sobota, 31 stycznia 2015

"zawsze szuka się przyczyny czegoś..."

"Symultanka" Ingeborg Bachman
Dawno, dawno temu, kilka lat, kilkanaście, nie, kilkadziesiąt miesięcy temu, w innych czasach i w innej rzeczywistości, kiedy wszystko było inne i było inaczej, zupełnie przypadkiem i na pół świadomie, bo był to właśnie taki czas, że nie wszystko było świadome i niewiele było premedytacji nawet w moich najprostszych gestach, no więc dokładnie wtedy znalazłam stare Czytelnikowe wydanie Bachmann, zupełnie mi zresztą nieznanej i sprowadziłam je do mojego domu, choć nie miałam pojęcia, co to jest, kto to jest i czy ja to w ogóle będę czytać, po prostu tytuł mi się spodobał, od razu przykleił się do mnie i chciałam go mieć, tylko ten tytuł, a książka była w załączniku. 
Teraz jest tak, że czytam w bardzo malutkich kawałkach. Po dwie, trzy strony, czasem półtorej, czystą, żarłoczną narrację bez dialogów, bo te zostały całkowicie wchłonięte i podoba mi się. Fragmenty jak zdjęcia. Sceny, migawki z różnych punktów widzenia, sytuacje, w których nic się niby nie dzieje, ale przecież dzieje się wszystko. I od czasu do czasu jakaś myśl wydestylowana z tej rzeczywistości: "zawsze szuka się przyczyny....", no bo przecież się szuka, bo chciałoby się, żeby wielkie zmiany miały swe granice, cezury, wyznaczone konkretnym, wskazywalnym, oby dość wstrząsającym wydarzeniem, a tymczasem jakże często (czy aby nie zazwyczaj?) jest tak, że powód zmiany się rozmywa, nasze końce, nasze początki, kolejne epoki życia pozbawione są ram, rozcieńczone, rozłożone na części pierwsze drobnych zdarzeń. Myślę o tym dzięki Bachmann. I kiedy mówię: Nie wiem, dlaczego tak się stało. Tak wyszło - to naprawdę tak uważam i nie jest to wymijająca odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz