czwartek, 21 stycznia 2016

II Zimowy Festiwal Osobnego Oglądania - dzień. 3 "trzeba wieszać" (NIENAWISTNA ÓSEMKA)

Taki sobie Tarantino, zrobiony z nonszalancją reżysera, który wie, że jest dobry, sławny, że ludzie przyjdą. Trzy godziny!!!! ale się ogląda, mimo pewnych dłużyzn dość wartko, muzyka Morricone to też wartość, tak jak i piękne zdjęcia i plenery, sam pomysł, że Dziki Zachód - kojarzony raczej z krajobrazem spalonym słońcem - tutaj jest totalnie zasypany śniegiem jest dość ciekawy, nieszablonowy, no i bardzo efektowny wizualnie; bardzo mocną stroną filmu jest dobre aktorstwo (genialny Kurt Russell, bardzo dobry Samuel L. Jackson i absolutnie niesamowita w graniu jednym gestem, spojrzeniem, pomrukiem - Jennifer J. Leigt, tymczasem etatowi ulubieńcy Tarantino: Roth i Madsen.... utknęli w starych manierach, trochę wtórni, jakby zawsze u Tarantino musieli grać tak samo i to samo), zatem siłą filmu jest to, że aktorzy mocno siedzą w tych rolach, choć scenariusz jest raczej... miałki, zawsze ceniłam Tarantino za świetne dialogi, a tutaj... no tak sobie, jest płytko, jest płasko, sytuację ratuje solidne napięcie emocjonalne, które jest budowane między aktorami (trochę poprzez muzykę, trochę przez ujęcia, trochę przez grę aktorów), ma się w efekcie wrażenie, że te ich rozmowy są lepsze niż są, ale jak się wsłuchać są to rozmowy na cztery nogi, płaskie jak uliczny chodnik, choć świetnie powiedziane, świetnie zagrane; intryga jest spójna, to rzetelna opowieść, ale...... o dziwo przewidywalna, nie zaskakuje, nie zadziwia; podobał mi się natomiast mocno teatralny charakter filmu, w sumie jest on bowiem osadzony na małej przestrzeni, owszem za oknem zamieć szaleje, śnieg sypie, ale prawie cała akcja osadzona jest w małej chacie, stacji zwanej pasmanterią Mimi, gdzie grupa bandziorów chce przeczekać burzę i coś jeszcze na tej burzy ugrać, to że się na siebie rzucą jest więcej niż oczywiste, swego rodzaju zagadką jest tylko kolejność zgonów, a i ona nie zaskakuje za mocno; co więcej wszyscy wszystkich znają, wszyscy już gdzieś się ze sobą spotkali lub znają się z cudzych opowieści, to sprawia, że ma się wrażenie, że w ogóle świat tych ludzi jest bardzo mały, że są na siebie skazani; dużo zbliżeń, dużo dialogów, jedna scena - jest to bardzo teatralne, więc nic dziwnego, że widz skupia się na dobrej grze aktorów, do tego istotne stają się też dekoracje, a wystrój chaty to akurat mocna strona; fajne były również elementy historii, które przeciekały do fabuły, okres tuż po wojnie secesyjnej, wzajemne żale, antagonizmy i zbrodnie jeszcze parują w pamięci bohaterów, niegdysiejsi antagoniści spotykają się w małej chacie i szybko rozpoznają... początkowo jest to fajnie pokazane, a potem jakby ten element zamiera i znika, szkoda, to był cenny składnik tych relacji i całego tła; podziwiać można Tarantino za rzetelność tej opowieści, za to że chce wszystko opowiedzieć spójnie, chce wygrać każdą nutę, prowadzi to do wielu dłużyzn, ale daje poczucie pełni, tego, że opowieść wybrzmiała do ostatniej sceny; mimo wszystko... film średni, choć to nadal Tarantino, a jak ktoś lubi Tarantino, to i tu znajdzie smaczki i powody do zachwytu, świat bez dobra, zły, brudny świat złych brudnych ludzi, w którym jednak przewrotnie pojęty honor i lojalność ślizgają się poprzez morze krwi.



- Trzeba wieszać tych najgorszych, bo tych najgorszych wieszać trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz