poniedziałek, 24 listopada 2014

gdzie jest moje miejsce? ("Niebko" B. Helbig)

          Nie znoszę recenzji, nie chcę ich pisać, po prostu czasami coś czytam i mi się podoba; jak mi się nie podoba, czy zwyczajnie przechodzi mimo, to zbywam rzecz milczeniem, ale czasami, jak czytam, to fajnie jest i wtedy coś tam wyławiam z całości, co oczywiście nie ma w sobie nic z recenzowania, przynajmniej w intencji. I teraz właśnie tak .... sieć skojarzeń, kiedy czytam "Niebko": że w "Weselu" to było takie łatwe, dotykasz serca, coś tam stuka i Poeta mówi "A to Polska właśnie..." i już, i jest, i wiadomo; ale dziś, teraz, zaraz, już, obecnie - świat się zglobalizował, jesteśmy wszędzie, bo możemy być wszędzie, a zatem tkwimy w jakimś nigdzie, z dziada pradziada jesteśmy kundlami Europy, bez korzeni, niemalże bez kontekstów, więc gdzie jest mój dom? nie wiem tego od dość dawna. Może nawet od zawsze, to znaczy trochę wiem, a trochę nie wiem. Dom to przestrzeń, w której cumuje moje życie, to tak, to na pewno, cztery ściany, pies, koty, Mała Mi, jakaś praca, jacyś ludzie, chodniki, krajobrazy, codziennie przedeptywany świat. Ale jest też Holandia i tam też trochę domu. I moja matka i tam też trochę. I wspomnienie o miejscach, do których nie wrócę. I stracone mieszkanie babci złotymi zgłoskami wyryte w głowie, i druga babcia, i jej mieszkanie, w którym wszystko pachniało malinami. I jeszcze poznańska bezdomność, a przecież i tam był dom chwilę. W sumie dużo domów, ale żaden nie jest na pewno, żaden ostatecznie. Może dlatego to "Niebko" jest takie przytulne dla mnie i przyjemnie mi się czyta. No właśnie: przyjemnie... 
          Saga rodzinna naszych czasów, która tak naprawdę (jak się okazuje) musi być opowieścią o wykorzenieniu i stracie, mimo to pełną jakiegoś smutnego wdzięku (bez patriotycznych pień w tle na szczęście).  Poznawczo to też cenna opowieść: poszerzyła ona moją świadomość i wiedzę o społecznych i narodowościowych uwikłaniach nowożytnej historii (pod tym względem przypomina mi ona mocno "Kamienie z dna rzeki" Ursuli Hegi, które zrobiły na mnie w swoim czasie spore wrażenie). Oczywiście jest to też książka zauważalnie wrośnięta w czas obecny, więc jak najbardziej żywa i dająca się wpisać w moje wymacywalne życiowe doświadczenie, co w przypadku powieści zahaczającej o początki XX wieku jest nie do przecenienia. Zatem przytulna fabuła - cokolwiek to znaczy; takie mam odczucie, zadomowiłam się w niej - po prostu, ufnie jak niemowlę. 
       Czytam i regularnie powraca świadomość, że wszyscy (czy może tylko większość?, bo "wszyscy" to zawsze za dużo wypada) jesteśmy potomkami ludzi przegnanych, wygnanych, wywalonych w kosmos, niezakorzenionych i być może także dlatego, gdyby dziś wybuchła wojna (odpukać), to wszyscy (lub prawie wszyscy) byśmy się spakowali i wyjechali (tak mi systematycznie i od lat odpowiada  pytana o to tzw. młodzież i na tejże myśli przyłapuję samą siebie). Byle gdzieś dalej, gdzieś indziej i tyle. Bo nasze korzenie nie sięgają zbyt głęboko i nie za mocno nas tu trzymają. Bo to tylko jeszcze jedna wyprawa w jeszcze jedno nowe miejsce. Czy tak jest faktycznie? Naprawdę nie wiem, ale przecież może tak być.
          Co chyba oczywiste - "Niebko" mi się podoba, wciąga mnie w świat, który był solidnie zamieszkany, osadzony, stabilny, dookreślony, z którego wyjeżdżało się tylko pod fizycznym (przy)musem nieusuwalnych konieczności, z którego wyjeżdżając można było się tylko zgubić (się i siebie). Jest w tej powieści również wygnanie z tego świata i jego skutki, które okazują się mieć nadspodziewanie rozległy zasięg, które zostawiają po sobie ślad. Utracone niebko. Powszechność tej straty. A do tego jednak  nadal przytulnie, przyjemnie, nostalgia skrojona w sam raz na jesień.

"Niebko" B. Helbig
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

R. ma urodziny. Hm.... niech mu się darzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz