środa, 18 lutego 2015

Warszawa czerstwa i przynudnawa - dzień trzeci Festiwalu Osobnego Oglądania

dzień III

Warsaw by night - nie miałam dobrych przeczuć, ale co mi tam, jak szaleć to szaleć, wybrałam się na film o naprawdę obiecującej obsadzie (Kuna, Kulesza, Lichota, Gąsiorowska, no i Celińska), ze scenariuszem Łepkowskiej, która pisze przecież całkiem sprawnie, spoty reklamowe kazały spodziewać się lekkiej opowieści z akcentami komediowymi. Niezwykle myląca sugestia.

Pierwsze wrażenie.... cóż za nieprawdopodobna nuda! cztery kobiety, cztery epizody, których wspólnym punktem jest przelotne spotkanie kluczowych bohaterek w toalecie knajpy, którą każda z nich odwiedziła tej samej nocy, no i taksówkarz-filozof (ten watek sam w sobie fajny, ale tak mętnie powiązany z fabułą, że w sumie nie do końca wiadomo, co miał budować, czemu służyć?), wiozący każdą z nich tej opisywanej nocy. Formuła kompozycyjna jest zatem mocno już przetrawiona i przeżuta przez kulturę, ale przecież nadal żywa, więc chyba dałoby się ją sensownie wykorzystać, gdyby zrobić to z głową. Tymczasem zamiast wielowymiarowego obrazu życia miasta czy kobiet w mieście i zazębiających się losów mamy chaos mało prawdopodobnych życiowo wątków o nieprzekonującej podbudowie psychologicznej, które o życiu w mieście mówią mniej więcej nic, nie, no dobra, przesadzam, mówią, że się imprezuje i jeździ taksówką, a faceci są samotni. Iza Kuna w pierwszym epizodzie jest cudna i sceny z nią to sceny zdecydowanie najlepsze, aktorsko znaczące, trzymają napięcie, Celińska też - majestatyczna i zauważalna. Simlat - mroczna, autentyczna postać, samotny człowiek z wielkiego miasta, przekonujący, jedyna postać solidnie obudowana psychologicznie. I tyle. Co się w sumie stało? Bo przecież te opowieści miały jakiś emocjonalny potencjał. Scenariusz jest schematyczny, nie buduje opowieści, rozszarpuje je na strzępy, nie zaprasza ani nie zachęca, aby w niego uwierzyć, oprócz epizodu pierwszego ani na moment nie wciągnęłam się w ten film. W zamierzeniu miał to być portret kochających kobiet w wielkim mieście (tak zgaduję), no i ok, są kobiety, kochają, kogoś tam, ale najbardziej siebie, egoistki, histeryczki, buntowniczki bez powodu i sensu - irytujące postaci, ale i to by uszło, tylko, że one są takie... tekturowe, zjada je jakaś nuda i są nudne, są nudnie napisane, choć zagrane przez Kunę czy Celińską, dzięki aktorskiej obudowie bywają są nadspodziewanie ciekawie. No i te schematy: artystka musi mieszkać w lofcie, a seksowna dziewczyna - zaliczyć przypadkowy seks, kochanka to sukowata femme fatale, a starsza pani zasuwa po cmentarzu i żyje przeszłością, zbuntowana nastolatka ma toksyczna matkę, rozbitą rodzinę, mieszka  w w szemranej dzielnicy miasta, zdradzana żona od dawna coś podejrzewała itd. itp. - duża przewidywalność i w sumie czerstwa opowieść, która teoretycznie miała potencjał, tylko że jakoś go nie wykorzystano. Mam też zupełnie subiektywne odczucie, że w czasie montażu filmu wycięto sceny, które powinny tam być, a powstałe z tego dziury zeżarły resztę. Szkoda trochę, wszystko to mogło być znacznie lepsze.
Ludzie wychodzili z kina.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz