piątek, 14 sierpnia 2015

wesoły dominikanin i ja

Przed starym klasztorem dominikanów w centrum Venlo jest świetna figurka mnicha, który pochyla się i kładzie palec na ustach, lubię to miejsce, głównie dlatego, że ten mnich niby każe być wszystkim cichutko, ale i tak wydaje się rubaszny (bo taką ma pozę wypięto-wygiętą) i sympatyczny (bo grubasek i niczego nie żąda, i trochę się kłania nawet). Kojarzy mi się z braciszkiem Tuckiem z dowolnej wersji Robin Hooda. Jest już trochę jak mój stary znajomy. Są też zielone drzwi boczne (masywne i piękne bardzo) oraz zawsze otwarte główne wejście. Ławka na pogadanie tuż pod kościołem. Z boku przyklasztorna knajpka z lokalnym piwem, ale generalnie spokojnie bardzo, choć do centrum miasta i deptaka są trzy kroki. Miejsce pełne spokoju i ciszy.
A gdyby tak było w Polsce? zamiast tego całego cierpienia, dolorystycznej tonacji, smutnej lub niedoścignionej w swej wzniosłości Marii, ukrzyżowań, krwi, glorii, grozy, gdyby tak przed kościołem u nas postawić zabawnego mnicha, ludzkiego, dosięgalnego, obranego z patosu, anonimowego, bez aureoli, czy to by urażało Boga i ludzi? Nie jest to pytanie retoryczne, tzn. nie w mojej intencji, tylko ewentualność, którą rozważam, która wydaje mi się ciekawa. Lubię tego mnicha naprawdę.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz