sobota, 21 lutego 2015

Festiwal Ogladania w Tandemie - dzień pierwszy

Osobne oglądanie odpłynęło, nadpłynęła osoba towarzysząca, którą trzeba uwzględnić, inauguruję zatem Festiwal Oglądania w Tandemie...

dzień I: 
Loft, film, na który się wybrałam, tfu, wybraliśmy się, bo bardzo spodobała mi się piosenka w tle trailera, a chcąc nie chcąc oglądałam go przed każdym filmem, na którym zdarzyło mi się być w minionym tygodniu. Stąd piosenka mi się jakoś utrwaliła, a z nią wrażenie, że a może to to fajne będzie, w głównych rolach sami piękni ludzie, amerykański chów, no to chociaż jest na co popatrzeć. Piosenka, która mnie skusiła brzmi tak i nadal mi się podoba.



Film.... Szału nie ma. Opowieść mocno przewidywalna, może nie w każdym aspekcie, ale w sumie sztampa: najgrzeczniejsi okazują się najbardziej zdeprawowani, najniegrzeczniejsi są niegrzeczni w sposób więcej niż oczywisty, żony to brunetki, kochanki to blondynki, prawie od początku wiadomo, kim jest ofiara, a co gorsza na końcu mamy tak banalny, szybki i mało prawdopodobny happy end, że zęby bolą. W sumie dobra, amerykańska, płytka rozrywka w luksusowym sosie, z pięknymi aktorami, których mimika twarzy ogranicza się do dwóch, trzech min i tyle. Postaci kobiece - zwłaszcza dostojne żony - mogłyby być w sumie wycięte z kartonu, różnica byłaby znikoma. Przesłanie, wartość artystyczna lub intelektualna.... hm, być może były tak subtelne,że mi umknęły, ale po prostu nie odnotowałam. Amerykański thriller jakich tysiąc, do pooglądania, do zapominania chwilę po.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz