za szybko umarł, świat nie zdążył zauważyć, że on jest posągowy, jak Szymborska, Miłosz, Herbert, jak Różewicz; mam poczucie, że to jest wielka strata kulturowa, oczywiście teraz się zaroi od zainteresowania nim, bo ludzkość lub odprawiać żale nad zmarłym, ale to nie wynagradza tego, jak bardzo jednak go nie zauważano, myślę o tym, o wszystkich tych wierszach, które mu "podkradłam", o tym jak mnie przekonał do sonetów Szekspira i o tym, jak ja sama nie dość poświęcałam mu uwagi przekonana, że to jest "młody" poeta i że jest czas, żeby doczytać, żeby omówić, więc tylko tak po małym kawałku czytałam, od przypadku do przypadku, jakiś wiersz, jakieś tłumaczenie, i teraz jestem jak wszyscy: umarł to mi żal i czytam bardziej, dowodząc swojej małości, miałkości, pospolitego gapiostwa, i myślę sobie: jesteś beznadziejna, trzeba było wcześniej; [zawsze miałam poczucie, że kiedy ktoś umiera, to wszystko się unieważnia, że bez znaczenia jest to, co robimy po czyjejś śmierci, ważne jak traktujemy ludzi, kiedy żyją, nie bywam więc na pogrzebach, bo są daremne, są pustym gestem (który czasami trzeba wykonać, wiem, wiem, wiem)]; mam do siebie żal i trochę sobą gardzę, że nie dość znałam Barańczaka i teraz stać mnie już tylko na spóźnione (zatem właśnie puste trochę) gesty i poszukiwania, a przecież i tak trzeba je podjąć, żeby uniknąć większego i trwalszego niezauważenia; jakoś tak jest mi wstyd i przykro, serio
Sonet 22 Szekspira w przekładzie Barańczaka czyta M. Kondrat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz