sobota, 13 grudnia 2014

Jedyny wiersz Jacka Gilberta, który posiadam


Każdego dnia pod moje okno przychodzi noc.
Poważna noc, jak zwykle przyrzekająca 
wiek i umiarkowanie. I boję się
obowiązkowo, jak zwykle do czasu, aż nie znajdę
trzech serc w swoim łóżku i czegoś w głębi duszy,
co teraz, jak zwykle, mówi mi o Giannie.
I jestem szczęśliwy pośród ciemności,
kiedy moje stopy śpiewają o tym, jak
ona jest gorąca i samotna, kiedy leży
w swoim mrocznym pokoju nad Umbrią,
przez krótki czas i tylko pośród
rajskich kwiatów białych, białych.
Przez całą noc myślę o jej ustach
z lekka otwartych. Pragnę spokojnego
spaceru po Italii jej głowy. To dziwne, ale
na ulicach jej dzieciństwa wcale nie ma turystów.


****

Wstałam rano i wykopałam. Trochę to trwało.
Nie żebym nie szukała innych przetłumaczonych wierszy Gilberta, jest jedna antologia amerykańskiej poezji podobno, ale nie mam do niej dostępu; osobno Gilberta u nas nie przetłumaczono, przynajmniej ja nie znalazłam takiego tłumaczenia, więc zapomniałam o nim, choć przecież spore wrażenie na mnie zrobił ten jeden jedyny wierszy wyjęty z jakiejś powieści, przepisany, upchnięty w notatkach. I nawet coś tam znaczył więcej kiedyś. Ktoś go czytał. Dostawał, robił z niego krajobraz. Wczoraj przyszedł mi do głowy początek, pierwszy wers, bez sensu i bez powodu po prostu się pojawił, więc wydobyłam stare zapiski, a do tego informację o nagrodzie Pulitzera i o tym, że Gilbert już nie żyje. A ja nadal mam tylko Giannę i Umbrię, i noc, która stoi także pod moimi oknami. No to się dzielę tym, co mam, bo tym, czego już nie mam, się nie podzielę, to zostaje tylko dla mnie (mgliste wspomnienie jakiegoś gestu i tego, jaki to miało sens, wtedy, z tym Gilbertem, scena epizodyczna).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz