czwartek, 9 lipca 2015

udeptywanie morza

...idę wybrzeżem, a morze wrzeszczy mi do ucha, nic nie słyszę, nawet siebie, co stanowi przyjemny reset, idę aż bolą mnie pościerane stopy, śmieję się, piję białe wino na plaży, nie doczesuję włosów, bo wiatr, więc bez sensu, a jak nie idę, to czytam, jem "o-gofry" - kultowe nadmorskie danie, zabrązowiam się bez leżakowania, bo nie mam do niego cierpliwości, cała jestem słona, oblepiona drobnym białym piaskiem, co zresztą wcale mi nie przeszkadza, patrzę i podsłuchuję, jestem oglądana i podsłuchiwana - jak to w obcym nowym miejscu, gdzie każdy prawie jest na chwilę, a potem nie jest zwykle na zawsze, piszę nieprawdziwe pocztówki i listy, których nie wysyłam, bo nie po to są, toczę wsobne, wewnętrzne dialogi, dużo mi się śni, ale śpię jak kamień, więc mało pamiętam, dni bez planu i logiki w miasteczku, gdzie nie ma gęstego zaludnienia i ciągle słychać szum, dookoła las, który pachnie inaczej niż u nas, jest w porządku... 

woda jest zielona i ogromna, i groźna taka się wydaje... atawizm chyba mi się włączył jakiś
 

pijalnia wina....

zdjęcie, które na pewno miało się nie udać, a wyszło :P

dwie dziewczynki pod wspólnym ręcznikiem, świetne: -idziemy, co? -nie, no nie idźmy... -ale zimno... -to chodź pod ręcznik; -dobra... (i siedziały z godzinę negocjując, jak to już zaraz idą)

tabliczka "plaża niestrzeżona" i jakie malownicze pustki


więc tak, wiem, że to taki tandetny sztafaż dla turystożerki, ale i tak strasznie zazdrościłam tym ludziom, co płynęli na tym stateczku, bo tak pięknie wypływali...
  






 

tu dają "o-gofry" z widokiem na morze i życie rodzin wielodzientych



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz