sobota, 11 kwietnia 2015

XIII Półmaraton Przytok - o tym, jak nie pobiegłam półmaratonu, a i tak się potłukłam

Więc nie pobiegłam tego półmaratonu, nie byłam gotowa (po prawdzie nie wiem, czy kiedyś się to zmieni, bo moje rozsypujące się kości i stawy raczej nie będą w coraz lepszej formie, 10 km - ok, 22 - mogę się nie podnieść), mimo wszystko chciałam zobaczyć tę imprezę, choćby po to, żeby wiedzieć, czego powinnam się spodziewać za rok. Wybrałam się niebieskim szlakiem, oczywiście po drodze pięknie było: las, wiosna, słońce, ekscytacja trochę - wiadomo. Na miejscu pozytywny klimat, wszyscy w obcisłych majtkach, fajna rozgrzewka, pałacyk i park przyjemne - same plusy, chcę tam być za rok i biec - definitywnie. Poza tym pierwszy raz od ponad 4 lat zobaczyłam R., byłam bez okularów, ale poznałam go po tym, jak się porusza. Świetnie i absolutnie okropnie było go spotkać. Przywitałam się, potem pogratulowałam mu biegu (dobry jest), wymieniliśmy kilka słów, spojrzeliśmy sobie w oczy, tyle. Zestrzał się trochę, ale to ciągle on, ta sama życzliwość, uśmiech od ucha do ucha, nieprawdopodobna szczupłość i kościstość, ten sam głos, spojrzenie, sposób marszczenia nosa i czoła, tatuaż, wszystko, zatem prawie nic się nie zmieniło. (ale) Po pierwsze: myślę, że już mnie nie kocha. Po drugie: od dawna nic mnie tak mocno nie dotknęło (zraniło?), jak to spotkanie. Obejrzałam finisze, pogadałam z kolegami rowerzystami, obfotografowałam pałac i park, i uciekłam (zwiałam wręcz) z tego ślicznego Przytoku. Kolejny półmaraton -  za rok, kolejne widzenie z R. - pewnie nigdy (może za następne 4 lata będę gdzieś zupełnie indziej? trochę szkoda jednak). Nie powinnam więcej o tym myśleć, to kwestia dyscypliny po prostu. Zacznę od jutra.

 








 



 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz