piątek, 24 kwietnia 2015

opowieść podsłyszana (kicz czy nie?)

Więc biegał i szukał jej po całym mieście, wychodząc oczywiście mimochodem do każdej knajpy, niby zabiegany, niby zachodzony, ale poszukujący, śledzący, tropiący, było to beznadziejne i nie mogło się udać, ale wreszcie się udało i ona nagle była, siedziała jak gdyby nigdy nic, obok niej tamte dwie co zawsze, i oczywiście mógłby odegrać przypadkowość w tym jakże małym mieście, mógłby minąć ją niechcący płytkim pozdrowieniem, jak czynił to zwykle, ale jakoś tym razem nie, teraz szukał zbyt długo, dlatego ogarnęła go swego rodzaju desperacja, poza tym była już noc, a noc zawsze przesadza i wyolbrzymia, więc kiedy wreszcie się znalazła, to pomimo że były tamte dwie po prostu podszedł, patrząc cały czas na nią, jak w tandetnej telenoweli czy równie kiczowatej romantycznej komedii, podszedł, wiedząc, że i ona go widzi, i wie o nim, pochylił się, zbliżył, uśmiechnął, zdążył nawet dotknąć jej twarzy, zanim strzepnęła go i odtrąciła jedynym gestem, bo może rzeczywiście nie chciała nic, a może tylko dlatego, że tak obcesowo zagrał, albo że tamte dwie patrzyły - nieważne, dość, że odtrąciła i był to wyrazisty gest, jak plunięcie w twarz, bez cienia żalu czy wątpliwości, więc wiedział, o co chodzi i wyszedł zwyczajnie, prawie bez słowa, mówiąc tylko, że szkoda, że to był jedyny moment w ich czasie i przestrzeni, więc tym bardziej szkoda, bo teraz to już minęło, było, zginęło i to właśnie jest zupełny koniec, to jest coś na  zawsze.

****

No tak, jasne, podsłuchuję innych ludzi jak gadają, czasami niechcący, a czasami chcący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz