czwartek, 15 października 2015

koncertowo "kurczę się w sobie i zamykam"

Więc byłam na koncercie Happysedu, skądinąd bardzo lubianego przez mnie zespołu, którego wokalista wydaje się człowiekiem osobiście sympatycznym, i który to zespół znakomicie wypada podczas występów na żywo, zatem było fajnie, oczywiście, bardzo; dobre granie - pozytywni ludzie, słuchałam jednak tych piosenek i odsłuchiwałam jednocześnie podczepionych do nich wspomnień (a jest ich trochę), i nagle zapaliły mi się nieco spóźnione i zwykle czujniejsze przecież lampki wczesnego ostrzegania przed spektakularną kraksą i patrzę sobie, a tu nagle odruchowo wycofuję się rakiem, krok po kroczku, w każdej z moich myśli, bo ja przecież jestem tchórzem po prostu, czasami bardzo, i jestem ostrożniejsza niż kiedykolwiek, bo to łatwe, łatwiejsze niż... inne rzeczy; i oczywiście, być może zbyt często nie dowierzam w ostateczności prawie nikomu, ale też nikt na to nie zasługuje jakoś specjalnie; to chwila słabości czy tylko taka gra? nie wiem, ale niewiedza wystarcza, by zrobić tysiąc kroków wstecz, mnie to wystarcza.
Podobno muzyka powinna poruszać emocje, no i ... porusza. A że nie tylko dobre?... W porządku, ok.


Te wszystkie "obolałe niedomówienia", których się żałuje, bo wstyd trochę i jeszcze prawie zawsze "w mojej głowie zamieć i czarne, czarne chmury", to pamiętam, wystarczy tylko pamiętać, by zachować ostrożność i niedowierzanie w każdym geście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz