środa, 11 czerwca 2014

skurwysyństwo i mistyka - opowieść bez happy endu

Muszę bez wstydu wyznać, że nie jestem spektakularnie dobrym człowiekiem, to nie tak, że nie usiłuję, choć czasami nie usiłuję, rzeczywiście, po prostu mam potężną skłonność do ulegania moim słabościom i nie zawsze wygrywam, nie zawsze w ogóle walczę, celebruję swoje wady, tak jest i tyle. Prawdopodobnie dlatego też niezwykle rzadko w obliczu błędów i niedoskonałości moich szacownych bliźnich decyduję się rzucić kamieniem krytycyzmu lub potępienia, niewiele rzeczy faktycznie mnie oburza. A jednak dziś miałam szczerą i potężną chęć rzucić gradem kamieni i nie żałuję tego impulsu, gdyby nie fakt, że ofiara była ze trzy razy większa ode mnie, a przemoc bywa ścigana przez prawo, to chętnie podjęłabym się rozpoczęcia jakiegoś rytualnego ukamienowania, bo....
Bo idzie sobie taki koleś (nie nadużywajmy słowa mężczyzna), wielki, pewny siebie kafar, umięśniony, generalnie władca parku, samiec alfa definitywnie pozbawiony szyi, idzie parkową alejką, zajmując sobą więcej przestrzeni niż wypada, neandertalczyk patrzy mu z twarzy, ale nic to, idzie sobie... a na placu zabaw bawią się dzieciaki, a wśród nich taki mały totalnie nieurodny grubasek, lat koło 8 czystego nieszczęścia w krótkich spodenkach, siedzi na huśtawce, taki mały ludź, co to już go rówieśnicy od kilku wspólnych zabaw pogonili, bo mały, bo pokraczny i inny jakiś. Kafar oczywiście też zobaczył małego i nieomylnym wzrokiem wietrzącego krew drapieżcy rozpoznał potencjalną ofiarę... i pewnie z tego powodu, przechodząc koło placu zabaw, między jednym a drugim zassaniem loda, wrzasnął prosto w kierunku malucha z krystaliczną, hałaśliwą pogardą: "Ej ty, dlaczego jesteś taki gruuuuuuby!?" i nie czekając na odpowiedź zadowolony popłynął dalej... młody nie wiedział, gdzie się schować, zgramolił się cały purpurowy z tej huśtawki, udawał, że nie słyszy, ale wszyscy słyszeli, ja na drugim końcu placu - każde słowo, dzieciarnia na placu - tym bardziej... i co z tym zrobić? zastygłam trochę, nie mogłam uwierzyć w to... no cóż rzućmy cięższym słowem, którego pod nosem użyłam mrucząc do siebie - skurwysyństwo; bo po co? dlaczego? ale jak? serio to się wydarzyło? to jest możliwe? tak o? podejść i wypatroszyć dzieciaka dla... w sumie nie wiem, dla jaj?
Otrząsnęłam się już z niedowierzania jak z błocka i teraz tak: oficjalna z serca rzucona klątwa.... życzę ci kafarku malowniczych hemoroidów, solidnego poroża, reumatyzmu i podagry, żeby ci ten sztywny kark ugięło pacanie - bo jestem małym człowiekiem, właśnie w tej chwili wręcz nędznie mściwym, a że jak każda istota ludzka chora na mistycyzm podskórnie wierzę w magię słowa i serdecznych życzeń, to kto wie... niech się stanie. Wstyd mi, że nic z tym nie zrobiłam, choć nie wiem, co powinnam i mogłam zrobić. I jestem winna.


Hurt "Załoga G" - bardzo na temat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz