piątek, 3 czerwca 2016

idąc niespiesznie przez rzeczy utracone (na marginesie "Biura rzeczy znalezionych" S. Lenza)

czytam sobie coś nowego, żeby się po tej miałkości "Zazdrośnic" E.E.S. otrząsnąć, Lenz jest podobno jednym z najlepszych niemieckich pisarzy współczesnych, stawianym obok Grassa i Bolla, więc mocny kaliber, więc czołówka, przyznam, że nie znałam go wcale do tej pory, zatem poznaję...; "Biuro rzeczy znalezionych" to taka realistyczna proza w najlepszym sensie tego słowa, rzetelna, dobrze napisana opowieść, po której można się przechadzać, unikając banału i nudy, przechadzam się więc po cudzych stratach, porzuceniach, zapomnianych przedmiotach, po próbach uchylania się od odpowiedzialności za cokolwiek, prowadzenia życia na bocznym spokojniejszym torze, życia po najmniejszej linii oporu niemalże (realizm tak preferujący typowe postaci i miejsca jest jakby faktycznie stworzony to takiej problematyki), wędruję po eleganckiej trzecioosobowej narracji, mijam spójną galerię ciekawych postaci, łażę sobie po prostu po starym dobrym mimesis, bo w końcu strata czy samo jej poczucie to coś tak powszechnego, zwykłego i nieuniknionego, że jest także częścią moich doświadczeń, dobrze się to czyta, zapomniałam jak sobie cenię nieprzekombinowaną, realistyczną poetykę wyhodowaną na genialnych XIX-wiecznych źródłach, niezły ten Lenz

Siegfried Lenz "Biuro rzeczy znalezionych"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz