czwartek, 30 kwietnia 2020

geneza - Marek Krajewski "Mock. Pojedynek" (24/52)


Chronologicznie "Mock. Pojedynek" to pierwsza część przygód detektywa, ale de facto - jeśli brać pod uwagę kolejność pisania - jest to tom 8 i nie sposób nie uznać go za swego rodzaju prezent dla fanów serii oraz postaci Eberharda Mocka. 

Mocka ma w tej powieści lat dwadzieścia kilka, jest zatem młody i nie myśli jeszcze nawet o karierze w policji, studiuje filozofię na wrocławskim  uniwersytecie i marzy o karierze naukowej lub nauczycielskiej, co dla syna ubogiego szewca z Wałbrzycha byłoby niesłychaną nobilitacją i awansem społecznym. Tymczasem jako student bieduje, choć zrazem daje się poznać jako zdolny i obiecujący młodzieniec, do tego rzecz niezwykła - Mock w zasadzie nie pije alkoholu, choć w typowy dla niego sposób już ugania się za kobietami. Boryka się jednak z pewnym towarzyskim ostracyzmem, bo nie należy do żadnego bractwa studenckiego i jest zdeklarowanym przeciwnikiem pojedynków, które uważa za irracjonalny i bezsensowny zwyczaj rozwiązywania sporów. Tymczasem na uczelni trwa walka o władzę, wpływy i  katedry... Zwolennicy eugeniki i jej przeciwnicy ścierają się w walce o umysły studentów. Kiedy w niejasnych okolicznościach ginie sprowokowany do pojedynku, uwielbiany wykładowca doktor Adler, który miał objąć katedrę Wydziału Filozofii, jego przyjaciel, profesor Nolan zwraca uwagę na przenikliwego i trzymającego się na uboczu Mocka. Obiecując mu asystenturę oraz pomoc w karierze, wciąga go do detektywistycznego śledztwa w sprawie śmieci Adlera. I tak, poprzez Nolana Mock poznaje Eugstera - swojego przyjaciela, duchowego ojca i mistrza, czyli detektywa, które uczy go wszystkiego, co w późniejszych czasach będzie dla Eberharda kluczowe....  pod wieloma względami relacja tej dwójki jest niezwykle urokliwa i wzruszająca. I wiele się w tej powieści dzieje, jest wiele scen, które pozwalają zrozumieć Mocka z kolejnych części serii. Bohater przeżywa pierwszą miłość, walczy zawzięcie ze swoim osobistym wrogiem, buntuje się przeciwko ojcu, prowadzi pierwsze śledztwo i poznaje mało etyczną, ale skuteczną sztukę brania ludzi w imadło..... Staje się powoli Mockiem, którego znamy, ale już samo śledzenie tego procesu jest fascynujące.

Poza tym "Mock. Pojedynek" jest powieścią bardziej obyczajową niż kryminalną, a przez to mniej noir, mniej mroczną niż inne części serii, nie jest to jednak z mojej strony zarzut. Myślę, że utwór, który pokazuje swego rodzaju genezę Mocka musi taki być, musi stworzyć bogaty obyczajowy kontekst, aby ukazać przeminę, czy raczej dojrzewanie i dorastanie bohatera. Świat wrocławskiej uczelni to nie tylko rywalizujące ze sobą bractwa i pojedynki umownie uznawane przez policję za samobójstwa, to przede wszystkim biblioteki, ćwiczenia z tekstami, liczne wykłady i błyskotliwe polemiki profesorów, którzy stanowią społeczną elitę. Istotne jest także całe pozauczelniane życie studentów pochodzących z różnych narodowości oraz - rzecz nadal egzotyczna - losy pierwszych studentek, które muszą radzić sobie w tym mocno męskim świecie. Do tego Breslau ukazane jest tym razem głównie od strony sal wykładowych, od strony szkół i uniwersytetów oraz pięknych mieszkań wykładowców i biednych lub bardziej zasobnych stancji studenckich, od strony restauracji i skromniejszych knajp, w których spotykają się młodzi, od strony lasków, w których trwają pojedynki o honor... Oczywiście jest również intryga kryminalna i jest śledztwo, prowadzone początkowo przez Eugstera, ale później przejęte przez Mocka, nie jest to intryga tak zawikłana jak w innych tomach serii, ale nie można też mówić o jej przewidywalności. Podział na Tych Dobrych i Tych Złych jest co prawda od początku utworu dość wyrazisty i pomimo kilku volt w zasadzie utrzymuje się przez całą powieść, lecz za to wątek sensacyjny rozrasta się w toku powieści, odsłaniając kolejne uwikłania postaci, co sprawia, że jest to wątek po prostu bardzo wciągający i nieoczywisty. Jak zawsze u Krajewskiego nie ma postaci zbędnych, nawet w epizodach, każda scena, każdy wątek i bohater są znaczące i stanowią składnik ostatecznych rozwiązań. Ciekawie wypadają też różne etyczne wątpliwości młodego Mocka, które towarzyszą jego dorastaniu do roli detektywa brudzącego sobie ręce w imię sprawiedliwości. Dość dokładnie widać też moment, w którym bohater stoi na rozdrożu i musi dokonać wyboru między karierą naukową a policyjną, ten wybór jest częściowo świadomy, a częściowo można mieć wrażenie, że wynika ze specyfiki osobowości Mocka i pozostaje w pewnym stopniu poza nim. Wszystko, co się dzieje, ludzie, których spotyka, nawet środowisko, z którego się przyszły detektyw wywodzi, ale przede wszystkim to, jak złożonym i pełnym sprzeczności człowiekiem jest Mock - WSZYSTKO prowadzi go do policyjnej kariery. Jako fanka powieści o Eberhardzie i Breslau czytałam ten świetnie napisany, choć przecież dość łagodny jak na serię o Mocku tom ze szczególną przyjemnością.

Marek Krajewskie "Mock. Pojedynek"

niedziela, 26 kwietnia 2020

Kamila Mitek "Pożar w mojej głowie" - book tour 22 (23/52)

"Pożar w mojej głowie" to kawałek przyjemnej popularnej literatury obyczajowej, z którą spędziłam fajnie, a zarazem niebanalnie czas. Mimo całej lekkości stylu i niewątpliwego poczucia humoru, którym dysponuje autorka, nie jest to bowiem powieść czysto rozrywkowa czy płytka, to dobra historia o dorastaniu, o zmianie, o pracy nad sobą u kobiety, która co prawda jest dorosła, ale na swoją emocjonalną dojrzałość i idące za nią prawdziwe zadowolenie z życia musi zapracować.

Dorota jest strażakiem. Uwielbia swój zawód, jest bardzo oddana pracy i podporządkowuje jej nawet osobiste życie, koledzy cenią ją i szanują, jedynie dowódca, Ryszard ma co do niej wątpliwości, nie jest pewien, czy dziewczyna ma dość sił, by sobie radzić w czasie akcji i po prawdzie nie jest zadowolony, że ma w swojej drużynie kobietę. W efekcie nierzadko ją dyskryminuje podczas przydziału zadań, nie szczędzi jej też złośliwości, a tymczasem Dora nie jest osobą, którą należy prowokować. To dziewczyna niezwykle porywcza i krewka, która w gniewie reaguje często niepotrzebnie i nadmiernie na słowa i zachowania ludzi, choć nie zawsze zasługują one na tak gwałtowny sprzeciw. Krzyczy, mówi zbyt wiele i nierzadko żałuje swoich słów, ale nawet widząc swój błąd, nie zawsze umie przeprosić. Jest trochę jak zbuntowana nastolatka w ciągłej gotowości na protest i to z byle powodu, zwłaszcza na początku powieści wydaje się mało świadoma siebie i zwyczajnie nie radzi sobie ze swoimi emocjami, a tymczasem jest to przecież inteligentna, wrażliwa i przede wszystkim dorosła kobieta. To zachowanie, ten tytułowy nieustanny "pożar w głowie" Doroty kładzie się cieniem na relacjach dziewczyny nie tylko z przełożonym, ale też z matką i z trudem tolerowanym ojczymem, którego Dora nie zaakceptowała po śmierci ojca. Wkrótce komendant wysyła Dorotę i Ryśka na trzytygodniowy obóz z trudną młodzieżą, co nie tylko stworzy okazję do zmiany ich relacji, ale także do tego, by Dorota pomagając swoim podopiecznym przyjrzała się też samej sobie, swojemu zachowaniu, motywacjom, decyzjom i wreszcie wyrosła z bycia nadpobudliwą dziewczynką....

Powieść jest bardzo dynamiczna i gęsta od zdarzeń, głównie dlatego, że dominują w niej dialogi, zresztą często niezwykle dowcipne i zachowujące żywioł prawdziwej rozmowy. I to jest świetne. Tym czego mi brakuje jest natomiast bardziej wnikliwy opis świata, sytuacji, przeżyć wewnętrznych  oraz miejsc w narracji. Autorka stawia na akcję i dialogi, i one są w powieści naprawdę dobre, fajnie pomyślane i prowadzone, ale żeby niektóre wydarzenia wybrzmiały, dobrze byłoby im stworzyć pewną przestrzeń dzięki bardziej rozbudowanej narracji, która wprowadzałaby określone nastroje, uzupełniała psychologię postaci o wewnętrzne monologi, dawała sytuacjom i słowom kontekst. Druga rzecz, że "Pożar w mojej głowie", którego jednym z tematów jest rozwój osobowości głównej bohaterki oraz kilku innych postaci drugiego planu, z powodu nie dość rozbudowanej narracji traci potencjał powieści psychologicznej, który był w tej książce bardzo duży. Nie da się bowiem zbudować głębokiego i pełnego portretu psychologicznego bazując tylko na słowach i reakcjach postaci, takie mocno behawioralne podejście nie oddaje całej złożoności bohatera, na którą składają się też opisy miejsc, które lubi lub nie, sposób, w jaki postrzega innych, jego wewnętrzne rozterki, których nie zdradza w dialogach czy postrzeganie świata, którego nie wyraża słowami. Tych elementów jest mało. W efekcie "Pożar w moje głowie" jest ciekawą powieścią obyczajową o dużej dynamice wydarzeń, ale psychologicznie ma swoje braki, co osłabia siłę emocjonalnego oddziaływania na odbiorcę. Jeśli wydarzenia rotują za szybko, czytelnik nie ma szansy ich w pełni przeżyć i się w nie zaangażować,poza tym jeśli bohater nie odsłoni swoich emocji bardziej wielowymiarowo niż poprzez dialog i zachowanie, to odbiorca nie ma szansy w pełni go zrozumieć i włączyć się w jego przeżycia. Kamila Mitek jest zatem dobrą pisarką obyczajową, ale dopiero po rozbudowaniu pisarskiego warsztatu ma potencjał na twórcę prozy psychologicznej, bo pomysłów na literacko interesujące postaci czy relacje na pewno jej nie brak. No właśnie... 

Mocną stroną utworu jest niewątpliwe to, że oprócz Dory w "Pożarze w mojej głowie" na wszystkich planach, nawet w epizodach jest sporo wyrazistych, ciekawych i zapamiętywalnych postaci. Koledzy z drużyny strażackiej: Poeta i Rudy, czyli refleksyjny indywidualista i prosty chłopak szukający u Dory porad w sprawach sercowych i zupełnie dziwacznie, choć skutecznie je realizujący. Świetną postacią jest także przyjaciółki Dory, czyli twarda i pyskata wielbicielka moro i strzelnicy - Zocha, gustująca w starszych panach w wieku jej utraconego ojca, co prowadzi do wielu dość komicznych sytuacji z udziałem Doroty. W ogóle ten wątek przyjaźni Dory i Zochy to jest bardzo urokliwa i ładnie pokazana relacja między kobietami. Na drugim planie pojawia się też przystojny Adonis, którego Dora spotyka niemal wszędzie i nieudolnie usiłuje z nim flirtować, jednocześnie mając w głowie tysiąc dwuznacznych komentarzy na jego temat. No i ludzie, których spotyka bohaterka na obozie, w tym psycholog Asia, instruktor Jan czy nawet kuchcik Łukasz, wszystko to są postaci na tyle osobne, ciekawe jako ludzie, że mogliby być bohaterami osobnych powieści. Dobrze wypadli też młodzi gniewni, którymi opiekowała się Dora na obozie, widać było jak ich relacje się zmieniają, jak się uczą, dorastają, choć przyznam, że niekiedy zachowanie młodych wydawało mi się na wyrost dojrzałe, co zwłaszcza dotyczy Gotty, Mendy czy Karoliny, którzy czasami samoświadomością i refleksyjnością, a nawet pewną dojrzałością wydawali się przerastać nie tylko rówieśników, ale i znacznie starszą od nich Dorotę. Jednak jedną postacią, która rzeczywiście w moim odczuciu mało się udała jest ojczym Dory, Roman, bardzo niejednorodny bohater. Krytyczny i początkowo w wielu komentarzach toksyczny względem Doroty, a z drugiej strony szczerze angażujący się w jej życie, chwilami wydaje się dążyć do porozumienia, choć zarazem często sam je burzy niepotrzebnymi słowami. Długo nie wiadomo co myśleć o tym człowieku, a wynika to z jego sprzecznych zachowań, wydaje się konfliktowy, dominujący nawet, ale nie wobec matki Dory, nie umie z pasierbicą rozmawiać, ale wydaje się ją znać i niekiedy rozumieć. To postać pełna sprzecznych reakcji i postaw, które trudno ułożyć w całość nawet po wyjaśnieniu sekretu, który ukrywa. Generalnie jednak trzeba przyznać, że rozmaitość interesujących postaci i związanych z nimi wątków drugoplanowych świadczy o sporej pomysłowości i kreatywności autorki. 

Kolejna zaleta "Pożaru w mojej głowie" to pewna merytoryczna rzetelność powieści, w tym zwłaszcza wiarygodnie, realistycznie opisane akcje strażackie z udziałem Ryśka i Dory oraz  prowadzenie i organizacja obozu dla trudnej młodzieży. Można mieć pewność, że autorka zadała sobie trud, by poznać niuanse pracy strażaków, a także, że faktycznie wie, na czym polega terapia zajęciowa, praca z psychologiem, zajęcia sportowe czy konkursy typowe dla obozów dla młodzieży czy wreszcie nawet sam przebieg takiego obozu. Wszystko to pozwoliło na stworzenie scen obyczajowo bardzo wartościowych i prawdziwych.

Kamila Mitek jest też autorem dobrze panującym nad przebiegiem głównego nurtu akcji, widać, że ma na nią pomysł, który konsekwentnie realizuje, dobrze panuje też nas stylem i językiem wypowiedzi zarówno na planie narracji, jak i dialogów. Z drugiej strony jak wielu początkujących i kreatywnych pisarzy czasami pada ofiarą pewnej klęski urodzaju, ma tyle pomysłów, że chce je wszystkie wykorzystać i niektóre wątki się gubią, nie zostają domknięte, choć przyznać należy, że dotyczy to jedynie odległych planów akcji i epizodów.  Przykładowo: Rysiek deklaruje w rozmowie z Dorotą, że żona chce do niego wrócić i choć jest to istotne dla dalszego toku akcji, nie dokańczają tej rozmowy; inna rzecz: wiele wskazuje na to, że rodzice mają sekret przed Dorotą i że dotyczy on zdrowia matki, tymczasem okazuje się, że sekret jest całkiem innego rodzaju i nie wiadomo, czemu wypływa on w tym, a nie innym momencie życia rodziny, nie jest to psychologicznie przygotowane i nie wiadomo, czemu rodzice zdradzą go córce teraz, a nie wcześniej, pozostaje to niedopowiedziane; inny przykład: na obozie dwóch chłopców tkwi w konflikcie, dochodzi do bójki, obiecują sobie zemstę, ale... nic z tego nie wynika, obóz się kończy i mimo, że Rysiek deklaruje podtrzymanie kontaktu z jednym z chłopaków, nie wiadomo, co dalej się stało z tymi relacjami.... i teraz: każdy z tych fabularnych pomysłów, które same w sobie są dobre, można by usunąć i wykorzystać w innej powieści i byłoby to bez straty dla ""Pożaru...", którego fabuła byłaby po prostu bardziej przejrzysta. Zresztą finał powieści i tak gromadzi mnóstwo mocnych, zaskakujących i efektownych zwieńczeń kilku kluczowych wątków, jest to wręcz finał pełen fajerwerków i nieco nawet przeszarżowany, jeśli chodzi o skalę emocji i zaangażowań, które deklarują niektóre postaci. To jednak jest także prawdopodobnie efekt nie dość wielowymiarowych  portretów psychologicznych, o których pisałam wcześniej. Nie zmienia to faktu, że planowe prowadzenie głównego nurtu akcji (dojrzewanie Doroty) oraz wątków drugoplanowych dowodzi, że autorka dobrze panuje nad całością i w przemyślany sposób prowadzi czytelnika przez wydarzenia.

Warto także podkreślić, że "Pożar w moje głowie" jest powieścią pełną pozytywnych wartości i dobrych emocji, co sprawia, że po prostu przyjemnie się go czyta. Mimo że bohaterowie nie są wyidealizowani i każdy ma swoje słabości, to dość konsekwentnie przyjaźń, lojalność, życzliwość, odwaga są dla nich istotne. Wiele razy czytając powieść śmiałam się też zarówno z żartów sytuacyjnych, jak i dowcipnych sformułowań. Myślę, że ta lekkość, ta pogoda ducha wpisana w tę powieść bardzo sprzyjała przekazywaniu bardziej ważkich treści, takich jak potrzeba pracy nad sobą, podjęcia walki o swoje szczęście czy konieczność doceniania, zauważania i traktowania ze zrozumieniem innych ludzi. Tym sposobem "Pożar w mojej głowie" łączy dwie ważne i nie tak częste w literaturze popularnej cechy: może skłonić czytelnika do cennych dla jego rozwoju i postrzegania siebie i świata refleksji, a zarazem pozostawać dla niego książką pełną humoru, lekkości, po prostu przyjemną i nieprzytłaczającą lekturą.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję autorce Kamili Mitek oraz organizatorce book tour Monice z Zaczytanego świata Moni.









środa, 22 kwietnia 2020

"Człowiek leży na kanapie, wpatruje się w tę drugą osobę i zastanawia się, dlaczego go tak niemożebnie irytuje." Maciej Marcisz "Taśmy rodzinne" (22/52)


"Taśmy rodzinne" to jest debiut naprawdę świetny i wierzę, że o tym pisarzu jeszcze usłyszymy, że się go jeszcze będzie czytać. Dla ludzi, których dzieciństwo lub raczej dorastanie i młodość przypadły na lata 90-te będzie to książka wręcz organicznie bliska ich doświadczeniom, dla całej reszty czytelników - świadectwo czasów, ale przede wszystkim ponadczasowy obraz rodziny i jej trudnych, nieoczywistych relacji przebiegających w myśl zasady, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko... no właśnie już nawet nie na zdjęciu, ale bardziej na taśmie VHS.

Kluczową postacią w powieści jest początkowo Marcin Małys, młody artysta, który próbuje swoich sił w wielkim mieście. Pochodzi z zamożnej rodziny, ale mimo to tonie w długach po tym, jak ojciec odciął go od rodzinnej fortuny, także rodzeństwo i matka zerwali z nim kontakty, gdy w swojej sztuce wykorzystał rodzinne taśmy i obnażył wstydliwe sekrety (przemoc w domu), kładące się cieniem na idealnym wizerunku rodziny. Chłopak przeżywa wielki kryzys w każdej dziedzinie życia. Dopada go twórcza niemoc, znajomi dzwonią tylko w kwestii oddania długów, przyjaciół w zasadzie nie ma, powoli odsuwa się od niego ukochany chłopak, rodzina uparcie milczy, w końcu zdesperowany wraca do rodzinnego domu, gdzie zastaje pogrążoną w marazmie i depresji matkę, która rozstała się z ojcem. Pomimo jej początkowego oporu zaczynają powoli wegetować w opuszczonym domu, który Marcin stara się sprzątać. Wracają wspomnienia sprzed lat: dostatnie, wręcz bardzo bogate życie, reprezentacyjny, modny dom, idealna, skupiona na dzieciach matka, groźny i zapracowany ojciec, rywalizacje między rodzeństwem, ulubione przez całą rodzinę cotygodniowe wielkie zakupy, wizyty dziadków, czas gdy mieli wszystko, ale czy na pewno? Ten idealny obraz coraz częściej ujawnia pęknięcia. Frustrację i samotność matki, które po latach rodzinnej sielanki miażdżą jej wolę i chęć do życia, despotyzm przemocowego ojca, który nie umiał odnaleźć się w życiu rodzimym i surowo karał każde przewinienie, rodzeństwo w nieustannym wyścigu o prezenty i uznanie rodziny... A jednak na taśmach VHS z rodzinnych uroczystości wypadają ci ludzie dobrze, wręcz sielankowo, są ładni, weseli, dobrze ubrani, zadowoleni, przeżywają dobry czas, dobre chwile, bo taśmy rodzinne zapamiętują tylko to, co warto pokazać i przechować. Cennym walorem tej rodzinnej opowieści  z "Taśm rodzinnych" jest to, że dochodzi w niej do głosu także ojciec rodziny - bardzo trudna, złożona postać. Widzimy jego biedne dzieciństwo, okrucieństwo pijanego ojca, cierpiętnictwo matki i ambicję, nieposkromioną ambicję i talent do robienia pieniędzy, który trafia na dobry czas w latach 90-tych i widzimy też miłość do bliskich, której nie umie ten bohater wyrazić inaczej jak przez wysokie wymagania i gniew.


Małysowie to rodzina, która wypada dobrze na obrazku. Na filmie. Na zdjęciu. Poza tym jednak dziedziczy z pokolenia na pokolenie jakiś ból, strach i niezdolności do budowania prawdziwie głębokich relacji. A może wcale nie.... Może pod wzajemnymi zaszłościami i żalami jest przywiązanie, miłość i zrozumienie? Może jest. "Taśmy rodzinne" to minisaga naszych czasów. Świetnie, wartko napisana i bardzo prawdziwa opowieść o cenie, którą się płaci za specyfikę nowobogackich lat 90-tych, ale też w ogóle za bycie częścią rodziny, o której prawda jest ukryta gdzieś między scenami rodzajowymi utrwalonymi na taśmach, a wspomnieniami i podpiętymi do nich emocjami każdej osoby, która tę rodzinę tworzy. Bardzo interesująca i dotkliwa powieść. 

Maciej Marcisz "Taśmy rodzinne"

sobota, 18 kwietnia 2020

"W niewiedzy, że się istnieje, jest wyzwolenie od czasu i śmierci." - "Prawiek i inne czasy" Olga Tokarczuk (21/52)

Prawiek to miejsce osadzone gdzieś między wielowymiarową, pozbawioną transcendencji mistyką i twardą, dotykalną rzeczywistością; Prawiek znajduje się gdzieś dokładnie w połowie drogi między nimi, bo jest w nim namacalne Tu i Teraz, życie bardzo konkretnych ludzi, w bardzo konkretnym miejscu, są ich miłości, śmierci, ich rodziny, kochankowie, przyjaciele, są ścieżki ich jednostkowych losów naznaczane w tym samym stopniu przez przypadek, los lub okoliczności zewnętrzne, takie jak historia czy decyzje innych ludzi, ale jest też w Prawieku coś, co rozciąga się ponad tym wszystkim, swego rodzaju niewzruszone trwanie, nadrzędność wobec ciągle umykającego czasu i zmienności przestrzeni, która nie ma nic wspólnego z Bogiem, jest jakaś magia i niepodpowiedzenie. W tej małej wsi, w jej mikrokosmosie jest wszystko, cały makrokosmos życia, całe jego dobro i zło, chaos i uporządkowanie, Prawiek jest jako soczewka, która ukazuje i skupia wszystko, wszystkie czasy ludzkiego życia i doświadczenia zarówno w skali jednostki, jak i ludzkości w ogóle. Tak to widzę, tak to czytam. Choć zarazem myślę, że dla wielu czytelników "Prawiek i inne czasy" to będzie po prostu świetna saga rodzinna, a dla jeszcze innych powieść wręcz filozoficzna, bo ma ten utwór bardzo szerokie spektrum odbioru i odczytania, bo wierzę, że dla każdego może on odsłaniać zupełnie inne sensy i być może właśnie na tym polega wyjątkowość tej książki. Ja na przykład nie mogłam opędzić się od skojarzeń z realizmem magicznym, może nie takim jak u Marqueza, bo bardziej przypominał on realizację tego nurtu z pisarstwa Angeli Carter, ale jednak... dla mnie "Prawiek i inne czasy" to jest realizm magiczny. Przede wszystkim jednak jest to powieść napisana genialnie, piekielnie smutna i piękna. W moim mocno subiektywnym odczuciu "Prawiek..." opowiada też bardziej o kobietach niż o mężczyznach, jakby czas kobiet był gęstszy od zdarzeń i emocji, bardziej pełen znaczeń i odniesień, choć krzywdzącym byłoby powiedzieć, że nie ma w tej powieści świetnych postaci męskich. A mimo to... mężczyźni bardziej idą i przechodzą przez kobiece życia niż w nich są, a kobiety mocniej i zauważalnej trwają, może dlatego ich śmierć wnosi w świat więcej umierania, więcej kończy, przysparza więcej rozpadu i strat ich rodzinom, przestrzeni, światu... Może tak jest, a może tylko ja tak to w "Prawieku..." przeczytałam i zobaczyłam? Ta powieść Tokarczuk w większym stopniu niż inne książki, które znam, jest jak lustro i to lustro, w którym człowiek widzi coś więcej niż swoje odbicie, w tym lustrze każdy czytelnik (niezależnie od wieku, płci i czasów, w których żyje) ma szansę zobaczyć i zaważyć także to, jak sam postrzega świat, co w nim zauważa, co wpisuje się w jego zapamiętywane doświadczenia i przekonania o sobie, ludziach i rzeczywistości. I myślę, że właśnie to czyni z tego utworu arcydzieło. 

"Prawiek i inne czasy" Olga Tokarczuk

czwartek, 16 kwietnia 2020

Gerard odchodzi

przez ostatnie 10 lat moim sąsiadem była pan Gerard, lat na oko 100, ale deklarował, że 80 kilka, drobny uprzejmy staruszek o wielkich niebieskich oczach, które mimo upływu lat nie straciły swojej barwy, dzięki nim wyobrażałam go sobie jako małego chłopca, który wesoło bieganie do matki, jako młodego chłopaka, jak tym błękitem spogląda na dziewczynę, którą kocha, jako dojrzałego mężczyznę, który wychowuje swoje dzieci, dla mnie jednak przecież zawsze był starcem, ale gdzieś w wyobraźni wiedziałam, że był kiedyś inny, w końcu każdy z nas kiedyś był inny.. choć mieszkaliśmy vis a vie rzadko się widywaliśmy, czasami pukał do moich drzwi, lękliwie i z wahaniem, wiedział, że mam psa, zostawały mu jakieś kotlety i chciał je dać, ale martwił się, że się obrażę, bardzo się o to martwił, więc od razu przepraszał, brałam te kotlety, dziękowałam, zapewniałam, że się nie obrażam, czasami mijałam się z nim na schodach, częściej z jego wnukiem, który go odwiedzał, raz zapukałam z prośbą o udostępnienie piekarnika, ale coś tam nie działało, miał porządek w domu, taki archaiczny porządek złożony ze starych meblościanek i od lat nieremontowanych ścian, ale radził sobie, żył samotnie i samodzielnie, przy jakimś tam wsparciu z rzadka pojawiających się krewnych, zwykle to był ten wnuk, duży śniady chłopak, kompletnie niepodobny do Gerarda, widać te niebieskie oczy to jakiś gen recesywny i nie przeszły, szkoda; Pan Gerard był jednym ze stałych punktów mojego wszechświata, moje życie pędziło gdzieś dalej i dalej, a on ciągle był taki sam, mijały lata, a on nic, ciągle taki sam, starszy, przygarbiony, niebieskooki, uprzedzająco grzeczny, cichy sąsiad, który lubił mojego wrzaskliwego psa... mimowolnie stał się fundamentem mojej codzienności, trwaliśmy sobie razem w naszej ciszy i przemijaniu, czasami zamieniając kilka słów

którejś nocy Pan Gerard upadł i nie mógł wstać, stukał i wołał aż usłyszeli go sąsiedzi z dołu, przyjechali strażacy wyważyć drzwi, przyjechało pogotowie, zabrali go, nie wiedziałam tego, ale wiem,  potem była cisza, jakaś większa i głośniejsza niż zwykle, a miesiąc potem przyszli ludzie do domu Gerarda i wyrzucili całe jego życie na śmietnik, mebelki ze sklejki, kiczowate obrazki, dywany, po których udeptywał swoje ścieżki, wywalili zawartość piwnicy, a z niej kilka pięknych starych podróżnych walizek, z którymi Gerard pewnie kiedyś przemierzał świat i które zniknęły prawie od razu, wyrzucili szafki kuchenne, piecyk, a potem w domu Gerarda zaczął się generalny remont, prucie ścian, rycie, huk i trzaski aż jego dom przestał przypominać jego dom, teraz to mieszkanie pod wynajem dla studentów, zmieniono wszystko, nic nie pozostało po Gerardzie, dlatego myślę, że umarł, choć tego nie wiem na pewno, bo nie pojawiła się na drzwiach zwyczajowa klepsydra z wyrazami żalu, a mimo to wiem, że go nie ma i że już się nie spotkamy na schodach, gdyby żył nie pozwoliłby wyrzucić wszystkiego, zerwać ze ścian obrazów, na które patrzył przez większość życia, nie oddałby walizek, z którymi podróżował, sprzeciwiłby się temu grzecznie acz stanowczo, jakoś wiem, że tak by było, gdyby był; tymczasem runęła mi część wszechświata razem z nieobecnością niebieskookiego Gerarda i myślę sobie, że to nie jest tak, że nasze życie kończy się zwykle tak sobie, wcale nie jest tak dobrze, bo nasze życie to zawsze jakaś mroczna tragedia w skali zazwyczaj mikro, a finał zawsze jest pustką, wśród której miotą się krewni i spadkobiercy, jakaś ekipa remontowa i może zbieracze śmieci, bliscy i obcy ludzie, którzy wyrzucają całe Twoje życie na śmietnik, by zrobić sobie miejsce i niby jest to naturalna kolej rzeczy, która i tak jest czymś niegodnym i paskudnym, szczególnie w kontekście niebieskich oczu Pana Gerarda

środa, 15 kwietnia 2020

znak czasów

Był taki moment w zeszłym tygodniu, że powiedziałam: -Wiesz co? Zamówię nam te maseczki, bo jeszcze się niedługo okaże, że trzeba nosić, a my nic nie mamy...
Kolejnego dnia ogłoszono, że od następnego czwartku trzeba mieć maseczki, a ja byłam szczerze zaskoczona.


wtorek, 14 kwietnia 2020

" (...) aby żyć, musimy kłamać?" Marek Krajewskie "Mock. Golem" 20/52

"Mock. Golem" to najnowsza część serii i już sama jej konstrukcja trochę mnie zdezorientowała, bo odbiega dość mocno od pierwszych powieści Krajewskiego o przygodach Eberharda. A mimo to psychologicznie jest to przecież książka pod wieloma względami wybitna, chociażby jako studium alkoholizmu czy po prostu przeżyć i przemyśleń alkoholika, który usiłuje wyjść z nałogu. 

Powieściowy czas to rok 1920. Mock jest człowiekiem, który się stacza, coraz mocniej pogrążając się w pijackiej malignie, która zaciera mu granicę między rzeczywistością a majakami. Detektyw pomieszkuje w Sierocińcu, czyli w swego rodzaju przytułku dla miejskiej biedoty i podczas pijackiego ciągu gubi powierzone mu przez lekkomyślną prostytutkę dziecko... w końcu trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie poznaje doktora Bielera leczącego uzależnienia hipnozą. Mock dość ufnie poddaje się jego wpływowi i wchodzi na drogę abstynencji.... tymczasem w Breslau trwa polityczna walka o władzę. Nieujawniona, pełna spisków, knowań, zakulisowych działań, w które zamieszani są najbardziej wpływowi mieszkańcy miasta. W niewyjaśnionych okolicznościach umierają młode, zwykle pochodzące ze Wschodu Żydówki, którymi próbują się opiekować wpływowe i bogate żydowskie rodziny z Breslau, dziewczyny deklarują w przedśmiertnych zapiskach, że składają się w ofierze dla Golema i umierają... z żalu; tymczasem po mieście krąży też sekta z charyzmatycznym przywódcą, który zbiera coraz więcej zwolenników, w tym uwodzi piękną córkę brata wiceministra; jednocześnie w jednej z knajp przy torach wyścigowych zbierają się wpływowi nacjonaliści, z którymi współpracuje dziennikarz Grauvetter, nietykalny zięć prezydenta policji Gawelki i zarazem wróg Mocka. A nasz detektyw właśnie tkwi gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Niemal mimowolnie, bo wynika to z tego, że zwyczajnie zna tych wszystkich ludzi, są oni jego przyjaciółmi lub są jego zapiekłymi wrogami, zwierzchnikami, znajomymi, podejrzanymi, Mock po prostu zjawia się tam, gdzie toczy się walka, której ze swojej perspektywy do końca nie dostrzega i nie rozumie, a której okazuje się ważnym składnikiem.

Akcja "Mock. Golem" jest bardzo złożona, ale ma swój logiczny tok, jest to jak zawsze u Krajewskiego intryga o przemyślanej, choć nieoczywistej i nieprzewidywalnej konstrukcji. Wydarzenia rozciągają się na miesiące i niekiedy dzielą je odstępy tygodni i to wyraźna zmiana względem poprzednich części, które zwykle prezentowały wydarzenia skondensowane w czasie i ewentualnie dodawały perspektywę kilku lat, by dopisać ich zwieńczenie. Rozdziały nie są podzielone na miejsca i opatrzone datą, ale zaledwie ponumerowane, to też spora zmiana, trudno mi orzec czy na lepsze, bo lubiłam dotychczasową, pełną niemieckiego ordnungu kompozycję powieści Krajewskiego. Niemieckie nazwy ulic Breslau mają polskie odnośniki na bieżąco podawane w przypisach pod tekstem, zamiast ich objaśnień na końcu, co przyznam trochę mi przeszkadzało i rozbijało tok powieści. No i Smolorz - "Mock. Golem" to chyba jedyna cześć serii, w które jest otwarcie wrogi wobec Mocka, jest to zrozumiałe w perspektywie przeżyć obu postaci opisanych w "Widmach z Breslau", ale jednak.... dla wielbiciela tej dwójki zaufanych przyjaciół może to być pewien szok. Podobnie zresztą jak to, w jakich okolicznościach dochodzi do poprawy wzajemnych relacji Smolorza i Mocka. Oprócz ciekawej, niebanalnej intrygi najmocniejszą stroną powieści jest analiza przeżyć oraz stanów emocjonalnych i psychicznych Mocka jako alkoholika i abstynenta. Jest ona wnikliwa i przekonująca. Można co prawda podważać to, czy prezentowana przez autora rozległość wpływu hipnozy na czyny człowieka pozostaje w zgodzie z tym, co naukowo stwierdzono w tym zakresie, ale z drugiej strony - pamiętając, że akcję utworu osadzono w okresie dwudziestolecia międzywojennego - trzeba przyznać, że powieść prezentuje wiedzę na temat hipnozy, którą w owym czasie dysponowano, więc pozostaje prawdopodobna na płaszczyźnie powieściowego czasu akcji. Szczerze mówiąc bardziej przeszkadzało mi nieco zbyt łagodne jak na Krajewskiego zakończenie utworu, oczywiście nie dotyczy ono rozwiązania kryminalnej intrygi, tu jest jatka, ale raczej osobistych problemów Mocka... pojawia się sporo wybaczeń i pojednań, sporo zaskakujących pozytywnych zwieńczeń drugoplanowych wątków, choć może rzeczywiście "należały" się one Mockowi po więcej niż drastycznych przeżyciach, które zgotował dla niego autor w tym tomie serii. "Mock. Golem" - to brutalne w obrazach, wciągające, bardzo wiarygodne psychologicznie pisanie z genialną, złożoną intrygą mocno osadzoną w realiach lat dwudziestych i jak zawsze... w Breslau.



piątek, 10 kwietnia 2020

zauważanie magnolii

bardzo trudno jest mi w tym roku zauważać magnolie, ale przecież lubię je bardzo, każdej wiosny wypatruję ich kwiatów i tego bezczelnego momentalnego piękna, właśnie zakwitła moja ulubiona



czwartek, 9 kwietnia 2020

"Miasto było przebiegłe, cwane, zmęczone" (Marek Krajewski "Dżuma w Breslau" 19/52)

Kolejna część kryminałów o Mocku, myślę, że trzeba to przyznać wprost i bez krygowania się - jestem fanką, bardziej Krajewskiego niż Mocka, ale jednak. Czytam kolejne tomy z przyjemnością, kupuję kolejne i z obawą myślę, że niedługo przeczytam wszystkie, że będę musiała wyprowadzić się z Breslau... czy jestem na to gotowa? Poza tym "Dżuma w Breslau" tytułem bardzo pasuje to mojego tu i teraz, bo przecież trwa pandemia, więc aż się prosiło, żeby czytać, więc czytałam...

"Dżuma w Breslau" ma fabułę mniej pełną (choć nie pozbawioną) volt i zawikłanych zagadek niż poprzednie części serii, ale jest w tej powieści taka szlachetna przejrzystość, która mimo wszystko nie pozwala przewidzieć finału. Mocka spotykamy tym razem w kilka lat po śmierci ojca i tragicznych wydarzeniach opisanych w "Widmach w Breslau", dręczony wspomnieniami detektyw ciągle próbuje otrząsnąć się z przeszłości i wielkiego poczucia winy. Jest rok 1923, w tajemniczych okolicznościach ktoś zabija dwie prostytutki, a przedtem wyłamuje im zęby, wkrótce potem ginie ,,opiekun,, obu kobiet. Mock zostaje uwikłany w śledztwo początkowo dlatego, że jest nadwachmistrzem wydziału obyczajowego i ma zidentyfikować ofiary, oczywiście dyrektor kryminalny Muhlhaus ma też swoje plany wobec Mocka, którego inteligencję podziwia, ale pijaństwem gardzi. Szybko okazuje się jednak, że Mock jest uwikłany w sprawę zabitych prostytutek bardziej niż by chciał, bo dowody z miejsca zbrodni zaczynają wskazywać na niego..., co dla człowieka, który regularnie budzi się na kacu i często nie pamięta, co robił poprzedniego wieczoru jest wyjątkowo kłopotliwe... Sytuacja szybko wymyka się spod kontroli.

Moją szczególną uwagę w ,,Dżumie...,, zwróciło to, że cały ten świat Breslau jest w tej części serii jakby szczególnie brudny, zadżumiony złem i krzywdami różnego kalibru. W innych częściach przygód Mocka czasami błysnął jakiś salon, elegancki gabinet, buduar, sala kabaretu... w tej przez większość czasu jesteśmy w miejscach brzydkich i obskurnych: małe knajpki i zatęchłe piwiarnie, zaniedbane poddasza, brudne piwnice, cmentarze, więzienne cele, pełne nieładu pokoiki prostytutek w zapuszczonych hotelikach. W tych miejscach mieszkają ludzie specyficzni, żyjący na krawędzi głównego nurtu życia, na jego marginesie. Pijacy, schorowani bezdomni, prostytutki i ich opiekunowie, zabójcy, gwałciciele, złodzieje, oszuści, szaleńcy oraz cała bezbronna miejska biedota usiłująca przetrwać. Na tym terenie gdzieś ukryte kiełkuje też wielkie zło, które wyrasta z brudu i grzechów miasta; zło, które rośnie w siłę zabijając ludzi często bezbronnych, ale skażonych, zadżumionych upadkiem, to właśnie zło zapragnie skusić także Mocka.... Bardzo podobała mi się ta część serii. Konsekwentnie mroczna, brudna, ale nie pozbawiona przewrotnej sprawiedliwości, której doświadczają bohaterowie. "Dżuma w Breslau" to historia etycznie nieoczywistej, lecz wielkiej pokusy, przed którą staje człowiek nieunikający ubrudzenia sobie rąk w imię dążenia do prawdy. To historia, w której wszyscy okazują się w jakiś sposób winni, słabi, źli, bo wybrać mogą tylko między większym a mniejszym złem i nie zawsze wiadomo które jest które. Czytałam z prawdziwym niepokojem.

Marek Krajewski "Dżuma w Breslau"

sobota, 4 kwietnia 2020

Anna H. Niemczynow "Jej portret" - book tour 21 (18/52)

Kiedy czytałam "Jej portret" towarzyszyły mi naprzemiennie fascynacja trafnością opisów psychologicznych procesów zachodzących w bohaterach i obserwacji obyczajowych oraz frustracja i irytacja, które wynikały z tego, że nie tylko nie bardzo polubiłam Majkę, czyli główną postać, ale też przede wszystkim nie mogłam zrozumieć jej poczynań, bo jej osobowość była dla mnie niespójna i nieprzekonująca. Nie wiem? może tak miało być w myśl powracającej w powieści frazy "Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt", a może jest to kwestia pewnych niekonsekwencji i luk w budowaniu tej postaci. Z drugiej strony trzeba jednak docenić autorkę, która umie tworzyć bardzo przekonujące sceny rodzajowe, np. pełne uroku sceny z dziećmi, sceny z życia małżeńskiego oraz autentycznie wypadające dialogi z codziennego życia - ten cały obyczajowy żywioł powieści ma swój urok i tworzy świat, w którym każdy odbiorca może odnaleźć dla siebie punkt zaczepienia i odnieść jego elementy do swojego życia oraz osobistych relacji. To właśnie jest niewątpliwie siłą tej powieści. I myślę, że aby być uczciwym i dać szansę Annie H. Niemczynow, przeczytam jeszcze kiedyś inną jej powieść dla samej obyczajowości i z nadzieją, że konstrukcja kluczowych postaci wypadnie lepiej.


I teraz o co chodzi z Majką.... Majka zakochała się jako 17-latka, przeżyła wielką nieszczęśliwą miłość, potem poznała kogoś innego i wyszła za mąż, urodziła czwórkę dzieci, zbudowała piękny dostatni dom, którego jest zapobiegliwą panią, do tego odniosła wielki sukces jako pisarka o randzie gwiazdy i swego rodzaju autorytetu, ale... wbrew temu, co w toku narracji usiłuje nam się wmówić, patrząc na czyny, słowa, postawy, zachowania Majki ta 40-letnia kobieta wcale nie jest dojrzała, zupełnie jakby przez ponad 20 lat swojego życia wcale nie dorosła, bo jej emocjonalność zatrzymała się na etapie lat kilkunastu i widać  to zarówno w relacji z przyjaciółką, jak i w relacji z matką, czy w relacjach z mężczyznami życia (mężem, kochankiem czy nawet synem). Na wszystkich tych frontach kobieta, która chce uchodzić za odpowiedzialną i racjonalną panią domu okazuje się kapryśnym dzieckiem, które nie panuje nad niczym. Dzieckiem, które ciągle czegoś nowego chce, nieustannie marudzi, tupie nóżką i goni za "słodyczami", kłamie jak przeskrobie i wini za wszelkie swoje kłopoty i niezadowolenia innych, ale nigdy siebie. I to wszystko jest u dziecka zrozumiałe, bo wiemy, że musi dorosnąć, przetrenować emocje, nabyć doświadczenia, ale u kobiety 40-letniej to po prostu drażni. Tę niedojrzałość bohaterki być może łatwiej można by udźwignąć, gdyby była spójna z osobowością postaci, którą usiłują wykreować inni bohaterowie i narrator. Ambitna pisarka? (która albo nic nie pisze albo tworzy w amoku listy do kochanka i bliżej niedookreśloną powieść, której istnienie jest tylko domniemaniem), troskliwa matka? (która zależnie od nastroju - a ten bywa zmienny - rozpieszcza lub kompletnie lekceważy dzieci i ich potrzeby, także te najbardziej podstawowe), dobra żona? (która regularnie i narastająco krytykuje męża, choć de facto nie ma za co, bo nawet jak biedak coś zrobi nie tak, to staje na rzęsach i niemal na pniu poprawia, mówiąc więc prościej Majka czepia się go zwyczajnie o wszytko), dobra córka? (która więcej niż arogancko obwinia rodziców i ich przeszłość za swoje aktualne wybory i każdą ich pomoc traktuje jak coś co jej się należy), rozsądna przyjaciółka? (które niepotrzebnie okłamuje oddaną jej bezgranicznie koleżankę i aby ją zbyć wykorzystuje to, co o niej wie, aby ją ranić) i ostatecznie szaleńczo zakochana w chłopaku z młodości kochanka? (która w ogóle go nie zna i nie zauważa tego biednego Daniela, bo skupia się tylko na tym, jak on ją pociąga fizycznie i jakie ona sama przezywa dzięki niemu uniesienia). Więc z jednej strony postaci i narrator, a nawet sama bohaterka mówią nam o niej w superlatywach, a drugiej czyny i zachowania Majki nic nie mają z tymi etykietkami wspólnego. I chyba niepotrzebna jest ta sprzeczność, która biegnie głęboką rysą przez całą powieść. Czemu nie pozwolić tej bohaterce być konsekwentnie kobietą  niedojrzałą i samolubną, ale z to wiarygodną? Po co to ciągłe ocieplanie wizerunku, którego poza jałowymi zapewnieniami bliskich i rodziny nic nie broni. Poza tym trzeba też przyznać, że psychologicznie i w zakresie przebiegu relacji jest w postaci Majki sporo rzeczy bardzo udanych. Proces samookłamywania, który Majka przechodzi, aby najpierw dojść do momentu zdrady, a potem we własnych oczach tę zdradę usprawiedliwić, to jak uczy się maskować i przekonująco okłamywać wszystkich, ale samą siebie najbardziej - to jest znakomite. Powolne wygaszanie uczuć do męża pod wpływem namiętności do kochanka i cały ten miłosny amok, w który kobieta wpada z zaangażowaniem godnym 17-latki także opisany jest świetnie, podobnie jak kryzys twórczy, którego jako pisarka doświadcza w pierwszej fazie powieści. Interesującą postacią jest też przyjaciółka Majki oraz jej przeżycia związane z życiem osobistym, choć uważam, że metamorfoza którą ta postać przechodzi pod koniec powieści jest równie niepotrzebna, co nieuzasadniona i mało wiarygodna. Dziwnie nieukończoną i nico kiczowatą postacią jest też Daniel - ukochany Majki z wczesnej młodości. Czytelnik nie ma szansy zrozumieć, co Majka w nim widzi poza bardzo pociągającym ją wyglądem. Ich najważniejsze dla dalszego toku powieści pierwsze spotkanie, choć trwało kilka godzin, nie zostało opisane na  kartach  powieści, a sposób, w jaki Daniel uwodzi ukochaną jest w gruncie rzeczy mało wyrafinowaną, miejscami kiczowatą manipulacją. Niewiele wiemy o ich związku z przeszłości, więc nie znamy też fundamentu tej relacji ani jej dokładnego przebiegu. Oczywiście finalnie okazuje się, że za tą tekturową wydawałoby się postacią kochanka Majki stoi wielki tragiczny sekret, ale choć jest on dużym zaskoczeniem, to podważa sensowność poczynań tego bohatera przez całą powieść, bo razi pewną niekonsekwencją. Sporo jest zatem tych niespójności w budowaniu bohaterów i to w powieści z bardzo udanym przecież kontekstem obyczajowym, bo opisy rodziny, relacji domowych, codzienności, nawet miejsc są bardzo przekonujące i nawet urokliwe. Podobnie zresztą jak opisy procesów, emocjonalnych zmian, którym ulegają postaci.... mam zatem mocno mieszane i skrajne uczucia na temat "Jej portret" Niemczynow. 
Trochę bardzo polecam, a trochę zupełnie nie polecam.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej ze strony Zaczytana Ewelka oraz autorce.