Poznałam kiedyś pewną kobietę, bardzo przelotnie, nie odnalazłabym jej teraz, nawet imienia i twarzy nie wygrzebię z pamięci, jej mąż popełnił samobójstwo, a ona zwykła mawiać, że ludzi nie kocha się za coś, ale pomimo czegoś; zawsze mnie zastanawiało, czy kochała go "pomimo" i gdzie jest granica w "kochaniu pomimo czegoś", granica, za która zgadzasz się na zbyt wiele, by miłość mogła przetrwać i się nie poniszczyć. Chciałabym wierzyć, że w ogóle nie kocha się za coś, tylko za zupełną darmochę, z powodu transcendentnych przyczyn, może nawet przeznaczeń, magnetycznych przyciągań, irracjonalnych przeświadczeń, które nie dadzą się uzasadnić, z powodu kompatybilności, która nie potrzebuje ideału, ale dopasowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz