sobota, 30 kwietnia 2016

gorzkawe rozmyślania balkonowe

Jedna z niewielu chwil słońca, bo kończy się wyjątkowo zimny kwiecień, a mimo to jestem zmęczona ludzkością i to tutaj, na moim mikroskopijnym balkonie, siedziałabym najchętniej cały czas, sadząc kompulsywnie kolejne kwiaty, patrząc jak rosną, jest to niewątpliwie jedyna rzecz, która mnie nie nuży, nie irytuje, bo prawdopodobnie definitywnie przedawkowałam ludzkość, a być może po prostu ludzkość za bardzo dała mi się we znaki; ludzie, których uważałam za kolegów zachowali się wobec mnie nieelegancko, a na pewno nieszczerze, i jest to bardzo przykre, zwyczajnie przykre, i nawet nie chce mi się kłócić, kruszyć kopii o to, co de facto jest jakąś tam pierdołą, po prostu jest tak, że przede wszystkim nie chce mi się z nimi gadać, w ogóle. I nie gadam, nie wychodzę poza uprzejmość i zdawkowość, codziennie siedzę na balkonie i czuję, jak wzbierają we mnie gorzkie smaki, całe mnóstwo gorzkich posmaków rozczarowania...
Będę miała kłopoty? być może. Kogo to ostateczne obchodzi? nawet mnie - mało. Chciałabym jednak móc wierzyć w ludzi mocniej, a chwilowo się nie da, przeżuwam gorycz na balkonie, więc żadne kwiaty mi chyba w tym roku nie urosną.
Odpoczywam i zmuszam się do niemyślenia, nierozdrapywania. Idzie mi tak sobie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz