piątek, 25 września 2015

chodzi lisek koło drogi

Po wielu dniach wyczekiwania, stwierdziłam, że jednak rozbiegam moje kontuzje - albo mi przejdzie, albo rozpad będzie totalny i będzie z czym iść do lekarza. Zatem do lasu i bieganie. I oczywiście, że nadal boli! no i trudno, i tak się biegło, poza tym wszystkim fizyczny ból jest znacznie bardziej znośny niż to całe emocjonalne skrzypienie i uwieranie, które towarzyszy mi tej jesieni (a mówiąc "znacznie" mam na myśli ZNACZNIE). Więc biegłam w tempie takim sobie w porywach do miarowo wolnego, kolano strzykało, w biodrze dziwny ucisk (tam serio może być pęknięta kość...), ale w sumie było fajnie, brakowało mi biegania po lesie, jego zapachu, powietrza, a także osobności, którą mi to zapewnia. Spotkałam nawet liska chytruska przechodzącego przez drogę, niespecjalnie się wystraszył, wskoczył w krzaki i mnie z nich obserwował, był przepiękny i chyba bardzo młody, potem nawet próbował za mną trochę iść, w końcu uciekł, ale spoglądał na mnie często (na zdjęciu w oddali widać na białym pasku liska, to on) i była to rzecz miła, urokliwa, inna niż inne.
Ostatecznie wdrapałam się na Kosową Górę, zdrapałam się, przeżyłam, jestem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz