sobota, 9 kwietnia 2016

O tym, jak po raz drugi nie pobiegłam półmaratonu w Przytoku

Bartek na finiszu, tuż za nim mistrz drugiego planu, tajemniczy
pan w marynarskiej czapce, który czynnie lub biernie towarzyszy
wszystkim chyba imprezom biegowym w okolicy ZG
W wyniku splotu skomplikowanych czynników psychologicznych (których nie wyjaśnię, żeby nie uznano mnie za wariatkę), emocjonalnych (które rzecz jasna mogą być przyczyną pewnych skrepowań, więc także zachowam je dla siebie) fizycznych (które są dość znikome i w sumie prawie nie warto ich wymieniać) oraz logistyczno-życiowych (przewidywalnej natury) w tym roku także pomimo wielu planów, negocjacji, zamierzeń i treningów nie pobiegłam półmaratonu w Przytoku, zupełnie serio podejrzewam, że to jest jakieś fatum, że nie jest mi to pisane czy jakoś tak; biegli za to znani mi ludzie: Andrzej, który z powodu kontuzji musiał zejść z trasy, gratuluję mu rozsądku, że tak zdecydował, Bartek, który z osób znanych mi osobiście był najszybszy, jestem dumna i blada, że go znam; oczywiście Robert, który chyba pobił jakiś swój życiowy rekord,  zatem podziwiam, bo jak nie podziwiać? i Marta, która jeszcze się nie pochwaliła jak jej poszło, więc nawet nie wiem, czy poszło; biegło też sporo ludzi znanych mi z widzenia, choć nie zawsze z imienia, z treningów na wzgórzach, fajną mieli pogodę, Przytok jak zawsze ma swój specyficzny dobry klimat, kiedyś.... w przyszłości, bliżej niedookreślonej, mi się uda i przebiegnę ten nieszczęsny półmaraton, po prostu jeszcze nie dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz