wtorek, 5 lipca 2016

"Dostrzegam róże, ale czuję już tylko ich kolce." (E.E. Schmitt "Napój miłosny")

Znowu Schmitt, lepszy niż poprzednia książka ("Zazdrośnice" - blee), na szczęście lepszy. "Napój miłosny" to powieść w listach - gatunek, który zawsze lubiłam, więc może to także to, poza tym: historia banalna, ale przecież niebanalna, o przewidywalnym zakończeniu, ale nieprzewidywalnych uwikłaniach, opowieść oczywiście o miłości, ale daleka od cukierkowego ujęcia, gorzkawa i przewrotna. Gdybym czytała tę książkę mając 20 czy nawet 30 lat, uznałabym, że to tylko kreacja, że to nie jest prawda, pewnie nawet wówczas nie chciałabym, aby to mogła być prawda, ale z obecnej perspektywy... no cóż, powiedzmy, że mnie to przekonuje, że tak być może, a może nawet faktycznie tak jest. Napój miłosny istnieje i jest on chyba właśnie taki, ma właśnie taką naturę i treść, jak opisał Schmitt [o niuansach warsztatu pisać mi się nie chce, są wakacje w końcu].



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz