niedziela, 6 grudnia 2015

szarość i Klimt

I trochę mnie ten Klimt wzrusza  jak zawsze, wiadomo, bo to Klimt, ułożony pięknie, wręcz genialnie szybko i bo on znaczy tak dużo. Czasami proste gesty pełne determinacji znaczą właśnie tak bardzo dużo, że sensy ukryte ciągną się jeszcze dwa metry pod podłogą, a jednak... zupełnie jednocześnie w głowie pryskają mi mydlane bańki przy dźwiękach tłukącego się szkła. Ciekawe, co pozostanie, kiedy ten wirujący wokół tego Klimta pocałunkowy pył opadnie? Patrzę na ten obraz i myślę, czy ci tak czule spleceni kochankowie, gdy budzą się rano są tacy sami, czy światło dnia zabija czy ocala całą tę intymną czułość, jak to z nimi było? czy złoto blaknie, a kwiatki więdną, czy każdy gest staje się jałowy, w zwykłym życiu zwykłych ludzi chyba tak by było, ale może właśnie na obrazie bywa inaczej, w końcu obraz trwa, zastyga w tej chwili, i może tylko to jest jakąś gwarancją, że nic nie ulegnie zniszczeniu, może tylko to, tak czy siak, nagle zauważam, że choć listopad już minął, jestem dziś smutkiem, patrzę na Klimta i jest mi szaro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz