wtorek, 13 maja 2014

nieznośnie niesamowite



Jest taka książka Kazuro Ishiguro "Nie opuszczaj mnie", i jest film będący jej adaptacją, i jest muzyka Rachel Portman w tym filmie, wszystko to razem i każde z osobna zmiata mnie doszczętnie z powierzchni ziemi, wszystko to razem i każde z osobna zawiązuje mi w gardle prawdziwy węzeł gordyjski drobnych supełków, które sprawiają, że prawie nie oddycham, obawiam się myśleć, czuć, być; dlatego też nie mam odwagi, by komukolwiek polecić książkę, film lub muzykę i nie robię tego. Oglądam, słucham, czytam tylko w kawałkach, czasami, także dziś w nocy, gdy bezsenność miażdży mi kości.

"I come here and imagine that this is the spot where everything I`ve lost since my childhood is washed up. I tell myself, if that were true, and I waited long enough.... then a tiny figure would appear on the horizon across the field and gradually get larger until I`d see it was Tommy. He`d wave and maybe call. I don`t let the fantasy go beyond that, I can`t let it. I remind myself I was lucky to have had any time with him at all."


1 komentarz:

  1. Ja wiem, że o tej książce/filmie można by gadać miesiącami i że dużo już o niej/nim powiedziano, ale chciałem od siebie dorzucić tylko, że poza całym subtelnym pokazaniem „lekkości bytu”, chwilowości itd. jedna rzecz zwróciła moją uwagę szczególnie. A chodzi o rozpaczliwą chęć znalezienia pierwowzoru, chęć poznania tego „od kogo się pochodzi”. Nie wiem czy w książce ten wątek jest eksploatowany (bo nie czytałem), natomiast w filmie jest zaznaczony dosyć wyraźnie. Całe szczęście, że bohaterowie to nie sieroty, bo w ten sposób motyw zostałby spłaszczony i machnęlibyśmy ręką, mówiąc „no przecież każdy chce poznać rodziców”. Ale w tym przypadku wyszło z tego coś znacznie bardziej uniwersalnego czyli - żądza przynależności do jakiejś historii, do jakiegoś ciągu ludzkich losów, które niezależnie od tego jakie by nie były, dają nam jakiś „ciężar”, przytrzymują nas i sprawiają, że ten epizod jakim w tym świecie jesteśmy, z perspektywy szerszej opowieści okazuje się mieć sens. Dzięki przynależności i splataniu się z innymi „ludzkimi historiami” nie żyjemy zawieszeni w próżni i możemy myśleć, że być może i my wnosimy do głównego wątku coś od siebie.
    Ta zależność od opowieści (w zupełnie inny sposób i w nieco innym kontekście) jest również w filmie The Big Fish. Jeśli nie oglądałaś - warto.

    OdpowiedzUsuń