czwartek, 26 czerwca 2014

Historia pewnej miłości

Pięć lat temu znalazłam kota, był mały, brudny, zziębnięty, głodny, wychudzony, mokry, nieziemsko zapchlony i nikt go nie chciał. Żeby go wydobyć z okratowanej, przysuterennnej dziury, z której wrzeszczał, potrzebowałam pomocy dwóch rosłych (anonimowo życzliwych) chłopaków trzymających kratę, pod którą wślizgnęłam się do pełnego pajęczyn i chwastów śmietniska, podobno kociak rozpaczał tam od dwóch dni. No i wydobyłam go, zgromadzona w międzyczasie grupka ciekawskich (tzw. gawiedź) szybko się rozpierzchła i zostałam z kotem, takim w sumie trochę kocim truchłem, bo nie było wiadomo, czy to to w ogóle wyżyje. W tym czasie nie miałam swojego domu, nie miałam pracy, nie miałam pieniędzy, nie miałam wyrazistych perspektyw, za to generalnie pod wieloma względami miałam solidnie przerąbane. I zabrałam tego kota w to moje przerąbane życie, bo to od początku był mój kot. Żyjemy długo i szczęśliwie. Poważnie liczę się z tym, że pewnego dnia może się okazać, że jest on facetem mojego życia, z pewnością w kwestii stażu związku jest na dobrej drodze i zupełnie na serio nie wiem, czy ktoś mnie tak kiedyś lojalnie kochał jak ten kocur. Krótka lub prawie żadna jest lista rzeczywistych miłości, lojalności, przyjaźni i jest na niej właśnie ta miłość, którą znalazłam na śmietniku, wśród moich osobistych popiołów i dymiących zgliszcz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz