koło Jaskółczej, autor: WAEK)

jednym z pierwszych streetartowych malunków, którymi się zachwyciłam w ZG była piękna wielka twarz z profilu, która kojarzyła mi się z renesansowym malarstwem i właściwą mu idealizacją, była w tym magia i wdzięk, więc chętnie go odwiedzałam, teraz jednak obraz ten istnieje tylko na moich zdjęciach, zresztą jak wiele streetartowych dzieł zamazanych przez inne, nowsze wykonania, teraz nawet przyłapałam artystę kilka dni temu, jak zamalowywał mój ulubiony renesansowy profil i zastępował go realistycznym zdjęciem - męskiej jak się wydaje - umywalki, i niby ok, to się może podobać, dobrze to jest wykonane, tysiąc razy staranniej niż poprzedni malunek, nie dyskwalifikuję,  doceniam, ale i tak... żal mi tamtego, i jak zawsze myślę sobie, że fajnie, że jednak ciągle usiłuję łapać i utrwalać te streetartowe dzieła, bo ich żywot bywa krótki, a przecież szkoda, przecież trochę żal




niedziela, 30 września 2018

zrosty

nie mogłam się napatrzeć na te drzewa, jakoś przedziwnie zrośnięte, część martwa, część żywa, ale ciągle razem i jakoś mnie to urzekło, nie wiem, czy ludzie potrafią tak się nierozerwalnie przeniknąć, w naszym świecie chyba nic nie jest na zawsze, bo my nie jesteśmy na zawsze, i może piszę tak, bo jestem smutna, a może rzeczywiście tak własnie jest


sobota, 29 września 2018

o umieraniu i o winie

zawiesiliśmy kolejnego anioła, ale przecież zupełnie nie o to chodzi, w sumie to był pusty, choć ładny gest, tak naprawdę jednak wszystko ogniskuje się wokół tego, że trzeba pożegnać psa, wszystko krąży wokół wątpliwości na ten temat, wokół żalu po stracie, chociaż pies jeszcze z nami jest, myślę, że choroba i umieranie są okrutne i straszne, równie jak nasza bezsilność wobec nich, myślę, że gdybym była silniejsza, mądrzejsza lub lepsza, to może dałoby się to inaczej rozwiązać, a moje poczucie winy wobec psa, że tak nie jest, jest ogromne, myślę, że czeka mnie wiele strasznych chwil i że będę płakała jak głupia, trochę nie jem, trochę nie śpię, trochę myślę o sobie źle, bo może powinnam go pielęgnować i podtrzymywać jego życie dopóki sam nie umrze, to by oczywiście wymagało ciągłej opieki, regularnych kontroli u weta i pewnie z czasem coraz większej ilości zabiegów, bo przecież będzie tylko gorzej niż teraz, ale przeraża mnie ta daremność, być może trwająca nawet lata, boli mnie cała ta udręka i psa, i moja, która będzie zamierzała donikąd, czy jednak myślałabym wówczas o sobie lepiej? tak naprawdę nie wiem i nie mam mocy, by to roztrząsać

piątek, 28 września 2018

kawowa magia i jej brak





powiesiłam w domu tydzień temu nowego anioła od Lilu, bo chwytam się już magii nawet, i anioł jest kawowy, ale co tam... pomyślałam, że może jednak coś niekawowego się z niego  wydostanie, tymczasem bez zmian, ja słabo śpię, bo czuwam na posterunku, a pies nadal choruje, już trzeci tydzień i naprawdę myślę, a nawet wiem, że może nie wyzdrowieć, tylko nie umiem się do tego przyznać, kiedy na mnie patrzy



czwartek, 27 września 2018

fascynacje (Mark Knopfler - Golden heart)

dziś piję malagę i słucham piosenek Knopflera, które zalecił mi do wysłuchania Myku, młody audiofil, który ma wszelkie dane po temu, by stać się moim ulubionym uczniem w mojej nowej klasie, cóż zrobić? lubię nieszablonowe osobowości, buntowników, których pięknie spala ich pasja, stare dusze, które przerastają rzeczywistość, i jest tak, że to dziecko kazało mi słuchać, więc słucham, bo podziwiam to dziecko, bo to jest jakaś piękna inteligencja i piękna osobowość...


i.... jest jeszcze coś całkiem innego, w sumie śmieszna sprawa, pojawił się w mojej okolicy mężczyzna, któremu ewidentnie bardzo się podobam, do tego stopnia, że nawet taki gamoń jak ja, któremu umykają zwykle tego typu awanse, zauważył, że coś jest na rzeczy, i co? i nic, schlebia mi to - rzecz jasna (w końcu mam prawie 40 lat, więc poniekąd miło, że jeszcze i że nadal jestem zauważalna), ale mnie to w gruncie rzeczy nie obchodzi, co jest przyjemnym odkryciem i właśnie tak o tym myślę, że to jakaś jest śmieszna rzecz, bo ja przecież zupełnie na poważnie mam już złote serce, wiec cała reszta mnie nie interesuje, cała reszta jest czymś poniżej tego, co już mam

środa, 26 września 2018

blaski i cienie sagi rodzinnej ("KAMERDYNER")

zabrałam moje nowe niebiologiczne dzieci do kina na film o potencjalnie epickim rozmachu, długo było i chyba się nudzili niekiedy, bo film ma dłużyzny, zwłaszcza na początku, całe wprowadzenie w historię jest zwyczajnie o wiele za długie, ale pomimo usterek (takich jak płytki wątek miłosny, który zamiast ubarwiać akcję okazuje się dziwnie nieprawdziwy i przez to obojętny, nie absorbuje, nie angażuje emocji) jest to film ważny, jako historyczne świadectwo trudnych czasów i wielkich niesprawiedliwości i okropnych zbrodni oraz jako swego rodzaju pomnik losów mniejszości kaszubskiej i jej języka; grający kaszubskiego "króla" Gajos oraz inni aktorzy grający Kaszubów przez cały film konsekwentnie mówią po kaszubsku i nagle odkryłam, że to jest ładny język, i że to naprawdę jest osobna tradycja, kultura, osobna względem Polaków grupa etniczna, może zabrzmi to bardzo nauczycielsko, ale ten film ma wielkie walory edukacyjne po prostu, poza tym drugi plan aktorski jest lepszy i ciekawszy niż pierwszy, Woronowicz grający niemieckiego grafa - znakomity, Gajos jako Bazyli Miotke to piękna postać, Anna Radwan - świetna i ciekawa jako kobieta, także kostiumy, plenery, inscenizacje scen to się udało, ma rozmach, ale scenariusz?... jest różnie i nierówno, jest kilka świetnych dialogów,  mocnych scen, ale też kilka rozwlekłych scen, w których nie wszystkie postaci są wielowymiarowe, a przez to przekonujące i rzetelne, mimo wszystko.... ceny film, wart uwagi, wart obejrzenia i dobrze, że dzieci widziały, i że ja widziałam, bo trzeba patrzeć i wiedzieć, żeby pamiętać i zauważać

wtorek, 24 lipca 2018

Chopin tu i teraz od Vanesth (street art cz.48, Nysa)

na boku budynku, w którym jest hotel "Chopin", na oko dość elegancki, jest kolejny świetny szablon, naturalnej niemalże wielkości Chopin rozdaje swoje nagrania, świetny pomysł, świetne wykonanie, oczywiście znowu od Vanesth, bardzo to jest dobre i inteligentne, podziwiam


niedziela, 22 lipca 2018

wszystkie utracone bratki

przez kilka ostatnich lat sadziłam na moim balkonie pnące bratki, potem zbierałam nasionka i miałam takie bratki jakby bardziej moje i bardziej własne, rok temu nie posadziłam, bo wyjechałam na całe wakacje, w tym roku tak samo, ale zasiałam ich na wiosnę trochę w otmuchowskim ogródku, który od dziś jest już bezpowrotnie utracony i pożegnany, zanim wyjechaliśmy zdążyły sobie jednak te moje bratki zakwitnąć, i cieszyłam się z tego, choć przecież już byliśmy za progiem, choć dzieje się tyle innych rzeczy, choć pewnie zauważyłam i doceniłam je tylko ja, ale to nic, były i kwitnęły, i to ja je zasadziłam, może się jakoś po okolicy rozniosą? to możliwe, i wtedy będzie to po mnie jakiś ślad














sobota, 21 lipca 2018

wielkie nyskie wakacje

dziś jest ten dzień, w którym zamieszaliśmy na trochę w Nysie, w kamienicy, w kawalerce, bez balkonu, ale i tak jest fajnie i teraz mamy tu na trochę dom, żyjemy, pijmy kawę, patrzymy na Włóczykija kupionego na ostatnim Lecie Kwiatów, przenieśliśmy się, duża zmiana



piątek, 20 lipca 2018

Batman i Joker od Vanesth (street art. 47, Nysa)

i znowu... kolejne uliczne dzieła, na ścianie tuż koło przystanku czeka na autobus Batman, niecierpliwie zerkając na zegarek, a na tym samym budynku, na jego zielonym boku, niejako za węgłem, czeka Joker - przemyślana konstrukcja, do tego świetnie wykonana, nieprzypadkowa, pomyślana z poczuciem humoru, świetna rzecz i prawdziwa ozdoba miasta, artysta podpisuje się jak Vanesth, brawo on




czwartek, 19 lipca 2018

nienawiść i krzywda (kot w OTM)

w dużym stresie na już i na wczoraj szukam mieszkania w Nysie, wyprowadzam nas z OTM, w zupełnie przypadkowym międzyczasie spotkałam kota, który się mnie bał, a ponieważ się mnie bał, to mnie szczerze nienawidził, i ok, i nie mam żalu, myślę, że za taką nienawiścią stoi krzywda i bagaż złych doświadczeń, bo przecież nawet kot nie rodzi się z taką pełną wrogości nieufnością, i żal mi tego kota, choć rozumiem jego napięcie, rozumiem jego gotowość na kontrę, w tym tygodniu jestem dokładnie taka, mam dokładnie tak samo, zatem "witaj bracie" - tak powinnam była mu powiedzieć, zamiast głupiego "kici, kici", przepraszam cię kocie za wszystko



środa, 18 lipca 2018

nowe w Nysie

jest zimno i deszczowo, i to nie sprzyja niczemu, bo moknę nawet pod zdobyczną parasolką, biegałam po Nysie, oglądałam, szukałam, i myślę, że to tu, że teraz to będzie tutaj, my i nowa naszość, na chwilę, na krótki fragment tej opowieści, takie małe życie w Nysie na teraz, na wakacje, myślę, że to może być TU i że może się udać