sobota, 27 czerwca 2015

przed startem

a było to tak.... pewnego razu rzekłam nieopatrznie do moich znajomych: wrócę do biegania, zaprawdę powiadam wam będę biegać, niech tylko potomek od ziemi odrośnie! słowo się rzekło i kiedy potomek podrósł, zaczęłam truchtać, oj bolesne to były próby i katorżnicze doświadczenia, ale szybko przypomniałam sobie, jak lubię uciekać (a przecież wiele razy chciałam rzucić w diabły to wszystko, ba, niemalże rzuciłam); no i w tym roku wypadało już gdzieś, jakoś, w czymś wystartować (Bartek ciągle startuje i strasznie mu pozazdrościłam), bo w sumie czemu nie? tymczasem zgodnie z zasadą biednemu (vel. głupiemu) zawsze wiatr w oczy próchno zaczęło się z mego tyłka sypać; zatem nie pobiegłam Icemana w lutym (choć strasznie chciałam mieć to zaliczone), bo po zimie, podczas której nie trenowałam prawie wcale i po moich zdrowotnych zawirowaniach umarłabym po kilometrze, generalnie umarłabym po prostu tak w ogóle; nie pobiegłam Przytoku, bo unicestwiłam kolano (pamiętam złośliwą sugestię Macieja, że oj czas ustawić się w kolejce po endoprotezę... niezwykle zabawne...), po prawdzie rzeczywiście bolało jak jasna cholera czas jakiś, nie dałam rady się przygotować, było nadal za wcześnie; dlatego też... niniejszym.. sezon biegowy zaczynam.... uwaga: jutro - jutro biegnę, jeśli coś się wydarzy i nie pobiegnę (lub - odpukać: nie dobiegnę), to usiądę po trasie i będę ryczeć z frustracji i wściekłości, proszę mnie nie pocieszać i generalnie nie zbliżać się, gdyby do tego doszło, bo nie ręczę za siebie; póki co jestem podekscytowana i trochę się denerwuję, ostatecznie zawsze mogą mnie inni biegacze zadeptać, poza tym średnio lubię fizyczny kontakt, zwłaszcza z obcymi ludźmi, a przez pierwsze 3-4 kilometry będzie ścisk, czyli mało wygodnie i zdecydowanie mało przyjemnie, więc trochę stres, ale też... ekscytacja!! bardzo, bardzo, bardzo


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz