środa, 28 maja 2014

ku pamięci mego wroga

ostatnie zdjęcie z wrogiem
Mijają dwa lata od zniknięcia mojego wroga, po ośmiu latach (wytrawnej) psychicznej i (prostackiej) fizycznej przemocy nasze drogi się rozeszły, wróg definitywnie odszedł i nie wrócił. Nie potrafię nawet opisać ożywczej i niepokojącej zarazem odmiany, którą to porzucenie wniosło w moje życie, wreszcie zagoiły się rozliczne głębokie szramy po zadrapaniach (rozoraniach), mające malowniczość nieudanej próby samobójczej (lub udanego samookaleczenia). Zyskałam też czas, który codziennie poświęcałam na naprawy i sprzątnie. Oczywiście były również dobre chwile w tym dramatycznym związku, długie wieczory pełne ciszy przed kolejną burzą i mruczenia, jak gdyby nigdy nic. Często się zastanawiałam, gdzie popełniłam błąd i co ja takiego robię, że nie wiedzieć czemu zasługuję sobie na nieustanne złośliwości i warczenie. Dziś rozumiem, że Bonnie była rasowym psychopatą i przetrwanie z nią przez te lata było swego rodzaju cudem, a na pewno sporym osiągnięciem. Nieobliczalny, agresywny, kapryśny dewastator i przemocowiec - tak ją zapamiętam. Szczerze się nienawidziłyśmy, zdrową, piękną nienawiścią, narastającą przez lata z mocą większą niż tysiące innych przywiązań. Aż w końcu sobie poszła, a ja - ofiara brutalnej przemocy - mam ciągle takie dni, że wspominam ją z sentymentem, syndrom sztokholmski (?)... Mijają dwa lata od pożegnania mojego lojalnego, sprawdzonego wroga...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz